Kiedy mieszkańcy Parośli zobaczyli nad ranem nadciągający oddział żołnierzy w sowieckich mundurach, zaniepokoili się, ale nie wpadli w panikę. Pozwolili nawet się związać, by uniknąć kary, którą Niemcy mogliby wymierzyć za „pomaganie partyzantom”. Nie wiedzieli, że czeka ich śmierć w męczarniach.
Był wtorek, 9 lutego 1943 roku. Rodzinę Kołodyńskich, zamieszkującą jedną z dwudziestu sześciu zagród, składających się na kolonię Parośla, obudziło natarczywe łomotanie do drzwi. Przybysze – grupa kilkunastu uzbrojonych mężczyzn – przedstawili się jako członkowie sowieckiej partyzantki, choć z wyglądu i języka można było rozpoznać w nich Ukraińców. W rzeczywistości była to sotnia Ukraińskiej Powstańczej Armii, dowodzona przez Hryhorija Perehijniaka „Dowbeszkę-Korobkę”.
Jak wspomina świadek tych wydarzeń, dwunastoletni wówczas Witold Kołodyński, takie najścia zdarzały się już wcześniej:
Bardzo często już od lata 1942 r. kolonię Parośla odwiedzały patrole ukraińskie, po pięciu, sześciu jeźdźców na koniach. W okresie jesienno-zimowym takie same patrole (ubrani w sukmany, postoły, uzbrojeni) były rozpoznawane przez Polaków, m.in. przez ojca, że są to Ukraińcy, a nie partyzantka [sowiecka], z którą przecież Polacy mieli łączność.
W grudniu 1942 r. patrole te odbywały się w godzinach wczesnowieczornych bardzo często. Wypytywano nas dzieci o różne sprawy. W domu naszym, jak też u Bułgajewskich, odbywały się różne spotkania, narady.
„Musicie się położyć, my was powiążemy”
Początkowo nic nie zapowiadało, że tym razem „odwiedziny” zakończą się tragedią. Mężczyźni, prowadzący kilku jeńców (Kozaków schwytanych poprzedniego dnia na posterunku we Włodzimiercu) rozlokowali się w dużym pokoju i sypialni. Witek, obserwujący całą sytuację z pieca chlebowego w kuchni, nie wiedział tego jeszcze, ale podobna pobudka tego dnia czekała wszystkich jego sąsiadów.
„Oddział rozlokował się po całej wsi. Do każdej z chałup weszło po czterech, pięciu lub sześciu uzbrojonych ludzi” – opowiada w książce „Wołyń zdradzony” Piotr Zychowicz. „Kazali kobietom napiec chleba i przygotować jedzenie”. Nikomu nie pozwalano wychodzić na zewnątrz.
Kiedy mama Witka zajęła się gotowaniem i pieczeniem, żołnierze przeszukali dom i obejście. Ukraińcy mieli nadzieję, że znajdą broń; rzeczywiście, była ukryta w stodole. W międzyczasie chłopiec i jego ojciec zostali dotkliwie pobici. Za pomocą siekiery rozprawiono się też z uwięzionymi Kozakami.
Około godziny piętnastej wydawało się, że napastnicy, zadowoleni po obfitym obiedzie, zbierają się do odejścia. Na koniec – pod pretekstem dbałości o bezpieczeństwo lokatorów gospodarstwa – dowódca oddziału oznajmił, że najlepiej będzie, jeśli jego ludzie… zwiążą całą rodzinę. „Musicie się położyć, my was powiążemy, żeby Niemcy was nie skrzywdzili za przetrzymywanie i karmienie partyzantów” – powiedział.
Jak to możliwe, że Kołodyńscy – a także wszyscy inni mieszkańcy Parośli – posłuchali tego rozkazu? Jak opowiadają Ewa i Władysław Siemaszko, badacze zbrodni wojennych dokonanych przez nacjonalistów ukraińskich:
Uzasadnienie takie było przekonujące. W tym czasie, gdy operujący w pobliskich lasach partyzanci sowieccy zakładali miny, przywiązywali do drzew wartowników, którymi byli mieszkańcy wsi wyznaczeni przez Niemców do pilnowania lasów w pobliżu torów kolejowych. Wobec tak obezwładnionych wartowników Niemcy nie wyciągali konsekwencji za sowieckie dywersje. Dlatego też mieszkańcy Parośli przyjęli za naturalne wiązanie ich przez „gości”.
