Początek roku 1601 zepsuła co prawda nękająca miasto od kilku miesięcy i wygasająca właśnie powoli zaraza, ale nikt nie wziął tego za zły na nowe stulecie omen, gdyż do powtarzającego się moru zdążono się już jakoś przyzwyczaić. Nie było zresztą powodu do niepokoju, zgodzić się trzeba z opinią historyka, iż dla Wielkopolski i Poznania „czasy Zygmunta III [1587–1632] to szczyt pomyślności, zwłaszcza ekonomicznej i demograficznej”.
Życie w mieście jeszcze przez pięć dziesięcioleci toczyć się miało utartym dotąd rytmem, wyznaczanym przez wygrywany co godzinę z ratuszowej wieży hejnał i wzywające na nabożeństwa kościelne dzwony. Po wybiciu dziesiątej w nocy zamykano bramy i furty miejskie, a dowódca straży, zwany hutmanem, patrolował ze swymi ludźmi ulice, zamykając do wieży włóczęgów i wszelkich podejrzanych typów, a także „rozpędzał opojów po szynkowniach grą i trunkiem zagrzanych”.
Od godziny jedenastej w nocy do piątej rano miasto patrolowali wyposażeni w latarnie stróże nocni, mając przede wszystkim baczenie, by ktoś nie zaprószył ognia.
Praca zaczynała się o świcie, jak bowiem pisał Józef Łukaszewicz, przed „panowaniem Jana Kazimierza, a w mniejszym stopniu w późniejszych czasach, byli mieszkańce Poznania bardzo pracowici”. Jak od wieków poznański rzemieślnik wstawał więc o brzasku i pracował po kilkanaście godzin w swym warsztacie do późnej nocy. Lepiej było kupcom, tylko do popołudnia siedzącym w swych kantorach.
„Weselne akty” wyłącznie za dnia
Umęczony pracą czeladnik zwykle wymuszał na swym majstrze „wolny poniedziałek”, gdy mógł zarobić na boku, załatwić rozmaite sprawy, a pewnie i napić się poznańskiego piwa z kolegami. Dodatkowej pracy, ale i jakich atrakcji dostarczać musiały cztery poznańskie jarmarki, zwłaszcza największy, świętojański, gromadzący zwyczajowo całą wielkopolską szlachtę, która, jak pisał Samuel ze Skrzypny Twardowski:
(…) tu odprawuje festy wszytkie swoje, Na wymyślne prezenty sadząc się i stroje. (…) Tu weselne akty,
Tu pogrzeby i różne traktuje kontrakty.
Kto też tedy doźrzałą panienkę ma w domu, Tam ją uda, tam zrai i zapisze komu”.
„Weselne akty” samych poznaniaków potrafiły być tak huczne i wystawne, że pilnujący cnót publicznych magistrat czuł się zmuszony wydawać specjalne rozporządzenia. Jednym z nich było laudum z 4 stycznia 1621 roku nakazujące stanowczo odbywanie wesel za dnia i nieprzeciąganie ich do nocy, co dotyczyć miało także poprawin, w trakcie których gospodarz swych gości nie wieczerzą, lecz obiadem podejmować powinien.
Czytaj też: Zygmunt III Waza. Najbardziej schorowany i zniedołężniały król Polski?
Dzień święty święcić!
Odpoczywano (ale i głoszono chwałę Bożą) w niedziele oraz liczne święta kościelne. By każdy poznaniak mógł świętować w sposób godny, urządzano w soboty od św. Bartłomieja (24 sierpnia) do Wielkanocy targi zwane „wolnicą”, zjeżdżali się bowiem na nie rzeźnicy spoza chroniącego interesy własnych kupców miasta, sprzedając swe wyroby w niższej niż zwykle cenie.
Po Bożym Narodzeniu, od Trzech Króli, uczniowie jezuiccy i ci od Lubrańskiego „przebierali się jako trzej królowie i chodzili z jasełkami po domach, bawiąc mieszkańców śpiewaniem i oracjami. W tej samej porze proboszczowie kilku parafii w Poznaniu, otoczeni liczną kawalkadą, z kościelnych, organistów i żaków złożoną, odwiedzali swoich parafian z kolędą, którą zabawne piosnki kantyczkowe rozpoczynały, a kielich kończył”.
Dużą atrakcją były oczywiście wystawiane w czasie karnawału, często na rynku, publiczne przedstawienia dawane przez studentów kolegium jezuickiego, choć niekiedy także przez ich konkurentów z Lubranscianum. Z kolei w Wielkim Tygodniu studenci jezuiccy wystawiali misteria męki Pańskiej. Surowe umartwienia Wielkiego Postu kończyła w Niedzielę Wielkanocną wystawna liturgia rezurekcyjna, a po niej niemniej wystawne przyjęcia w mieszczańskich domach.
