Na 60 lat przed nowojorskimi zamachami z 11 września 2001 r. podobną akcję zamierzały przeprowadzić nazistowskie Niemcy. Operacji, która w swoim założeniu posiadała cechy klasycznego ataku terrorystycznego nadano kryptonim „Pastoriu
Nie sposób jednoznacznie wskazać inicjatora ataku na USA. FBI sugerowało, że rozkaz mógł wydać sam Adolf Hitler. Według innej relacji za wszystkim stał szef Abwehry adm. Wilhelm Canaris.
Całą akcję miał zorganizować II Wydział Abwehry, który nadzorował operacje specjalne i działania sabotażowe.
Największa akcja terrorystyczna w dziejach
Przygotowaniami kierował por. Walter Kappe. Oficer ten doskonale znał Stany Zjednoczone. Spędził tam kilka lat przed wojną, aktywnie działając w German-American Bund, będącym w istocie przybudówką NSDAP, ulokowaną na kontynencie amerykańskim. Umożliwiło mu to gruntowną infiltrację tamtejszego środowiska niemieckich emigrantów i pozyskanie odpowiednich ludzi do przyszłych akcji.
Kandydatów do realizacji ściśle tajnego zadania szukano wśród osób deportowanych z USA tuż po ataku na Pearl Harbor. Spośród tysięcy mężczyzn wytypowano dwunastu. Zostali ulokowani w ośrodku Abwehry pod Berlinem, gdzie szkolono ich w zakresie sabotażu. Tam też por. Kappe zaznajomił swoich podwładnych z celami misji.
Dywersanci mieli uderzyć w najczulsze punkty amerykańskich miast: elektrownie, gazownie, mosty, obiekty użyteczności publicznej, stacje kolejki podziemnej. Najcięższy cios miał spaść na Nowy Jork. Wprawdzie w 1942 roku nie istniało jeszcze World Trade Center, ale nie brakowało celów o wielkim znaczeniu symbolicznym.
Niemcom nie zależało tylko i wyłącznie na zniszczeniach materialnych. Bardziej liczyli na efekt psychologiczny całego przedsięwzięcia. Chcieli wywołać w amerykańskim społeczeństwie masową histerię, psychozę strachu.
Dywersanci gotują się do morderczego ciosu
Atakując cele w zdawałoby się bezpiecznych, niedotkniętych jeszcze wojną kontynentalnych Stanach, zamierzali również podważyć zaufanie amerykańskich obywateli do administracji rządowej.
Jeśli operacja zakończyłaby się sukcesem, to swoim rozmachem i skutkami zapewne przyćmiłaby nawet atak Japończyków na Pearl Harbor. W gruzach ległyby budynki przemysłowe i drapacze chmur, ale też – amerykańska duma!
Z początkowej dwunastki ostatecznie wytypowano ośmiu. Podzielono ich na dwa czteroosobowe zespoły. Dowódcą pierwszego został George John Dash. Miał wówczas 39 lat, mieszkał przez kilka lat w USA, skąd wrócił do Niemiec w 1941 r. Pozostali dywersanci to: Ernest Peter Burger (lat 36), Heinrich Harm Heinck (lat 35) oraz 34-letni Richard Quirin.
Drugą grupą dywersantów dowodził John Edward Kerling (lat 33), w skład jego oddziału wchodzili: Werner Thiel (lat 35), Herman Otto Neubauer (lat 32) i najmłodszy uczestnik misji 22-letni Herman Haus Haupt.
Pod koniec maja 1942 r. z bazy Lorient we Francji wypłynęły dwa U-booty, transportujące obie ekipy. Oddział Dascha wylądował tuż po północy 13 czerwca 1942 r. na plaży w pobliżu miejscowości Amagansett na Long Island koło Nowego Jorku.
Dywersanci mieli na sobie niemieckie mundury. Założyli je rozmyślnie, aby w razie wpadki podczas lądowania podlegać pod przepisy konwencji międzynarodowych. Dużo lepiej być jeńcem wojennym, niż pozbawionym praw, zagranicznym kryminalistą.
Zostali wyposażeni w amerykańskie cywilne ubrania, broń krótką, radiostacje oraz dużą ilość materiałów wybuchowych. Na potrzeby operacyjne Dasch, podobnie jak Kerling, posiadał 85 tys. dolarów.
Zaatakowany przez wroga… w samych majtkach
Gdy Niemcy ukryli swój sprzęt i przebierali się w cywilne ciuchy, wpadł na nich patrolujący ten odcinek wybrzeża młody kadet Straży Wybrzeża John C. Cullen. Nastąpiło to w sytuacji nader niezręcznej dla Niemców, jeden z nich nadal miał na sobie tylko spodenki kąpielowe.
