Gdy w lutym 1552 roku Michaił Bułhakow-Golica oraz Iwan Sielechowski przekraczali granice państwa moskiewskiego, car wysłał po nich powitalny orszak. Iwan IV Groźny zaszczycił swoich kniaziów także monarszym podarunkiem oraz pytaniem o zdrowie. Nie był to jednak triumfalny wjazd zwycięskich wodzów, a powrót ostatnich żyjących jeńców z orszańskiego pogromu. Nie tak zapewne go sobie wyobrażali, gdy pewnego letniego ranka 37 lat wcześniej ujrzeli nad Dnieprem wielokrotnie słabszą armię polsko-litewską.
Na przełomie XV i XVI wieku państwo moskiewskie przeżywało proces tzw. zbierania ziem ruskich, czyli jednoczenia pod wspólnym berłem wielkoruskich kniaziów. Energiczne działania Iwana III (1462–1505) oraz jego syna Wasyla III (1505–1533) sprawiły, że ich władztwo zaczęło szybko wyrastać na największą siłę polityczno-wojskową Europy Wschodniej.
Znaczenie Moskwy było w owym czasie już tak duże, że liczyły się z nią nawet państwa Rzeszy Niemieckiej. Ale poważanie u tak ważnego gracza na arenie międzynarodowej miało się nijak wobec oporu ze strony najbliższego sąsiada – Litwy. Posiadające w swym władaniu ziemie etnicznie ruskie państwo wielkich książąt litewskich było główną przeszkodą w skutecznej realizacji moskiewskiego „zbierania”. To oczywiście musiało doprowadzić do kolejnych starć nie tylko z Litwą, ale też z pozostającą z nią w unii personalnej Polską.
Krótki pokój wieczysty
Szczególne nasilenie walk nastąpiło na początku XVI wieku. Toczyły się one ze zmiennym szczęściem, niemniej w 1503 roku Litwa musiała oddać w ręce Moskwicinów znaczną część ziemi smoleńskiej (bez samego Smoleńska) i księstwa czernihowsko-siewierskiego.
Na tym jednak nie poprzestano i już 5 lat później doszło do kolejnej wojny, w której armię litewską po raz pierwszy oficjalnie wsparły posiłki z Korony pod osobistym dowództwem króla Zygmunta I Starego. Jedynym efektem tych zmagań okazał się zawarty w październiku 1508 roku tzw. pokój wieczysty, który na szczęście dla Litwy nie odbierał jej kolejnych ziem. Potwierdzał jedynie dotychczasowe nabytki Moskwy, ale zapewne mało kto wierzył w trwałość tego porozumienia. Przeciwnicy zdawali się tylko wyczekiwać na odpowiedni moment, by rozstrzygnąć odwieczny konflikt.
Zawarcie pokoju nie oznaczało bynajmniej zaprzestania walk. Pogranicze co rusz stawało w ogniu za sprawą tatarskich zagonów poduszczanych zarówno przez Wasyla, który według kronikarza „nękał Litwę ciągłymi i różnymi najazdami”, jak i przez stronę polsko-litewską. Sam kniaź prowadził jednocześnie szeroko zakrojoną akcję negocjacji w sprawie sojuszy m.in. z Cesarstwem Niemieckim, Duńczykami czy Krzyżakami. Strona jagiellońska nie pozostawała w tej kwestii dłużna. Jak barwnie to ujął historyk Marek Gędek, „aby utemperować zaborcze plany cara”, Zygmunt I zawarł sojusz z chanem tatarów krymskich Mengli Girejem – dotychczasowym sprzymierzeńcem Wasyla.
Wkrótce też, ku rozgoryczeniu wielkiego kniazia, nowi sojusznicy króla przeprowadzili serię łupieżczych zagonów na południowe obszary księstwa moskiewskiego. Gdy jeszcze do ruskiego jedynowładcy dotarły pogłoski o rzekomym złym traktowaniu na polskim dworze jego córki (wdowy po królu Aleksandrze Jagiellończyku), stało się jasne, że „zbieranie” ziem będzie miało kolejną odsłonę.
