II wojna światowa zaczęła się od akcji komanda. Ale jednostki specjalne rozwinęły skrzydła dopiero kilka lat później. Jak wyglądały początki komandosów?

Tekst stanowi fragment książki Cyrila Azouviego i Juliena Peltiera „1942. Przełomowy rok II wojny światowej w infografikach, rysunkach, fotografiach”, Dom Wydawniczy Rebis 2025.
***
II wojna światowa zaczęła się od akcji komanda. Dowodził nim porucznik SS Alfred Naujocks, który 31 sierpnia 1939 roku, na rozkaz Reinharda Heydricha, napadł z sześcioma swoimi ludźmi na niemiecką stację radiową w Gleiwitz (Gliwice) przy granicy z Polską. Kilka dni wcześniej Hitler oświadczył w obecności najwyższych dygnitarzy Wehrmachtu: „Aby wywołać tę wojnę, znajdę ważny powód, który będzie mogła wykorzystać propaganda. Nieważne przy tym, czy powód ten będzie prawdopodobny, czy nie”.
Istotnie, nie był prawdopodobny: przebrani w mundury armii polskiej ludzie Naujocksa wpadli do stacji, ogłuszyli dwóch techników i odczytali przez radio po niemiecku zawczasu przygotowane, szyte grubymi nićmi prowokacyjne oświadczenie: „Przywódcy niemieccy pchają Europę do wojny. Pokojowa Polska jest zagrożona. Hitler musi zostać usunięty za wszelką cenę. Gdańsk jest polski”.
Następnego ranka, 1 września, pod pretekstem reakcji na ten sfabrykowany graniczny incydent, o godzinie 4.45 armia niemiecka wkroczyła do Polski. A o 10.00 Hitler tłumaczył się w Reichstagu: „Moja cierpliwość była na wyczerpaniu. Incydent w Gleiwitz był kroplą, która przepełniła czarę. Trzeba Polakom dać lekcję”. Dwa dni później Europa była już w stanie wojny.
Skąd się wzięli komandosi?
Choć komanda były w tym czasie dodatkowym narzędziem w dyspozycji najsilniejszej armii, w pierwszych latach konfliktu stanowiły przede wszystkim instrument słabych. Było tak w wypadku Wielkiej Brytanii, osaczonej i zmuszonej do ograniczenia działań zbrojnych po upadku Francji w 1940 roku. Churchill, zostawszy w maju premierem, uznał, że najważniejsza dla narodu jest postawa ofensywna.
„Należy wyplenić z naszych umysłów przekonanie, że porty Kanału i cały leżący między nimi region należą do wrogiego terytorium”, napisał 6 czerwca do generała Ismaya, szefa swego wojskowego gabinetu. Jakim sposobem to osiągnąć? „Trzeba przygotować ekspedycje specjalnie wyćwiczonych oddziałów, w rodzaju freikorpsów, zdolnych zaprowadzić na tych wybrzeżach terror i posłusznych przede wszystkim regułom taktyki «zabij i uciekaj»”.

Pierwsze brytyjskie oddziały komandosów powstały z inicjatywy Winstona Churchilla.
W ten sposób narodził się akt powołania brytyjskich komandosów. Skąd się wzięła ta dziwna nazwa? Prawdopodobnie z czasów wojen burskich (1899–1902), podczas których oddziały Afrykanerów walczyły przeciwko Anglikom. „Taktyka komanda polegała na zadawaniu siłom brytyjskim lekkich uderzeń i znikaniu na sawannie, nim wróg zdąży zareagować”. Uderzyć i uciec: oto, co mieli robić brytyjscy komandosi.
Początki komandosów
Jednak do „zaprowadzenia terroru” u wroga, jak sobie życzył Churchill, było jeszcze daleko. Pierwsze rajdy (pod Boulogne i Touquet 23 czerwca 1940 oraz na Guernesey 14 lipca), naznaczone amatorszczyzną i improwizacją, przeprowadzone na mało znaczące cele, przyniosły znikome rezultaty. Bardzo szybko patron komandosów sir Roger Keyes skonstatował: północne francuskie wybrzeże jest na razie niedostępne i lepiej skierować nasze wysiłki w stronę peryferyjnych teatrów działań wojennych, jak Skandynawia i rejon Morza Śródziemnego.
