Z dołu kloacznego wydobyto kilkudniowe niemowlę męskiej płci, żywe jeszcze i zupełnie zdrowe – donosił dziennik „Prąd” w numerze z 26 listopada 1931 roku. Do zdarzenia doszło w Łodzi przy ulicy Limanowskiego 50.
Służąca bała się, że z powodu ciąży i porodu (które były ponoć wynikiem „niewinnego flirtu”) straci pracę. Zrobiła więc to, co kilkaset kobiet każdego roku. Podjęła próbę zamordowania własnego dziecka, jeszcze zanim ktokolwiek dowiedział się o jego istnieniu.
Zbrodnia bez kary
Akurat Władysława H. została złapana na gorącym uczynku i pociągnięta do odpowiedzialności. Trafiła na 3 miesiące do aresztu, a jej dziecko przekazano do żłobka. Większość podobnych spraw kończyła się jednak śmiercią dziecka, a sprawczynie (i sprawcy!) często unikały jakiejkolwiek kary.
Przedwojenna prasa pisała oczywiście tylko o tych mordercach, którzy trafili przed oblicze sprawiedliwości. Nie były to jednak sprawy z pierwszych stron gazet. Przypadki dzieciobójstwa uważano raczej za przykry element codzienności. Jako taki zasługiwały wyłącznie na parę linijek w zbiorczych kronikach.
Więcej uwagi poświęcano sprawom, w których wchodziło w grę szczególne okrucieństwo. W październiku 1935 roku niejaka Zofia Stefaniak porzuciła swoją dwunastodniową córeczkę w środku lasu pod Kórnikiem. I to nie byle gdzie, ale na wielkim mrowisku. Martwe i okropnie pogryzione dziecko odnaleźli po dłuższym czasie miejscowi chłopi. Matka została aresztowana, ale dopiero w marcu kolejnego roku. Do tego czasu skutecznie się ukrywała. Kiedy już zakuto ją w kajdanki, zaczęła tłumaczyć, że nie zdawała sobie sprawy z tego co czyni.
Ze szczególnym okrucieństwem
Także w marcu 1936 roku do brutalnego dzieciobójstwa doszło we wsi Orpiszewo pod Krotoszynem. Niedawno owdowiała kobieta zadusiła urodzone dzień wcześniej bliźnięta. Podobnie jak w dziesiątkach takich spraw, powodem była nędza. Makabrycznego odkrycia dokonał jeden z sąsiadów dzieciobójczyni – dwa maleńkie ciała leżały na dnie kanału melioracyjnego.
Trzy miesiące później we wsi Przysucha w kieleckiem w przystępie ataku szału niejaka Zofia Stolarska zadźgała nożem kuchennym swoje pięciomiesięczne dziecko, a następnie tym samym nożem poderżnęła gardło dwojgu starszym swoim dzieciom. Sama też próbowała, choć nieskutecznie, popełnić samobójstwo.
W czerwcu 1936 roku „Dziennik Poranny” donosił również o nieludzkiej matce, która utopiła dziecko, by raz na zawsze pozbyć się kłopotu i kosztów utrzymania. Poznańska służąca Stefania Cyrkówna urodziła nieślubne dziecko, które oddała na wychowanie niejakiej Florentynie Cichoń. Płaciła jej co miesiąc 15 złotych, tak długo aż sama straciła posadę. Wtedy odebrała dziecko i utopiła je w jeziorze swarzędzkim. Sąd skazał ją na dwa lata więzienia w zawieszeniu na lat pięć. Tak więc dzieciobójczyni w ogóle nie trafiła za kratki.
Ojcowska miłość
Oczywiście nie tylko kobiety były winnymi podobnych zbrodni. W bardzo wielu przypadkach mordu dokonywali ojcowie. Na Górnym Śląsku czynem mrożącym krew w żyłach wsławił się dziewiętnastoletni Wilhelm Tkaczyk z Katowic. Jak donosił „Tajny Detektyw” z kwietnia 1931 roku, mężczyzna udusił swoje nieślubne dziecko, a następnie poćwiartował zwłoki i zakopał je w pobliżu lotniska. Na jego ślad naprowadziły władze doniesienia nieszczęśliwej matki, która napróżno szukała swego dziecka.
Edwin Schmalz z Ryczy w powiecie żnińskim wykazał się nawet większym bestialstwem. Już od dnia narodzin swego nieślubnego syna – owocu związku ze służącą, Heleną Siekierską – ze wszystkich sił dążył do usunięcia go ze świata, chcąc widocznie uniknąć późniejszego płacenia alimentów. Matka, przeczuwając najgorsze intencje kochanka, strzegła dziecka jak oka w głowie. Kiedy ojciec zaproponował, by sprzedać je pewnemu restauratorowi za 1000 zł, kobieta z oburzeniem odmówiła.