W listopadzie 1512 roku ufny w potęgę swej armii Wasyl III oficjalnie wypowiedział wojnę polskiemu władcy – pokojowa wieczność trwała 4 lata.
Czytaj też: Jak bardzo stary był Zygmunt Stary?
Klucz do bramy smoleńskiej
Po wypowiedzeniu wojny nie doszło jednak od razu do szeroko zakrojonych działań bojowych. Wielkimi krokami zbliżała się bowiem zima, a o tej porze roku raczej nie walczono. Moskwicini ograniczyli się jedynie do rozesłania zagonów jazdy w kierunku Orszy, Drucka, Wielkich Łuków i Kijowa z zadaniem dezorganizowania litewskich przygotowań do wojny.
Dopiero wraz z pierwszymi wiosennymi roztopami cała, prawdopodobnie 80-tysięczna armia Wasyla pod jego osobistą komendą ruszyła do boju, zamykając pierścieniem oblężenia Smoleńsk. Jak zaznaczają znawcy tematu, taki wybór nie był dziełem przypadku. Tamtejsza twierdza, położona nad górnym Dnieprem, strzegła newralgicznego przejścia między Litwą a Moskwą – określanego mianem bramy smoleńskiej. Ten, kto sprawował pieczę nad tym lądowym przesmykiem między Dźwiną a Dnieprem, zyskiwał przewagę strategiczną nad wrogiem. A zdobycie Smoleńska przez księcia moskiewskiego otwierałoby jego wojskom wolną drogę na Wilno – podkreśla historyk Grzegorz Błaszczyk.
Mimo jednak solidnych przygotowań nie udało się Wasylowi zdobyć doskonale przygotowanej do obrony twierdzy, o której kronikarz Maciej Stryjkowski pisał: „Smoleński też zamek położenim i przyrodzenim miejsca i ścianami, blankami, k temu izbicami z dębu zrąbionymi, a ziemią nafasowanymi dobrze opatrzony…”. Oblężenie trwało prawie dwa miesiące. W końcu armia moskiewska musiała dać za wygraną. Nie na długo. Smoleńsk był zbyt ważny, aby można było darować sobie próby jego zdobycia po pierwszym niepowodzeniu.
Jednak druga próba opanowania twierdzy w sierpniu 1513 roku również zakończyła się fiaskiem. Co więcej, najeźdźcy zostali także odrzuceni, przy walnym udziale koronnych zaciężników, spod obleganych jednocześnie Połocka i Witebska oraz doznali porażki pod Orszą.
Istna galopada niepowodzeń sprawiła, że wielki książę moskiewski był już nawet bliski podpisania kolejnego pokoju. Na szczęście (dla kniazia, rzecz jasna) cesarz Maksymilian I zaproponował Moskwie wspólne uderzenie na państwo Jagiellonów. Na taki obrót rzeczy zdawał się tylko czekać samodzierżawca z Kremla. Na początku 1514 roku monarchia habsburska i księstwo moskiewskie podpisały układ sojuszniczy, na mocy którego Moskwa miała otrzymać pomoc w zdobyciu niepokornego Smoleńska, a także Kijowa, Witebska i Połocka. W tej sytuacji Wasyl zerwał rozpoczęte wcześniej rokowania pokojowe z Polską i Litwą.
Ponownie wzięto na celownik nieugięty Smoleńsk. Tym razem wielki kniaź jeszcze staranniej przygotował kampanię. W ramach cesarskiego wsparcia otrzymał m.in. możliwość zaciągnięcia do swojej służby wielu specjalistów z Zachodu. Jak podaje kronikarz Decjusz, Wasyl III „najął na służbę do siebie Niemców i Włochów, którzy, niepomni swej wiary, przygotowują zniszczenie chrześcijan, budują różne działa oblężnicze, ćwiczą najgorszych łotrów w znanych sobie umiejętnościach i sami biorą udział w zbrodniach”.
