Ciekawostki Historyczne
Dwudziestolecie międzywojenne

Historia polskiej piłki nożnej

O początkach polskiej piłki nożnej, kibicach, aferach i pieniądzach w futbolu rozmawiamy z Pawłem Gaszyńskim, autorem cyklu książek „Zanim powstała liga”.

Ciekawostki Historyczne: Brytyjczycy to „ojcowie futbolu”, powszechnie uważani za jego wynalazców. A jak to było z Polakami? Kto, kiedy i gdzie pierwszy raz na naszych ziemiach kopnął piłkę?

Paweł Gaszyński: Aż tak dokładnych danych nie posiadamy. Oficjalnie uznaje się, że pierwszym meczem piłki nożnej na ziemiach polskich było spotkanie we Lwowie 14 lipca 1894 roku. Przy okazji II Zlotu Sokolego tamtejszy Sokół spotkał się ze swoim krakowskim odpowiednikiem. Trwało ono zaledwie sześć minut i zostało zakończone zaraz po tym, jak Władysław Chomicki zdobył jedynego gola dla miejscowych. Tyle że musimy tu przyjąć, że ludzie w nich uczestniczący byli narodowości polskiej. Przecież w XIX wieku Rzeczpospolitej nie było na mapach. Tkwiliśmy pod zaborami.

Geneza wielu naszych dyscyplin sportowych to Lwów…

Tak, bo Lwów to stolica Galicji, a Galicja to część zaboru austriackiego. Tego biednego, ale i najbardziej liberalnego. Tego, który dopuszczał język polski, dawał możliwość zrzeszania się. W futbolu było podobnie. Kluby należały do Austriackiego Związku Piłki Nożnej. Tworzyły też swoje, narodowe federacje. Ale aż się wierzyć nie chce, że nasz, polski futbol zaczął rozwijać się tak późno. Pierwsze rodzime kluby to rok 1903, a przecież w ramach tego samego państwa już wcześniej rozkwitało piłkarstwo czeskie czy węgierskie.

fot.domena publiczna

Antoni Poznański

Czyli zaczynaliśmy późno, ale – na szczęście – udało się zrobić pierwszy krok. Kto więc we Lwowie był pierwszy? Lechia, Czarni czy może Pogoń?

Ostatni z wymienionych klubów możemy wykluczyć. To pewne. Ale który był pierwszy? Tu musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Po pierwsze, który moment uznajemy za założenie klubu? Jeśli rejestrację statutu w namiestnictwie, to wszystkie znane nam współcześnie daty możemy wyrzucić do kosza. A może organizację jakiegoś przełomowego meczu albo spotkania działaczy? Nie ma jednego szablonu, jakiegoś wzorca, według którego można przypisać konkretną datę do klubu. Więcej, zupełnie inaczej niż obecnie na tę kwestię zapatrywano się przed wojną.

W międzywojniu Lechia Lwów swoje jubileusze obchodziła, odwołując się do roku 1904. Pogoń uroczystości 15-lecia istnienia obchodziła w 1922 roku, czyli nawiązywała do roku 1907. Ale już jubileusz 35-lecia odwoływał się do roku 1904. Cracovia swoje jubileusze odnosiła do 1907, a Polonia Warszawa do 1915 roku. Tych dat dziś się nie uznaje. A dyskusja nadal jest otwarta. Dochodzą przecież chociażby kwestie fuzji czy klubowych tradycji. Niemniej przed 1939 rokiem to Czarni w swoim przydomku mieli słowo „pierwszy”. Aktualnie spora część osób zajmujących się historią futbolu jest zdania, że najstarszym klubem jest lwowska Lechia.

Czytaj też: Ze szkolnej sali gimnastycznej na światowe areny. Jak narodziły się najpopularniejsze sporty zespołowe?

Poza Galicją już tak kolorowo nie było.