Jednakże w Egipcie, gdzie armia brytyjska stawiała czoło oddziałom włoskim z Libii, działaniom komandosów towarzyszyła raczej frustracja. Ich skuteczność ze względu na mnogość grup i jednostek była niewielka. Teoretycznie wszystkie one powinny były się wspierać i uzupełniać, bo miały te same cele (przerywanie linii komunikacyjnych i zaopatrzeniowych, niszczenie składów paliwa i amunicji…), w praktyce jednak tak nie było.
Konkurowały z jednostkami regularnej armii, ale także, w kontekście niedoboru ludzi i materiału na wszystkich frontach, między sobą. Utworzona w 1940 roku Long Range Desert Group (LRDG) szybko zdublowała się pod wieloma względami z Layforce (nazwaną tak na cześć swego dowódcy, Roberta Laycocka), utworzoną w lutym 1941 roku, która stała się bezużyteczna już pięć miesięcy później, w lipcu 1941 roku, gdy powstał Special Air Service (SAS). Na jego czele stanął młody oficer David Stirling, którego dewizą było „Who dares wins” (Śmiały zwycięża).
Co do śmiałości, brytyjscy komandosi na Bliskim Wschodzie mieli jej w nadmiarze. Rzadko jednak ich akcje kończyły się sukcesem. W większości w ostatniej chwili je anulowano albo kończyły się one powodzeniem połowicznym lub zupełnym fiaskiem.
Czytaj też: Rommel vs Montgomery wśród piasków pustyni. Jak przebiegała II bitwa pod El Alamein w 1942 roku?
Sukcesy i porażki brytyjskich komandosów
Operacji „Flipper”, między wieloma innymi, nie brak było rozmachu: polegała na przeprowadzeniu zamachu na wysokiego niemieckiego oficera, generała Rommla we własnej osobie. Nocą 17 listopada 1941 roku dwudziestu komandosów desantowanych z dwóch okrętów podwodnych zaatakowało libijską willę w Beda Littoria (dziś Al-Bajda), w której generał rzekomo rezydował. Próbowali wysadzić ją w powietrze, lecz w ostatniej chwili stwierdzili, że detonatory i lonty zamokły. Podczas odwrotu komandosi zostali jeden po drugim wystrzelani. Co do Rommla, to nigdy nie mieszkał on w tej willi, a krytycznej nocy po prostu przebywał w Rzymie, jak przekonali się później dwaj ocalali z całej grupy żołnierze.
Sytuacja wyglądała lepiej w Skandynawii, a konkretnie w okupowanej Norwegii, gdzie komandosi przeprowadzili dwie błyskotliwe operacje. Ich cel mógł się wydawać mało znaczący: dwie fabryki produkujące olej ze śledzi i dorszy. Jednakże, wbrew wszelkim oczekiwaniom, chodzi o produkt o strategicznym znaczeniu. Niemcy produkowali z niego witaminy A i D, jak również glicerynę do materiałów wybuchowych.
4 marca 1941 roku 250 komandosów rzuciło się do ataku na fabryki oleju rybnego na Lofotach, archipelagu u północno-zachodnich wybrzeży Norwegii, i odniosło wspaniały sukces bez żadnych strat własnych (operacja „Claymore”). Wyczyn ten udało się powtórzyć 27 grudnia 1941 roku na wyspie Vaagsö, leżącej na południowym zachodzie (operacja „Archery”). Choć obrona niemiecka była znacznie skuteczniejsza (20 zabitych i 57 rannych), Brytyjczycy znów okryli się chwałą, zostawiając za sobą ruiny fabryki i 120 zabitych Niemców.

Ewakuacja rannego komandosa na LCA (operacja Archery).
Poza tym bilansem operacje „Claymore” i „Archery” zasiały w umyśle Hitlera poważną wątpliwość: a co, jeśli to Norwegia została wytypowana jako miejsce wielkiego lądowania aliantów w Europie? Od tej chwili Kriegsmarine kotwiczyła tam swoje krążowniki, a Wehrmacht utrzymywał coraz liczniejsze oddziały. W 1944 roku Niemcy zgromadzili w Norwegii 372 tysiące żołnierzy, którzy 6 czerwca mogli bronić plaż Normandii.