W połowie kwietnia 1514 roku armia moskiewska znowu podeszła pod umocnienia Smoleńska. Mimo ogromnej przewagi liczebnej wroga miasto przez dwa miesiące dzielnie odpierało ataki Moskwicinów. Sytuacja obrońców zmieniła się na gorsze pod koniec czerwca, kiedy pod twierdzę nadciągnęły siły z samym Wasylem III na czele. Zarządzony zmasowany ostrzał z 300 armat zrobił swoje. Zniszczenia oraz straty wśród obrońców musiały być ogromne. A gdy do tego doszły jeszcze pogłoski o planowanej rzezi mieszkańców w przypadku dalszego uporczywego oporu, decyzja dowodzącego obroną wojewody smoleńskiego Jurija Sołłohuba mogła być tylko jedna – kapitulacja. Twierdza została poddana 30 lipca, a następnego dnia triumfalnie wkroczył do niej wielki kniaź. Droga w głąb ziem ruskich będących we władaniu Litwy stanęła otworem.
Czytaj też: Bitwa pod Kłuszynem. Triumf, który otworzył Polakom drogę do zdobycia Moskwy w 1610 roku
Wszystkie drogi prowadzą do… Orszy
W ślad za Smoleńskiem poddały się dalsze miasta: Mścisław, Kryczew i Dubrowna. Na tym jednak ofensywa Wasyla właściwie się zakończyła. Zdobył przecież upragniony Smoleńsk, więc nie zamierzał śpieszyć się z dalszymi działaniami. Z głównymi siłami skierował się jedynie w stronę położonej dalej na zachód Orszy, obsadzonej przez litewską załogę. Zupełnie się przy tym nie spodziewał, że w tym kierunku spod Mińska podąża również spóźniona odsiecz Zygmunta I.
Polski władca wiódł ze sobą co prawda z mozołem zebrane, ale pokaźne i nowoczesne jak na owe czasy siły. Historycy szacują liczebność jego armii na ok. 30 tys. ludzi z dużym udziałem wojsk zaciężnych oraz liczną artylerią. Osiągnąwszy w końcu sierpnia Berezynę, król pozostał z 5-tysiecznym odwodem w Borysowie.
Główne siły pod dowództwem hetmana wielkiego litewskiego Konstantego Ostrogskiego – „kniazia z rodu Rurykowiczów, który mógłby z kniaziami Moskwy o ich księstwo rywalizować”, jak pisze o nim pasjonat historii Krzysztof Jabłonka w książce 100 polskich bitew na lądzie, morzu i w powietrzu – przeprawiły się przez rzekę. Tam też doszło do pierwszych starć z podjazdami moskiewskimi. Dopiero wtedy tak naprawdę do kniazia Iwana Czeladnina, głównodowodzącego armią Wasyla III, dotarła skala i rozmach działań wojsk jagiellońskich. Dlatego zarządził odwrót swoich sił na lewy brzeg Dniepru oraz ich koncentrację w jego zakolu przy trakcie biegnącym z Orszy do Dubrownej.
Jak podkreśla historyk Mirosław Nagielski, „plan Czeladnina był prosty: chciał zaatakować armię polsko-litewską w trakcie przeprawy, wciągnąć ją na lewy brzeg Dniepru i – mając przewagę liczebną – otoczyć ją i zniszczyć”. Realizacja tego planu zdawała się niezwykle łatwa do wykonania, tym bardziej że Czeladnin dysponował przewagą liczebną (40–60 tys. ludzi, ale głównie słabo uzbrojonej jazdy pomiestnej, którą można do pewnego stopnia porównać do polskiego pospolitego ruszenia) oraz kontrolował jedyne dwie stałe przeprawy na rzece. Zatem nie pozostawało nic innego, jak czekać na siły Ostrogskiego. Wkrótce okazało się, że owa bezczynność miała się stać znakiem rozpoznawczym działań moskiewskiego wodza.
