Końcówka życia dyktatora kojarzy nam się raczej z przerażonym Hitlerem w bunkrze niż z beztroskim staruszkiem umierającym wśród bliskich i pod opieką najlepszych lekarzy. To błąd. Dyktatorom niestraszne były reformy emerytalne, a zdecydowana większość z nich dożywała lat w spokoju i luksusie.
Przykładów jest wiele, ale trudno o lepszy – i bardziej poruszający – niż kariera Idi Amina Dady. 25 stycznia 1971 roku w wyniku zamachu stanu przejmuje on władzę w Ugandzie. Zaczyna przyjemnie – uwalnia więźniów politycznych i obiecuje wybory. Jednocześnie zrywa relacje z Izraelem i uznaje się za przyjaciela Palestyńczyków. Jest muzułmaninem, jak zaledwie jedna dwudziesta obywateli jego kraju, jednak swojego wyznania używa czysto merkantylnie. On udaje się na pielgrzymkę do Mekki – Arabowie ślą petrodolary, buduje w Kampali wielki meczet – Arabowie ślą jeszcze więcej petrodolarów. Saudyjczycy, Arafat, Asad, wszyscy kochają Idi Amina Dadę.
I tylko w ojczyźnie miłość obywateli spada na łeb na szyję. Opozycjoniści mogą liczyć co najwyżej na kulę w łeb, ewentualnie zakatowanie na śmierć przez policję polityczną. Znikają lekarze, naukowcy, wysoko postawieni funkcjonariusze i duchowni, a żony dyktatora drżą o życie. Za niesubordynację grozi im, ni mniej ni więcej, tylko poćwiartowanie. Nie upiecze się również mniejszościom narodowym mieszkającym w kraju.
Pięćdziesiąt tysięcy Hindusów i Pakistańczyków dostaje prosty wybór – albo wyniosą się z domów, albo spoczną w ziemi i to w trybie ekspresowym. Po ich wyrzuceniu z kraju, gospodarka popada w ruinę. Chcąc przysporzyć sobie popularności wśród obywateli Dada ucieka się do agresji wojskowej na sąsiednią Tanzanię. I to jego największy błąd. Tyran przegrywa z kretesem i musi uciekać z Ugandy. Nie budzi się jednak z ręką w nocniku. Jego przyjaciele od petrodolarów czuwają.
Słodka emerytura ostatniego króla Szkocji
Najpierw, wraz z dwiema żonami i dwudziestką dzieci, znajduje azyl w Trypolisie, następnie wyjeżdża do serca Arabii Saudyjskiej, Rijadu. Przez następne 24 lata ma u swoich muzułmańskich przyjaciół jak… u Allaha za piecem. Chroniony przed odpowiedzialnością za popełnione zbrodnie, rozpieszczany.
Dada ma wszystko. Rezydencję, święty spokój, cadillaca, a nawet regularne samolotowe dostawy składników na ulubione danie z ojczyzny (maniok, proso i zielone banany). Żyje jak król, którym do niedawna w praktyce był. Łowi ryby, ogląda telewizję, gra na akordeonie i pilnie studiuje Koran, tak przynajmniej mówi włoskiemu dziennikarzowi w 1997 roku. Twierdzi, że interesuje go tylko islam.
Pod koniec życia Idi Amin Dada zaczyna chorować na nerki. Saudyjscy przyjaciele troszczą się o niego i jak najszybciej załatwiają przeszczep. Znów bycie dyktatorem, nawet takim obalonym, na emeryturze, ułatwia sprawę i Dada po pierwszej nieudanej próbie przeszczepu ma kolejne i kolejne. Jednak karma to karma. Mimo najlepszej opieki, wsparcia finansowego Saudyjczyków i kolejnych prób, nie udaje mu się wywinąć śmierci. A Uganda nie chce jego ciała. Bez względu na 24 lata na wygnaniu, prośby wdów i dzieci Idi Amina Dady, prezydent kraju pozostaje niewzruszony.
