To jedna z najbardziej kompromitujących kart wojny obronnej 1939 roku. Już w pierwszych dniach września dowódca okrętu podwodnego ORP Orzeł oznajmił, że z powodu nagłej choroby potrzebuje opieki lekarskiej. Zamiast do walki z Niemcami, ruszył do estońskiego Tallina. W międzyczasie komandor podporucznik Henryk Kłoczkowski łamał rozkazy i ignorował polecenia. Unikał konfrontacji z wrogiem, a do tego – według załogi – symulował...
Zwodowany 15 stycznia 1938 roku ORP Orzeł był dumą polskiej marynarki. 84-metrowy okręt, zdolną zanurzać się 100 metrów w głąb morza, sfinansowano częściowo ze zbiórki publicznej prowadzonej przez popularną w dwudziestoleciu międzywojennym Ligę Morską i Kolonialną. 2 lutego 1939 roku okręt oficjalnie został włączony w skład Marynarki Wojennej.
Nikt nie protestował, gdy dowództwo jednostki powierzono jednemu z najzdolniejszych wówczas polskich podwodniaków – komandorowi podporucznikowi Henrykowi Kłoczkowskiemu. Miał świetną opinię, choć ciągnął się też za nim wstydliwy epizod z pobytu w Holandii. Tam rzekomo wdał się w romans z prostytutką.
Przed zbliżającą się wojną nikt już jednak nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Komandor Eugeniusz Pławski, który w latach 1932–1936 dowodził Dywizjonem Okrętów Podwodnych, tak wspominał Kłoczkowskiego:
Był zdolny i dosłownie zakochany w okrętach podwodnych, torpedach elektryczności (…). Nigdy nie zawiodłem się na tym człowieku, który miał również zdolności wynalazcze i organizacyjne.
Wydawało się więc, że odpowiedni człowiek znalazł się na odpowiednim miejscu.
Dziurawy „Worek”
We wrześniu 1939 roku Polska dysponowała pięcioma okrętami podwodnymi. W ramach planu „Worek” każda z nich miała patrolować wyznaczony obszar. W przypadku Orła był to rejon wewnętrzny Zatoki Gdańskiej. Miał chronić porty w Gdyni i na Helu na wypadek zbliżenia się dużych okrętów Kriegsmarine. Wody, w których miał operować Orzeł, były płytkie, jednak w miarę bezpieczne, gdyż znajdowały się w zasięgu artylerii nadbrzeżnej z Półwyspu Helskiego i Oksywia.
W praktyce już na starcie zaczęło się „źle”. 1 września 1939 roku Orzeł wyszedł w morze spóźniony. Wszystko dlatego, że dowódca wypuścił część załogi do domów na Oksywiu. Ostatecznie okręt odcumował godzinę po innych. Nie była to jednak bezpośrednio wina Kłoczkowskiego, a dowództwa marynarki, które do ostatniej chwili zwlekało z wydaniem rozkazu wyjścia w morze (w efekcie wybuch wojny zastał polskich podwodniaków w portach). Na całe szczęście Niemcy nie wykorzystali tej szansy, głównie ze względu na złe warunki pogodowe.
To był jednak dopiero przedsmak katastrofy. Okazało się, że plan „Worek” jest pełen taktycznych dziur. Polskie okręty podwodne ustawiono zbyt blisko brzegu i na małym obszarze. Niemcy bardzo szybko w płytkich wodach Zatoki Gdańskiej zlokalizowali nasze jednostki i wzięli je na celownik. W praktyce znalazły się pod ciągłymi atakami nieprzyjaciela z wody i powietrza. Nie były w stanie realizować zadań i nie stanowiły zagrożenia dla wroga.
Czytaj też: Pogrom Kriegsmarine pod Jersey. Noc chwały ORP „Piorun”
Orzeł niewaleczny
ORP Orzeł od początku wykazywał największe spośród wszystkich problemy z łącznością. Pierwszy dzień wojny przeczekał ukryty w głębinach w obawie przed niemieckimi samolotami. Z rzadka wynurzał się do głębokości peryskopowej, pozwalającej na obserwację.
2 września został zlokalizowany przez Niemców. Samoloty wroga zrzuciły na niego bomby. Jednostka ratowała się zanurzeniem. Wczesnym popołudniem ORP Orzeł dostał rozkaz ataku na pancernik Schleswig-Holstein. Miał podpłynąć pod gdański port i zaatakować nieprzyjaciela torpedami, gdy tylko wyjdzie w morze.