Po beczkach do celu
Tymczasem rankiem 7 września pod Orszę dotarły siły hetmana litewskiego. Po zorientowaniu się w położeniu wojsk przeciwnika Ostrogski nie zdecydował się na przeprawę przez Dniepr pod nosem Czeladnina – i tym samym zniweczył zasadniczą część jego planu zniszczenia wojsk jagiellońskich. Według barwnego opisu Marcina Bielskiego: „naszy mając chęć na nie [bitwę] zostawiwszy nad brzegiem kilka tysięcy lekkich ludzi, aby się tak Moskwie okazowali, na innem miejscu most z drzew i koryt spiąwszy i działa i piesze na drugą stronę Niepru przeprawili”.
Tym innym miejscem były położone nieco w górę rzeki okolice wsi Paszyno. Jak zauważa jednak Krzysztof Jabłonka w swojej książce – opierając się na powstałym niedługo po bitwie obrazie przedstawiającym batalię orszańską – przeprawy dokonano po moście z powiązanych beczek po winie i piwie, których było pełno w hetmańskich taborach. Taką też tezę przyjmuje dziś większość historyków.
Jakiż musiał być lament w obozie, gdy nieprzebrane strugi czerwonego i złotego trunku były wylewane z beczek na potrzeby wojenne. Ich liczba nie jest znana. Dość powiedzieć, że królewskim saperom kierowanym przez mieszczanina z Żywca Jana Basztę wystarczyło ich na przerzucenie dwóch mostów, po których nocą z 7 na 8 września przeszła większość sił wraz z artylerią. Natomiast jazda lekka przeprawiła się wpław.
Mimo zerwania jednego z mostów obyło się bez poważniejszych strat i około godziny 9 rano cała armia polsko-litewska znalazła się na wschodnim brzegu Dniepru. Co ciekawe, Czeladnin zorientował się, że przeciwnik zamierza przekroczyć Dniepr w innym miejscu, ale znowu bezczynnie się temu przyglądał. Obecni przy nim dowódcy nalegali, aby ten przygwoździł wojska Ostrogskiego na brzegach i wepchnął je z powrotem w nurty rzeki. Czeladnin miał jednak odpowiedzieć:
jeślibychmy tę część wojska królewskiego pobili, tedy jeszcze druga ich połowica zostanie, do której drugie uphy mogłyby się przyłączyć, z czegoby nam większa niebespieczność rość mogła, przeto lepiej doczekajmy aż się wszystko wojsko przeprawi, bo taka jest moc nasza i bez wątpienia a z małą pracą, to ich wojsko albo w niwecz zetrzeć, albo otoczonych do Moskwy jak bydło i z królem ich puhami zapędzić, a zatym o co nam gra idzie, wszytkę Litwę snadnie opanujemy.
Tymczasem hetman litewski spokojnie rozwinął swoje szyki według „starego urządzenia polskiego”. W centrum ustawiła się jazda ciężkozbrojna, obejmująca stojące na przedzie polskie i litewskie hufy czelne oraz podobnie podzielone hufy walne na tyłach. Na skrzydłach uszykowano po trzy oddziały hufów posiłkowych, po lewej litewskich, po prawej polskich, składających się z jazdy lekkozbrojnej, głównie rackiej – czyli husarii.
Większość piechoty oraz dużą część artylerii rozmieszczono między hufami czelnymi. Natomiast ich reszta zawładnęła pozycjami jeszcze dalej na prawo od polskich oddziałów posiłkowych. Tam to, jak pisze Krzysztof Jabłonka, „nad wąwozem, prowadzącym prosto do Dniepru rozwinął się »lud ognisty« zbrojny w rusznice, arkebuzy i falkonety. Nad nimi w ukryciu, na skraju wąwozu ustawiono broń najgroźniejszą, potężne spiżowe armaty”.
W tym samym czasie Czeladnin, ponownie bezczynnie czekając na rozwój wypadków, wysyłał jedynie harcowników przed własne ugrupowanie. Dopiero około godziny 14 uznał, że należy rozpocząć bitwę. „Moskwa w trąby, w bębny uderzywszy, proporce i chorągwie buczno rozpuściwszy na Litwę uderzyli” – pisał po latach Maciej Stryjkowski.