Wydawało się, że była to już ostatnia ze strony Schmalza próba pozbycia się dziecka. Chłopiec tymczasem ciężko zachorował. Siekierska nie mogła liczyć na pomoc Schmalza, więc pożyczyła pieniądze od znajomych i pojechała do lekarza: Niestety pomoc była spóźniona. Lekarz stwierdził silne powiększenie wątroby spowodowane zatruciem organizmu. Chłopczyk zmarł. Wyszło na jaw, że mały Erwin wcale nie był chory, ale został z premedytacją otruty. Schmalz oskarżył o zbrodnię Siekierską, ale ta skutecznie wybroniła się przed policją. Śledczy uwierzyli w jej wersję wydarzeń i aresztowali wyrodnego ojca. Ten zresztą sam udowodnił swoją winę, już po fakcie podrzucając butelkę z trucizną do łóżka Siekierskiej. W drugiej instancji został skazany na 6 lat więzienia.
Stanisław Galewski z Krotoszyna także zabił ze względu na pieniądze. Wprawdzie nie groziły mu alimenty, bo dzieci miał ślubne, ale – jak wyjaśniał przedstawicielom prawa – mało zarabiał i mieszkał w ciasnej chałupie. Dlatego też 9 maja 1936 roku zabrał dwie swoje córki, czteroletnią Łucję i siedmioletnią Kazimierę, na spacer nad stawem.
Tam zatrzymał się na chwilę (…) i po przekonaniu się, że niema nikogo w pobliżu wepchnął równocześnie obie córki do stawu. Ponieważ staw w tem miejscu był bardzo głęboki, dziewczynki utonęły natychmiast.
Galewski jak gdyby nigdy nic wrócił do domu, zjadł z żoną obiad i przez resztę dnia zachowywał się zupełnie spokojnie. Dopiero kiedy żona zaczęła się niepokoić nieobecnością córek, sam zaproponował jej by wezwała policję. Nie była to z jego strony trafna decyzja. Już miesiąc później sąd skazał go na 15 lat więzienia – wręcz niespotykanie wysoką karę za dzieciobójstwo.
Życie z trucicielem
Na pewno nie o pieniądze chodziło natomiast Pawłowi Grzeszolskiemu z Sosnowca. Był dyrektorem fabryki metalowej, nieźle zarabiał. Jego czyny naprawdę wstrząsnęły społeczeństwem – na przykład „Dziennik Poranny” na przestrzeni dwóch miesięcy pisał o nim czternaście razy. A co takiego zrobił Grzeszolski? Przez kilka lat systematycznie dosypywał swoim dzieciom truciznę do jedzenia. W końcu w wieku szesnastu lat, po długiej chorobie, bliźnięta (Jerzy i Lucyna) zmarły. Zmarła także zatrudniona przez Grzecholskiego służąca, Cabajówna.
Na rozprawę sąd powołał ponad 150 świadków. Przyjechali dziennikarze z Warszawy, Wilna, Łodzi, Poznania. Słowem z całej Polski. Prokuratura opierała się na wielokrotnych sekcjach zwłok i opiniach biegłych. Sam oskarżony do końca nie przyznawał się do winy, był to więc proces poszlakowy. Ostatecznie truciciel został skazany na dożywotnie więzienie i pozbawienie wszystkich praw publicznych.
Zaraz po wydaniu wyroku „Dziennik Poranny” poinformował, że Grzecholski zachowywał się zupełnie spokojnie podczas transportu do więzienia. Kilka tygodni później dziennikarze donieśli też, że oskarżony zaczął się uczyć za kratkami języków obcych. Na krótką chwilę były dyrektor fabryki wywołał podobną sensację, co całkiem niedawno „Matka Madzi”. A potem wyparował z publicznego obiegu.
Morderstwo dla 17 złotych
Chociaż najczęstszymi oskarżonymi (i winnymi) w podobnych sprawach byli rodzice, zdarzały się także przypadki porwań i mordów na dzieciach, dokonywanych przez zupełnie obcych ludzi. 23 lipca 1935 roku niejaka Janina Szymczakówna porwała w Warszawie wózek z siedmiotygodniową dziewczynką. Udusiła dziecko i wyrzuciła zwłoki do fosy fortecznej koło ogrodu Ulrycha tylko po to by… sprzedać wózek za 17 złotych. Policja musiała aresztować ją dwa razy, bo za pierwszym zabójczyni wyślizgnęła się z posterunku i uciekła z Warszawy. Kiedy w końcu osadzono ją w areszcie zaczęła tłumaczyć, że wcale nie chciała zabijać dziecka. Liczyła, że dostanie za nie okup, a ten pragnęła przeznaczyć na leczenie swojego syfilisu.
