W Berlinie Sowieci robili, co chcieli. Okradali banki, muzea, fabryki, gwałcili kobiety. Postanowili zmienić go w największe komunistyczne miasto poza ZSRR.
Początkowo mało kto to zauważał. Zegar nad stacją kolei miejskiej zaczął pokazywać czas sowiecki. Potem pojawiły się napisy cyrylicą. Na ulicznych stoiskach sprzedawano sowieckie gazety, plakaty zapowiadały przedstawienia w języku rosyjskim, a na koncertach występowali przybywający z Moskwy sowieccy muzycy.
Zwycięzcy przemieniali Berlin w nowe miasto: swoje miasto. Stawał się on częścią nowego, olbrzymiego powojennego imperium Stalina, które w Europie rozciągało się od Moskwy przez Bułgarię, Rumunię, Węgry i Polskę aż po Berlin i granicę z Europą Zachodnią. Podczas drugiej wojny światowej zginęło ponad dwadzieścia milionów obywateli Związku Radzieckiego i Stalin nie chciał, by jego państwo ponownie przeżyło coś podobnego. Wszystkie kraje satelickie znajdujące się pomiędzy Moskwą a Zachodem miały stanowić wielki bufor, za którym można było czuć się bezpiecznie.
Niewygodne wybory
I chociaż Stalin zgodził się podzielić Berlinem z Brytyjczykami, Francuzami i Amerykanami, to skoro ich jeszcze nie było na miejscu, robił z miastem, co chciał: jego żołnierze kradli pieniądze i złoto z berlińskich banków, rabowali obrazy z muzeów i miliony książek z bibliotek, a następnie wywozili to wszystko do Moskwy. Zabrali uran z laboratoriów badawczych, żeby zasilić pierwszą sowiecką bombę atomową, oraz rozebrali tysiące fabryk, po czym ich wyposażenie i surowce załadowali na pociągi zmierzające do Moskwy. Gdy odjechały ostatnie transporty, rozebrano i skradziono też tory. I wreszcie Stalin zwrócił się do polityków.
Bo trzeba zaznaczyć, że między państwem niemieckim a innymi krajami satelickimi jego nowego imperium była pewna istotna różnica. Gdzie indziej – w Ukrainie czy w Polsce – jeśli ludzie nie chcieli się podporządkować władzy, po prostu wysyłał na nich czołgi, nie martwiąc się o opinię publiczną czy wybory. Ale ponieważ Niemcy zostały rozdzielone na pół, Zachód nalegał na takie niewygodne rzeczy jak wybory. Nie mogąc się uciec do czołgów, Stalin musiał sprawić, by Niemcy zgodnie z prawem wybrali komunizm. Tylko jak?
Po tym, jak Sowieci wdzierali się siłą do niemieckich domów, i po tym, co zrobili miejscowym kobietom, wielu Niemców – nie wyłączając polityków – nienawidziło wszystkiego, co przychodziło ze Wschodu.
Komunistyczny Berlin
Stalin musiał zmienić nazwę i wizerunek komunizmu – sprzedać go, nie nazywając po imieniu. Potrzebował też grupy osób, które zrobiłyby to za niego, mówiąc przy tym po niemiecku, nie po rosyjsku. Na szczęście dla niego istniała taka grupa – garstka niemieckich komunistów, którzy przed nazistowskimi pogromami uciekli do Związku Radzieckiego i przemieszkali wojnę w drogich moskiewskich hotelach.
Stanowili oni część niemieckiego ruchu komunistycznego, którego początki sięgały 1836 roku, gdy Karol Marks przybył do Berlina w żółtym wagonie pocztowym. Niemieccy działacze komunistyczni dawno już nawiązali łączność z kolegami w Moskwie, a ci ostatni nauczyli ich, jak sobie radzić z niemieckimi przywódcami, którzy ich aresztowali i wtrącali do więzień, aż Berlin stał się największym komunistycznym miastem poza Związkiem Radzieckim.
Jednak w szeregach niemieckiego ruchu robotniczego istniały głębokie podziały: umiarkowani działacze chcieli stopniowych zmian, radykałowie zaś dążyli do rewolucji. W 1933 roku ten konflikt wewnętrzny doprowadził do katastrofalnych skutków: otworzył Hitlerowi drogę do władzy, z czego ten skorzystał, miażdżąc zarówno komunistów, jak i socjalistów, zamykając ich w obozach, torturując i zabijając.