Czytaj też: Husaria. Największa duma polskiego oręża
Pogrom
Jako pierwszy do natarcia na litewskie hufy posiłkowe ruszył pułk prawej ręki Bułhakowa-Golicy. Dumny kniaź liczył na szybkie rozbicie lekkich chorągwi przeciwnika i oskrzydlenie całej armii Ostrogskiego. Ten jednak, wiedząc, że Litwini mogą ulec przeważającym liczebnie Moskwicinom, nakazał atak polskiego hufa czelnego hetmana nadwornego Wojciecha Sampolińskiego (istnieją też opinie, że to on sam o tym zadecydował).
Jego ciężka jazda, nie zważając na strzały moskiewskich konnych łuczników, zatoczywszy łuk, niczym na paradzie galopując przed litewskim hufem czelnym, uderzyła na pewnych zwycięstwa Rusinów z pułku prawej ręki. Miażdżący napór kopijników zachwiał siłami Golicy, który jednak utrzymał pozycję. Walka była zażarta, ale w końcu górę zaczęła brać przewaga liczebna Moskwicinów. Polacy i Litwini zaczęli się powoli cofać pod osłonę piechoty i artylerii, które zmasowanym ostrzałem nieco ostudziły zapędy kniaziowych wojsk. Sytuacja jednak stawała się groźna i siłom jagiellońskim rzeczywiście zaczęło grozić oskrzydlenie.
Zdając sobie sprawę z grozy sytuacji dopiero co rozpoczętej bitwy, Ostrogski ruszył na czele swoich Litwinów z hufa czelnego, by wesprzeć Sampolińskiego.
Oto nasze zwycięstwo triumh gotowy, / Już niepriatel mdlejet, przeto bracia mili / Odnowte zwykłe męstwo w tej szczęśliwej chwili. / Tepir budte mużami, tepir w mężnym ciele, / Niech każdy wzbudzi dzielność, gdysz nieprzyjatele / Szyki mylą, a sam Bóg stoit z naszej strony, / Już nam sam tepir z Nieba dodawa obrony, / Nusz teraz wszyscy za mną smiele postępujte, / A w męstwie sławnych ojców synami się czujte. / Owo ja sam przed wami swoju hławu stawię, / A w pierwszym z nieprzyjatoł wnet szablę pokrwawię
– miał wołać hetman wielki, zagrzewając swoje hufce do walki. Ich uderzenie całkowicie zaskoczyło jazdę moskiewską, która zaczęła oddawać pole, by po chwili rzucić się do ucieczki – „ku ukrytej satysfakcji Czeladnina” – jak pisze Krzysztof Jabłonka w swojej książce. Było bowiem wszem i wobec wiadome, że wodzowie za sobą nie przepadali i mieli osobiste porachunki.
W tym czasie na prawe skrzydło wojsk Ostrogskiego natarł pułk lewej ręki kniazia Andrieja Oboleńskiego. Ta szarża była jednak prowadzona z mniejszym rozmachem i wkrótce polskie siły nie tylko powstrzymały moskiewski napór, ale też przeszły do kontrnatarcia. I to mimo wejścia do walki sił pułku przedniego kniazia Temki-Rostowskiego.
Jakież jednak musiało być zaskoczenie moskiewskich wodzów, gdy Polacy nagle zawrócili i co koń wyskoczy ruszyli w stronę Dniepru, pozorując ucieczkę. Czeladnin uznał, że to rzeczywisty odwrót i by jak najszybciej uchwycić przeprawę na rzece i odciąć drogę ucieczki siłom Ostrogskiego, rzucił do walki pułk wielki. Zanim jednak jego żołnierze starli się z przeciwnikiem, oddziały pułku lewej ręki spotkała krwawa niespodzianka. Oto na nacierające chorągwie moskiewskie spadła lawina ołowiu i kamieni. To dał o sobie znać ukryty zawczasu „lud ognisty”. Polscy strzelcy i artylerzyści uwijali się jak w ukropie, aby oddać jak najwięcej salw. Jak czytamy w książce 100 polskich bitew…: „Każdy strzał był celny, a niektóre zabijały dwukrotnie (…) Od kamiennej kuli zginął kniaź Oboleński. Padł wkrótce od kuli Temko Rostowski, a także większość dowódców i bojarów”. Wybuchła panika.