Dwa tuziny lekarzy dla dyktatora
Opieka zdrowotna, jaką cieszył się Idi Amin Dada wydaje się niezwykła z perspektywy zwykłego zjadacza chleba, ale wśród dyktatorów – to był standard. Autokratyczny władca zawsze mógł liczyć na to, co najlepsze. Nie musiał przejmować się takimi drobnostkami jak niedofinansowana służba zdrowia, braki lekarstw czy amatorszczyzna lekarzy. Przekonał się o tym na własnej skórze dyktator Algierii Huari Bumedien, kiedy niespodziewanie zaniemógł w wieku zaledwie 48 lat.
Kiedy w 1978 roku rządzący państwem od 10 lat Bumedien składał wizytę w Syrii, jego organizm odmówił posłuszeństwa. Jak wyjaśnia Laurent Greilsamer w książce „Ostatnie dni dyktatorów”: nagle dopadło go niewytłumaczalne zmęczenie. Gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego człowieka w Algierii, nikt by się tym nie przejął. Ale przecież zachorował dyktator! 24 września prezydent wraca do Algieru, skąd 5 października zostaje przetransportowany do Moskwy (cyt.: „Ostatnie dni dyktatorów”).
Władza ukrywa przed obywatelami informacje o stanie prezydenta, a tymczasem on sam jest badany i leczony przez elitę elit radzieckich medyków. Po miesiącu wraca do kraju i… zostaje pierwszym pacjentem nowoczesnego kompleksu szpitalnego, którego budowę sam zlecił.
Do kraju ściąganych jest coraz więcej lekarzy (co najmniej sześciu radzieckich, ośmiu chińskich, dwudziestu amerykańskich profesorów, dwóch szwedzkich, czterech niemieckich, dwóch z Tunezji i jeden z Libanu). Medycy debatują, konsultują i próbują postawić diagnozę. Wreszcie ustalają, że prezydent cierpi na makroglobulinemię Waldenströma, więc… ściągają ze Szwecji profesora Jana Waldenströma, który tą chorobę rozpoznał i opisał. Rokowania są złe.
Rząd Algierii zwozi z zagranicy najnowsze cuda medycyny wraz z obsługą, np. niemiecki skaner termograficzny w barwach Bundeswehry i zasilającą go siedemnastotonową francuską przetwornicę. Mimo wszelkich starań z pacjentem numer jeden jest wciąż gorzej i gorzej. Choroba postępuje bardzo szybko – niewydolność nerek, skrzepy w mózgu, śpiączka… Huari Bumedien cierpiał. W końcu umęczony organizm prezydenta nie wytrzymuje. Bumedien umiera 27 grudnia 1978 roku, otoczony rodziną i współpracownikami.
Mąż pięknej żony i ich miliony
Bumedien miał pecha zachorować młodo na nieuleczalną chorobę, ale też szczęście – umierać we własnej ojczyźnie. Historia kolejnego dyktatora Ferdinanda Marcosa, dużo bardziej przypomina opowieść o Idim Aminie. Podobnie jak ugandyjski prezydent był on zmuszony uciekać z kraju. Ale też podobnie jak on – nic na tym nie stracił, a emeryturę miał iście szampańską. Nim jednak przejdziemy do kresu jego życia, powiedzmy dwa słowa o wcześniejszej karierze. Był istnym geniuszem polityki.
Umiał zdobyć władzę i utrzymać ją przez niemal dwadzieścia lat. Co więcej, ster rządów Filipin objął w wyniku wygranej w wolnych wyborach, druga kadencja również przypadła mu z woli samych Filipińczyków.
Dopiero później zdecydował się zagarnąć władzę ponieważ konstytucja zabraniała próbować „do trzech razy sztuka”. Marcos, energiczny, pewny siebie i pozbawiony skrupułów, ogłosił stan wojenny pod pretekstem zagrożenia komunizmem i wprowadził do konstytucji wygodne dla siebie zapisy. Oczywiście była to tylko zasłona dymna.
Mimo że Ferdinand Marcos przedstawiał siebie jako nowoczesnego męża stanu, który zapewnia krajowi stabilizacje i poprawę sytuacji gospodarczej, było mu coraz trudniej ukrywać dyktatorskie zapędy. Więzienia szybko zaczęły zapełniać się więźniami politycznymi, a konta prezydenta i jego klanu pieniędzmi. Marcos miał również ciche poparcie USA (nie narzekał na amerykańskie bazy wojskowe) i wsparcie finansowe (wszak zapewniał jako taką stabilizację w tym rejonie).
