Dodatek rodzinny i lokalowy, czterotygodniowy urlop wypoczynkowy oraz zasiłek chorobowy – w dobie powszechności umów śmieciowych wielu Polaków może tylko pomarzyć o podobnych rarytasach. Tymczasem na takich właśnie zasadach zatrudniała Armia Krajowa. I to w samym środku wojny!
W okupowanej Polsce posiadanie wszystkich niezbędnych dokumentów było dosłownie sprawą życia i śmierci. Do najważniejszych należała Arbeitskarte poświadczająca zatrudnienie. Bez niej każdego złapanego człowieka z miejsca wysyłano na roboty w głąb Niemiec. A ponieważ nie wszyscy członkowie konspiracji mieli czas na normalną pracę, AK pomagała im zdobyć fałszywe papiery.
Fikcyjne zatrudnienie, choć dawało poczucie bezpieczeństwa na ulicy, nie zapewniało utrzymania. Członkom podziemia przyjmowanym „na boku” nikt nie płacił, a już na pewno nie takie pieniądze, które pozwalałyby na przeżycie. Konspiratorzy mieli od tego jednak swoją organizację – być może najlepsze miejsce pracy w okupowanej Polsce.
Litr wódki czy kilogram słoniny?
Zarobek urzędnika miejskiego w Warszawie pod koniec 1942 r. wynosił od stu dwudziestu sześciu złotych i pięćdziesięciu groszy do ośmiuset złotych, a przeciętnie ok. dwieście siedemdziesiąt złotych. Pół roku później można było za to dostać na czarnym rynku trzy kilogramy mięsa wołowego albo dwa kilogramy wieprzowego.
Jeśli ktoś pozwolił sobie na litr wódki, zostawało mu jeszcze na dwadzieścia jaj albo dwadzieścia kilogramów świeżej kapusty, bo już kilogram słoniny okazywał się już zbyt drogi. Po takich zakupach zostawało się bez grosza przy duszy. Inaczej wyglądało to na wsi. Te podwarszawskie wręcz żywiły miasto podczas okupacji.
Na tym tle konspiracja zapewniała momentami nieprawdopodobnie wysokie pensje, choć tylko wybranej grupie najbardziej zaangażowanych.
Tylko dla wybranych
Szczególnie wysoko ceniono dywersję. Szef Kedywu Okręgu Warszawa AK, Józef R. Rybicki „Andrzej”, dostawał w 1944 r. – uwaga – sześć tysięcy siedemset złotych miesięcznie! Na tak dużą sumę składały się, oprócz podstawy, dodatki lokalowe, rodzinne, bezpieczeństwa, a nawet specjalny dodatek węglowy. A trzeba podkreślić, że towar ten osiągał niebotyczne ceny. Niektórzy dosłownie ryzykowali życiem, aby zdobyć kilka brył czarnego złota.
Niestety, większość tych kwot pochłaniała praca konspiracyjna: wynajęcie mieszkania, podróże (w Warszawie np. zwracano łączniczkom pieniądze za bilety tramwajowe), niekiedy i łapówki. Organizacja nie zawsze dysponowała środkami na załatwienie nagłych spraw. W takiej sytuacji członkowie podziemia sięgali niekiedy do własnej kieszeni i niejednokrotnie nie otrzymywali zwrotu poniesionych kosztów.
Stawki w AK różniły się w zależności od regionu. I tak, w Krakowie, we Lwowie i w Radomiu odpowiednicy „Andrzeja” dostawali dwa tysiące sto złotych podstawy, na prowincji już tysiąc siedemset złotych, a w Wilnie czy w Łodzi siedemset marek, co w połowie 1943 r. przeliczano na czarnym rynku na ok. dwa tysiące sto złotych. Jednak koszty utrzymania różniły się w zależności od rejonu, stąd trudno traktować podane sumy w jednakowy sposób.
Także współpracownicy Rybickiego w Warszawie musieli zadowolić się kwotami ponad połowę mniejszymi. Ciągle jednak pozwalały one na życie na poziomie kilkakrotnie wyższym od miejskiego urzędnika. Z kolei szeregowi żołnierze Armii Krajowej mogli liczyć jedynie na niewielkie kwoty wypłacane w okresie, kiedy znajdowali się w stanie pełnej gotowości do podjęcia akcji.
Bez urlopu ani rusz
Praca konspiratora, co dziwić nie powinno, należała do szczególnie stresujących. Mimo wsparcia organizacji, ludzi najbardziej zaangażowanych w podziemną działalność wyczerpywały też problemy z wyżywieniem czy też niemożliwość ogrzania się zimą.
