"Soma" - Aldous Huxley tak właśnie nazwał narkotyk dający szczęście i zapomnienie, którym masowo odurzali się bohaterowie jego najsłynniejszej powieści, „Nowego Wspaniałego Świata”. Pisarz zaczerpnął nazwę od specyfiku, którym rzeczywiście mieli się odurzać ludzie tysiące lat temu – starożytni Ariowie z Azji Środkowej i Półwyspu Indyjskiego. Do dziś nie wiadomo, czym była soma, ani z jakiej rośliny ją wytwarzano. Według wedyjskich kapłanów specyfik dawał niesamowitą moc i czynił ludzi równych bogom.
„Soma ukoi gniew, pogodzi z wrogami, doda cierpliwości i wytrwałości. Dawniej można to było osiągnąć tylko wielkim wysiłkiem po latach trudnych ćwiczeń woli. Dziś połyka się dwie lub trzy półgramowe tabletki i załatwione. Dziś każdy obdarzony jest cnotami. Co najmniej połowę swej moralności nosi w fiolce. Chrześcijaństwo bez łez, oto czym jest soma.” – tak pisał o cudownej tabletce szczęście Huxley.
Czym w rzeczywistości była soma? Na to pytanie do dziś brak odpowiedzi. O jej cudownym działaniu wspominają hinduskie wedy. Cudowna roślina, z której przyrządzano specyfik, miała wzrastać w powiązaniu z fazami księżyca. Z czasem napój zaczęto utożsamiać z bogiem księżyca, Somą.
Starożytni Ariowie, którzy przybyli na Półwysep Indyjski ze stepów i pustyń Azji środkowej, byli zafascynowani potęgą tego specyfiku. Jak podkreśla Mateusz Zięborak, autor opracowania „Ariowie i zagadka Somy”, na kartach Rigwedy – najstarszej z ksiąg wedyjskich na ponad 1028 hymnów, somie w całości poświęcono aż 120. Święta księga mówi o działaniu boskiego narkotyku, o jego przygotowaniu i o roślinie, z której miała być wykonywana.
Niestety – do dziś naukowcy jedynie przypuszczają, o jaką roślinę może chodzić. Najstarsze zachodnie tłumaczenia Rigwedy pochodzą z końca XIX wieku. Poetycki i archaiczny język tekstów nie ułatwia wytypowania owej uprawy. Co więcej, zwyczaj przygotowania i przyjmowania somy zaniknął setki lat przed przybyciem Brytyjczyków do Indii. Na dodatek w późniejszym okresie zastąpiono przyjmowanie „oryginalnej” somy jej substytutami – pozbawionymi narkotycznych i prawdopodobnie halucynogennych właściwości.
W roli kandydata do miana boskiego specyfiku pojawiało się więc kilka różnych substancji, w tym kilka zupełnie „powszechnych”, jak marihuana, czy alkohol. Żadna jednak nie wytrzymywała konfrontacji z wedyjskimi opisami somy dającymi z jednej strony wielką siłę, z drugiej niesamowite, „boskie” wizje. W końcu zaczęto przypuszczać, że roślina po prostu wyginęła lub też nigdy nie istniała.
Czytaj też: Morfina – narkotyk XIX wieku
Grzyb bogów?
Tak było do czasu hipotezy, którą sformułował Gordon Wasson – brytyjski badacz, autor szeregu publikacji na temat grzybów halucynogennych. Właśnie on zaproponował skojarzenie boskiej somy z muchomorem czerwonym – Amanita muscaria. W 1969 roku, a więc w czasach, gdy halucynogenne podróże były niezwykle popularne w hippisowskich kręgach Zachodu, Wasson opublikował pracę na temat działania muchomora czerwonego i jego kultowego charakteru w społeczeństwach azjatyckich – w szczególności wśród plemion syberyjskich.