Dusicielka z cukierkami
Jeszcze większe wzburzenie wywołała sprawa 45-letniej Anny Krysiakowej, rozpatrywana przez sąd doraźny w Łodzi. „Tajny Detektyw” donosił, że 23 kwietnia 1932 roku: przy pomocy cukierków zwabiła [ona] we wsi Mikołajów 4-letnią Kazię Szkudlarek do lasu i tam dziecko udusiła i powiesiła. W toku śledztwa wyszło na jaw, że nie była to jednak zbrodnia zupełnie przypadkowa. Ofiara okazała się nieślubnym dzieckiem męża Krysiakowej. Motyw? Oczywiście zemsta.
Sąd skazał Krysiakową na dożywotnie ciężkie więzienie. Z kary śmierci zrezygnował tylko ze względu na jej nieudane pożycie małżeńskie oraz słabszą konstytucję oskarżonej jako kobiety. Tak oto brak równouprawnienia płci uchronił zbrodniarkę przed stryczkiem.
Źródła:
Artykuł powstał w oparciu o materiały źródłowe oraz literaturę zebraną w trakcie prac nad książką „Upadłe damy II Rzeczpospolitej”.
KOMENTARZE (26)
Najtragiczniejsze jest to, że nic się nie zmieniło w tej kwestii… Dramat :((
To zasługa klechów.
Taa, zwłaszcza, że mordowała dzieci głównie biedota, a biedota była wówczas głównie żydowska…
A możesz poprzeć tę tezę (o mordowaniu dzieci przez Żydów) jakimiś faktami? Bo np. w kwestii zabójstw żydzi w 1938 r. zastali skazani jedynie za 22 zabójstwa, a rzmysko- i grekokatolicy (był podział wg wyznań) aż za 904.
Czyli mordowali żydzi i ukraińcy (greko-katolicy) czyli standardowa biedota.
A mnie zastanawia jedna rzecz… Zabójstwo za 17 złotych brzmi dramatycznie dla współczesnego odbiorcy, ale co można było za to kupić w tamtych czasach? Oczywiście nie uważam, żeby to jakoś bardzo zmieniało postać rzeczy, ale dla niedoinformowanego laika to dość ważna informacja. :)
17 ówczesnych złotych to mniej więcej 170 współczesnych, licząc parytetem złota. Ale jakie to ma znaczenie? Zabójstwo dla kasy jest najobrzydliwsze, bez względu na „cenę”.
Akurat parytet złota przy obecnym stopniu spekulacji, która wywindowała cenę tego kruszcu niemiłosiernie w górę jest średnim wyznacznikiem wartości przedwojennej waluty. Moim zdaniem jednak siła nabywcza lepiej się tutaj sprawdza, a jak sobie porównamy ceny i zarobki w II RP to okazuje się, że to 1 do 10 ma rację bytu. Masz jednak rację, że w przypadku morderstwa nie ma to żadnego znaczenia.
17 zł to był ogrom pieniędzy. Wiem to z opowieści babci, bo nieraz pytałam co ile wtedy kosztowało. Dziwka (służąca) pracująca cały rok u gospodarza dostawała worek pszenicy i 5zł (za cały rok pracy i to jeszcze zależało od zamożności gospodarza, bo bywało i dużo mniej)A za 5 zł można było kupić buty z cholewami, które dla ludzi ze wsi były bardzo drogie. Cukierek na odpuście kosztował pół grosza. I tyle mogło zarobić dziecko zbierające kłuski, czyli pozostałą po żniwach słomę z kłosami. Woźnica pracujący w dworku wożąc dziedziczkę przy dobrym jej humorze dostawał 10-50 gr, oczywiście nie do ręki, a rzucone pod nogi (co świadczy o braku jakiegokolwiek szacunku dla niższych społecznie ludzi).
Ludziom w tych czasach żyło się bardzo ciężko, dziedzice i księża zabierali ludziom niemal całą kasę (i równie dużo kasy zdzierali Żydzi oszukując niepiśmiennych ludzi). Ludzie niie mieli pieniędzy na jedzenie, a co dopiero na ubranie. Boso chodzili i nędznie ubrani. Taki wózek za 17 zł był ogromnie drogi i mógł zapewne należeć do jakiejś szlachcianki, bo także krzywda zwykłej kobiety nie byłaby surowo ukarana.