Powoli jednak władza i pozycja Marcosa słabła. Na horyzoncie pojawiła się przeciwniczka, przywódczyni opozycji i wdowa po opozycjoniście, Corazon Aquino. Prezydent miał spore szanse na uczciwą wygraną w wyborach, jednak zamiast tego wolał posunąć się do fałszerstwa. W kraju doszło do społecznego wybuchu, a Marcos poczuł, że grunt osuwa mu się spod nóg. Zarządził odwrót.
Dwoma amerykańskimi śmigłowcami zabrał z pałacu piękną żonę Imeldę, a przede wszystkim… walizki wypełnione kosztownościami i banknotami o łącznej wartości setek milionów, jeśli nie miliardów dolarów. Ich droga wiodła z jednego wyspiarskiego raju do innego. Resztę życia filipiński dyktator miał spędzić na Hawajach. Opalał się, popijał koktajle i przez lata usiłował wrócić do politycznej gry. Nigdy mu się to nie udało, ale na ponurą emeryturę nie mógł narzekać. Wreszcie pożegnał się z życiem na skutek zawału serca.
Pozostała po nim gigantyczna i w dużej części wciąż ukryta fortuna. Na chwilę obecną tylko – a może aż? – 630 milionów dolarów, które ukrył w szwajcarskich bankach zostało zwróconych Filipińczykom. Marcos, Dada i Bumedien to tylko kilka przykładów. Sielankową starość mieli też generał Franco, Pada Doc, Pol Pot czy Mohammad Reza Pahlawi. Jak widać, bycie dyktatorem popłaca.
Bibliografia:
- Diane Ducret, Emmanuel Hecht (red.), Ostatnie dni dyktatorów, Znak Horyzont, Kraków 2014.
- Micah Halpern, Thugs: How History’s Most Notorious Despots Transformed the World through Terror, Tyranny, and Mass Murder, Thomas Nelson 2007.
KOMENTARZE (8)
Wujek Adolf dn.26.04.1945 r. wieczorem , wraz ze swoją żoną Ewą Braun – wyleciał spod Bramy Brandenburskiej małym sportowym samolotem , pilotowanym przez mistrzynię Niemiec w pilotażu – Hannę Reitsch , która przywiozła tam gen. R. von Greima . w Argentynie , w podzięce za wieloletnie i wielkie zakupy surowców , m in . rtęci – został przywitany z honorami . Znalazły się dokumenty z wielkich wydatków na to właśnie powitanie . Karol co go ” komuna” nauczyła czytac – a fakty te są opisane w książce o IIgiej wojnie – ” Berlin 1945 „.
Drogi Karolu, teorie o tym, że Hitler uciekł z Berlina, są dosyć doborze znane. Jednak osobiście w nie nie wierzę. Dlaczego? Ano dlatego, że gdyby faktycznie się tak stało Mossad poruszyłby niebo i ziemię, aby sprowadzić Hitlera do Izraela i tam go osądzić.
Mossad to był za chudy w uszach na taką akcję. Eichmanna porwali tylko dlatego, że się nie ukrywał i normalnie pracował. Gdyby wujek Adolf mieszkał w jakiejś odludnej, niedostępnej i pilnowanej na 30 km enklawie to żaden wywiad nie maił szans aby tam dotrzeć.
Komentarz do art. z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:
Dziewczyna K.O.: Tylko gdzie? W Polsce już chyba nawet nie ma co kraść
Jak można w jednym artykule pisac o zbrodniarzach i bohaterze jakim był Franco, który uratował Hiszpanię przed komunizmem i szczęsliwie przeprowadził swój kraj przez II wojnę… Smutne.
Akurat generałowi Franco sielankowa starość jak najbardziej się należała!
No i szach Iranu zal8czony do Dyktatorow
Stara lewacko musl8mska spiewka
Szanowny Panie, bardzo „merytoryczna” uwaga. Co do tego „stara lewacko musl8mska spiewka”? Czasem warto dodać tłumaczenie do własnych sformułowań…