„Słyszeliśmy krzyk mamy…”
Tym razem jednak, zamiast pozostawić związaną ludność kolonii i odejść, Ukraińcy przystąpili do mordowania. „Oprawców było wielu, gdyż mordowano nas prawie jednocześnie” – opowiadał później Witek. On sam, zanim stracił przytomność, słyszał krzyk matki, która najprawdopodobniej widziała śmierć swojego męża i rodziców.
Kiedy chłopiec się ocknął, banderowcy wciąż chodzili po kuchni. Dochodziło też do niego ciche rzężenie, ukrócone szybko przez jednego z napastników. Odważył się wstać dopiero, gdy odgłos oddalających się, skrzypiących sań przekonał go, że dom jest pusty.
Mniej więcej w tym samym czasie oprzytomniała jego młodsza siostra. Oboje byli ranni – Lila skarżyła się, że ma poklejone włosy i boli ją głowa. „Byliśmy zziębnięci, zdrętwiali, zalani krwią” – opisywał później Kołodyński. Ale szybki rzut oka na pomieszczenie przekonał ich, że i tak mieli szczęście:
Widok, który naszym oczom ukazał się, był straszny. Nie do objęcia umysłem ludzkim, tym bardziej umysłem dziecięcym. Rodzice mieli głowy rozrąbane na pół. Mamy długi warkocz był odcięty. W głowie ojca pozostawiona siekiera, co oznaczałoby, że słyszane przeze mnie jęki, wydawał ojciec, którego dobito.
W kołysce najmłodsza Bogusia, w wieku 1,5 roku, uderzona była siekierą w czoło. Przez dłuższy czas była w konwulsjach, które miotały kołyską. Lila wzięła ją na ręce i po chwili Bogusia zakończyła życie. Z nosa wydobyła się „bańka” — był to mózg.
W pozostałych pomieszczeniach Witek i Lila znaleźli kolejne trupy, należące nie tylko do członków ich rodziny, ale i do zatłuczonych wcześniej Kozaków. Owinąwszy się w koce i derki, których nie zrabowali mordercy, dzieci przeczekały noc. Rankiem dokonały następnego makabrycznego odkrycia. Jak relacjonował Witek:
Byliśmy przekonani, że to tylko u nas tak się stało, gdyż ojciec był odpowiedzialny za broń, przechowywał ją przecież. U stryjka wszyscy tak samo pomordowani. Naprzeciw u sąsiadów ten sam widok. Nie widać żywej duszy. Słychać za to straszne wycie psów. Nie dymiły nigdzie kominy.
Wymordowana kolonia
Może dobrze się stało, że młodzi Kołodyńscy skryli się z powrotem w domu. Gdyby obeszli wieś, zobaczyliby tylko więcej potworności. „Bojówkarze zabijali leżących, rozrąbując głowy i ciała siekierami” – opisują Władysław i Ewa Siemaszko. „Dzieci były uśmiercane uderzeniami w główki obuchów siekier. W jednym z domów nie można było wyciągnąć noża, którym było przybite niemowlę do stołu”. Z kolei Piotr Zychowicz w książce referuje:
Ze szczególnym okrucieństwem zamordowano przedstawicieli miejscowej elity. Komendant Związku Strzeleckiego Walenty Sawicki został „porąbany na sieczkę”. Z kolei Mieczysława Bułgajewskiego, który próbował stawiać opór mordercom, „pocięto na kawałki”. Wśród ofiar znalazło się bardzo dużo dzieci, między innymi czteroletni Włodzio, roczna Krysia, dwuletni Romek…
Napastnicy zagarnęli też wszystko, co tylko przedstawiało jakąkolwiek wartość. Rodzeństwo Kołodyńskich w tych warunkach nie przeżyłoby pewnie długo. Na szczęście jeszcze tego samego dnia – 10 lutego – w gospodarstwie pojawili się ludzie, którzy zabrali zziębnięte i przerażone dzieci do lekarza. I chłopiec, i dziewczynka mieli pęknięte oraz wgniecione od uderzeń siekierą kości czaszki. Obrażenia te dawały o sobie znać jeszcze przez wiele lat od tamtych tragicznych wydarzeń.
