Po pierwsze nie szkodzić? Hipokratejska zasada nie zawsze przyświecała lekarzom. Pionierzy medycyny, genialni naukowcy i sadystyczni zwyrodnialcy nieraz odkładali etykę na bok, gdy przychodziło do eksperymentowania na ludziach. Ostatecznie czy nie taka jest cena postępu?
Motywacje, leżące u podstaw medycznych eksperymentów, zazwyczaj były szlachetne: oczekiwano, że badania pomogą w zrozumieniu ludzkiego organizmu, opracowaniu nowych lekarstw i metod terapii czy też po prostu ratowaniu życia. Nie brakowało jednak również lekarzy, którzy za hasłami o postępie i walce o zdrowie kryli sadystyczną ciekawość.
Niezależnie od swoich pobudek ci, którzy wkroczyli na grząski grunt zmieniania swoich pacjentów w króliki doświadczalne, złamali pewne tabu. Którzy posunęli się w tym najdalej?
Prace nad chorym towarem
Jedną z najbardziej mrocznych kart w historii medycyny zapisali podczas II wojny światowej nazistowscy „lekarze” na czele z Aniołem Śmierci – doktorem Josefem Mengele. Dla niego i jemu podobnych sadystów w kitlach III Rzesza była prawdziwym rajem.
Jak relacjonuje Gretchen E. Schafft, badaczka zajmująca się hitlerowskimi Niemcami: „Eksperymentujący na ludziach pseudonaukowcy mogli liczyć na wsparcie instytucji państwowych. Ich pacjentów nazywano «Krankengut», chorym towarem”.
W obozach koncentracyjnych „medycy” testowali między innymi sterylizację za pomocą promieniowania roentgenowskiego, sprawdzali działanie wątpliwych leków, prowadzili „badania” nad hipotermią, tyfusem czy malarią i przeprowadzali bestialskie zabiegi chirurgiczne. Za swoje zbrodnie po wojnie zostali postawieni przed trybunałem w Norymberdze.
Jednak nie tylko naziści lubowali się w nieludzkich eksperymentach. Szczególne „osiągnięcia” na tym polu mieli również badacze z Rosji – na przykład Ilia Iwanow, profesor biologii z Uniwersytetu Charkowskiego, który snuł wizje międzygatunkowego krzyżowania ludzi i zwierząt.
Trucizna doskonała
O ile jednak w przypadku Iwanowa nikt poważnie nie ucierpiał, to już eksperymenty prowadzone przez Grigorija Majranowskiego miały bardziej tragiczne konsekwencje. W latach 30. ubiegłego wieku ten toksykolog dostał od Stalina zadanie specjalne. „Oprócz przygotowania skutecznych trucizn miał także stworzyć substancje, które zabijałyby, nie zostawiając śladu w ciele ofiary” – referują Andrzej i Marta Goworscy, publicyści piszący między innymi o naukowcach w ZSRR.
Królikami doświadczalnymi radzieckiego badacza zostali więźniowie. Jak opisują autorzy „Naukowców spod czerwonej gwiazdy”: „Kat otrzymywał od Majranowskiego «zamówienie» , zawierające charakterystykę ofiar do pseudonaukowych eksperymentów, na przykład rasę, wiek, stan zdrowia czy tuszę”.
Co działo się później z „obiektami” badań? Zwyrodniały naukowiec testował na nich takie trucizny jak strychnina, kurara, cyjanek czy akonityna (jeden z najbardziej zabójczych alkaloidów roślinnych).
Kres jego pseudoeksperymentom położył dopiero koniec II wojny światowej. Nie chodziło jednak o to, że zbrodniarza (lub jego mocodawców) ruszyło sumienie. Po prostu w ZSRR przejściowo zniesiono karę śmierci i… zabrakło dla niego skazańców. Co nie oznacza, że przestał zabijać – po prostu robił to poza ścianami laboratorium.