Nieliczni szczęśliwcy umknęli – znaleźli schronienie w europejskich stolicach, między innymi w Moskwie – i teraz, gdy groza hitleryzmu dobiegła końca, stali po stronie zwycięzców. Stalin przyjrzał się niemieckim komunistom w Moskwie i znalazł jednego, który się wyróżniał. Kogoś, na kim – zdaniem Stalina – można było polegać: Waltera Ulbrichta.
Czytaj też: Ilu informatorów miała Stasi?
Niewidzialna propaganda
Niski, o charakterystycznym piskliwym głosie (który był wynikiem przebytej w dzieciństwie choroby), Walter Ulbricht był znany z braku charyzmy i poczucia humoru oraz z przebiegłego oportunizmu. W młodości uczył się na stolarza, walczył w pierwszej wojnie światowej, a potem wstąpił do partii komunistycznej, zapuszczając kozią bródkę à la Lenin.
Szybko piął się po partyjnych szczeblach kariery, wyjechał do Moskwy, gdzie poznał sowiecką starszyznę komunistyczną (w tym Lenina, czym będzie się przechwalał do końca życia), a następnie zasłynął bezlitosnym likwidowaniem przeciwników Stalina podczas hiszpańskiej wojny domowej. I właśnie tę bezwzględność Stalin u niego tak podziwiał – doceniał oddanie, z jakim Walter Ulbricht dążył do wprowadzenia komunizmu za wszelką cenę.
Kilka tygodni przed zakończeniem wojny w Europie Walter Ulbricht z dziewięcioma innymi niemieckimi działaczami komunistycznymi zasiedli przy stole w urządzonej w stylu art déco sali w moskiewskim hotelu Lux, aby opracować plan powrotu do Niemiec i zbudowania nowego stalinowskiego państwa. Walter Ulbricht miał doświadczenie w tego rodzaju sprawach – wmawianiu ludziom zalet stalinowskiego komunizmu. Tyle że szło mu fatalnie.
Podczas drugiej wojny światowej odwiedzał obozy jenieckie w Związku Radzieckim i w długich przemowach wysławiał komunizm przed znudzonymi niemieckimi żołnierzami. W pewnym momencie pojechał nawet ciężarówką na front i przez głośniki wykrzykiwał propagandowe hasła na użytek słyszących go niemieckich oddziałów. Od tamtej pory zdążył się nauczyć, że istnieją lepsze sposoby. Mianowicie najlepsza propaganda to taka, której nie widać.
Czytaj też: Co sądzono o ZSRR na Zachodzie?
„Demokratyczny” rząd
Trzydziestego kwietnia 1945 roku, czyli w dniu, w którym zastrzelił się Hitler, na naprędce przygotowanym lotnisku kilka kilometrów od Berlina, wylądowały dwa samoloty. Na pokładzie znajdowali się Walter Ulbricht i dziewięciu innych niemieckich komunistów. Mimo że ogień wojny jeszcze nie przygasł, zabrali się do roboty, wdrażając plan, który obmyślili w Moskwie. U jego podstaw leżały dwie zasady: po pierwsze z powodu powszechnej w Niemczech nienawiści do Rosji nigdy nie będą otwarcie wspominali o swoim pobycie w Moskwie; po drugie nie będą mówili o sobie jako o komunistach. Od tej pory nazywali się socjalistami.
Mając finansowe i polityczne wsparcie z Moskwy, zaczęli tworzyć nowy stalinowski rząd, pilnie uważając, by nie wyglądało to na przejęcie władzy przez komunistów. Strategia była prosta: obsadzić lokalne władze kompetentnymi zarządcami, a najbardziej wpływowe stanowiska w finansach i policji powierzyć szczególnie zaufanym liderom komunistycznym. Jak to ujął Ulbricht: „To ma wyglądać demokratycznie, lecz my musimy zachować wszystko w swoich rękach”.
W ciągu zaledwie kilku tygodni powołali rząd, który wprawdzie sprawiał wrażenie demokratycznego – składał się z ludzi wywodzących się z różnych partii i środowisk – w rzeczywistości jednak cała władza spoczywała w rękach komunistów. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej komuniści byli maluczkimi ludźmi, robactwem miażdżonym czarnymi butami narodowych socjalistów.
Teraz zaś stanowili władzę mającą za sobą cały Związek Radziecki i jego czołgi. W 1848 roku Marks pisał, że komunizm jest nieuniknionym następstwem kapitalizmu. W najczarniejszych dniach drugiej wojny światowej dla marksistów spełnienie tego proroctwa było niewyobrażalne. W końcu jednak, sto lat po przepowiedni Marksa, nadszedł ich czas.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Heleny Merriman „Tunel 29” (Wydawnictwo Insignis, 2023)
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.