W październiku 1962 roku napięcie między USA a ZSRR sięgnęło zenitu. Areną ich politycznych rozgrywek stała się Kuba. Gdy kryzys został zażegnany, świat odetchnął z ulgą. Jak blisko było wybuchu wojny atomowej? Czy faktycznie tylko krok dzielił nas od nuklearnej zagłady?
W kwietniu 1961 roku Amerykanie wsparli nieudaną próbę w wykonaniu kubańskich uchodźców obalenia za pomocą zbrojnej inwazji wyraźnie przechodzącego na komunistyczne pozycje rządu Fidela Castro na Kubie. Chruszczow w odpowiedzi sprowokował jeszcze bardziej niebezpieczny kryzys.
Miał dwa zasadnicze cele. Jednym było udzielenie rządowi Castro skutecznych militarnych zabezpieczeń przed dalszymi amerykańskimi próbami inwazji. Drugim celem był krótki, ostry skok w kierunku ustanowienia tymczasowej nuklearnej równości przez zainstalowanie na Kubie sowieckich rakiet średniego zasięgu, które mogłyby zagrozić centrum Ameryki i tym samym zrównoważyć pierścień amerykańskich baz stanowiących zagrożenie dla Związku Sowieckiego (…).
Fatalny błąd w ocenie
W maju 1962 roku Chruszczow uzgodnił z Castro plan Operacji Anadyr, w której ramach Rosjanie mieli potajemnie rozmieścić na Kubie trzydzieści sześć pocisków balistycznych średniego zasięgu R-12 oraz czterdzieści dwa nuklearne bombowce Iliuszin Ił-28, zdolne zagrozić bezpośrednio wielkim miastom w Stanach Zjednoczonych.
Samej wyspy miałyby bronić cztery zmechanizowane pułki piechoty, dwa pułki mobilnego systemu rakietowego wyposażone w głowice nuklearne zamontowane w pociskach – tzw. FKR (akronim od rosyjskiej nazwy Frontowaja Kryliatnaja Rakieta), tuzin taktycznych balistycznych rakiet Łuna o zasięgu około pięćdziesięciu kilometrów, czterdzieści myśliwców oraz siły morskie włącznie z podwodnymi okrętami rakietowymi.
Powodzenie operacji miało zależeć od bezbłędnego planowania, precyzyjnego wykonania oraz zasłony tajemnicy tak szczelnej, że Amerykanie mieli jej nie przeniknąć, aż byłoby dla nich za późno. Były to trudne warunki do spełnienia, ale gdyby zadziałały, gra byłaby warta świeczki. Chruszczowa poinformowano, że jest to możliwe. A że nie miał zamiaru wszczynać wojny, założył, iż Amerykanie pogodzą się z faktem dokonanym.
Były to fatalnie błędne sądy. Amerykanie już od pewnego czasu zastanawiali się, czy Rosjanie mogliby podjąć próbę umieszczenia rakiet na Kubie. (…) Czwartego września Kennedy publicznie ostrzegł, że powstaną „poważne problemy”, jeśli uzyska dowody na istnienie sowieckich baz militarnych lub rakiet na tej wyspie.
Do końca września Amerykanie wciąż jeszcze nie ustalili pełnego zakresu rozmieszczenia sowieckich sił. Na Kubę dotarło już trzydzieści tysięcy sowieckich żołnierzy pod dowództwem generała Issy Plijewa. Ich bojowe rakiety Łuna, gdyby do czegoś doszło, mogłyby zniszczyć amerykańską bazę w Guantanamo. Pułki pocisków rakietowych były już w drodze, a siły podwodne miały wkrótce opuścić Związek Sowiecki (…).
Piętnastego października wywiadowcze samoloty U-2 wróciły jednak z fotografiami z Kuby pokazującymi, że bezsprzecznie przygotowywane są tam stanowiska na pociski rakietowe. Osiemnastego października fotografie znajdowały się na biurku Kennedy’ego, kiedy sowiecki minister spraw zagranicznych złożył mu wizytę. Kennedy odczytał mu swoje oświadczenie z 4 września. Gromyko się wykręcał. Amerykanie zareagowali z furią, przekonani, że kłamał w żywe oczy (…).