Sukces operacji „Archery” był także zasługą nowego patrona komandosów, lorda Louisa Mountbattena, który w 1941 roku zastąpił w tej roli Rogera Keyesa. „Jego energia, entuzjazm i determinacja bardzo prędko zaczęły się udzielać, dosięgając też szeregów komandosów”. Pod jego kierownictwem rajdy przybrały nowy wymiar. Komandosi otrzymali też nowe, priorytetowe zadanie: odciągnąć niemiecką obronę z wybrzeży francuskich, aby przygotować aliancki atak na Festung Europa. Rok 1942 był rokiem rajdów komandosów we Francji.
Złoty wiek oddziałów specjalnych
Przede wszystkim jednak należało udoskonalić szkolenie komandosów. Do tej pory zależało ono od jednostki, która organizowała je tak, jak uważała za stosowne. Stąd poważne rozbieżności w metodach, wiele nieporozumień i zamieszania. W lutym 1942 roku otwarty został jeden ośrodek treningowy w szkockim zamku w Achnacarry, sto kilometrów od Inverness. Od tej pory wszyscy komandosi, niezależnie od jednostki, w której służyli, musieli odbyć tu szkolenie. Łącznie z komandem Francuza Philippe’a Kieffera, utworzonym wiosną 1942 roku, które było jedyną francuską jednostką biorącą udział w lądowaniu w Normandii 6 czerwca 1944 roku.

W lutym 1942 roku otwarty został jeden ośrodek treningowy w szkockim zamku w Achnacarry, sto kilometrów od Inverness. Od tej pory wszyscy komandosi, niezależnie od jednostki, w której służyli, musieli odbyć tu szkolenie.
Nie czekając dłużej, Mountbatten rzucił swoje oddziały na wybrzeże atlantyckie. 27 lutego 1942 roku 120 spadochroniarzy wylądowało w pobliżu przylądka Antifer, aby zniszczyć nową niemiecką stację radarową w Bruneval, którą kilka miesięcy wcześniej namierzył RAF. W ciągu dwudziestu minut stacja została zniszczona, jej główne elementy wymontowano i przekazano do analizy w Wielkiej Brytanii, pięciu Niemców zostało zabitych, a komandosi weszli na barki desantowe Royal Navy, które czekały na nich na plaży. Wzięli tam sześciu jeńców i zostawili dwóch zabitych. Po powrocie do Portsmouth witał ich zgromadzony na nabrzeżu tłum dziennikarzy i fotoreporterów. Komandosi otrzymali patenty szlacheckie. Nadszedł czas przyspieszenia.
„Najwspanialszy ze wszystkich rajdów”
W tym czasie losy wojny na Atlantyku zaczęły obracać się na korzyść Niemców dzięki aktywności ich U-Bootów oraz potężnych pancerników. Najnowszy z nich, Tirpitz, bazował w Norwegii i choć nie miał jeszcze na koncie żadnego większego okrętu, to perspektywa przeprowadzenia przezeń ataku na konwój przerażała brytyjską admiralicję. Jednakże aby móc działać na Atlantyku, musiał on dysponować portem, w którym można by naprawiać ewentualne awarie i uszkodzenia. „Dla okrętu o tym tonażu był między Biarritz a Dunkierką tylko jeden taki port: Saint-Nazaire”.
W tym wielkim porcie tylko suchy dok Normandie zdolny był przyjąć tego mastodonta. Aby go wyłączyć z gry, wystarczyłoby uszkodzić jedne z dwóch stalowych wrót zamykających go z obu stron. Wymyślono w tym celu niemal samobójczy rajd: wypełniony materiałami wybuchowymi niszczyciel uderzyłby w południowe wrota, a 266 komandosów przeprowadziłoby desant z małych okrętów towarzyszących i zaatakowałoby inne cele w porcie. Przeprowadzona w nocy z 27 na 28 marca operacja „Chariot” była wielkim triumfem.