Kochanym komentującym pochodzenia wiejskiego warto uzmysłowić przepaść jaka przed wojną dzieliła miasto i wieś – za roczny zysk chłopa w mieście nie dało się przeżyć miesiąca. O zarobkach polecam poczytać tu:
http://biznes.newsweek.pl/panie-marszalku–jak-zyc–ceny-i-zarobki-w-ii-rp,104856,1,1.html
Między „miastowymi” i „wieśniakami” panowała odczuwalna wrogość, były to też społeczności od siebie bardzo różne – w kulturze, mentalności a nawet języku.
8000zł kosztowała 400m parcela pod kamienice w nadmorskim mieście w 1936roku.Znaczek na świadectwie szkolnym kosztował 50 gr w 1938r. Przed wojną (prawdopodobnie w 1933r) moja babcia pożyczyła bratu 10tys.zł na zakup gospodarstwa rolnego 4-5 ha z budynkami.Pół roku póżniej brat oddał 10tyś, a babcia kupiła za te 10 tyś chleb i kostkę masła (mówiła coś o hiperinflacji i wymianie pieniędzy).Babcia mówiła też , że w 1934 lub 1935r za 2 pary damskich skórzanych butów zapłaciła 30zł .
17 zł to było mnóstwo kasy. Mój dziadek pochodzi za wsi i opowiada, że przed wojną gospodarz za 100 zł mógł kupić krowę. Tyle tylko, że pieniądz wówczas był ogromnie trudny do zdobycia – na wsi wszystko odbywało się na zasadzie handlu wymiennego. 100 zł mniej więcej zarabiał robotnik – na wsi był traktowany jak pan z milionami. Dziadek opowiadał, że jak jego ojciec jechał na targ, to zawsze kupował dzieciakom jedną bułkę (do podziału). To był taki rarytas, że dziadek do tej pory wspomina jej wspaniały zapach i smak.
Smutny ten artykuł
Dobrze, że dzisiaj nie dzieje się to na taką skalę, czekam tylko, żeby zupełnie ustało
Najprościej rzecz ujmując można to porównać do 170 współczesnych złotych.
Dzięki za informację! :)
Nie ma za co. Zawsze chętnie odpowiadamy na pytania naszych Czytelników :)
polskie prawo tak jak kiedyś tak i teraz przyklaskuje przemocy fizycznej, psychicznej i ekonomicznej wobec dzieci, dzieci w tym kraju mają prawa takie jak zwierzęta i bardzo zadziwiające jest to, że mamy u nas nawet rzeczników praw dziecka, których to my niestety utrzymujemy
I tak jak dzisiaj, głównie troszczono się o dzieci nienarodzone. Tymi ostatnimi nie zawracano spobie juz specjalnie głowy.
bo dla KK gorszym czynem jest pigułka po niż zabójstwo noworodka…
Wybrane komentarze z naszego profilu na Fb https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne:
Ida L.: Ja jebie, czym jest człowiek?
Konrad M.: potworem, a potwory trzeba zabijac… ktos kiedys powiedzial, ze czlowiek to najstraszniejsze zwierze,bi kieruje sie wlasnom wola ,a nie instynktem :/.
Ida L.: Człowiek to zdecydowanie największy pasożyt tej planety…
Szymon Ł.: „kiedyś było lepiej”
Danuta K.: :-((
Ciekawe, ile współcześnie żyje potomków tych ludzi, którzy mieli w przeszłości takie okrutne odchylenia psychiczne?
Pewnie żaden , bo przecież były wojny światowe
Przepraszam bardzo, drugi obrazek zatytułowany jest Dzieciobójstwo na rysunku grafika. Termin dzieciobójstwo jest zarezerwowany TYLKO dla MATEK, broszę bardzo o zmianę tego tytułu.
Jak i później w artykule „(Galewski)…(dostał) wysoką karę za dzieciobójstwo.” Dzieciobójstwo odnosi się tylko do kobiet. To było zabójstwo.
przynajmniej 2-3 opisane przypadki to albo dzieciobójstwo w trakcie porodu albo samobojstwo rozszerzone – tu z biedy. one jednak różnią się od cynicznego zabójstwa i okolicznościami i motywem…
To okropne jak niskie były wyroki na niewinnych dzieciach, trzeba być potworem by żyć ze świadomością, że zabiło się niewinne bezbronne życie
Jestem przerażony tym co tu przeczytałem. Potworność. Mam 12 letnią córkę i kocham Ją nad życie. Nie wiem jak można być tak podłym człowiekiem, żeby odebrać komuś życie. Zwierzęciu, człowiekowi komukolwiek…