Niemcy zaproponowali Cullenowi łapówkę, aby zapomniał o incydencie. Ten, nie mając szans w starciu z czterema mężczyznami, przyjął ją, po czym zgłosił o całym zajściu swoim przełożonym. Przybyły na miejsce patrol nikogo już nie zastał, natomiast odnaleziono zakopane płytko w piasku niemieckie mundury, skrzynki z materiałami wybuchowymi a nawet niemiecki alkohol.
Hoover wietrzy okazję
Jeszcze tego samego dnia informacje o niemieckich dywersantach dotarły do szefa FBI Edgara Hoovera. Dyrektor był teraz w swoim żywiole. Miał wreszcie okazję udowodnić, że jego agencja jest również przydatna w działaniach wojennych.
Rozpoczęła się największa obława w dotychczasowej historii FBI. Jednocześnie nałożono blokadę na wszelkie informację dotyczące niemieckich sabotażystów. Hoover pragnął nie tylko uniknąć szpiegowskiej histerii w społeczeństwie, ale także – gdyby obława zakończyła się niepowodzeniem – nie chciał, aby on i jego współpracownicy stali się pośmiewiskiem opinii publicznej.
Niemcy w tym czasie znajdowali się już w pociągu do Nowego Jorku. Druga grupa dywersantów, dowodzona przez Johna Kerlinga, bez przeszkód wylądowała 17 czerwca w kurorcie Ponte Vedra Beach na Florydzie. Jednostka ta dotarła do Cincinatti, gdzie członkowie podzielili między siebie pieniądze i… rozjechali się do swoich krewnych i znajomych. Uznali widocznie, że terroryzm jest grą niewartą świeczki.
Wariat czy terrorysta? Zdecydowanie to pierwsze
George Dasch również doszedł do podobnego wniosku. W porozumieniu z Burgerem postanowili się ujawnić, aby uniknąć ewentualnej kary, spodziewając się także, że dzięki temu będą mogli zamieszkać legalnie w USA. Sprawa niby prosta, ale…
W niedzielne popołudnie 14 czerwca 1942 r. Dasch zadzwonił do lokalnej placówki FBI i przedstawił się jako dowódca grupy niemieckich dywersantów. Dyżurny pracownik nie dał wiary jego wyjaśnieniom i potraktował go jak wariata!
Nieco poirytowany, ale niezrażony Dasch, po naradzie z Burgerem, postanowił udać się samotnie do Waszyngtonu. Rano 19 czerwca 1942 r. wkroczył z niewielką walizeczką do centrali FBI przy Pennsylvania Avenue. Tam zażądał spotkania z samym dyrektorem Edgarem Hooverem.
Potraktowano go równie lekceważąco jak w Nowym Jorku, odsyłając od jednego biurka do drugiego. W końcu 5 minut swojego cennego czasu zdecydował się poświęcić mu wicedyrektor FBI D.M. Ladd.
Terroryści uganiają się za dziwkami
Gdy w trakcie udzielania wyjaśnień przez Dascha zniecierpliwiony Ladd znacząco kiwnął głową w kierunku drzwi Niemiec nie wytrzymał i wysypał z teczki na biurko zdumionego wicedyrektora 84 tys. dolarów, które otrzymał na sfinansowanie swojej dywersyjnej działalności.
George Dasch przez kilka następnych dni był przedmiotem intensywnych przesłuchań ze strony agentów FBI. Dzięki przekazanym przez niego informacjom w krótkim czasie aresztowano pozostałych członków obydwu zespołów.
Okazało się, że kandydaci na przyszłych bohaterów Tysiącletniej Rzeszy bardziej byli zajęci uganianiem się za prostytutkami i alkoholem niż planowaniem zamachów, a jeden nawet czynił przygotowania do ślubu!
Teraz nadszedł czas Hoovera. 27 czerwca 1942 r. zorganizował on konferencję prasową, na której poinformował o zatrzymaniu 8 niemieckich dywersantów. Ani słowem nie wspomniał o okolicznościach schwytania Niemców ani o ich wyjątkowo spolegliwym zachowaniu.
Gazety odtrąbiły wielki sukces FBI a do prezydenta Franklina D. Roosevelta napłynęły tysiące listów od wdzięcznych obywateli, domagających się odznaczenia Edgara Hoovera Medalem Honoru.
Franklin D. Roosevelt również nie znał szczegółów aresztowania Niemców. Skutek tego był taki, że człowiek, dzięki któremu ujawniono całą operację 3 lipca 1942 r. wylądował w celi obok swoich towarzyszy.