To właśnie syberyjski odłam Ariów, pierwotnego ludu indoeuropejskiego, który około roku 2000 p.n.e. z Azji Środkowej dotarł i podbił Indie, miał sprowadzić na te tereny również zwyczaj przyjmowania somy, a więc wywaru z muchomora czerwonego. Według badacza miał świadczyć o tym zarówno charakter narkotycznych wizji, możliwych do uzyskania po przyjęciu owego napoju, oraz sposób jego przygotowania.
Czytaj też: Pervitin. Czy ten narkotyk mógł pozwolić Niemcom wygrać II wojnę światową?
Orbitacja po muchomorze
Muchomor czerwony zawiera w sobie szereg substancji o narkotycznym działaniu, m.in. halucynogenną bufoteninę. Badania nad grzybem wykazały, że do typowych psychodelicznych objawów konsumpcji grzyba czerwonego zalicza się zaburzenia postrzegania przestrzennego, halucynacje, utratę poczucia upływu czasu – bezczasowość. Ponadto, po kilku godzinach, osoba która zjadła grzyba może czuć się senna i po zaśnięciu może mieć niezwykle intensywne, barwne sny.
Muchomor czerwony to oczywiście grzyb trujący. Osoba, która go zje może doświadczyć szeregu nieprzyjemnych konsekwencji – wymiotów, biegunki, przyspieszenia/spowolnienia akcji serca. Może dojść również do śmierci, choć przypadki śmiertelne odnotowuje się rzadko, a dawka śmiertelna jest duża (kilkanaście zjedzonych grzybów). Z drugiej strony naukowcy podkreślają, że toksyczność i narkotyczne działanie grzybów może być bardzo różne w zależności od pory roku, w której zostały zebrane, miejsca itp. Możliwe jest więc, że trafi się na bardzo „mocne” egzemplarze.
Czy więc somę wytwarzano z muchomorów? Według popularnej hipotezy – tak. Świadczyć ma o tym także opis samej rośliny i przygotowywania wywaru – wedle receptury tożsamej z tą, której używali syberyjscy szamani. Zapisy w Rigwedzie nie wspominają o liściach somy, kwiatach, nasionach czy owocach. Za to tekst mówi o substancji w kolorze czerwonym, czy przechodzącym z czerwonego w żółty. Pojawiają się też wzmianki o trzonach i kapeluszach.
Ponieważ grzyby nie były dostępne cały rok, suszono je, a następnie moczono, by napęczniały. Wywar dawał narkotyczne doznania. Zwyczaj zażywania muchomora, którego nazwano somą, dotarł do Indii, jednak z czasem, w związku ze zmianami klimatycznymi, o grzyby było po prostu coraz trudniej. Zapasy suszonych muchomorów kończyły się. W efekcie hinduscy kapłani zaczęli używać zamienników nie wyróżniających się już tak mocnym, „boskim” działaniem. Stopniowo rytuał odchodził od pierwowzoru, aż w końcu zaniknął zupełnie.
Czytaj też: 10 naprawdę dziwacznych faktów z historii alkoholu, o których nie miałeś pojęcia
Narkotyczny mocz
Dowodem potwierdzającym, że soma istotnie była wywarem z muchomora ma być również pojawiający się w wedach opis oddawania przez kapłana moczu, który miał zawierać somę. Psychoaktywne związki zawarte w muchomorze czerwonym opierają się ludzkiemu metabolizmowi. Co więcej, znany jest syberyjski rytuał picia w celach rytualnych/narkotycznych moczu oddawanego przez szamana, który wcześniej zażył grzyby. Taki stan rzeczy potwierdzałby tożsamość rytuałów związanych z muchomorem i na Syberii i w Indiach.
Czytaj też: Arszenik na pryszcze, rtęć przeciwko hemoroidom. Najgłupsze lekarstwa w dziejach medycyny
Grzyby czy marihuana?
Teoria Wassona utożsamiającego somę z muchomorem czerwonym doczekała się poparcia w szerokich kręgach naukowych. Jak wspomina w swoim opracowaniu Mateusz Zięborak, o pracy Wassona bardzo pozytywnie wypowiadały się „gwiazdy” najróżniejszych dziedzin wiedzy – od botaniki, przez antropologię, po sanskrytologię i religioznawstwo. Można wymienić chociażby Mircea Eliade, czy Clauda Levi–Straussa.