Komandor podporucznik Kłoczkowski nie wykonał jednak tego rozkazu. W rozmowie ze swoimi oficerami argumentował, że dyspozycje są dla niego niezrozumiałe, a wody Zatoki Gdańskiej zbyt płytkie (na jego obronę należy zaznaczyć, że wbrew zdobytym przez dowództwo informacjom, pancernik wcale nie wypłynął z portu).
Od tego momentu z dowodzącym Orłem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ponoć, nie owijając w bawełnę, tłumaczył swoim podwładnym, że dalsza walka nie ma sensu. Miał przy tym zacząć zachowywać się nieodpowiedzialnie. Gdy w Zatoce Gdańskiej Orzeł spotkał się z ORP Wilk, Kłoczkowski zamiast krótkiej wymiany zdań z dowódcą tamtej jednostki, zagadywał go i przeciągał rozmowę, akcentując bezsens dalszego oporu. Według relacji komandora podporucznika Bronisława Krawczyka Kłoczkowski był dotknięty „ohydnym strachem”.
Niesubordynowany kapitan
3 września okręt przeczekał cały dzień w głębinach w pobliżu Jastarni. Mimo że nie była atakowana, nie wychodziła na głębokość peryskopową. Dowódca oznajmił załodze, iż Orzeł (wbrew rozkazom) zmienia obszar działania i kieruje się w rejon Gotlandii, ponieważ wody Zatoki Gdańskiej są zbyt płytkie, poza tym nie ma możliwości działania. Krótko mówiąc: podjął decyzję o dezercji.
O zmianie sektora nie poinformował przełożonych. Ci sądzili, że Orzeł nadal jest w Zatoce Gdańskiej. Niedługo później wyznaczono mu nowy obszar działania (w rejonie Piławy, obecnie Bałtijska w Obwodzie Kaliningradzkim), ale Kłoczkowski nie zastosował się do polecenia. Kazał zapisać, że rozkaz wysłany drogą radiową był nieczytelny.
W międzyczasie okręt został obrzucony bombami głębinowymi przez Niemców. Mimo dużej intensywności ataku (na Orła zrzucono 10 bomb) na szczęście obyło się bez większych strat. Atak, choć bez konsekwencji, usztywnił Kłoczkowskiego jeszcze bardziej.
Ekstrawaganckie zachowania dowódcy raziły marynarzy. Publicznie, przy załodze, podważał decyzje i kpił z przełożonych. Ostentacyjnie palił papierosy podczas zanurzenia okrętu, co psuło jakość powietrza wewnątrz. Zdarzało mu się też przesiadywać w tzw. kiosku, co było skrajnie nieodpowiedzialne – w razie, gdyby musieli się zanurzyć w sytuacji ataku nieprzyjaciela.
Czytaj też: Dlaczego Łosie nie zbombardowały pancernika Schleswig-Holstein? Czy mogliśmy zatrzymać Niemców w 1939 roku?
Niedyspozycja dowódcy
Na domiar złego Kłoczkowski zaczął narzekać na dolegliwości żołądkowe. Sanitariusz z Orła nie był w stanie określić, co konkretnie dolega dowódcy. Kłoczkowski oficjalnie przestał jeść, żywił się tylko sucharami i herbatą. Oficjalnie – gdyż niektórzy z oficerów zauważyli, że członkowie załogi potajemnie przynosili mu do kajuty posiłki.
W każdym razie stan zdrowia dowódcy pogorszył się na tyle, że zataczał się i bełkotał, a później przestał wychodzić z kajuty. 10 września o sytuacji poinformowano przełożonych. Komandor porucznik Aleksander Mohuczy po konsultacji z kontradmirałem Józefem Unrugiem podjął decyzję o wymianie dowodzącego. Nakazał Orłowi udać się do któregoś z neutralnych portów szwedzkich lub fińskich bądź dyskretnie podpłynąć na Hel. Odpowiedź nie nadeszła.
Chory Kłoczkowski przez dwa dni rozważał polecenie. Ostatecznie postanowił się do niego nie zastosować. Zamiast Szwecji czy Helu nakazał, by płynąć do estońskiego Tallina. Twierdził, że ma tam znajomości z kurtuazyjnych wizyt i że mógłby tam otrzymać opiekę lekarską.