Oczywiście. W zaborze rosyjskim w ogóle nie było mowy o rejestracji. Łódzkie kluby próbowały, ale odchodziły z urzędów z kwitkiem. Zaborca legalizował tylko twory mające w sobie elementy rosyjskości. Podobnie było na ziemiach zabranych przez Prusy. Tam wręcz tępiono wszelkie objawy polskości. Nawet te boiskowe. Znane są historie, w których niemieccy sędziowie wyrzucali graczy z placu gry tylko dlatego, że ci rozmawiali ze sobą po polsku. Prusacy i Rosjanie bardzo mocno utrudniali rozwój naszego futbolu. Wręcz go hamowali.

We Lwowie, w Krakowie czy Rzeszowie „można było więcej”, ale problemy i tak pewnie się pojawiały…

Kłopotliwy był wiek niektórych piłkarzy. Część ówczesnych zawodników to przecież uczniowie gimnazjów. Młodzież lgnęła do futbolu i nie każdemu fakt ten przypadł do gustu. Wielu nauczycieli nie zezwalało młodocianym entuzjastom kopanej na udział w meczach, uważając tę dyscyplinę za szkodliwą. Mimo to popyt na grę był spory, a to wiązało się z zakładaniem kolejnych klubów. W 1908 roku we Lwowie były już cztery, a Kraków pod tym względem nie ustępował.

Ktoś mógłby pomyśleć, że kłopotem mogła być infrastruktura. Ale boisk nie brakowało. Kwestie sprzętowe, które faktycznie mogły być problematyczne, przerzucano na graczy. Te początkowe lata w polskiej piłce nożnej wyglądały trochę jak pospolite ruszenie. Entuzjazm i zasada „jakoś to będzie” niosły tych ludzi. A kiedy później piłkarstwo przybrało bardziej formalne ramy, to Polacy również sobie radzili. Zapraszaliśmy dobre zagraniczne drużyny – i te nie odmawiały. Ot, chociażby szkocki Aberdeen, który w 1911 roku przyjechał zagrać z Wisłą. Pod Wawelem to była sensacja.

Na lekkoatletycznych bieżniach, tych międzynarodowych, utalentowani Polacy biegali, rzucali i skakali pod obcą flagą. Trochę ku chwale zaborcy, trochę ku pokrzepieniu serc rodaków. A jak to było z piłkarzami?

Jeśli się nie mylę, to żaden Polak oficjalnie nie zagrał w reprezentacji austriackiego zaborcy. Wszystko przez wspomniane federacje piłkarskie poszczególnych narodów. Czesi mieli swoją kadrę. Węgrzy też. I nikt im zawodników nie podbierał. My też mieliśmy doskonałych graczy, choćby Antoniego Poznańskiego, który podobno znalazł się w kręgu zainteresowań Austriaków, ale w pierwszych latach XX wieku nie stworzyliśmy jeszcze swojej reprezentacji. Za to najlepsi zawodnicy z południowopolskich miast mieli możliwość rywalizacji z innymi krajami koronnymi cesarstwa. Takich jak np. starcie Galicji z łączoną drużyną Moraw i Śląska Austriackiego 31 sierpnia 1913 roku, zakończone jej porażką 1:2.

Dziś piłka nożna kreuje interkontynentalne gwiazdy. Robert Lewandowski jest jedną z nich. Czy przed odzyskaniem niepodległości możemy mówić o polskim piłkarzu rozpoznawalnym nie tylko na ulicach miasta, w którym mieszkał?

Mówiłem o Antonim Poznańskim. Był też Stanisław Mielech, w czasie I wojny światowej wyróżniający się piłkarz Legii, czyli drużyny legjonowej. W szeregach Czarnych Lwów wzrok przyciągali bracia Bilorowie. Cracovia miała świetnego bramkarza, Józefa Lustgartena, który z powodzeniem grywał również w polu. Kilka nazwisk można by jeszcze wymienić. Ale z drugiej strony, nie chciałbym kogoś pominąć…

W 1918 roku Polska znów pojawia się na mapach Europy. Odbudowa państwa rusza na wielu płaszczyznach, także na tej sportowej. Rodzi się PZPN. Kto wie, czy to nie najważniejszy moment w historii biało-czerwonego futbolu.