W drugie święto do południa dyngusowano, po południu zaś udawano się do kościoła Świętego Jana Jerozolimskiego na odpust zwany Emausem. Niektórzy brali udział w nabożeństwie lub zażywali przechadzki, a „młodzież miejska biegła do pobliskich szynkowni tańczyć lub też swawoliła po wzgórzach”. Następnego dnia dyngusa urządzały mężczyznom kobiety.
Czytaj też: Dwie Wielkanoce w jednym roku? To już się kiedyś zdarzyło
Tryumf poznański
Bardzo okazały wymiar miało Boże Ciało. W samo święto poznaniacy szli na procesję tumską (katedralną), w najbliższą niedzielę odbywała się procesja miejska od fary przez ulicę Klasztorną do Wodnej, a następnie dookoła rynku, oktawę Bożego Ciała kończyło zaś procesyjne przejście z fary do kościoła karmelickiego tego wezwania. Z kolei na Zielone Świątki, prócz uroczystości religijnej, miejskie bractwo strzeleckie, istniejące w Poznaniu przynajmniej od XV wieku, urządzało także strzelanie do kura.
Były też święta okazjonalne, jak ingresy kolejnych biskupów (szybko wyjeżdżających do Warszawy, a od lat 60. XVII wieku na stałe tam rezydujących) i obejmowanie urzędu przez nowych starostów generalnych, a niekiedy też uroczyste pogrzeby starych. Ale nie tylko.
W niedzielę 3 lipca 1611 roku odbył się Tryumf poznański. Na radosną wiktoryją Króla Jego Miłości [Zygmunta III] po wzięciu Smoleńska [14 czerwca], by przytoczyć tytuł poświęconego temu wydarzeniu poematu Jana Krajewskiego. Na poznańskim zamku uroczystą wartę trzymały cztery chorągwie husarskie i jedna piesza, nad wejściem do fary, gdzie odprawiono uroczystą mszę, zawieszono okolicznościowe malowidło, kolejne przyozdobiły ratusz, przed którym miała miejsce główna część uroczystości. Przedstawiony był na nich szturm na Smoleńsk i pożar miasta, a także, jak pisał Krajewski:
Orzeł czarny daleko od swojej korony,
od białego na poły prawie umorzony.
W tryumfalnym marszu wokół rynku, przy wtórze granej na ratuszu muzyki i wielogodzinnej kanonadzie z wszelkich rodzajów broni, wzięły udział dwie chorągwie piechoty, za nimi szło dwóch przebranych za Murzynów mężczyzn w zawojach, dalej czternastu ubranych w białe stroje i odgrywających moskiewskich jeńców, za którymi niesiono na kopii uciętą głowę (!!!). Uroczystość zakończyły wieczorem efektowne fajerwerki, nieodmiennie tak dawniej, jak i dziś cieszące ogół poznaniaków.
Rzeź konfederatów
Może świętowano by z mniejszym zapałem, gdyby wiedziano, jakie to w końcu przyniesie miastu konsekwencje. Wracające z wyprawy moskiewskiej bez żołdu wojsko zawiązało ówczesnym obyczajem konfederację i zaczęło na własną rękę egzekwować swe należności na dobrach królewskich.
Już w 1612 roku Poznań zapłacił swego rodzaju haracz konfederatom, z początkiem roku następnego zjawili się kolejni, którzy uczyniwszy sobie kwaterę na Chwaliszewie, dopuszczali się rozmaitych nadużyć, a do tego nałożyli na miasto kolejne kontrybucje.
Zniecierpliwieni zwłoką w ich wypłacie konfederaci wdarli się w Wielką Środę 3 kwietnia około godziny dziewiątej wieczorem do ratusza. Rajców uratował solidny stół, którym zabarykadowali się w sali obrad i którego nie skruszyły nawet strzały z rusznic. Rozwścieczeni konfederaci wypadli więc na rynek, siekąc szablami i strzelając, co jednak tak rozsierdziło poznańskie pospólstwo, że urządziło na nich regularne polowanie, w wyniku którego pięciu napastników zabito.
Pochowali ich miłosiernie bernardyni, bo pozostałe poznańskie duchowieństwo nie chciało wziąć udziału w pogrzebie ekskomunikowanych za plądrowanie dóbr kościelnych i inne przestępstwa infamisów. Procesami w tej sprawie absorbowano nawet sejm i króla, ostatecznie poznaniaków uwolniono od winy, ale musieli wypłacić kontrybucje oraz odszkodowanie rodzinom zabitych konfederatów.
Przez kilka miesięcy Poznań musiał też utrzymywać 300 najemnych niemieckich żołnierzy, którzy oprócz postawionych pod bronią 200 ochotników z pospólstwa stali na jego straży. Za korzyść w ostatecznym rachunku uznać trzeba opatrzenie zaniedbanych w czasie pokoju murów i bram, w tym wstawienie w tych ostatnich nowych kutych krat.
Źródło:
Tekst stanowi fragment czterotomowej publikacji Przemysława Matusika „Historia Poznania”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Miejskiego Posnania.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.