Czytaj też: 10 nagłówków z września 1939 roku przekonujących, że Polska… wygrywa wojnę!
Estońskie ozdrowienie
Tak też się stało. Polski okręt 14 września wieczorem dotarła do Tallina. Niedługo później Kłoczkowskiego odwiedziono na ląd i trafił do szpitala. Według relacji marynarzy komandor podporucznik jakby nagle ozdrowiał i nabrał wigoru, a na ląd zabrał ze sobą dwie wypełnione walizki, maszynę do pisania i strzelbę. Nie było chyba czytelniejszego sygnału dla załogi, że wracać już nie zamierza.
Dla opuszczonych marynarzy los dowódcy przestał mieć znaczenie, kiedy nagle nastawienie Estończyków diametralnie się zmieniło. Uznali, że nie ma podstaw do goszczenia w porcie Polaków (zgłoszona konieczność naprawy sprężarki nie została uznana za wystarczający pretekst) i podjęli decyzję o internowaniu załogi.
Niedługo później Polacy – dzięki brawurowej ucieczce – wydostali się z Tallina. Orzeł kontynuował swój szlak, już bez Kłoczkowskiego.
14 października 1939 roku mimo braku map oraz uzbrojenia dotarli do wybrzeży Szkocji, wcześniej uwalniając dwóch estońskich marynarzy, których obezwładniono podczas ucieczki. Estończyków, o których radio BBC donosiło, że zostali zamordowani przez Polaków, wysadzono w Szwecji. Każdy z nich dostał prowiant, butelkę wódki i po 50 dolarów na powrót do Estonii. „Pamiętajcie, że z zaświatów nie wypada powracać gorszą klasą niż pierwsza” – skomentował to dowodzący Orłem kpt. Grudziński.
Czytaj też: Największy zdrajca z kampanii wrześniowej? Haniebna dezercja dowódcy ORP Orzeł
Bez katyńskiej mogiły
A Kłoczkowski? Ponoć w tallińskim szpitalu bardzo szybko wyzdrowiał. Zabawił tam tylko 3 dni. W tym czasie załoga Orła sporządziła oświadczenie opisujące przebieg wydarzeń, zarzucając mu wprost tchórzostwo.
Pozbawiony dowództwa Kłoczkowski przez jakiś czas mieszkał w Tallinie. Gorączkowo starał się o pomoc w przedostaniu do Anglii, pisał listy wyjaśniające całą sprawę, jednak admirał Jerzy Świrski ignorował tę korespondencję. W 1940 roku, po zajęciu Estonii przez Sowietów, Kłoczkowski trafił do niewoli i tak jak inni polscy oficerowie został osadzony w obozie w Kozielsku. Nie skończył jednak jak tysiące innych oficerów – w mogile katańskiej z dziurą w potylicy.
Jak to się stało? Na to pytanie próbują odpowiedzieć historycy. Jak Kłoczkowski przeżył w sowieckiej niewoli? Są hipotezy, że mógł przejawiać komunistyczne sympatie, a przynajmniej udawać. Niektórzy badacze idą jeszcze dalej i uważają, że dowódca Orła mógł być radzieckim szpiegiem, pozyskanym wiele lat wcześniej po wstydliwym romansie z prostytutką w Holandii. Kompromaty mogły skłonić Kłoczkowskiego do współpracy. Jeśli przyjąć tę wersję, wybór portu w Estonii, blisko granicy z ZSRR nie wydaje się przypadkowy.
Czytaj też: Ofiary, o których nie wolno zapomnieć. Kogo zamordowano w Katyniu?
Na chininowym haju
Czy komandor był zdrajcą? Tego do dziś nie wiadomo, w każdym razie przed Polskim Sądem Morskim w Londynie stanął dopiero w 1942 roku, gdy dotarł na Zachód z armią gen. Andersa.
Wyrok, oparty na relacji załogi, został wydany po procesie, którego nie można uznać za uczciwy i bezstronny. Kłoczkowski i jego adwokat nie zostali dopuszczeni do akt sprawy, a tylko do aktu oskarżenia. Nie wezwano też tych osób, które jeszcze żyły. Sam Kłoczkowski próbował szukać pomocy i świadków wśród dawnych kolegów, ale jej nie uzyskał.