Świat uzbrojony po zęby
Pierwsze posiedzenie Komitetu Wykonawczego Kennedy’ego w sprawie zarządzania kryzysem – ExCom (Executive Committee) – odbyło się cztery dni później. Szefowie Sztabów uważali, że rakiety na Kubie w poważny sposób wpłyną na równowagę strategiczną. McNamara był innego zdania: Amerykanie mieli około pięciu tysięcy strategicznych głowic, podczas gdy Związek Sowiecki miał ich tylko trzysta.
Dodatkowych czterdzieści rakiet na Kubie zrobiłoby niewielką strategiczną różnicę. Ale Kennedy uważał, że naruszona zostałaby równowaga polityczna. To zaś było nie do przyjęcia. Generał LeMay przedstawił plan zbombardowania wyspy. Kennedy go odrzucił: oczekiwał na wyniki negocjacji.
(…) Aby wzmocnić swoje stanowisko, zgodził się na postawienie w stan alarmu amerykańskich sił nuklearnych oraz poczynienie przygotowań do ataku na Kubę. (…) W dniu 22 października oznajmił, że wszystkie statki udające się na Kubę zostaną zawrócone, jeśli ich ładunki będą zawierać broń ofensywną. Możliwość nuklearnej konfrontacji stała się teraz całkiem realna.
W trzecim tygodniu października sowieccy wojskowi byli przekonani, że wybuch wojny jest bliski. Rakiety Plijewa z głowicami atomowymi zostały zamontowane (…). Sowieckim siłom w Polsce nakazano przerwanie wszystkich manewrów i powrót na ich stanowiska dowodzenia oraz przygotowanie się do działania (…).
Rakiety na kosmodromie w Plesiecku przygotowano do uderzenia w Nowy Jork, Waszyngton, Chicago i inne amerykańskie miasta. Sowieckie bombowce strategiczne przesunięto na pozycje startowe. Cztery okręty podwodne typu Foxtrot opuściły Murmańsk już 1 października (…).
Rassocho miał powiedzieć kapitanom, że są upoważnieni do użycia swoich nuklearnych torped pod trzema warunkami: jeśli zostaliby zaatakowani przez miny głębinowe i ich okręty uległyby poważnym uszkodzeniom, jeśli po wynurzeniu zostaliby ostrzelani oraz gdyby otrzymali konkretne rozkazy z Moskwy (…).
W dniu 24 października, już w środku samego kryzysu, Amerykanie poinformowali Moskwę, że jeśli natrafią na jakiś okręt podwodny, zrzucą w jego pobliżu nieszkodliwy granat wybuchowy jako sygnał, żeby się wynurzył. Nie jest jasne, czy wiadomość ta dotarła do okrętów podwodnych, lecz amerykańskie okręty nękały je teraz nie tylko granatami, które słychać było jak miny głębinowe, ale też stwarzając wrażenie, że zamierzają je staranować, a w jednym wypadku upozorowano nawet wystrzelenie torpedy.
Jeden po drugim okręty podwodne musiały się wynurzyć z rozładowanymi akumulatorami i niesprawnymi silnikami. (…) Po powrocie do Murmańska kapitanowie spotkali się z krytyką za uległość wobec przymusu zastosowanego przez Amerykanów. Powinni byli użyć torped lub zatonąć w swoich łodziach podwodnych.
Na krawędzi konfliktu
(…) Niewiele brakowało do katastrofy również po amerykańskiej stronie. Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych miały system alarmów o nazwie DEFCON (Defence Readiness Condition – Stan gotowości obronnej) stopniowany od 5 do 1. DEFCON 3 zarządzał postawienie lotnictwa w stan alarmu w ciągu piętnastu minut; DEFCON 2 był ostatnim stopniem przed wojną nuklearną.
Alarm miał ogłaszać prezydent oraz minister obrony za pośrednictwem Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. W dniu 22 października w Siłach Zbrojnych Stanów Zjednoczonych (z wyjątkiem tych w Europie) zarządzono alarm DEFCON 3. Z kolei 24 października generał Thomas Power, szef Dowództwa Lotnictwa Strategicznego, nie porozumiawszy się z prezydentem, podniósł alarm do stopnia DEFCON 2.
