20 lipca 1944 roku w kwaterą główną Führera wstrząsnęła eksplozja. Jedna osoba zginęła na miejscu, trzy kolejne zmarły później z powodu odniesionych ran. Hitler ucierpiał tylko powierzchownie, ale była to najpoważniejsza z wymierzonych weń prób zabójstwa. Jak niewiele brakowało, by się powiodła?
20 lipca był gorącym i dusznym dniem. Niemiecki dyktator wstał wcześniej niż zazwyczaj i oczekiwał spodziewanego popołudniem przyjazdu Benito Mussoliniego. Przygotowania do jego przybycia spowodowały przyspieszenie codziennej narady sytuacyjnej i przeniesienie jej na 12.30.
Chwilę przed tą godziną Hitler wyszedł ze swojego schronu i udał się do drewnianego baraku, w którym wszystkie okna otwarto na oścież z powodu upału. Czekali tam na niego generałowie, admirałowie i adiutanci zebrani wokół długiego dębowego stołu.
„Jestem niezniszczalny, jestem nieśmiertelny”
Jako ostatni przybył na spotkanie pułkownik Claus Schenk Graf von Stauffenberg – wysoki żołnierz wywodzący się z arystokracji, który miał przedstawić raport na temat Armii Rezerwowej. Został on poważnie okaleczony w czasie kampanii północnoafrykańskiej, gdzie stracił oko, prawą dłoń i dwa palce lewej dłoni. Jeden z obecnych na naradzie powiedział o nim, że wyglądał „jak typowy wojownik w dowolnym momencie historii”. Tym razem nie przybył jednak jako wojownik, lecz zabójca.
Stauffenberg wszedł do pomieszczenia, gdy generał porucznik Adolf Heusinger składał raport na temat sytuacji na froncie wschodnim. Spiskowiec przeprosił za spóźnienie, usiadł po prawej stronie Hitlera i postawił aktówkę na podłodze, w odległości około metra od swojego celu. Następnie wymamrotał coś o konieczności odebrania telefonu i opuścił miejsce narady.
Jej pozostali uczestnicy nie wiedzieli, że w pozostawionej przez niego teczce znajdował się kilogramowy ładunek wybuchowy z zapalnikiem czasowym nastawionym na 10 minut. Eksplozja nastąpiła o 12.42, gdy Stauffenberg znajdował się w sąsiednim budynku.
Kiedy pył nieco opadł, ukazała się scena pełna chaosu. Podłoga i ściany pomieszczenia były zniszczone, a dębowy stół poszedł w drzazgi. Ranni zataczali się, wychodząc z baraku. Prawie wszyscy doznali wstrząśnienia mózgu i mieli popękane bębenki w uszach.
Niektórzy mieli mniej szczęścia. Stenograf Heinrich Berger znajdował się najbliżej eksplozji. Stracił obie nogi i leżał w powiększającej się kałuży krwi. Zmarł przed końcem dnia. Trzej wysoko postawieni oficerowie byli śmiertelnie ranni. Hitler, chociaż oszołomiony, doznał jedynie urazu uszu oraz stłuczeń rąk i pośladków, a w jego nogach tkwiły setki odłamków drewna. Gdy był opatrywany przez lekarza, powiedział: „Jestem niezniszczalny, jestem nieśmiertelny”.
O włos od sukcesu
W rzeczywistości o ocaleniu Führera zadecydował czysty przypadek. Otwarte okna sali narad pomogły rozproszyć siłę eksplozji, a teczka z bombą została nieumyślnie przesunięta za grubą nogę stołu, która osłoniła Hitlera. Co najważniejsze jednak, Stauffenberg zdążył uzbroić tylko jeden z dwóch ładunków, które miał ze sobą. Wystarczyłoby jednak, że włożyłby do aktówki również drugą bombę, nawet bez zapalnika, a prawdopodobnie wszyscy w baraku zostaliby zabici.
Oczywiście dla Stauffenberga i jego współspiskowców wyeliminowanie niemieckiego dyktatora było tylko częścią planu. Podczas gdy w Wilczym Szańcu panował chaos, główny zamachowiec i jego adiutant Werner von Haeften zmylili strażników na dwóch posterunkach i dotarli na lotnisko, skąd odlecieli do Berlina.