Prowizorycznie „przebrany” za jednostkę niemiecką niszczyciel taran wystarczająco długo zwodził Niemców, by w końcu udało mu się wbić z impetem we wrota doku. Jednak ludzi oraz ich okręty ostrzelała niemiecka obrona wybrzeża. Zginęło nie mniej niż 64 komandosów i 105 marynarzy, a 200 dostało się do niewoli. Straty wyniosły jedną czwartą stanu osobowego desantu. Ale nagroda była wspaniała: 28 marca o 10.35, długie godziny po zakończeniu operacji, cztery tony materiałów wybuchowych z niszczyciela eksplodowały z zaplanowanym opóźnieniem, doszczętnie niszcząc suchy dok.
Dok stał nieczynny aż do lat pięćdziesiątych. Tirpitz już nigdy nie pojawił się na Atlantyku. Pozostał na wodach norweskich, gdzie zatopiły go samoloty RAF-u w listopadzie 1944 roku. „Nie bez powodu operacja «Chariot» została nazwana «najwspanialszym ze wszystkich rajdów»”, pisał brytyjski historyk Charles Messenger.
Czytaj też: Dogonić i zatopić Bismarcka! Jak ORP Piorun ścigał dumę Hitlera?
Operacja „Jubilee” – katastrofa w Dieppe
Jednak pięć miesięcy później została przeprowadzona jeszcze ambitniejsza akcja. Zmobilizowano do niej tyle okrętów, ludzi i samolotów, że trudno ją nazwać rajdem komandosów, nawet jeśli przyświecała jej zasada szybkiej akcji szturmowej: „Zająć Dieppe i okolice. Utrzymać tę strefę do czasu, gdy cała operacja zniszczenia z powodzeniem dobiegnie końca. Zaokrętować się i wracać do Anglii”.
Powód tak ambitnej operacji? Uspokoić Stalina, który żądał otwarcia drugiego frontu w 1942 roku; przeprowadzić minilądowanie będące zapowiedzią tego, które w 1943 lub 1944 roku wyzwoli Europę Zachodnią; sprawdzić obronę niemiecką od strony Atlantyku. Dlaczego Dieppe, spośród tylu potencjalnych celów? „Calais, Boulogne, Hawr są albo zbyt dobrze bronione, albo zbyt oddalone od brzegów brytyjskich. Dieppe, położone tylko 110 kilometrów od Newhaven, nie wydaje się, biorąc pod uwagę jego znaczenie, bronione zbyt silnie.

Operacja „Jubilee” okazała się zupełną porażką.
Operacja „Jubilee” rozpoczęła się 19 sierpnia 1942 roku. Jednak dyskretne zgromadzenie 6 tysięcy mężczyzn, 270 okrętów oraz 60 eskadr myśliwskich nie było łatwe. Niemcy wiedzieli, że szykuje się coś związanego z Dieppe. Obrona została wzmocniona, garnizon postawiono w stan podwyższonej gotowości. „Jubilee” okazała się zupełną porażką.
Żołnierzy zatrzymał na plaży ogień czuwającej na urwiskach niemieckiej obrony. Desantujące się oddziały zostały zdziesiątkowane. Na 58 czołgów Churchill tylko 27 dotarło do plaży, gdzie ugrzęzły w zbyt miałkim piasku. Pod koniec poranka żołnierze wycofali się w pośpiechu na okręty. Bilans był straszliwy: doliczono się 4384 zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Jedyną akcję, która się powiodła, przeprowadzili regularni komandosi: dwie ich grupy zdołały unieszkodliwić dwie duże baterie obrony wybrzeża – w Berneval i Varengeville – które mogły spowodować jeszcze więcej strat wśród okrętów alianckiej floty.
Wnioski z „Jubilee” były liczne. Operacja ta posłużyła przynajmniej do wypracowania modelu wielkich lądowań anglo-amerykańskich. Ponadto okazało się jasno, że piasek na plażach Dieppe nie został wystarczająco zbadany. W grudniu 1943 roku seria rajdów pod kryptonimem „Hardtack” miała na celu między innymi zebranie próbek piasku z plaż przyszłego lądowania w Normandii. Z operacji „Jubilee” dowództwo wyciągnęło też inną ważną lekcję: atakowanie desantem tak dobrze bronionej pozycji jak port lub miasto jest zadaniem samobójczym.
Zdecydowano więc, że lądowanie w Normandii odbędzie się na plażach oddalonych od jakichkolwiek aglomeracji. A ponieważ porty mimo wszystko będą niezbędne, to się je stworzy (słynne Mulberry) i osadzi przed plażami, jak naprzeciwko Arromanches.
