Krzyki walczących, jęki umierających, szczęk oręża i walka do ostatniej kropli krwi, ale w imię czego? Okazuje się, że ludzie potrafili się bić o przysłowiowe złote kalesony. Urażona duma, niechęć sąsiedzka, tak zwana kosa z innym klubem – oto drugie oblicze historii dziwnych wojen, wśród których ta rzeczywiście tak nazywana z roku 1939 wydaje się całkiem normalna.
Myliłby się ten, kto przyczyn wojen doszukiwałby się jedynie w antagonizmach politycznych między państwami. Okazuje się bowiem, że rywalizacja sportowa była równie dobrym przyczynkiem do rozlewu krwi. W styczniu 532 roku stolica Bizancjum, Konstantynopol, stała się areną krwawych zamieszek z powodu… wyścigu rydwanów.
Kibolskie gangi?
Grupy kibiców tej dyscypliny organizowały się w prawdziwe gangi, które próbowały nawet wpływać na wybór panującego. Szczególną pozycję zdobyły zwłaszcza dwa ugrupowania – Zielonych i Niebieskich (nazwy od barw klubowych). Od zawsze dochodziło między nimi do burd, ale tym razem oliwy do ognia dolał sam cesarz. Otóż skazał on kilku członków obu klubów na śmierć za morderstwa dokonane podczas wcześniejszych bijatyk na hipodromie. Wobec tego zwaśnieni do tej pory kibice połączyli siły i podczas kolejnych wyścigów, głośno znieważając władcę, ruszyli na jego pałac. Wzburzony tłum, krzycząc: nika, nika (naprzód lub zwyciężaj), oblegał siedzibę Justyniana I przez pięć dni, plądrując jednocześnie miasto.
Doszło nawet do tego, że zbuntowane stronnictwa ogłosiły wybór nowego cesarza – Hypatiusza, a Justynian był gotów abdykować. Ostatecznie za namową żony udało mu się przekupić przedstawicieli stronnictwa Niebieskich, przypominając przy okazji, że sam jest ich zwolennikiem, podczas gdy Hypatiusz popierał Zielonych. W chwili koronacji „kibolskiego” cesarza, Niebiescy opuścili hipodrom. Na tłum pozostawionych tam Zielonych uderzyły wojska cesarskie, dokonując prawdziwej rzezi – zginęło około 30 tysięcy osób.
Okazuje się, że sport nie tyko w starożytności potrafił rozbudzać tak krwawe namiętności. Tym razem kamieniem niezgody stała się piłka nożna. Tak zwana wojna futbolowa (lub wojna 100 godzin) była trwającym pięć dni konfliktem między Salwadorem a Hondurasem. W rzeczywistości napięcie w stosunkach między tymi krajami trwało już wcześniej, a jednym z jego głównych powodów było osadnictwo salwadorskich rolników na przygranicznych terenach należących do Hondurasu. W tej sytuacji przegrany w czerwcu 1969 roku przez Honduras barażowy mecz eliminacyjny mistrzostw świata okazał się swoistym pretekstem do wyrównania rachunków. Wobec wrogich działań Hondurasu na granicy 14 lipca armia salwadorska zaatakowała swego sąsiada i dopiero pod naciskiem Organizacji Państw Amerykańskich działania wojenne zostały wstrzymane. Wojna pochłonęła około 3 tysięcy zabitych, a Salwador mimo awansu do mundialu odpadł ostatecznie z turnieju jeszcze w fazie grupowej. Natomiast traktat pokojowy podpisano dopiero 10 lat później.
Bitwa o… dębowe wiadro
Zapalczywość wobec skórzanego obiektu pożądania można jeszcze jakoś wytłumaczyć, ale co można powiedzieć o… dębowym wiadrze? Rozstrzygająca bitwa między Modeną a Bolonią pod Zappolino w listopadzie 1325 roku swój pretekst miała w kradzieży właśnie drewnianego cebrzyka. W XIV wieku północne Włochy były podzielone na wiele księstw oraz państw-miast, które były często mocno skonfliktowane. Do grona wzajemnych antagonistów należały też Modena i Bolonia. Stan wrzenia pomiędzy miastami osiągnął apogeum, kiedy to żołnierze modeńscy wdarli się do centrum Bolonii i zabrali wiadro z głównej studni miejskiej. Wobec takiego afrontu i odmowy oddania cennego artefaktu 32-tysięczna armia Bolonii ruszyła na Modenę. Ta mimo że dysponowała zdecydowanie mniejszymi siłami (ok. 7 tysięcy), zdołała pokonać najeźdźców i zatrzymała swą zdobycz. Legenda głosi, że Modeńczycy zabrali jeszcze jedno wiadro jako trofeum wojenne.