Prawdziwy doktor Frankenstein
Nie zawsze jednak makabryczne badania były efektem szaleństwa bądź zbrodniczych ciągot prowadzącego je naukowca. Zdarzało się, że lekarze w dobrej wierze zmieniali swoich pacjentów w króliki doświadczalne. A że ci czasem umierali? Cóż, było to wkalkulowane ryzyko…
„Chirurdzy nieraz zapuszczali się w ślepe uliczki, (…) dawali się porwać niewczesnej fantazji na długo przedtem, zanim anestezja i sala operacyjna były na nią gotowe” – zauważa Thomas Morris w książce „Sprawy sercowe. Historia serca w jedenastu operacjach”. Tak było choćby w przypadku prac wiktoriańskiego lekarza Charlesa Moora, pioniera leczenia tętniaków aorty.
Procedurę, którą opracował, wykonywano jeszcze w latach 40. XX wieku. Polegała ona na wypełnieniu tętniaka zwojem drutu, wokół którego organizm chorego utworzyłby fibrynową otoczkę, „odcinającą zasilanie” krwiaka. Pierwszy pacjent Moore’a przeżył zaledwie cztery dni (do tętniaka wciśnięto mu 25 metrów stalowego drutu), lecz nie zraziło to środowiska medycznego. Jak opisuje Morris:
Inni chirurdzy szybko docenili elegancką prostotę zabiegu Moore’a i stosowali go z licznymi modyfikacjami. Zamiast drutu próbowano używać katgutu, jedwabiu i końskiego włosia, a dwaj chirurdzy włoscy wprowadzili nawet do wnętrza tętniaka liczne sprężynki zegarowe, który to eksperyment zakończył się śmiercią pacjenta, gdy kilka z tych sprężynek dostało się do serca.
Igranie ze zdrowiem i życiem chorych opłaciło się za to w przypadku francuskiego fizjologa, Charlesa-Édouarda Browna-Séquarda. Nie zamierzał on bawić się w boga – choć, paradoksalnie, celem jego badań było… przywracanie życia zmarłym!
Swój najsłynniejszy eksperyment (na ściętym gilotyną skazańcu) Francuz przeprowadził 18 czerwca 1851 roku. Odczekał, aż ciało przestępcy ogarnie rigor mortis, po czym amputował nieboszczykowi rękę i zaczął wstrzykiwać w nią własną, świeżą krew.
„Dwaj przyjaciele, którzy mu towarzyszyli, ciekawi spektaklu, upuścili z żyły lewej ręki Browna-Séquarda jedną trzecią pinty krwi, którą energicznie ubili i przefiltrowali przez gałganek, po czym wstrzyknęli ją w odciętą kończynę” – relacjonuje autor książki „Sprawy sercowe”. Makabryczna metoda zadziałała – mięśnie skazańca przestały być sztywne i zaczęły reagować na bodźce, kładąc podwaliny pod prace nad sztucznym krążeniem, które dziś nieraz ratuje pacjentów kardiochirurgicznych.
Dzieciństwo rodem z horroru
Eksperymenty na więźniach, skazańcach czy ochotnikach to jedno, zupełnie inną kwestią są jednak badania prowadzone na dzieciach. Poddawanie najmłodszych potencjalnie śmiertelnym procedurom tylko po to, by zaspokoić własną chorą ciekawość bądź przetestować kolejny niesprawdzony pomysł, jest zwyczajnie moralnie złe.
Mimo to nie brakowało ludzi, którzy byli gotowi przymknąć oko na etyczne aspekty tego przedsięwzięcia. Już w XIII wieku cesarz Fryderyk II Hohenstauf, zafascynowany rozwojem mowy u maluchów, kazał zamknąć grupę dzieci w odosobnieniu. Chciał w ten sposób odtworzyć język Adama i Ewy, ale jedyne, co osiągnął, to śmierć małych badanych (którzy na dodatek nie wykształcili sobie żadnej metody komunikacji).
Nad nieletnimi podopiecznymi pastwił się także logopeda Wendell Johnson, autor osławionego „Monster Study”. W 1939 roku wybrał on 22 sieroty, z których niemal połowa się jąkała. Te zacinające się przy mówieniu badacze zachęcali do ćwiczeń. Natomiast dzieci niemające kłopotów z mówieniem lekarz i jego współpracownica, Mary Tudor, zwyczajnie sterroryzowali.