Operacja „Torch”- uderzyć i podbić
Pierwszą z wielkich alianckich operacji amfibijnych przeprowadzono 8 listopada 1942 roku: 112 tysięcy amerykańskich i brytyjskich żołnierzy wylądowało w Maroku i Algierii. Włączając komandosów, operacja „Torch” zamknęła okres, w którym jednostki szturmowe były w większości używane osobno, w ramach krótkich działań nieprowadzących do kolejnych. „[«Torch»] miał być pierwszą z długich serii operacji, w których rola komandosów wiązała się z zadaniami zwykłej piechoty”.
Odtąd te elitarne jednostki zostały włączone do dużych związków taktycznych, by wspierały ich regularne działania. Już nie chodziło o to, by uderzyć i zniknąć, ale o to, by uderzyć i podbić. Tak więc komandosi uczestniczyli w anglo-amerykańskim lądowaniu na Sycylii 10 lipca 1943 roku, pod włoskim Anzio 22 stycznia 1944 i oczywiście w Normandii 6 czerwca roku 1944.

Komandosi odegrali istotną rolę również podczas lądowania w Normandii.
W kwietniu 1943 roku dowódca zlikwidowanej Layforce, Robert Laycock, rozważał w liście do Mountbattena nową koncepcję wykorzystania komandosów: „W tej fazie wojny naznaczonej licznymi alianckimi ofensywami musimy porzucić taktykę polegającą na organizowaniu amfibijnych desantów małego formatu, których jedynym celem jest szarpanie wroga. Dzisiejsze rajdy należy planować na dużą skalę, w długiej perspektywie i powinny one mieć natychmiastowe implikacje strategiczne”.
Ostatni rozdział
Jednakże nie był to koniec „tradycyjnych” operacji komandosów działających w nielicznych grupach, realizujących z szaleńczą śmiałością cele niemal nieosiągalne. W lutym 1943 roku sześciu norweskich spadochroniarzy, wyszkolonych w Achnacarry przez Brytyjczyków, zrzucono na teren okupowanej Norwegii. Po długich biegach narciarskich i akrobatycznych wspinaczkach osiągnęli cel: wysadzili część fabryki Norsk Hydro, która wytwarzała ciężką wodę – niezbędną do produkcji bomby atomowej. 26 kwietnia 1944 roku w szaleńczo trudnych warunkach grupa Brytyjczyków i mieszkańców Krety przebranych za żołnierzy niemieckich uprowadziła dowódcę niemieckiego garnizonu na Krecie, Heinricha Kreipego, i wywiozła go aż do Egiptu.
Amerykanie nie byli gorsi: w roku 1943 i 1944 przeprowadzili karkołomne operacje za liniami japońskimi w Birmie z wykorzystaniem jednostek wyszkolonych do przetrwania w dżungli – czinditów oraz „maruderów” Merrilla.
Mimo wszystko to jednak Niemcy zainicjowali historię komandosów podczas II wojny światowej i to oni zamknęli ją jednym z ostatnich rajdów tego konfliktu, bez wątpienia jednym z najbardziej zuchwałych. Był rok 1945. W pochodzie z Normandii do Niemiec alianci pozostawili za sobą brytyjskie Wyspy Normandzkie, na których stacjonował niemiecki garnizon, z braku zaopatrzenia coraz bardziej zabiedzony. Jego dowódca dowiedział się, że o żabi skok, w małym porcie w Granville na wybrzeżu francuskim, stoi kilka statków z węglem, którego dramatycznie Niemcom brakowało.
Nocą z 8 na 9 marca wyruszyła po niego straceńcza ekspedycja. Wbrew oczekiwaniom odniosła ona sukces. Zaskoczeni Amerykanie nie zareagowali dostatecznie szybko. Niemcy zabili dwudziestu ludzi, uszkodzili jeden trałowiec, po czym wrócili na Guernesey z ładunkiem 112 ton węgla. Dodatkową premią było porwanie trzydziestu amerykańskich oficjeli, wśród których były najważniejsze osobistości miasta. Dwa miesiące później skończyła się wojna w Europie.
Źródło:

Zdj. otwierające tekst: Imperial War Museums/domena publiczna
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.