Byli przekonani, że Hitler już nie żyje, więc po przybyciu do stolicy podjęli próbę przejęcia władzy z rąk nazistów poprzez przechwycenie kontroli nad kluczowymi budynkami w mieście. Kiedy to się nie udało – głównie z powodu nadejścia informacji, że Führer przeżył wybuch – Stauffenberg i inni organizatorzy przewrotu zostali aresztowani. Około północy wyprowadzono ich na dziedziniec budynku, w którym mieściło się między innymi dowództwo Armii Rezerwowej, i rozstrzelano.
Nazistowskie służby bezpieczeństwa rozpoczęły obławę na wszystkich, którzy mieli jakikolwiek związek ze spiskiem, choćby zupełnie nawet nieistotny. Aresztowano łącznie ok. 5 tysięcy osób, z których setki stracono, a wiele więcej wysłano do obozów koncentracyjnych.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Rogera Moorhouse’a Trzecia Rzesza w 100 przedmiotach, która została wydana nakładem Znaku Horyzont.
Tytuł, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia, wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
KOMENTARZE (6)
„Byli przekonani, że Hitler już nie żyje, więc po przybyciu do stolicy podjęli próbę przejęcia władzy z rąk nazistów poprzez przechwycenie kontroli nad kluczowymi budynkami w mieście.”
Naziści próbowali przejąc władzę z rąk nazistów?
Dobrze że ten zamach się nie udał, Niemcy mogli by wtedy zawrzeć separatystyczny pakt że swymi kumplami z zachodu i wtedy nici z ziem zachodnich a Polska to max księstwo warszawskie
Połowa 1944 roku to chyba było już za późno by zabicie Hitlera mogło zmienić losy wojny. Co innego gdyby go sprzątnęli na początku wojny – wtedy ta mogłaby się skończyć dla Niemców o wiele korzystniej, może nawet zwycięstwem, bo Hitler niejednokrotnie wydawał błędne, a wręcz głupie rozkazy, wbrew radom doświadczonych dowódców wojskowych, których skutki były bardzo niekorzystne, a wręcz katastrofalne dla Niemców. Na przykład to, że pozwolił alianckim żołnierzom uciec z Dunkierki.
Hitler zginął w zamachu, zastąpił go sobowtór.Zostal pochowany obok Hindenburga w trumnie generała Kortena.A ów Kortem miał swój pogrzeb w Berlinie,spoczął w rodzinnym grobowcu.Zwłoki Hitlera potajemnie wywieziono razem z trumna Hindenburga przed nadejściem sowietów.Dlatego też badania DNA nie mogły potwierdzić samobójczej śmierci Hitlera w bunkrze w kwietniu 1945……Przecież Ewa Braun też tam nie zginęła,nawet podpis na akcie ślubu sfałszowano….
Zaraz, zaraz. Wołoszański mówił, że nie hrabia von Stauffenberg nie zastosował zapalnika czasowego.
Był to przerobiony mechanizm spustowy rewolweru i umieszczona w pobliżu ampułka z kwasem, która miała przepalić drucik mocujący iglicę rewolwerową mającą uderzyć w rodzaj kapiszonu(?).
Ciekawe rozważania można prowadzić na temat współpracy Polski z Niemcami w wojnie przeciwko Sowietom. Piłsudski co prawda zaproponował państwom zachodnim uderzenie prewencyjne na Niemcy po zdobyciu tam władzy przez Hitlera, ale później przyglądał mu się nie bez zainteresowania. Sojusz z Niemcami i wspólny atak na Rosję sprawiłby, że nie byłoby II Wojny światowej. Bo przecież warunkiem wypowiedzenia Niemcom wojny przez Zachód była napaść Niemiec na Polskę, czyż nie? Hitler do pewnego momentu podejmował całkiem racjonalne ( patrząc z niemieckiego punktu widzenia ) decyzje, zanim skutkiem działania specyfików doktora Morrela i klęsk na frontach doznał szaleństwa. Idąc dalej tym tokiem: nie byłoby hollocaustu w jego straszliwej formie ( powiedzmy, że przybrałby rozmiary takie jak w Holandii, czy Francji, albo nawet nie),bo Niemcy nie mordowaliby obywateli sojusznika. A Polacy by się do tego nie palili. Raczej więc nie doszłoby do ludobójstwa na taką skalę. Mogłaby natomiast kooperacja Polski z Niemcami spowodować międzynarodową krucjatę przeciwko sowietom i całkowite zlikwidowanie imperium zła!
No to sobie tak, ahistorycznie pogdybałem