Dla francuskiej reformacji było to wydarzenie na miarę wywieszenia tez Lutra. Afera plakatów sterroryzowała państwo. Król wpadł w panikę, zapłonęły stosy...

Był 18 października 1534 roku. W różnych miejscach Paryża zauważono rozwieszone nocą plakaty z bulwersującymi treściami. Dlatego też w przyszłości ta sprawa stała się znana jako afera plakatów. Każda taka kartka miała wymiary 37 na 25 centymetrów i była zapisana gotyckim pismem. Krytykowano na nich papieża oraz „jego robactwo”, czyli kler. Katolickich księży nazywano antychrystami. O papistach pisano jako o tych, którzy zabijają, palą i niszczą każdego, kto się im sprzeciwia.
Ale kierowano też konkretne zarzuty pod adresem katolickich mszy. Przede wszystkim podkreślano, że w historii chrześcijaństwa miało miejsce tylko jedno prawdziwe, perfekcyjne poświęcenie – to, które uczynił Chrystus – i w żaden sposób nie może ono zostać powtórzone. Podważano też prawdziwą obecność Chrystusa w hostii, skrytykowano transsubstancjację, o której pisano jako o doktrynie diabła, a ponadto stwierdzono, że komunia jest tak naprawdę uroczystością żałobną, a nie cudem. Herezje w czystej postaci…
Wszędzie te straszne plakaty!
Któż mógł napisać te bluźnierstwa? Do pewnego momentu pozostawało to zagadką. W końcu okazało się, że to protestancki pastor Antoine Marcourt. Przyznał się, że to on (i tylko on) jest autorem plakatów w pamflecie z listopada 1530 roku. Autorzy poddają jednak w wątpliwość to, czy działał sam, ponieważ plakaty zostały umieszczone w wielu miejscach nie tylko w Paryżu, ale i innych miastach: Orleanie, Amboise, Blois, Tours oraz Rouen. W Amboise obrazoburcze materiały przyczepiono nawet w rezydencji króla Franciszka I – i to podobno na drzwiach jego sypialni! Właśnie z tego powodu monarcha miał zareagować na całą aferę prawdziwą furią.

Plotkowano, że spiskowcy chcą zagrozić królowi Franciszkowi I.
Skąd jednak w ogóle wzięły się te plakaty? Musiały zostać wydrukowane na terenie Francji lub przywiezione. Historycy skłaniają się raczej ku tej drugiej opcji, a jako sprawcę wskazują Guillaume Ferreta, który pracował w aptece obsługującej króla. Miał on przeszmuglować gotowe materiały do Francji, gdzie umówionej nocy zostały rozprowadzone przez religijnych radykałów. Za druk miał odpowiadać Pierre de Vingle.
Fala terroru i ognia
Plakaty wywarły na Francuzach piorunujące wrażenie. W wielu miejscach wybuchła panika. Pojawiały się najróżniejsze pogłoski na temat tego, do czego mogą się posunąć ludzie, którzy je rozwiesili. Twierdzono, że skoro w treści uderzono w mszę, to można było się spodziewać krwawych masakr w ich trakcie. Ludność bała się podpaleń kościołów oraz splądrowania Luwru. Ba, plotkowano, że spiskowcy mogą zagrozić samemu królowi! Całą akcję potraktowano jako atak na panującą dynastię.

Na śmierć na stosie skazywano przedstawicieli wszelkich profesji.
Trzeba było zatem podjąć środki zaradcze. Nie minęły 24 godziny od momentu, kiedy plakaty pojawiły się na ulicach francuskich miast, gdy parlament zadecydował, że ulicami Paryża musi przejść procesja – zapewne po to, by odkupić winy narodu wobec Boga. Oczywiście zaczęto też szukać winnych. Jak napisał Robert Knecht: „więzienia zaczęły się zapełniać”. 10 listopada zapadły pierwsze wyroki. Nietrudno się domyślić jakie.
Na śmierć na stosie skazywano przedstawicieli wszelkich profesji. Powstała również lista osób, które nie miały prawa uciec. Król, który w międzyczasie po cichu wycofał się do Paryża, stwierdził w jednym z listów, iż nic nie usatysfakcjonowałoby go bardziej niż pozbycie się tej „ohydnej sekty” raz na zawsze. I rzeczywiście. Po fali aresztowań, procesów i religijnego terroru wydawało się, że władze mają sytuację pod kontrolą. Do czasu.
Czytaj też: Reformacja za Zygmunta Augusta. Czy w Polsce mógł powstać kościół narodowy na wzór anglikańskiego?
Plakaty kontratakują
13 stycznia 1535 roku na ulicach Paryża pokazały się kolejne pisma Marcourta. Król był tak wściekły, że do odwołania zakazał drukowania we Francji czegokolwiek! Zarządzono kolejną procesję, która przeszła 21 stycznia. Ponoć była to jedna z najwspanialszych procesji w historii miasta. Podążał w niej także Franciszek I – bez nakrycia głowy, ubrany na czarno i z zapaloną świecą w ręku.
Nie mogło też zabraknąć mszy w Notre Dame, a po niej uroczystego obiadu w pałacu biskupim. Podczas uczty król w przemówieniu wezwał do wydania wszystkich heretyków – nawet gdyby mieli to być członkowie rodzin lub przyjaciele. Jeszcze tego samego dnia spalono kolejnych sześć osób. Monarcha, który niebawem znów miał opuścić Paryż, zarządził także, że ludzie udzielający spiskowcom schronienia mieli być traktowani jako winni. Nagrodą za doprowadzenie heretyka przed oblicze sprawiedliwości miała natomiast być ćwierć wartości majątku oskarżonego. Nic dziwnego, że stosy płonęły jeszcze długo – aż do końca maja.

Jeden z plakatów, które zapoczątkowały reformację we Francji.
Ostatecznie afera plakatów zakończyła się 16 lipca 1535 roku. Wtedy to król wydał edykt, na mocy którego uwolniono część więźniów. Ogłoszono też amnestię dla banitów. Jedynym warunkiem było to, że w ciągu sześciu miesięcy musieli się przyznać do swoich błędów. Bynajmniej nie poprawiło to stosunków między katolikami a protestantami. W kolejnych dziesięcioleciach we Francji co rusz wybuchały wojny religijne. A bronią w nich nie było już słowo pisane…
Bibliografia
- A. Armstrong, France 1500-1715, Heinemann, Oxford 2003.
- J. Baszkiewicz, Historia Francji, Ossolineum, Warszawa 1999.
- D. R. Kelley, The Beginning of Ideology. Consciousness and Society in the French Reformation, Cambridge University Press, Cambridge 1981.
- R. J. Knecht, Renaissance Warrior and Patron : the Reign of Francis I , Cambridge University Press, Cambridge 1994.
Il. otwierająca tekst: Diebold Schilling/domena publiczna; Auguste Mathieu/domena publiczna
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.