Na skutki nie trzeba było długo czekać. Już po dwóch dniach maluchy zaczęły przejawiać problemy (niektóre całkiem zamilkły). Ze „skutkami ubocznymi” w postaci jąkania nieszczęsne ofiary eksperymentu zmagały się przez wiele lat.
Również chirurdzy mają sobie w tym temacie sporo do zarzucenia. Doktor Leonard Bailey w październiku 1984 roku postanowił przeszczepić nowo narodzonej dziewczynce serce pawiana. Mała pacjentka po zabiegu przeżyła niespełna trzy tygodnie, a cała sprawa odbiła się szerokim echem w środowisku medycznym.
Skalpel na kłopoty sercowe
Na równie chybiony (i opłakany w skutkach) pomysł wpadł w 1948 roku kanadyjski chirurg Gordon Murray. On także zajmował się problemami sercowymi u najmłodszych. Jego podopieczni cierpieli z powodu nieprawidłowości nazywanej kolokwialnie „dziurą w sercu”. To prosta, lecz potencjalnie śmiertelnie groźna wada, którą dziś stosunkowo łatwo się leczy.
W połowie ubiegłego wieku lekarze nie mieli jednak dostępu do wnętrza organu, by móc po prostu zaszyć otwór. Doktor Murray postanowił więc załatać ubytek za pomocą tkanki łącznej z uda. Tak opisuje ten zabieg Thomas Morris w książce „Sprawy sercowe”:
Za pomocą dużej igły przeciągnął dwa czy trzy paski tego materiału na wskroś serca, od przodu do tyłu, tak że przesłoniły otwór, a następnie mocno je dociągnął (…). Murray nazwał tę technikę żywym szwem, gdyż użytym materiałem nie był jedwab czy ketgut, lecz własna tkanka pacjenta.
Sam pomysł był genialny, lecz w praktyce niezadowalający, nigdy bowiem nie dochodziło do całkiem szczelnego zamknięcia otworu. Jedno dziecko zmarło podczas operacji, a stan pozostałej trójki poprawił się tylko nieznacznie.
Ojciec milionów dzieci
O etycznych kosztach postępu medycznego zrobiło się głośno w kwietniu ubiegłego roku, kiedy władze Nowego Jorku usunęły z Central Parku pomnik pioniera nowoczesnego położnictwa, Jamesa Mariona Simsa. Dlaczego? Przecież nie bez powodu nazywano go „ojcem amerykańskiej ginekologii”. Wypracował rewolucyjną technikę naprawiania przetoki pęcherzowo-pochwowej, co w XIX wieku było stosunkowo częstym powikłaniem poporodowym.
I on nie był jednak bez winy. Wprawdzie jako lekarz miał na uwadze przede wszystkim dobro swoich pacjentek, ale jego działania w roli naukowca do dziś budzą grozę.
Zanim bowiem upowszechnił swoją metodę, doskonalił ją na czarnoskórych niewolnicach. Jedną z kobiet zoperował przeszło 30 razy – oczywiście bez znieczulenia. Powszechne było wówczas przekonanie, że Afroamerykanie nie czują bólu, co było lekarzom bardzo na rękę. Wszystko po to, by móc zaoferować „właściwym” pacjentkom najlepszą możliwą opiekę.
Nie był to jedyny przykład poświęcania jednostek w imię większego dobra – bo tak najczęściej szaleńcy i wizjonerzy prowadzący kontrowersyjne eksperymenty medyczne tłumaczą swoje postępowanie. Wystarczy wspomnieć Tuskagee i Gwatemalę, gdzie amerykańscy uczeni zarażali obywateli kiłą, czy przypadek z 2016 roku, kiedy to koncern farmaceutyczny testował na pacjentach z Rumunii środki psychotropowe – bez ich zgody!