Faktycznie, 20–21 grudnia 1919 roku w Warszawie przy ulicy Koszykowej – co wreszcie udało mi się ustalić – pojawiło się 31 działaczy lub przedstawicieli klubowych, którzy założyli Polski Związek Piłki Nożnej. Na pierwszym spotkaniu przyjęto również dwa główne zadania federacji. Pierwsze mówiło o potrzebie zorganizowania rozgrywek o mistrzostwo Polski. Drugie wiązało się z reprezentacją i jej startem na igrzyskach olimpijskich w Antwerpii w 1920 roku.

fot.Narodowe Archiwum Cyfrowe

Fragment meczu, główkuje piłkarz Polonii.

Rozgrywek ligowych jeszcze nie wprowadzono. Jak więc wyłoniono pierwszego mistrza Polski w piłce nożnej?

Na wiosnę 1920 roku rozpoczęły się rozgrywki w pięciu okręgach, na które podzielono kraj. Z każdego wyłaniano mistrza, a ten jesienią mierzył się z mistrzami pozostałych okręgów o tytuł najlepszej drużyny w Polsce. Założenia to jedno, sytuacja polityczna to drugie. Rok 1920 to czas walki z bolszewikami. Ta wojna wywarła bezpośredni wpływ zarówno na rozgrywki klubów, jak i reprezentacji.

Pierwszego mistrza kraju nie wyłoniono, ponieważ piłkarze złapali za broń. Znamienny zresztą jest wpis z tego okresu w kronice klubu Korona Kraków, wówczas trzecioklasowego. Jeden z działaczy odnotował w niej, że mecze nie będą rozgrywane, gdyż wszyscy gracze zaciągnęli się do wojska. Z tego samego powodu na igrzyska olimpijskie nie pojechała reprezentacja. Przerwanych rozgrywek już nie wznowiono, a pełny sezon rozegrano dopiero w 1921 roku. Mistrzem została wówczas Cracovia Kraków.

Czytaj też: Blokada, polityka i dzieci. Pięć niezwykłych historii z piłkarskich mistrzostw Europy

Rok 1921 w historii polskiej piłki nożnej jest więc rokiem szczególnym. Wyłoniono pierwszego mistrza. Zadebiutowała też reprezentacja.

W oficjalnym debiucie zagraliśmy z Węgrami. Był 18 grudnia 1921 roku. Już wcześniej, może mniej formalnie, ale jednak, odbywała się selekcja do kadry. Kadry, której celem był start na igrzyskach w 1920 roku. Główna grupa trenowała w Krakowie pod okiem angielskiego szkoleniowca, George’a Burforda. Do Antwerpii nie dotarliśmy, za to na Węgry już tak.

W budapesztańskim debiucie Polacy przegrali 0:1, lecz wynik ten ujmy nie przynosił. Więcej, potraktowano go w prasie jako dobry prognostyk. Choć uczciwie przyznać należy, że był on lepszy niż gra biało-czerwonych i nieco zakrzywiał rzeczywistość. Do tego stopnia, że przed kolejną grą z Węgrami w kolumnach gazet można było doszukać się, znanego nam skądinąd współcześnie, „pompowania balonika”. 14 maja 1922 roku w rewanżu ulegliśmy Madziarom u siebie 0:3. Balon pękł z hukiem, pierwszy raz w dziejach. Na premierową wygraną reprezentacji Polski kibice futbolu czekali jeszcze dwa tygodnie. 28 maja pokonaliśmy Szwedów 2:1.

