Porucznik Mieczysław Przybylski we wrześniu 1939 roku dowodził kompanią w 1 Pułku Strzelców Podhalańskich. Bił się dzielnie i kiedy pod Szymbarkiem został odcięty ze swymi ludźmi przez przeważające siły Niemców, od razu przeszedł do działań partyzanckich. Ranny w jednej z potyczek, w październiku znalazł się w domu swego brata w Rozenbarku pod Bieczem.
Przybylski w Rozenbarku nie przestał być podhalańczykiem. Kiedy się wykurował, od razu nawiązał kontakt z komórką Związku Walki Zbrojnej w Gorlicach i zaczął werbować ludzi do oddziału – głównie podoficerów i szeregowców, którzy uniknęli niewoli lub wrócili do rodzinnych domów. Oddział ten z czasem stał się 3 batalionem 1 Pułku Strzelców Podhalańskich Armii Krajowej, a „Michał”, bo taki pseudonim przyjął porucznik Przybylski, nie tylko pełnił rolę jego dowódcy, ale został komendantem Obwodu AK Gorlice.
Porucznik Przybylski okazał się i zdolnym konspiratorem. A teren, na którym przyszło mu działać był szczególnie trudny. Wprawdzie okoliczne lasy i jary – zwane przez miejscowych paryjami i dziołami – sprzyjały partyzantce, ale nie było dla niej prawie żadnej broni. We wrześniu 1939 roku większych bitew tu nie toczono, więc i broni po nich nie zostało. „Michał” mógł tylko pozazdrościć „Ponuremu” i innym dowódcom z Gór Świętokrzyskich – tam wcześniej był „Hubal”, chłopi mimo represji nadal trzymali w schowkach sporo karabinów i granatów i czekali tylko sygnału… Były też zrzuty – Londyn dbał o Góry Świętokrzyskie i przysyłał samoloty z zasobnikami pełnymi stenów, brenów, amunicji i granatów. Przez dłuższy czas „Michał” mógł tylko o tym marzyć. Ale nie czekał z założonymi rękoma…
Czytaj też: Stanisław Jankowski „Agaton”. To dzięki niemu Armia Krajowa wodziła Niemców za nos
Bądź niewidzialny
Bratanek porucznika, Andrzej Przybylski, miał wtedy kilkanaście lat i pamięta, jak wyjątkowym człowiekiem był jego wujek i chrzestny ojciec. „Wuj – wspomina Andrzej Przybylski – był w ciągłym ruchu. Do naszego domu nikt z jego ludzi nie miał prawa przychodzić, ale on wychodził z niego prawie każdego wieczora. Ani my, ani jego żona, z którą tutaj mieszkał, nigdy nie znaliśmy celu tych wypraw. Nie wiedzieliśmy, czy była to jakaś akcja zbrojna, czy «tylko» spotkanie konspiracyjne. Zapamiętałem sobie na całe życie radę, jaką mi udzielił: «Im mniej o tobie ludzie wiedzą, tym lepiej. Póki nikt o mnie nic nie wie, póty jestem groźny dla nieprzyjaciela. I nikt się o mnie nie dowie». To było bardzo trudne, gdyż trzeba było uważać nie tylko na Niemców, ale i ich polskich konfidentów, którzy nie wahali się za mniejszą lub większą zapłatę wydać człowieka na śmierć. Na ślad stryja nie udało im się wpaść, choć starali się bardzo.
Był też okres, kiedy stryj musiał zmienić miejsce zamieszkania i na pewien czas wyprowadził się od nas. I akurat wtedy zaczął nas odwiedzać głuchoniemy mężczyzna, który prosił o jedzenie. Nie wiem w jaki sposób, ale mój ojciec odkrył, że on udaje niemowę. Powiedział mu wprost pewnego dnia: «Ty jesteś konfidentem! Ty umiesz mówić». Od tej chwili więcej się u nas nie pokazał. Wokół naszego domu kręciło się wielu ludzi, ale niemieccy żołnierze zatrzymali się na dłużej przy nim tylko raz… żeby sobie narwać gruszek z przydrożnej gruszy. Stryj akurat był wtedy w swoim pokoju, ale on miał mocne nerwy i przeczekał ten moment spokojnie”. Dowódca największego oddziału partyzanckiego w okolicy i całego okręgu AK obserwował z okna, jak Niemcy częstują się gruszkami jego brata, nieświadomi, kto na nich patrzy.
Czytaj też: Zapomniane Bataliony Chłopskie
Najgorszy wróg
Parafia rozenbarska nie była duża – liczyła tylko cztery wsie: prócz Rozenbarku, były to Racławice, Bugaj i Sitnicę. Wszyscy się znali i niemal wszystko o sobie wiedzieli i większości byli bardzo biedni, a wojna nędzę na wsi tylko pogłębiła. Nie dziwi więc, że znaleźli się tacy, którzy za judaszowy grosz lub nawet jedzenie zdolni byli wydać Niemcom ukrywających Żydów lub konspirujących. I tak w parafii zagnieździła się śmierć.