Jednak czy takie postępowanie można w ogóle usprawiedliwić? Zdaniem niektórych – tak, ponieważ bez eksperymentów na ludziach medycyna stałaby w miejscu. Inni uważają jednak, że koszt jest zbyt duży, niezależnie od korzyści. Ostatecznie naczelna zasada tej nauki brzmi: „nie szkodzić”.
Bibliografia:
- Stephen Amidon, Thomas Amidon, Genialna maszyna. Biografia serca, Znak, 2012.
- Marta i Andrzej, Goworscy, Naukowcy spod czerwonej gwiazdy, PWN 2016.
- Thomas Morris, Sprawy sercowe. Historia serca w jedenastu operacjach, Wydawnictwo Literackie, 2019.
- Gretchen E. Schafft, Od rasizmu do ludobójstwa. Antropologia w Trzeciej Rzeszy, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2006.
- Ings Simon, Stalin i naukowcy, Agora 2017.
- Jürgen Thorwald, Stulecie chirurgów, Znak 2010.
- L. Lewis Wall, The medical ethics of Dr J Marion Sims: a fresh look at the historical record, „Journal of Medical Ethics”, 2006/06, 32(6).
KOMENTARZE (28)
Dla zgodności z faktami proszę o następujące poprawki:
nazistowscy „lekarze” – niemieccy „lekarze”
Hitlerowscy „medycy” – niemieccy „medycy”
naziści lubowali się w nieludzkich eksperymentach – Niemcy lubowali się w nieludzkich eksperymentach.
W całym akapicie słowo „Niemcy” nie pada ani razu. Dlaczego, szanowna redakcjo, bierzecie udział w przekłamywaniu historii i zacieraniu odpowiedzialności Niemców? Tylko proszę się nie wykręcać, bo w kolejnym zdaniu już wprost piszecie o Rosji, w kolejnych akapitach o Francji i Kanadzie, a słowa „Niemcy” w kontekście tego co robili podczas wojny unikacie jak ognia.
Drogi BM,
słowa „naziści” i „Niemcy” nie są równoznaczne. Pisaliśmy o tym m.in. tutaj: https://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/09/03/internet-klamie-nazisci-istnieli-naprawde/
Jeżeli zaś chodzi o lekarzy prowadzących z ramienia III Rzeszy eksperymenty medyczne, to nie wszyscy oni byli Niemcami – na przykład Hans Delmotte, który w Auschwitz oraz Dachau prowadził eksperymenty nad tyfusem był Belgiem, z kolei Leonardo Conti, biorący udział w niesławnej akcji T4 był Szwajcarem. A to zaledwie dwa przykłady – medyków innego niż niemieckie pochodzenia prowadzących te potworne „badania” było bowiem więcej. W związku z tym, w przypadku ogólnego (jak zostało to uczynione w tym artykule w kontekście sadystycznych lekarzy hitlerowskich; nie opisuję bowiem poszczególnych przypadków, jak ma to miejsce w dalszych akapitach, lecz lekarzy działających w strukturach hitlerowskich Niemiec ogólnie) traktowania tematu hitlerowskich zbrodni to właśnie pisanie „Niemcy” byłoby zakłamywaniem historii.
Pozdrawiam serdecznie
1. Jakiej narodowości był Josef Mengele?
2. Dla rządu jakiego państwa pracował i jak brzmiała oficjalna nazwa tego państwa?
3. Jaki naród w większości zamieszkiwał to państwo?
4. Jak brzmi tytuł hymnu tego państwa?
5. Jakie jest pierwsze słowo hymnu tego państwa?
6. Co oznacza litera D w NSDAP?
Drogi BM,
Josef Mengele był Niemcem, jednak tekst (a właściwie ten fragment) nie jest poświęcony jemu, lecz lekarzom prowadzącym eksperymenty na rzecz III Rzeszy ogólnie – a oni byli różnej narodowości – stąd lepszym słowem na ich określenie jest „naziści” niż „Niemcy” (co tłumaczy podlinkowany przeze mnie artykuł). Polacy pracujący poza granicami kraju także pozostają Polakami – niezależnie od hymnu państwowego kraju, w którym znaleźli zatrudnienie.
