Hitler mógł zginąć już 13 marca 1943 roku w samolocie ze Smoleńska. Spiskowcy byli o włos od sukcesu. W ostatniej chwili Führera uratowała... temperatura.

„Hitler jest jak szalony, tańczący derwisz. Trzeba go zastrzelić” – mówił w 1938 roku Henning Hermann Robert Karl von Tresckow. Ten niemiecki zawodowy żołnierz początkowo popierał kanclerza Niemiec. Jednak z czasem z coraz większym przerażeniem przyglądał się jego działaniom. Dostrzegał zbrodniczy charakter reżimu wodza III Rzeszy. W końcu uznał, że pora swoje słowa wprowadzić w czyn.
Plan zamachu
W 1943 roku Tresckow prowadził podwójne życie. Za dnia był wysoko postawionym oficerem w sztabie generalnym Grupy Armii Środek. Nocami snuł plany pozbycia się Adolfa Hitlera raz na zawsze. W jego zamiary wtajemniczona była zaledwie garstka zaufanych ludzi – w tym adiutant Henninga (a przy okazji jego kuzyn) Fabian von Schlabrendorff. „Musimy to zrobić” – oznajmił ten drugi podczas jednego ze spotkań spiskowców.
Decyzja została więc podjęta. Teraz trzeba było jedynie znaleźć odpowiednią metodę. Tylko jak najlepiej zabić Führera? Oliver Hilmes w książce „Codzienność i groza. Trzecia Rzesza w 1943 roku” pisze:
Tresckow i Schlabrendorff długo się nad tym zastanawiali. Z początku chcieli go zastrzelić – „jak wściekłego psa”, zaproponował Tresckow – ale to wydaje się zbyt ryzykowne, gdyż Hitler przez cały czas otoczony jest chmarą ludzi odpowiedzialnych za jego bezpieczeństwo. Trucizna również nie wchodzi w rachubę, dietetyczne potrawy dla Hitlera przygotowuje bowiem oddzielnie towarzysząca mu zawsze kucharka, a następnie próbuje ich lekarz. Wybór padł wreszcie na materiał wybuchowy.
fot.Bundesarchiv, Bild 146-1976-130-53 / CC-BY-SA 3.0
Inicjatorem smoleńskiego zamachu na Hiltera był Henning Hermann Robert Karl von Tresckow.
Już od kilku miesięcy Tresckow gromadził niezbędne akcesoria: ładunek i zapalnik. Materiały pochodziły z Anglii i miały tę niewątpliwą zaletę, że były małe (ładunek miał rozmiar średniej grubości książki), ale bardzo skuteczne. Wybuch miał rozerwać na strzępy wszystko w promieniu kilku metrów. Przeszmuglowana do samolotu bomba bez problemu sprawiłaby więc, że maszyna runęłaby na ziemię.
Obiad z bombą
Pozostawał tylko jeden problem – jak dostarczyć zabójczy pakunek na pokład? Wreszcie nadarzyła się ku temu doskonała okazja. 12 marca 1943 roku Führer, wracający ze swojej kwatery w ukraińskiej Winnicy, przybył do Smoleńska, gdzie stacjonowali Tresckow i Schlabrendorff, by złożyć krótką wizytę Grupie Armii Środek.
Henning zamaskował ładunek w taki sposób, by paczka przypominała dwie opakowane butelki koniaku. Przekazał go Schlabrendorffowi. Podczas uroczystego obiadu zorganizowanego na cześć Hitlera zagadnął swojego sąsiada przy stole, podpułkownika Heinza Brandta z bezpośredniego otoczenia wodza, czy w drodze powrotnej do Niemiec zabrałby ze sobą „prezent” dla pułkownika Hellmutha Stieffa w Naczelnym Dowództwie Wojsk Lądowych. Jak tłumaczył, alkohol był zapłatą długu po przegranym zakładzie. Jego adiutant miał wręczyć go Brandtowi na lotnisku.
Schlabrendorff miał niełatwe zadanie – musiał przekazać pakunek dyskretnie, tuż przed odlotem, aby nikomu nie przyszło do głowy sprawdzać, co jest w środku. W razie wpadki ryzykował życiem. Oliver Hilmes opisuje:
Po dotarciu na lotnisko Schlabrendorff stwierdza z przerażeniem, że stoi tam więcej samolotów, wśród nich dwie absolutnie identyczne „maszyny Führera” z serii Focke-Wulf Fw 200 Condor. Środek bezpieczeństwa – aż do odlotu nikt nie może wiedzieć, do której wsiądzie Hitler. Gdy Führer pożegnał się z towarzyszącymi mu oficerami, podchodzi do jednego z samolotów. W tym momencie Schlabrendorff niepostrzeżenie uruchamia zapalnik, zbliża się do Brandta i wręcza mu paczuszkę, którą ten umieszcza w luku bagażowym.
Wielki niewypał
Hitler odleciał w asyście eskadry myśliwców. Tresckow i jego adiutant zostali na smoleńskim lotnisku. Od tego momentu na nic nie mieli już wpływu. Za mniej niż godzinę zapalnik czasowy bomby miał doprowadzić do wybuchu. Jeżeli wszystko pójdzie z planem, katastrofa będzie wyglądała na wypadek, a oni będą poza kręgiem podejrzeń. Teraz pozostawało tylko czekać na wiadomość o śmierci Hitlera…
Jednak zamiast niej po przeszło dwóch godzinach dostali inną informację: Führer cały i zdrowy wylądował w Rastenburgu [Kętrzynie] w Prusach Wschodnich i udał się do swojej kwatery głównej w Wilczym Szańcu. Co poszło nie tak?