Witek i Lila należeli do zaledwie dwunastu ocalałych, którym udało się przetrwać napaść upowców. Pozostali mieszkańcy kolonii i ich przypadkowi goście, łącznie co najmniej sto pięćdziesiąt pięć osób, stracili życie. Parośla przestała istnieć. A nie były to wszystkie ofiary tego dnia – po wymarszu z wsi Ukraińcy zabili jeszcze kolejnych piętnastu ludzi.
„Poligon” banderowców
Zbrodnia w Parośli była pierwszą masową rzezią polskich cywilów na Wołyniu. Dla wielu – zwłaszcza dla przedstawicieli polskiego podziemia – stanowiła całkowite zaskoczenie. Jeszcze na przełomie 1942 i 1943 roku raportowano przecież do Londynu, że „Nastroje mas są tego rodzaju, iż wszelkie próby skrajnych organizacji nacjonalistycznych, jak OUN, poderwania ich do jakiejś beznadziejnej ruchawki – nie przybiorą, jak można przewidywać, większych rozmiarów”.
Armia Krajowa przeoczyła postępującą radykalizację ukraińskich nacjonalistów. Tymczasem ci, przygotowując się do przejęcia Wołynia, zamierzali raz na zawsze rozwiązać „kwestię polską”. Początkowo flirtowali z myślą o zmuszeniu Polaków – prośbami i groźbami – do opuszczenia regionu. Wkrótce zaczęli jednak szykować się do akcji na szerszą skalę.
Jak zauważa historyk Grzegorz Motyka, już na początku 1943 roku znacząco wzrosła liczba wystąpień przeciw polskim rodzinom. „Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy uznać je za przejaw przygotowań do antypolskiej akcji” – przekonuje. Parośla była próbą generalną, „poligonem antypolskiej akcji”. „Mord w tej miejscowości przekonał kierownictwo OUN-B, iż podległe mu oddziały są zdolne do likwidacji większych grup ludności” – wyjaśnia badacz.
Czy na tym etapie można było powstrzymać rzeź, która w kolejnych miesiącach pozbawiła życia dziesiątki tysięcy mieszkańców Wołynia? Piotr Zychowicz uważa, że tak:
Wciąż było sporo czasu, aby przedsięwziąć niezbędne działania, które zapobiegłyby rzezi na większą skalę. Zdusiłyby banderowskie zagrożenie w zarodku. Polskie Państwo Podziemne miało przecież miażdżącą przewagę nad banderowcami.
Gdyby AK na poważnie zaangażowała się na Wołyniu, wciąż formująca się UPA mogła zostać pobita. Należało jednak natychmiast wyruszyć z odsieczą. Co w tym czasie – między lutym a upiornym lipcem 1943 roku – zrobiła Komenda Główna AK? Otóż nie zrobiła nic. Te pięć miesięcy zmarnowała.
Wobec braku zdecydowanej reakcji polskiego podziemia po pierwszej zbrodni nadeszły następne. Kolonia Lipniki, Halinówka, Janowa Dolina, Hurby – te i niezliczone inne miejscowości stały się widowniami okrucieństw banderowców. Ale była jedna różnica: mord w Parośli stał się dla Polaków ostrzeżeniem. I już w lutym zaczęły organizować się oddziały samoobrony, które nieraz skutecznie dawały odpór napastnikom.
Bibliografia:
- Maria Fredro-Boniecka, Wołyń. Siła traumy, WAB 2016.
- Grzegorz Motyka, Ukraińska partyzantka 1942-1960. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, Rytm 2015.
- Władysław i Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939=1945, t. I-II, Wydawnictwo von Boroviecky 2008.
- Piotr Zychowicz, Wołyń zdradzony, Rebis 2019.
KOMENTARZE (3)
Dzień dobry ! A gdzie można kupić tą książkę ?
Gdzie można zakupić tę książkę. Moi dziadkowie uratowali się z wydarzeń w Jajowej Dolinie gdzie dziadzio pracował w kopalni. Niestety nie mam żadnych dokładniejszych informazji.
Z wyrazami szacunku
Dorota Wiśniewska
Witam. Szukam informacji, w jakim miejscu w Parośli, w lesie jest mogiła (ww. pomnik) ? Jeżeli ktoś wie proszę o informację ma mila.