Porucznik Przybylski na jednej z odpraw stwierdził wówczas: „Jeśli Niemcy palą dobre stodoły, to my będziemy palić te złe!”. Zaczęło się od wyjątkowo wrednego Bahnschutza, który w Bieczu szczuł swoim psem i strzelał do ludzi kradnących węgiel z transportów kolejowych – nie wahał się strzelać do dzieci. Grupa akowców schwytała go w zasadzce. Zamknięto go w piwnicy u Józefa Machowskiego na rozembarskim przysiółku Wyręby, skąd zabrano go do lasu i zlikwidowano.
W maju 1944 roku grupa egzekucyjna pod dowództwem Antoniego Kotlinowskiego wykonała wyrok śmierci na szczególnie niebezpiecznym konfidencie Gestapo z Binarowej. Niestety, w czasie wykonywania wyroku, dwóch egzekutorów zostało rozpoznanych przez siostrę żony konfidenta. Już w drodze powrotnej, Kotlinowski doszedł do wniosku, że nie ma wyjścia – muszą wrócić i zlikwidować szwagierkę i żonę zabitego. Tak też uczynił, o co „Michał” miał do niego pretensje. To jednak skutecznie ostudziło na pewien czas wszystkich, którzy chcieli wysługiwać się Niemcom w wydawaniu Żydów, konspiratorów, czy chociażby tych, którzy dokonywali nielegalnego uboju świni lub ukrywali nadwyżki zboża. Schwytanym Żydom, ich pomocnikom (oraz sąsiadom pomocników) – groziła śmierć i pożoga; za świniobicie czy ukrywane sąsieka (skrzyni) zboża – obóz, wywózka na przymusowe roboty do Reichu, w najlepszym wypadku – ciężkie pobicie przez żandarmów.
Czytaj też: Zagra-Lin i polskie bomby w Berlinie. Tak Armia Krajowa mściła się za hitlerowskie zbrodnie
Burza w Rozenbarku
Latem 1944 roku zaplanowano akcję na tak zwaną Buciarnię – dobrze zaopatrzone magazyny wojskowe w Gorlicach. Do ataku wyznaczono między innymi pluton Jana Guzika z Rozembarku. Lecz nic z tego nie wyszło, gdyż Niemcy albo uprzedzeni, albo przypadkowo – wzmocnili obsadę magazynów. Bezpośrednio po odwołaniu akcji na Buciarnię, zaczęło się przygotowywanie do „Burzy”. W połowie sierpnia w lasach na ciągnących się na północ od Rozembarku, a przylegających do lasów w Ołpinach doszło do tak zwanej koncentracji szkoleniowej oddziałów AK i BCh. Dowództwo zgrupowania objął porucznik Franciszek Paszek „Kmicic”, kwaterując w przysiółku Konty otoczonym ze wszystkich stron lasami. Z tą koncentracją związana jest jedna z największych tragedii, jaką dotknęła tę okolicę w czasie wojny.
Jeden z łączników AK z Rzepiennika Suchego był 26 sierpnia rano w Bieczu i dowiedział się, że Niemcy z miejscowego posterunku zaraz mają ruszyć na pobór kontyngentu od Rzepienników do Gromnika. Zobaczył zaprzęgnięte w konie dwie bryczki i gotujących się do wyjazdu siedmiu żołnierzy. Popedałował szybko na rowerze drogą do Rozembarku i zaalarmował jeden z oddział kwaterujących w okolicznych domach po koncentracji. Trafił na żołnierzy z batalionu AK „Barbara” ziemi tarnowskiej. Partyzanci szybko przygotowali zasadzkę w zaroślach przy tej części szosy, która była oddalona od domostw i rozgraniczała trzy wsie – Rozembark, Sitnicę i Rzepiennik Suchy. Na czujce postawili młodego żołnierza – Fryderyka Jaworskiego „Wierusza” z Tuchowa.
Gdy nadjechali Niemcy, zauważyli wychylającego się z zarośli człowieka z karabinem i od razu otworzyli do niego ogień. Jaworski zginął na miejscu, ale dla żołnierzy niemieckich było już za późno. Zostali skoszeni z ustawionych w zaroślach erkaemów; pięciu zginęło od razu, szósty – ciężko ranny – stoczył się ze wzgórza i konał nad strumieniem płynącym w przysiółku Sitnicy – Ukrainie; siódmy żołnierz ocalał, rzucił się w pobliskie zagony ziemniaków i zanim uciekł do swoich, zobaczył, co stało się z trupami jego towarzyszy.