Widząc, co się dzieje, polskie oddziały posiłkowe zawróciły i przypuściły gwałtowny atak na zszokowanych Rusinów. Do natarcia przyłączyła się część polskiego hufa walnego pod dowództwem starosty trembowelskiego Janusza Świerczowskiego. W efekcie tak zmasowanego uderzenia pułk lewej ręki stracił jakąkolwiek wartość bojową. Jego niedobitki wpadły na przysłany w sukurs przez Czeladnina pułk wielki, co spowodowało zamieszanie również w jego szeregach. Mało tego, gdy Moskwicini próbowali jeszcze organizować obronę, z prawej strony jak huragan nadjechał hetman Ostrogski z litewskim hufem czelnym.
Wobec tego uderzenia pułk wielki okazał się bezsilny i widząc klęskę pułku lewej ręki, „swoich ucieczką strwożony a od naszych ręką i strzelbą tem mężniej poparty, za drugiemi rozprószywszy się jął w swą stronę przez góry, doły, lasy bieżeć i uciekać, już jako z przegranej bitwy; naszy uciekające bili, siekli, bodli; przez kilka mil, pola, błota, lasy ciał pobitych pełne były, koni tak też wielka moc leżało, zwłaszcza u Kropiwnej mulistej i mającej przykre brzegi rzeki, cztery mile od miejsca bitwy onej; gdzie tak wielka liczba ludzi i koni została, aż się woda w niej spaczyła i hamowała, a ludzie naszy z pragnienia aż krwawą wodę przyłbicami pili” – pisał niemalże świadek tych wydarzeń Marcin Bielski.
Klęska nadciągała wielkim krokami. Czeladnin nie upadał jednak na duchu. Ze wzniesienia, z którego dowodził, doskonale widział, co się dzieje na polu bitwy, i był przekonany, że Ostrogski wykorzystał już wszystkie siły. Pokładając w tym ostatnią nadzieję na zwycięstwo, na czele niezaangażowanych do tej pory części pułku straży przedniej oraz całego straży tylnej ruszył do decydującej szarży. Kiedy jednak masa Rusinów nabierała już rozpędu, wówczas niczym ściana stanęły im na drodze jagiellońskie siły odwodowe – litewski huf walny Jerzego Radziwiłła „Herkulesa” i pozostała część polskiego hufa walnego Świerczowskiego wsparte siłami hetmana wielkiego.
Zwarte szeregi Polaków i Litwinów „wbiły się w szyki moskiewskie, rozcinając je na pół. Każda z tych części okrążona i ściśnięta, poddawała się oddzielnie. Czeladnin i jego sztab poszli do niewoli, z której niejeden już nie wyszedł” – czytamy w 100 polskich bitwach... Około godziny 18 rozpoczęło się, trwające do północy, dobijanie moskiewskich uciekinierów. Natomiast ci, którym udało się ujść spod jagiellońskich ostrzy, w większości znaleźli śmierć w pobliskich rzeczkach i bagniskach.
Następnego dnia nieliczne grupki schroniły się za umocnieniami Smoleńska, gdzie wieści o zwycięstwie daremnie wyczekiwał Wasyl III. Zamiast tego musiał pogodzić się z tym, że, cytując Krzysztofa Jabłonkę: „na polu bitwy pod Orszą zderzyło się moskiewskie średniowiecze z jagiellońskim renesansem”, co przyniosło parotysięczne krwawe straty jego armii oraz niewolę wielu dowódców, z których zaledwie dwóch po prawie 40 latach jenieckiej niedoli powróciło do Moskwy.