Przyznał przed sądem, że na objawy dezorientacji przyjmował chininę. Czy zaniemógł właśnie z powodu tej substancji, która pozwala opanować nerwy, ale jednocześnie pozbawia apetytu i prowadzi do kłopotów trawiennych, a przedawkowana wzmaga dezorientację i niepokój? Niewykluczone.
Ostatecznie 3 sierpnia 1942 roku za niedopełnienie obowiązku wierności żołnierskiej został zdegradowany do stopnia marynarza i wydalony z szeregów Polskiej Marynarki Wojennej. Skazano go też na cztery lata więzienia, ale nie odbył nawet dnia wyroku. Choć proces z całą pewnością urągał „zasadom sztuki”, to jednak Kłoczkowskiemu to sprzyjało. Skazano go za drobniejsze przewinienia, gdyby „wyciągnąć” te poważniejsze, groziłaby mu śmierć. Zgodnie z artykułem 57 przedwojennego kodeksu wojskowego „dezercję ze stanowiska w obliczu nieprzyjaciela lub z oblężonej twierdzy karze się śmiercią”.
Zdrajca czy cynik?
Dowódca Orła do końca życia próbował walczyć o dobre imię. Po wojnie jeszcze raz przeanalizowano jego sprawę, podtrzymując pierwotny wyrok. Skompromitowany oficer osiadł w USA. Pracował w stoczni jako specjalista od okrętów podwodnych. Zmarł w 1962 roku.
Kim był komandor podporucznik Kłoczkowski: zdrajcą, tchórzem, człowiekiem o słabej psychice czy cynikiem, który chciał wykpić się od prawdziwej wojny? Analiz działań tej postaci będzie z pewnością jeszcze wiele.
Pewne jest, że w chwili próby nie zachował się zgodnie z żołnierskim etosem i obowiązkiem. Generalnie jednak sam wybór Kłoczkowskiego na dowódcę ORP Orzeł wpisuje się w serię błędów strategicznych i personalnych, nietrafionych decyzji oraz fatalnych w skutkach posunięć, którymi naznaczona była wojna obronna 1939 roku i obrona polskiego wybrzeża przez jednostki podwodne.
Była to jedna wielka katastrofa. Bilans wykonania planu „Worek” i „Rurka” (stworzenia zagrody minowej na Zatoce Gdańskiej) obrazuje skalę klęski. Polskie okręty podwodne, wskutek złych decyzji we wrześniu 1939 roku na Bałtyku były praktycznie bezradne. Szybko namierzone przez Niemców, stanowiły łatwy cel.
W odróżnieniu od Orła reszta próbowała walczyć i wykonywać stawiane przed nimi zadania. Ostatecznie jednak w związku ze zniszczeniami spowodowanymi przez wroga, każdy z pięciu okrętów opuścił Zatokę Gdańską, szukał schronienia na pełnym morzu i dobił do portów zagranicznych. ORP Ryś, Sęp oraz Żbik zostały internowane przez Szwecję. ORP Wilk dopłynął do Anglii.
Bibliografia:
- Mariusz Borowiak, Mała flota bez mitów, Warszawa: Oficyna Wydawnicza Alma-Press 2010.
- Mariusz Borowiak, Tajemnica komandora Kłoczkowskiego, „Morze” 9 (767), s. 44, 1998.
- Józef Wiesław Dyskant, Polska Marynarka Wojenna w 1939 roku, Gdańsk 2000.
- Michael Gunton, Orzeł: Tajemnice okrętu podwodnego, Warszawa: Bellona 2008.
- Edmund Kosiarz, Flota Orła Białego, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1989.
- Jerzy Pertek, Wielkie dni małej floty, wyd. 8. Poznań: Wydawnictwo Poznańskie 1976.
KOMENTARZE (14)
Szkoda, że Świrski nie był prorokiem. To by wtedy wiedział jak w przyszłości Kłoczowski się zachowa.