Akowcy pochwytali spłoszone konie, pozbierali broń, pościągali z trupów mundury i buty i odjechali zdobycznymi zaprzęgami. Po nich z pobliskich domów przyszli chłopi i obdarli trupy z tego co zostało do naga. Niemca, który leżał ciężko ranny nad strumieniem znalazła Anna Guzik, mieszkanka domu stojącego najbliżej drogi, na której doszło do potyczki. Pobiegła do centrum Sitnicy i zawiadomiła sołtysa, który kazał jej wrócić i przywieść swoim zaprzęgiem rannego do siebie. Kobieta nie miał w gospodarstwie konia, więc do wozu zaprzęgła krowę i zanim dojechała do domu sołtysa, Niemiec skonał. W tym czasie ocalały żołnierz dotarł przez pola do Ołpin, gdzie o wszystkim opowiedział w miejscowym posterunku.
Trzy dni później, 29 sierpnia, do Rzepiennika Suchego zajechały motocykle i ciężarówki żandarmerii niemieckiej. Od razu podpalili strzechy chałup, które należały do chłopów obdzierający trupy żołnierzy niemieckich z bielizny. Spalili też dom Anny Guzik, a ją samą chcieli aresztować, lecz udało się jej uciec. Z całej wsi zarekwirowali wszystkie świnie i bydło. A na koniec wywlekli z ciężarówki dziewiętnastu zakładników z powiązanymi drutem kolczastym rękoma i rozstrzelali na miejscu zasadzki. Byli to więźniowie aresztowani przez gestapo i przetrzymywani w jasielskim więzieniu. Po egzekucji, z narażeniem życia sfotografował ich Władysław Czyżyk, jeden z podwładnych „Michała”. Te zdjęcia posłużyły po wojnie do identyfikacji pomordowanych.
Czytaj też: Ilu naprawdę było żołnierzy wyklętych?
Zegarek za informację
Tak niefortunnie w parafii rozembarskiej rozpoczęła się „Burza”. We wrześniu porucznik Przybylski wreszcie doczekał się meldunku o planowanym alianckim zrzucie broni dla jego 3 batalionu. Pod koniec września wraz ze swoim sztabem stanął na Bugaju – trzeciej z wiosek należących do parafii Rozenbark. Zakwaterował w dworku należącym do Zgromadzenia Księzy Misjonarzy à Paulo w Krakowie, tuż przy gęstych lasach na granicy z Moszczenicą. Datę zrzutu wyznaczono na 29 września.
Wydawało się, że w tej odludnej okolicy nic nie może przeszkodzić przejęciu zasobników z bronią, ale wtedy znowu pojawił się konfident. Jeden z mieszkańców Bugaja udał się do pobliskich Kwiatonowic, gdzie we dworze znajdowała się niemiecka szkoła podoficerska. Na miejscu poinformował o zgrupowaniu partyzanckim jej komendanta. Donosiciel za informację zażądał od niemieckiego oficera zegarka, który otrzymał. Zaalarmowani elewi szkoły natychmiast ruszyli w stronę Bugaja, wzywając jednocześnie posiłki.
Partyzanci kpt. „Michała” ze względu na słabe uzbrojenie i małe zapasy amunicji nie mieli większych szans, by utrzymać swe pozycje i wyznaczone zrzutowiska. Po zapadnięciu zmroku kapitan rozkazał oderwać się od przeciwnika i wycofać. Oczywiście, wobec zaistniałej sytuacji nie doszło też do zrzutu broni. A jednak partyzanci mogli mówić o szczęściu, gdyż w tym starciu nie zginął żaden z nich. W czasie bitwy spłonęły tylko zabudowania jednego z gospodarstw stojące pod lasem. Konfident nie nacieszył się długo niemieckim zegarkiem, został schwytany przez akowców i rozstrzelany.
Kiedy w styczniu 1945 roku do Rozenbarku i okolicznych wsi wkroczyli Sowieci, a jednocześnie nadeszła wieść o rozwiązaniu AK przez jej komendanta głównego, generała Leopolda Okulickiego, „Michał” już w stopniu kapitana, postanowił ujawnić się ze swym batalionem. Nie chciał narażać ludzi na represje czerwonego kolosa. Sam z żoną i kilkoma swymi ludźmi wyjechał na Śląsk, gdzie zamieszkał w Zabrzu. Brata w Rozenbarku, który przechrzczony został na Rożnowice, odwiedzać zaczął dopiero po 1956 roku.
KOMENTARZE (1)
Sąsiek to cześć stodoly a nie skrzynia stodola dawniej skladala sie z dwóch sąsiekow rozdzielonych klepiskiem miejscem gdzie mlóciło się (klepało)cepami zboże