Bibliografia
- Decjusz J.L., Księga o czasach króla Zygmunta, Warszawa 1960.
- Dróżdż P., Orsza 1514, Warszawa 2000.
- Gędek M., Wojny polsko-moskiewskie od XV do XVIII wieku, Warszawa 2015.
- Grala H., Jeńcy spod Orszy: między jagiellońską „propagandą sukcesu” a moskiewską racją stanu (1512–1552), [w:] Aetas media, aetas moderna. Studia ofiarowane profesorowi Henrykowi Samsonowiczowi w siedemdziesiątą rocznicę urodzin, red. H. Manikowska, A. Bartoszewicz, W. Fałkowski, Warszawa 2000, s. 439–466.
- Herberstein S. von, Zapiski o moskovitskich diełach, opr. A. Maleina, Sankt Petersburg 1908.
- Jabłonka K., 100 polskich bitew na lądzie, morzu i w powietrzu, Warszawa 2021.
- Kronika polska Marcina Bielskiego, t. 2., wyd. K.J. Turowski, Sanok 1856.
- Kroniki Bernarda Wapowskiego z Radochoniec. Część ostatnia czasy podługoszowskie obejmujące (1480–1535), red. J. Szujski, t. 2, Kraków 1874.
- Nagielski M., Orsza 1514, „Kwartalnik Bellona” 3/2014, s. 102–121.
- Plewczyński M., Wojny i wojskowość polska XVI wieku, t. 1, Zabrze 2011.
- Spieralski Z., Wojskowość polska w okresie Odrodzenia, [w:] Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, red. J. Sikorski, t. 1, Warszawa 1965.
- Stryjkowski M., Kronika polska, litewska, żmódzka i wszystkiéj Rusi, wyd. M. Malinowski, t. 2, Warszawa 1846.
KOMENTARZE (5)
Był to triumf państwa Jagiellonów, ale czy na pewno Polaków? Wojska były raczej mieszane.
Panie Wojciechu, to był triumf I Rzeczpospolitej, której pierwsze skrzypce grali Polacy. Oczywiście zasługa wojsk a właściwie dowódców całego państwa, w którym rządziła dynastia Jagiellonów. W czasach Zygmunta Starego trudno ich nazywać tylko Litwinami.
Pod Orszą w 1514, było tak samo jak pod Grunwaldem, Litwini też byli a i tak Korona musiała przyjąć najcięższe uderzenie. Bez Koronnych armat i muszkietow oraz innych strzelających wynalazków oraz wojsk Polskich a nawet oddziałów inżynieryjnych-budowa mostu pontonowego. Litwini przegrali by z Moskalami pod Orszą. Wygrana była wspólna ale tylko w interesie Litwy, bo przecież granica Korony i Moskwy została ustalona dopiero po Unii Lubelskiej 1569. Szkoda tylko że Litwini nie zrewanżować się w 1525, udziałem w wojnie która musiała by stanowić koniec państwa Krzyżaków w Prusach. Cała Unia Lubelska była tylko w interesie Litwy, natomiast Koronie przyniosła tylko kłopoty w wojnach z Moskwą, Tatarami, Turkami, a w końcu też z Kozakami. Oraz angażowała wszystkie siły Korony na wschodzie. Przez co Polska straciła doskonale okazję do odzyskania Śląska i Pomorza. Ostatnie ziemie na zachodzie i północy przyłączono do Korony w 2 połowie XV wieku (1466-1496 ) i taki stan utrzymanie aż do 1 rozbioru w 1772. Kto w Koronie zyskał na Unii Lubelskiej ? Nawet nie tyle szlachta co kilku magnatów.
mam taką samą recepcję tamtych wydarzeń. Wbrew temu ci próbuje się nam wmawiać na temat korzyści unii z Litwą.
Bardzo mnie ciekawi jak wglądała niewola jenców wojennych w tamtych czasach. Ilu brano do niewoli a Ilu zabijano na miejscu. Raczej wątpię że byly wtedy jakies masowe więzienia by kilkadziesiat lat trzymac całe armie.