fot.domena publiczna

Reprezentacja Polski przed swoim debiutanckim spotkaniem międzypaństwowym z Węgrami (Budapeszt, 18.12.1921)

Futbol to nie tylko boisko i piłkarze. Futbol to również kibice. Jacy byli ci przedwojenni? Stadiony przecież od zawsze były miejscami, w których ścierały się różne poglądy czy postawy…

Gdy spojrzymy na fotografie przedwojennych trybun, to pierwszym, co może rzucić się w oczy, jest wszechobecna elegancja. Panowie zazwyczaj ubierali się w marynarki, na głowie nosili kaszkiety bądź kapelusze. Panie przywdziewały suknie. Znalazłem nawet ciekawą wzmiankę, jakoby w trakcie jednego z meczów siedzące zbyt blisko placu gry kobiety w długich sukniach przeszkadzały w zawodach. Nie szata jednak zdobi człowieka.

Faktycznie w przedwojennych spotkaniach pełno było starć, podtekstów i smaczków. Również na trybunach. Chyba najjaskrawszym przykładem były mecze krakowskich klubów żydowskich: związanym z syjonistami Makkabi i Jutrzenką, której politycznie bliżej było do środowiska Bundu. Pierwotnie to właśnie spotkania tych drużyn nazywano „świętą wojną”. Kluby te naprawdę nie darzyły się sympatią. Ich starcie zaczynało się na długo przed pierwszym gwizdkiem arbitra – w gazetach, w których zainteresowani nawzajem „wbijali sobie szpilki”. Nie było mediów społecznościowych, więc to w artykułach prasowych podrażniano przeciwnika. Tyle że robiono to w miarę przyzwoicie.

A więc stadionowych burd czy afer nie było?

W międzywojniu wokół murawy bywało często ciekawiej niż na niej. Niekiedy nawet zabawnie. Ot, choćby w meczu klasy C w Krakowie, w trakcie którego piłka po niefortunnym strzale jednego z graczy wylądowała na terenie ogrodu O.O. Bernardynów. Ci „mimo usilnych nalegań piłki nie wydali”. Drugą dostarczoną piłkę sędzia spotkania uznał za nieprzepisową i przerwał zawody.

Inną sprawą było niestosowne zachowanie publiczności z konkretnych miast. Redaktorzy informowali przykładowo, że w Poznaniu publiczność niezbyt dobrze traktuje drużyny przyjezdne. W Łodzi do wchodzących na boisko rywali rzucano cytrynami. W 1924 roku do Warszawy przyjechał Hakoah Wiedeń, który rywalizował z tamtejszą Polonią. Na trybunach doszło do zamieszek, gdyż część stołecznej społeczności żydowskiej kibicowała gościom z Austrii i to nie spodobało się Polakom. Wydarzenia te miały podłoże narodowościowe. Obrywali też sędziowie. Zdarzało się, że w wyniku niestosownych komentarzy z trybun arbiter unosił się honorem, zabierał swoje rzeczy i opuszczał mecz. Dzisiaj to nie do pomyślenia. Ale dzisiaj też kaliber zdarzeń okołoboiskowych jest dużo, dużo większy.

fot.Narodowe Archiwum Cyfrowe

Kibice, chcąc obejrzeć mecz, próbowali wielu sztuczek

Może pozostańmy przy tym dawniej i dziś. Dziś futbol, przynajmniej ten na centralnym poziomie, wiąże się z niezłymi zarobkami. A dawniej? Piłkarze inkasowali krocie?

Oficjalnie nie. Za grę w piłkę kluby nie mogły płacić graczom wynagrodzenia. Obowiązywała zasada amatorstwa. Futbol dla wielu zawodników był czymś w rodzaju hobby. Najlepsi piłkarze rzadko zmieniali otoczenie, a jeśli już to robili, to wynikało to zwyczajnie z powodu zmiany miejsca zamieszkania. Weźmy profesora Jana Weyssenhoffa, piłkarza-naukowca związanego z klubami krakowskimi, który po otrzymaniu angażu na Uniwersytecie Wileńskim grał w barwach wileńskich zespołów. Innym przykładem są gracze, których powoływano do wojska. Bardzo często dołączali do drużyn z miasta, w którym ulokowana była ich jednostka.