Zamachowcy podłożyli bombę w samolocie Hitlera, ale ładunek nie wypalił.
Tresckow musiał zareagować błyskawicznie. Natychmiast zadzwonił do Brandta. Przeprosił go, że zaszła „fatalna pomyłka” i Schlabrendorff dał mu niewłaściwą paczkę. „Mam prośbę: niech ją pan przetrzyma u siebie. Jutro przyjedzie mój adiutant i odbierze pakunek. Przywiezie wygrane przez generała cointreau i sam mu przekaże” – powiedział. Na szczęście podpułkownik nie nabrał podejrzeń i zaakceptował propozycję.
Czytaj też: Jak mało brakowało, by zamach na Hitlera w Wilczym Szańcu zakończył się sukcesem?
Uratowany przez… temperaturę
Następnego dnia adiutant poleciał do Restenburga, by przechwycić felerny ładunek. Akcja udaje się bez większych przeszkód. Jeszcze tego samego wieczoru w pociągu do Berlina zasiada w zarezerwowanym dla niego przedziale i zabiera się za rozbrajanie bomby. W książce „Codzienność i groza. Trzecia Rzesza w 1943 roku” Oliver Hilmes opisuje:
W tym celu najpierw jak najostrożniej otwiera paczkę za pomocą brzytwy, którą wyjął ze swego podróżnego etui. Pozbywszy się opakowania, stwierdza, że ładunek wybuchowy jest nienaruszony i wciąż sprawny. Usunięcie zapalnika jest nader ryzykowne. Jeden fałszywy ruch albo zbyt szybkie wykręcenie iglicy – i wszystko wylatuje w powietrze. Ale nic takiego się nie dzieje.

Tresckow i Schlabrendorff zaangażowali się później w przygotowanie zamachu z 20 lipca 1944 roku w Wilczym Szańcu (na zdj. zniszczona przez eksplozję sala konferencyjna w kwaterze Hitlera).
Gdy Schlabrendorff trzyma w rękach mechanizm zapalnika i ogląda go ze wszystkich stron, nie wierzy własnym oczom. Wskutek nacisku zapalnika pękła mała fiolka, z której wylał się żrący płyn. Kwas przeżarł cienki drucik mocujący bijak i sprężynę. Po rozpuszczeniu drucika bijak wyskakiwał do przodu. Na razie wszystko się zgadzało. Ale dlaczego spłonka się nie zapaliła, co doprowadziłoby do eksplozji bomby? Przypuszczalnie w zapłonie przeszkodziło zimno panujące w samolocie.
Trudno przewidzieć, jak potoczyłyby się losy II wojny światowej, gdyby zamach na Hitlera 13 marca 1943 roku się powiódł. Brakowało naprawdę niewiele… Ale Tresckow i Schlabrendorff bynajmniej nie zamierzali się poddać. Byli zdeterminowani, by zlikwidować Führera. Obaj zaangażowali się w przygotowanie bodaj najsłynniejszego spisku przeciwko wodzowi III Rzeszy – 20 lipca 1944 roku w Wilczym Szańcu – przeprowadzonego przez pułkownika Clausa von Stauffenberga. Niestety i on się nie udał…
Źródło:
Tekst powstał w oparciu o książkę Olivera Hilmesa „Codzienność i groza. Trzecia Rzesza w 1943 roku”, Wydawnictwo Marginesy 2025.

KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.