Żeby i temu zaradzić, wysyłano ich na urlopy. W kwietniu 1943 r. Stefan Rowecki „Grot”, dowódca AK, wydał w tej sprawie rozkaz:
Kmdci [Komendanci] Okr[ęgów] (Obw[odów]) uregulują tok służby w okresie letnim w ten sposób, by w czasie do końca sierpnia br. wszyscy mogli wykorzystać 4-ro tygodniowe urlopy wypoczynkowe. W urlopowaniu się kierować się przede wszystkim potrzebami zdrowotnymi, a następnie koniecznością oderwania się każdego na jakiś czas od zespołu lokali i osób konspiracyjnych.
Inwalidy nie opuścimy!
Na każdej wojnie są ofiary. Jedni tracili życie, inni zdrowie. Zgodnie z rozkazem z marca 1944 r. inwalida, który ze względu na urazy odniesione w trakcie służby nie mógł dłużej działać w konspiracji, miał dostawać 1350 zł, jeśli był kawalerem, oraz 1600 zł, gdy miał rodzinę. Dodatkowo mógł otrzymać dwieście czterdzieści złotych miesięcznie na każde dziecko (maksymalnie troje). Dopłacano także do protez.
Mniej, bo zaledwie czterysta pięćdziesiąt złotych płacono w ramach zasiłku chorobowego, przyznawanego też maksymalnie na trzy miesiące. Osobny fundusz przeznaczono na pogrzeby poległych oraz wsparcie ich rodzin.
Przykładowo w sierpniu 1943 r. Kedyw Okręgu Warszawa AK wydał ponad dziesięć tysięcy złotych na opłacenie firmy pogrzebowej, wynajętej do pochowania dwóch żołnierzy poległych w akcji.
Jak widać, legendarny kurier Jan Karski nie bez powodu stwierdził, że dużo korzystniejsza była przynależność do organizacji podziemnej od pracy na posadach urzędniczych.
Nie tylko organizacja
W teorii konspiracja dbała o wszystko. W praktyce różnie z tym bywało. Raz zabrakło na wypłaty, kiedy indziej ktoś zatrzymał pieniądze dla siebie. Czasami biurokracja przeciągała sprawę tygodniami, a osoby mające coś do powiedzenia przerzucały się odpowiedzialnością. Jak w normalnej firmie.
O tym wszystkim dowiadywali się jednak jedynie nieliczni. Ci zajmujący najważniejsze stanowiska, specjaliści, ludzie nadający ton życiu podziemnemu. Reszta, wobec skromnych zasobów finansowych organizacji, musiała sobie radzić sama, dzieląc czas między normalną pracę zawodową i tajną działalność. Ludziom tym pozostawali jednak jeszcze koledzy i koleżanki z oddziałów i komórek. Prawdziwa konspiracyjna rodzina.
Bibliografia:
- Oddział Dyspozycyjny „A” warszawskiego Kedywu, oprac. Hanna Rybicka, Warszawa 2007.
- Kedyw Okręgu Warszawa Armii Krajowej. Dokumenty – rok 1944, oprac. Hanna Rybicka, Warszawa 2009.
- Dokumenty i materiały archiwum Polski Podziemnej 1939-1956, t. 3, red. Dariusz Baliszewski i in., Warszawa 1995.
- Jan Karski, Tajne państwo. Opowieść o polskim podziemiu, Kraków 2014.
KOMENTARZE (6)
Wybrane komentarze do artykułu z naszego facebookowego profilu
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1183189448376379
Adam R.:
W dodatku twoja praca miała jakiś głębszy sens…
Tadeusz B.:
Moj ojciec i mama oraz wuj byli na takich „etatach”.
Artykuł przedstawia jeden totalnie wyrwany z kontekstu aspekt działania Armii Krajowej przez co tworzy zmanipulowany kontekst. Wygląda to tak, jakby działalność niepodległościowa sprowadzała się do pieniędzy, a to nieprawda. Był to czyn zbrojny polskiego patriotyzmu i takiej motywacji należy się dopatrywać.
Witam a czy jest artykuł,bądź czy może być o tym (czy w ogóle miało to miejsce), że zaraz po wybuchu wojny wypuszczono fałszerzy, kieszonkowców itp. i jak z przestępców stali się bohaterami. Ponieważ gdzieś czytałem że miało coś takiego miejsce ale nie jestem pewien i nic więcej nie wiem.
I stąd wzieli się tzw. Żołnierze wyklęci.Po co iść do pracy jak można było kasować dalej gruby szmal za walkę z „nowym” radzieckim „okupantem”.
Zastanów się dwa razy zanim napiszesz takie brednie.
Pewnie twój dziadek brał pensyjkę za brudzenie sobie sobie rąk juchą tych „tzw.”, a tatulek za machanie ZOMO-wską pałą po plecach Solidaruchów.