Generalnie w Polsce działacze w kwestii amatorstwa, rynku transferowego i wynagrodzenia za grę byli bardzo restrykcyjni. W latach 20. w państwach ościennych kwitło już zawodowstwo. A u nas? Pełen konserwatyzm! Dochodziło nawet do kuriozalnych sytuacji, jak ta z 1922 roku, kiedy warszawska Polonia pojechała na mecz towarzyski do Gdańska. Niestety jeden z graczy Czarnych Koszul nie mógł zagrać i wobec jego absencji na boisku pojawił się angielski trener, George Kimpton. Ów jegomość pobierał za pracę szkoleniowca wynagrodzenie, więc de facto był profesjonalistą. Wybuchła niemała afera, a Polonię ukarano finansowo. Lepszym rozwiązaniem dla Warszawiaków było zapewne wystawienie dziesięciu graczy. Tylko, czy ze sportowego punktu widzenia miałoby to sens?

I jeszcze jedna sytuacja. W 1925 roku Józef Słonecki i Emil Görlitz wyjechali do włoskiego Triestu, gdzie za kopanie futbolówki otrzymali pieniądze, stając się przy tym piłkarzami zawodowymi. Gdy wrócili do kraju czekała na nich dyskwalifikacja ze strony związku. Trochę czasu minęło, zanim wrócili na rodzime boiska.

Czytaj też: Ernest Wilimowski. Wykluczony na zawsze

KOMENTARZE

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W tym momencie nie ma komentrzy.

Zobacz również

Historia najnowsza

Narkoderby. Nieczyste zagrywki Pabla Escobara

„Plata o plomo” – „srebro albo ołów” – życiowa maksyma Pabla Escobara dotyczyła wszystkiego i wszystkich. Kolumbijski baron narkotykowy nie miał litości. Zlecał morderstwa polityków,...

16 stycznia 2021 | Autorzy: Tomek Sowa

Historia najnowsza

Przebierańcy, dowcipnisie i zwyczajni kanciarze. Najbardziej „kreatywni” oszuści w dziejach sportu

Oszustwa w sporcie są tak stare, jak sam sport. Pragnienie zwycięstwa, sławy i pieniędzy nieraz popychało zawodników do niecnych czynów. Doping farmakologiczny, techniczny, nieczyste zagrania,...

30 grudnia 2020 | Autorzy: Tomek Sowa

XIX wiek

Ze szkolnej sali gimnastycznej na światowe areny. Jak narodziły się najpopularniejsze sporty zespołowe?

Miliardy kibiców, miliony zawodników i setki tysięcy meczów – tak wygląda dziś piłka nożna, koszykówka i siatkówka. Aż trudno uwierzyć, że początki tych dyscyplin związane...

20 grudnia 2020 | Autorzy: Tomek Sowa

Dwudziestolecie międzywojenne

Socjalistyczna recepta na piłkarski dream-team

Kiedy Europę podzieliła żelazna kurtyna, przedstawiciele bloku wschodniego szybciej zrozumieli potęgę sportu w służbie propagandy. Implementacja socjalistycznej ideologii w piłce nożnej przyniosła znacznie lepsze efekty...

24 maja 2015 | Autorzy: Adam Miklasz

XIX wiek

Arystokratyczny futbol. Początki piłki nożnej w Brazylii

Brazylia to w powszechnym odczuciu samba, karnawał i… piłka nożna. Myśli się o niej jako o państwie, gdzie ludzie szaleją za piłką, a miłość do...

30 lipca 2011 | Autorzy: Łukasz Gut

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.