Krowia wojna
Wiadro jako materia nieożywiona za nic sobie miało bycie w centrum uwagi walczących. A co o czymś takim mogła myśleć krowa? Historia pewnej krasuli rozpoczęła się zimą 1468 roku, kiedy to gospodarz spod brandenburskiego Świdwina przekazał swoją krowę na przezimowanie dobremu sąsiadowi z pomorskiego Białogardu. Kiedy wiosną przyszło do oddania zwierzęcia, okazało się, że białogardzianin wcale nie zamierza wywiązać się z umowy. Gdy nie pomagały błagania i prośby, do głosu doszły wciąż żywe na tych terenach antagonizmy pomorsko-niemieckie. Poszkodowany zorganizował sąsiedzką grupę wsparcia, która nocą dokonała udanej rewindykacji rzeczonej krowy. Nie zakończyło to sprawy, gdyż z kolei gospodarz z Białogardu poczuł się upokorzony i wraz ze swoim oddziałem zagarnął bohaterkę naszej historii wraz z kilkoma towarzyszkami.
Wobec tego mieszkańcy Świdwina poskarżyli się u swojego landwójta Jakoba von Polenza, który przekazał skargę Karstenowi von Wopersnowowi (włodarzowi zamku w Białogardzie). Ten jednak nie chciał o niczym słyszeć i wyrzucił oskarżycieli z zamku. Odprawiony z kwitkiem landwójt Świdwina postanowił załatwić tę sprawę inaczej. Z jego rozkazu skradziona rogacizna miała wrócić do prawowitych właścicieli. Ochotników do wykonania tego rozkazu nie brakowało. Rzecz jasna nocą wszystkie krowy są czarne i trudno było dociec, które z nich mogły pochodzić z kradzieży. Zapędzano je więc po kolei, rekwirując ich więcej niż należało. Takie wzajemne podchody nie mogły trwać wiecznie i władca Białogardu postanowił uderzyć na sąsiadów. Do walnego starcia doszło 15 lipca 1469 roku na wrzosowiskach koło wsi Cieszeniewo. W trzygodzinnej bitwie walczyli ramię w ramię mieszczanie, rycerze, chłopi i służba zamkowa. Zapalczywy von Wopersnow najprawdopodobniej uciekł już na początku batalii, w której zginęło około 300 białogardzian, a 100 dostało się do świdwińskiej niewoli. Ponadto łupem zwycięzców padł sztandar pokonanych oraz 50 wozów z bronią.
Jeńcy trafili do wieży miejskiej w Świdwinie, gdzie mieli czekać na zapłatę okupu. Ten jednak nigdy nie wpłynął i nieszczęśnicy dokonali swych dni nie ujrzawszy już swojego Białogardu. Natomiast ciała poległych pozostawiono na wrzosowisku na pastwę dzikiej zwierzyny, a ich szczątki widywano tam jeszcze przez wiele lat.
Nieświadoma swego znaczenia krowa nie była jedynym zwierzakiem w historii, który stał się zarzewiem wojny lub powodem do bitwy. O swoje miejsce w dziejach upomniały się również pies, świnia i… armia strusi. Ale o tym i innych niebywałych powodach bitew, których czasami nie było (!) następnym razem.
Bibliografia
- Aleksander Krawczuk, Poczet cesarzy bizantyjskich, Warszawa 2006.
- Edward Rymar, Wojny i spory pomorsko-brandenburskie w XV-XVI wieku, Zabrze 2012.
- Józef A. Gierowski, Historia Włoch, Wrocław 2007.
- Piotr Gruszka, Wojna 100 godzin. Z powodu sportu: https://wiadomosci.onet.pl/prasa/wojna-100-godzin-z-powodu-sportu/fk3p8 [dostęp: 8.10.2019].
- Robert Browning, Justynian i Teodora, Warszawa 1996.
- Ryszard Kapuściński, Wojna futbolowa, Warszawa 2016.
KOMENTARZE (3)
Białogard i Świdwin kultywują tradycję „krowiej wojny” w corocznych czerwcowych zmaganiach o wdzięcznej nazwie „Bitwa o krowę”. W 2019 roku odbyła się już 51 edycja. Więcej informacji na stronie bialogard.info
Była też wojna o ucho Jenkinsa
Świetne.
Książka,,Borodino 1812,,jest swietna