Aby mieć pewność, że Rosjanie to zauważą, wysłał ten rozkaz niezaszyfrowany do swoich baz na całym świecie. Dwadzieścia trzy bombowce B-52 uzbrojone w bomby nuklearne skierowano w miejsca w zasięgu pola rażenia na terenie Związku Sowieckiego. Nawet wycofywane stratojety B-47 postawiono w stan piętnastominutowej gotowości.
Ponad pięćset myśliwców przechwytujących z bronią nuklearną na pokładzie rozmieszczono w zasięgu jednej godziny lotu od Kuby. Ich piloci byli upoważnieni do użycia swojej broni tylko na rozkaz przełożonych. Lecz nie występowały też żadne techniczne zabezpieczenia, aby zapobiec zrzuceniu bomb z ich własnej inicjatywy (…).
Po obydwu stronach nie było skutecznych technicznych zabezpieczeń pozwalających powstrzymać żołnierzy, marynarzy i lotników. Waszyngton i Moskwa musiały polegać na dyscyplinie swoich dowódców i ich żołnierzy.
Wojna odwołana?
W końcu Chruszczow zgodził się wycofać swoje rakiety i wojsko z Kuby. Kennedy obiecał w zamian, że Amerykanie nie dokonają inwazji na Kubę, oraz prywatnie zapewnił, że wycofają swoje rakiety Thor i Jupiter z Turcji. Chruszczow zagrał z brawurą i niebezpiecznie. Pewien brytyjski obserwator tych wydarzeń skomentował później, „że osiągnął to, co sobie wytyczył, chociaż niekoniecznie w zamierzony sposób”.
Nie wszyscy byli dlań tak łaskawi w ocenach. Koledzy Chruszczowa jako argument podali między innymi klęskę na Kubie, kiedy zmusili go do ustąpienia z urzędu dwa lata później. Również nie wszyscy po amerykańskiej stronie byli zadowoleni. Curtis LeMay nigdy nie wyrzekł się swego przekonania, że Amerykanie powinni byli zaatakować Kubę i zniszczyć ulokowane tam sowieckie rakiety (…).
Rządom amerykańskiemu i sowieckiemu udało się śmiertelnie przestraszyć zarówno samych siebie, jak i przeciwnika. Anatolij Dobrynin, sowiecki ambasador w Waszyngtonie, napisał później: „Muszę z całym naciskiem podkreślić olbrzymie znaczenie kryzysu kubańskiego dla późniejszego przebiegu sowiecko-amerykańskich stosunków”.
(…) Wiceminister spraw zagranicznych Wasilij Kuzniecow powiedział wyższemu rangą amerykańskiemu urzędnikowi: „Tym razem wam się udało, ale nigdy więcej wam się to nie uda”. O lekcji Kuby zapomniano, kiedy Rosjanie przystąpili do masowej rozbudowy swoich sił nuklearnych, a Amerykanie odpowiedzieli tym samym. Wyścig zbrojeń przyspieszył i zrobił się jeszcze bardziej niebezpieczny.
Źródło:
Powyższy tekst stanowi fragment książki Rodrica Braithwaite’a „Armagedon i paranoja. Zimna wojna – nuklearna konfrontacja”, wydanej nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
KOMENTARZE (4)
Szkoda że ZWIĄZEK RADZIECKI był państwem nastawionym pokojowo i nie odpowiedział na prowokacje nazistów z uSRAela, teraz to zbrodnicze imperium rzadzone przez zdegenerowanych psychopatów napada na kogo mu się tylko spodoba i prawie cały świat milczy a jego wasale takie np., jak obecna Polska to jeszcze z tej radości płacą im haracz
Lecz się Wania.
Daj spokój, on sobie wyobraża, że za każdy taki komentarz kiedyś sam Putin go posmyra pewną częścią ciała w pewien otwór fizjologiczny.
Teraz żydzi opletli swoimi bazami cały świat, napadają na kraje bogate w zasoby i uzupełniają swoje zapasy.