Prezydent Roosevelt: morderca z zimną krwią?
Należało teraz coś zrobić z Niemcami. Na dobrą sprawę nie popełnili oni żadnego przestępstwa. Gdyby postawiono ich przed sądem cywilnym groziło im najwyżej kilka lat więzienia, a sprawny obrońca mógłby nawet zapewnić im uniewinnienie. Było to nie do przyjęcia dla prezydenta Roosevelta, który w liście do prokuratora generalnego Francisa Biddle’a wyraźnie zasygnalizował, że żadna inna opcja poza karą śmierci nie wchodzi w grę.
Jednocześnie rozpoczęto poszukiwanie precedensu, aby postawić jeńców przed sądem wojskowym, który miałby orzec stosowny wyrok. Na Niemcach miał więc zostać popełniony mord sądowy. Amerykański prezydent, w swoim mniemaniu, jasno dawał do zrozumienia kolejnym ewentualnym dywersantom, że podobne akcje nie będą tolerowane, zaś ich wykonawców będzie czekała surowa kara.
W lipcu 1942 r. specjalnie powołany do tego celu amerykański trybunał wojskowy rozpatrywał sprawę niedoszłych zamachowców. Głównym oskarżycielem był Francis Bidle. Ostateczny werdykt mógł być tylko jeden – kara śmierci dla wszystkich ośmiu Niemców.
Ostatnie słowo należało jeszcze do F.D. Roosevelta. Prezydent po zapoznaniu się ze stenogramami z procesu poznał wreszcie kulisy zatrzymania dywersantów, a mimo to nie skorzystał z prawa łaski.
Dopiero po apelacji Biddle’a i Hoovera złagodzono wyrok dla Dascha i Burgera. Pierwszy z nich otrzymał 30-letni wyrok więzienia a drugi dożywocie. Pozostałych stracono na krześle elektrycznym 8 sierpnia 1942 r.
Dopiero po wojnie, w kwietniu 1948 r. prezydent Harry Truman ułaskawił obu dywersantów. Deportowano ich z USA do amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech. Ernest Burger zmarł w 1975 r. a Georg Dasch w 1992 r. , obydwaj otoczeni powszechną pogardą ze strony swoich rodaków.
Do końca wojny Niemcy nie próbowali już organizować podobnych akcji sabotażowych w Stanach Zjednoczonych, skupiając się wyłącznie na działaniach wywiadowczych. Może ktoś w Berlinie poszedł po rozum do głowy.
Bibliografia
- Gary Cohen, The Keystone Kommandos, „The Atlantic”, 1 lutego 2002.
- Czesław Stempniewicz, Bomby na Nowy Jork, Warszawa 1979.
- Christopher S. Putnam, Operation Pastorius.
KOMENTARZE (5)
Komentarze do artykułu z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:
Artur W.: trzeba było wykonać robotę do końca, historia trochę pokręcona jak Stalina który nie wierzył w agresję III Rzeszy na ZSRR…
Kamil Janicki: Bo ja wiem czy pokręcona? Po prostu pokazuje, że zwykły człowiek będzie wolał zabawić się, pojechać do rodziny albo wziąć ślub, niż organizować zamach terrorystyczny . To CHYBA dobrze, co?
Artur W.: z pewnością dobrze, ale jak siadali na krzesła elektryczne pewnie żałowali decyzji. Z drugiej strony, amerykanie w okrutny sposób zatuszowali swoją arogancję i niekompetencje…
Kamil Janicki: A to już inna sprawa… może pośmiertnie należałoby sądzić Roosevelta o morderstwo?
Artur W.: szkoda prądu, np. Niemcy w sądowy sposób zamordowali pocztowców z Gdańska, nie wiem czy zostali zrehabilitowani chociaż symbolicznie.
Kamil Janicki: Ok, to jednak dwie różne rzeczy. Nazistów nikt o zdrowych zmysłów nie uważa za bohaterów… A Roosevelt? Dla Amerykanów to jest legenda.
Trzeba przyznać, że nie wszyscy dywersanci błysnęli inteligencją…
Czasami lepiej się nie wychylać ;)
chyba jest pewna nieścisłość – z jednej strony 84 tysiące wyrzucił na biurko, a zdrugiej podzielili się pieniędzmi przed rozstaniem…coś nie gra
Istniały dwie grupy dywersantów. Trzeba czytać uważnie;-)
Jak to się stało, że Niemcy wybrali na dywersantów w tak poważnej misji ludzi, którzy okazali się zupełnymi tchórzami i zdrajcami?