Ciekawa teoria z tym rosyjskim szpiegiem, którym miał być Kłoczkowski. Ten Tallin do którego kazał zawinąć daje do myślenia. Z tą chininą to naciągane teoria, jeśli ludzie z załogi donosili mu jedzenie. Zresztą w Tallinie nagle cudownie ozdrowiał po 3 dniach. I te walizki nawet maszyna do pisania oraz strzelba które ze sobą zabrał. No i jeszcze to „cudowne ocalenie” z obozu w Kozielsku, jeśli nie był rosyjskim agentem wcześniej to został nim właśnie w Kozielsku. Miał rację Krawczyk dowódca Wilka, że zobaczył człowieka podszytego tchórzem. Kłoczkowski należał do tego typu dowódców którzy dobrze wyglądali na paradach, podczas wizyt w zaprzyjaźnionych krajach i w czasie służby w okresie pokoju. Podczas wojny natomiast przechodzili załamania nerwowe tak jak Bortnowski i Fabrycy lub zwyczajnie tchórzyli jak Rommel lub Biernacki-Dąb. Było to efektem polityki kadrowej w WP po 1926 roku, kiedy po puczu wojskowym Piłsudskiego, bardziej niż fachowośc i kompetencje oceniono fakt przynależności do 1 Brygady oraz to kto poparł pucz Piłsudskiego na zasadzie – bierny, mierny, ale wierny i nasz kolega. W 1939 to kolesiostwo i wyznaczanie w większości niekompetentnych dowódców,
szczególnie wyższego szczebla wyszło WP bokiem. A tak swoją drogą to często pisze się o ucieczce z Tallina i szerzej z Bałtyku – Orła, dowodzonego przez kpt. Grudzinskiego. Natomiast bardzo mało jest materiałów o drugim okręcie który zdołał przepłynąć z Bałtyku do Anglii, a mianowicie o Wilku i jego dowódcy kom.por. Krawczyku. Szkoda że historia Wilka znika gdzieś z pola widzenia usunięta przez Orła i jego tragiczny koniec. A sam Kłoczkowski gdyby dowodził Sepem, Rysiem lub Zbikiem to przesiedziałby sobie wojnę internowany w Szwecji i dalej uchodził za kompetentnego dowódcę, ale wsiadł na niewłaściwy okręt i historia potoczyła się inaczej.
Zgadzam się, najgorsze, że 80 lat później sytuacja wygląda podobnie, wystarczy podmienić wspomniane nazwiska na …. sami wiecie jakie. Pozdrowienia
Pomyślmy przez chwilę rozsądnie. Orzeł był dużym okrętem, wysłanym do działań na płytkich wodach, gdzie przeciwnik miał przewagę w okrętach i kompletną dominację w powietrzu. Autor pisze że „Orzeł z rzadka wychodził na głębokość persykopową”, a za chwilę że mimo takiej ostrożności i tak zrzucono na niego 10 bomb? Nic nie kontaktuje?
Kłoczkowski mógł być tchórzem albo nawet i agentem i na pewno był niezdyscyplinowany, ale wszystko wskazuje na to, że jego osąd sytuacji był poprawny i jakby nie patrzeć uratował okręt przed zniszczeniem lub wpadnięciem w ręce wroga.
Poza tym, nawet gdyby zatopił pół Kriegsmarine, nie miałoby to żadnego wpływu na przebieg kampanii wrześniowej. Kłoczkowski mógł być tchórzem lub agentem, ale mógł też zwyczajnie rozumieć że prowadzi walkę bezsensowną i to w dodatku bez szans powodzenia.
to po co wogóle walczyć? przecież było wiadome że Niemcy mają pzrewagę. trzeba było 1 września otworzyć granice i przyjąć chlebem oddziały III Rzeszy. czy nie tak? a tak to sprdl…anie okrętów, dowódctwa, samolotów i czołgów to obraz tej żenady tego scierwa zwanego naczelnym dowódctwem, do tego ściwerwa co zostały rozpętały powstanie w Warszawie, rzeź cywili i młodizezy rękami Niemców. przypadek? gdzie był jeden skoordynaowany nalot Łosi na kolumny marszowe niemców? nigdzie. gdzie JEDEN atak wszystkich okrętów na chociaz tego szlezwiga w porcie? ŻADEN? spierda..li obrońcy siwy dym.
Podsumowując: historia dowodzenia Orłem jest haniebna, bo dowódca był ostrożny, przewidział bieg wydarzeń, a do tego i tak ledwie uratował okręt przed zniszczeniem?