Z czasem jednak wątpliwości co do łączenia somy z muchomorem czerwonym narastały. Krytycy tej teorii wskazywali m.in. na fakt, że Ariowie podbili tereny nizinne, gdzie muchomor nie występuje. Na te zarzuty Wasson odpowiadał, że mogli go nabywać od plemion żyjących w górach. Zięborak zaznacza, że nie można wykluczyć też rytualnych pielgrzymek po somę, analogicznych do pielgrzymek meksykańskich Indian Huicholi, wędrujących po halucynogenną meskalinę peyotl. W celu uzyskania świętej substancji potrafili oni przejść nawet kilkaset kilometrów – na pustynie Wirikuta, do „krainy peyotlu”, gdzie rósł święty kaktus.
Poważniejsze wątpliwości dotyczą jednak faktu, że o tajemniczej, boskiej substancji wspomina nie tylko święta księga Rigweda, ale również Awesta – święta księga zaratusztrianizmu, z obszaru dzisiejszego Iranu. To właśnie tu miało dojść do rozdzielenia plemion aryjskich, w efekcie czego część udała się w kierunku Półwyspu Indyjskiego.
Awesta mówi o substancji o nazwie hoama – będącej odpowiednikiem somy, którą zażywały plemiona staroirańskie. Narkotyczny wywar utożsamia się z mieszanką marihuany, opium i przęśli. Wynika to z opisu różniącego się od rigwedyjskiego, wedle którego hoama była rośliną pachnącą, zieloną i wysoką – co pasuje do konopi indyjskich. Staroirański odpowiednik somy byłby więc wywarem jak najbardziej narkotycznym, ale nie halucynogennym, bowiem nie w taki sposób działają przywołane specyfiki.
Czytaj też: Seks, narkotyki i cały ten jazz. Szalone lata 20. w Polsce
Ruta stepowa?
Jeszcze inna teoria głosi, że tajemnicza substancja soma/hoama to ruta stepowa. Taką propozycję wysunęli w 1989 roku badacze D. S. Flattery i M. Schwartz. Ruta stepowa/syryjska to roślina występująca w Azji od Bliskiego Wschodu aż po Indie. Do dziś często porasta pozostałości starożytnych miast i budowli tej części świata. Ruta ma działanie przeciwbólowe, także pobudzające. Była wykorzystywana jako afrodyzjak.
Dzięki alkaloidom harminie, harmalinie i tetrahydroharminie ma ona również mocne działanie halucynogenne, analogicznie do silnego narkotyku z innej części świata, czyli południowoamerykańskiej Ayahuaski. Bardzo rozpowszechniona na szerokich obszarach Azji ruta wydaje się więc znacznie bardziej naturalnym kandydatem do roli boskiej, wedyjskiej somy.
Do dziś jednak nie ustalono z całą pewnością, czy to właśnie ta roślina miała dawać starożytnym ludom Azji „boską” moc. Dyskusje i polemiki na ten temat ciągle trwają, podobnie jak poszukiwania somy przeprowadzane przez tych, którzy po przyjęciu specyfiku chcieliby stać się równi Bogom.
Czytaj też: Pijany jak… Stalin? Dyktator był alkoholikiem i wciągnął w nałóg cały naród!
Bibliografia:
- Aldous Huxley, Nowy Wspaniały Świat, Wydawnictwo Muza 2022
- Mircea Eliade, Szamanizm i archaiczne techniki ekstazy, K. Kocjan (tłum.), J. Tulisow (oprac.), Warszawa: PWN, 1994
- Maria Składankowa, Bohaterowie, bogowie i demony dawnego Iranu. Warszawa: Iskry, 1984
- Jerzy Sławomir Wasilewski, Podróże do piekieł, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1979
- Mateusz Zięborak, „Ariowie i zagadka Somy”, Taraka 10 października 2008 r.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.