Z czego wnioskował pan ze dowódca Orła – Kłoczkowski był ostrożny ? Czy z faktu palenia przez niego papierosów na pokładzie zanurzonego okrętu, za co powinien dostać w mordę, bo nie było w zanurzeniu możliwości zaczerpnięcia świeżego powietrza. A może o jego ostrożności świadczy samowolna zmiana obszaru który miał patrolowac, bez powiadomienia o tym dowództwa. Albo też niewykonanie rozkazu dowództwa żeby zszedł z pokładu Orła w pobliżu Helu, ewentualnie w Szwecji lub Finlandii. Jednak Kłoczkowski, płynie sobie do Tallina, dlaczego akurat tam ? Na Helu nie zejdzie z okrętu, bo kiedy udowodnią mu symulowanie to mogą go rozstrzelac. Do Szwecji i Finlandii też nie płynie, bo te kraje nie wydały by okrętu Rosjanom, natomiast Estonia już tak. W jaki sposób Kłoczkowski przewidział bieg wydarzeń ? Czy po tym jak samowolnie wpłynął do portu w Tallinie, wiedział już że nie zostanie zabity w obozie w Kozielsku ? Czy Kłoczkowski uratował Orła przed zniszczeniem ? Przecież to sam Kłoczkowski, bez powiadomienia dowództwa MW, zmienił rejon lokalizacji okretu z Zatoki Gdańskiej zamiast w rejon Piławy na okolice Gotlandii, gdzie został bombardowanie przez Niemców. Więc uratował okręt, czy naraził go swoją samowolną decyzja na zatopienie ? Czy płynąc do Tallina w Estonii zamiast do Szwecji tak jak Sęp, Ryś i Żbik, chciał Kloczkowski uratować okręt i załogę, czy wydać go Rosji ? Jeśli dowódca Orła nie chciał walczyć mógł opuścić okręt, nikt go na okręcie siłą nie trzymał, natomiast dowództwo MW kazało mu opuścić okręt, ale nie w Estonii.
No tu by można było polemizować. Oczywiście, poza jawną arogancją palenia papierosów w zanurzeniu, wszystko jest gdybaniem. Samowolna zmiana obszaru działania? To właśnie mogła być ostrożność: w obliczu całkowitej rozsypki strony polskiej i jawnej dominacji Niemców na lądzie, wodzie i w powietrzu, racjonalne byłoby podejrzenie, że niemiecki wywiad przechwytuje też polską komunikację radiową i zna kody. Powiadamianie dowództwa o zmianie obszaru stawiałoby wówczas sens tej zmiany pod znakiem zapytania. Po co, skoro Niemcy przechwycą meldunek i w pół godziny będą znowu wiedzieli gdzie jest? Niewykonanie rozkazu dowództwa w świetle monumentalnej nieudolności Polski w wojnie obronnej 1939 roku może świadczyć o ostrożności w wykonywaniu rozkazów wydawanych przez dyletantów i głupców- bo nie oszukujmy się, Niemcom i ich technologii późnych lat 30-ych Polska przeciwstawiła zacofanie, uzbrojenie, infrastrukturę i metody walki może z roku 1920 czy 1921. A 18 lat w rozwoju techniki wojskowej to cała era. Ostrożność zaś mogła wynikać z odpowiedzialności za załogę – łatwo „polec z honorem” i pociągnąć za sobą 50 innych ludzi, ale szanse na to, że takie poświęcenie przyniesie zwycięstwo strony polskiej w wojnie były zerowe.
Oczywiście, że gram tutaj rolę „adwokata diabła”, bo nie mam żadnych twardych informacji i wszystko to są domysły i spekulacje.
Jak podejrzewam, Kloczkowski nie był sowieckim agentem (jak sugeruje Anonim), ani nie został nim w Kozielsku, bo dla NKWD nie był tego wart. Ostatecznie, wiedzieli, że z Berlinga mogą zrobić generała i będzie dowodził, a jakiego dowódcę i komendanta czegokolwiek można zrobić ze skompromitowanego oficera? Z pewnością natomiast okazał się gorącym sympatykiem radzieckiego „ustroju powszechnej szczęśliwości”. Gdyby się nie okazał, to znalezionoby go pod ziemią w 1943 roku, razem z innymi. Jako taki „sympatyk” mógł był zostać zwerbowany jako zwykły donosiciel (takie ówczesny odpowiednik ubeckiego TW) i jako takiemu pozwolono dołączyć do armii Andersa, ale nie wiem, jak do tej armii dołączył. Oficjalnie, z przydziału, „towarzysze, ja w polskuju armiu idu”, czy trochę po kryjomu, podróżując pociągami z polską „rozpiską”, nawet jeśli w poprzednim miejscu pobytu już go zaczęli szukać. Pamiętajmy, to ZSRR, więc burdel niesamowity, a dodatku warunki wojny i łączność oparta na radzieckim sprzęcie – nikt nie nazwie go niezawodnym. W każdym razie, o jego późniejszej działalności agenturalnej jakoś nie słychać.
A ciekawe, czy okręt podwodny w tamtych czasach nie potrafił działać w nocy? Z Tallina wszakże uciekł… Tak więc podejść, wystrzelić torpedy, wycofać się na otwarte morze, to chyba nie przekraczało możliwości okrętu podwodnego, skoro okręt liniowy całkiem sporo się zanurzał…
Oczywiście, zaraz ktoś powie, że „patrząc wstecz, to każdy ma wzrok 20/20”, ale dowódca Orła miał w istocie rację, mówiąc, że opór jest bezcelowy. Bo był, jak pokazuje historia.
A jeśli chodzi o kpiny z przełożonych, to ja nie dowodziłem niczym w 1939 roku, a też kpię z nich wszystkich, włączając w to również i śmigłego-rydza (za cholere nie napiszę wielkimi literami nazwiska dezertera).
Najsmaczniejszym kąskiem okazał się jednak sąd nad Kloczkowskim. Oczywiście, że wyciągnięto same pomniejsze zarzuty, bo przy tych poważniejszych, to cały rząd londyński musiałby stanąć przed plutonem egzekucyjnym. W końcu, „Zgodnie z artykułem 57 przedwojennego kodeksu wojskowego „dezercję że stanowiska w obliczu nieprzyjaciela lub z oblężonej twierdzy karze się śmiercią”.
Naród składał się na okręty podwodne, niszczyciele. w cenie okrętów można by było w trybie wojennym zbudować. zakupić z 500 czołgów…. okręty w momencie próby spierd… gdzie popadnie razem z niszczycielami. gdzie bohater co próbowałby taranować niemieckie okręty? nie najlepiej spieprz..ć generalicja, okręty, samoloty czołgi zamiast raz walczyć. żenada a świętowanie tych pajacy (most Grota Roweckiego pajaca który rozpętał powstanie młodziezy) to hańba. no ale RZĄDZĄCY tym światem chcieli rzezi Słowian? chcieli to dostali
„most Grota Roweckiego pajaca który rozpętał powstanie młodziezy” – coś ci się chyba pomyliło. Jakież to powstanie rozpętał Grot-Rowecki?
Wyrok sadowy i degradacja… Tu nie ma co dodać.. PTSD dopada do dziś znaczny procent żołnierzy… Dziś to wiemy… Jedyny błąd to ,że nie posiadano tej wiedzy i nie zdjęto pacjenta z dowodzenia wcześniej. Ruskim na pewno nie wyślizgnął się w Katyniu za darmo. Dudów nie ma. Zainstalowany w USA przy budowie okrętów podwodnych… Dla mnie sprawa smutna i oczywista ,ale nie zmienia niezwykłej epopei i legendy Orła i jego niezwykłej załogi jaka do dziś sławi polskie imię nie tylko podwodniaków..
Przecież wystarczy spojrzeć na dyslokacje polskich okrętów podwodnych – plan Worek od samego początku był strzałem w kolano i narażał je na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
Przydzielenie orp Orzeł sektora w zatoce puckiej (którą w tym rejonie można praktycznie pieszo przejść z Chalup do Rewy podczas niskowodnego lata) i gdańskiej później, samo w sobie było debilizmem wartym zdymisjonowania Mohuczego.
I sprawa trzecia – spotkanie orp Wilka i orp Orła jest poddawane w wątpliwość.
Kłocz zwyczajnie stchórzył, i tyle. Mógł popłynąć pod Piławę i tam polować na statki oraz okręty niemieckie.
A tak przy okazji – dowódca orp Ryś też zmienił samodzielnie sektor operacyjny, a nikt w tym wypadku nie płacze…