Pozdrawiam serdecznie
Zamiast odpowiedzi na pytania – mieszanie Polaków w dyskusję. Czemu mnie to nie dziwi…
Będąc za granicą nadal będę Polakiem. Nawet jak bede handlował organami dzieci z domów dziecka. Miejsce pracy i pracodawca nie czyni mnie np. „czeczenem”. Rozumiesz teraz?
Eksperymenty na ludziach były przeprowadzane na zlecenie rządu państwa o nazwie Rzesza Niemiecka (III Rzesza to nazwa nieoficjalna), który to rząd został demokratycznie wybrany przez niemiecki naród. Partia rządząca nazywała się Narodowosocjalistyczna !!!>>Niemiecka<<!!! Partia Robotników. Osoby, które przeprowadzały te eksperymenty były, siłą rzeczy nawet, w większości narodowości niemieckiej. Wszystko to zebrane w całość daje wyraźny obraz faktu, że za przeprowadzane w niemieckich obozach eksperymenty odpowiedzialność ponoszą Niemcy i nie zmieni tego fakt, że wśród nich były też osoby innych narodowości. Natomiast pisanie, że byli to bliżej nieokreśleni "naziści" czy "hitlerowcy" i unikanie wszelkimi siłami stwierdzenia, że to Niemcy to celowe przekłamywanie historii mające na celu zdjęcie z Niemców odpowiedzialności.
Żeby zrozumieć dlaczego szanowna pani dziennikarka Maria Procner piszę w taki sposób wystarczy spojrzeć na jej dotychczasową karierę:
Dziennikarz
Nazwa firmy Gazeta Wyborcza
Okres zatrudnienia maj 2013 – cze 2013
Redaktor prowadzący
Nazwa firmy Bauer Media
Okres zatrudnienia paź 2013 – cze 2017
Co do Bauer Media to bardzo ciekawe kontrowersje związane są z tą firmą.
Josef K swoim komentarzem pięknie wyjaśnił. Nic dodać, nic ująć.
Widzę, że w tekście zmienili „III Rzesza” na „nazistowskie Niemcy”,
„badaczka zajmująca się hitlerowskimi Niemcami” – wcześniej było „III Rzeszą”, a słowo „Niemcy” nie padło ani razu.
Ciekawe czy to pani redaktor się zreflektowała, czy ktoś poprawił.
Drogi BM, zmiana została dokonana, ponieważ zauważyłam powtórzenie, którego wcześniej nie dostrzegłam, co stanowiło nienajlepsze rozwiązanie stylistyczne.
Pozdrawiam serdecznie
A dlaczego mnie nie dziwi że masz siano w głowie i nic nie rozumiesz?
Goebbels byłby z pani dumny.
Tak, sprawcami zbrodni są naziści i Polacy, a ofiarami Niemcy.
Szanowny Redaktorze, wprawdzie dyskusja jest już dość stara, ale muszę się zgodzić z „BM”. Pańska retoryka prowadzi do absurdów. Po pierwsze czy jest Pan pewien, że wszyscy lekarze prowadzący te eksperymenty byli „nazistami”? A co jeżeli kilku z nich nie lubiło Hitlera, miało inne poglądy polityczne, ale uczestniczyli w eksperymentach bo była to okazja do zaspokojenia ciekawości? A co z presonelem, którego nikt nie pytał o poglądy polityczne? Może w takim razie „naziści” to też zbytnie uogólnienie? A jest jakaś twarda definicja pozwalającia określić kogoś nazistą?
Idąc dalej tym tokiem rozumowania jeżeli na okręcie Schleswig-Holstein wśród załogi znajdował się jakiś obcokrajowiec, to może nie wypada pisać, że to Niemcy rozpoczęli drugą wojnę światową?
To jest tzw. szukanie dziury w całym i pretekstu, żeby nie użyć słowa Niemcy. To Niemcy doprowadzili do sytuacji umożliwiającej te badania i w zdecydowanej większości Niemcy je wykonywali i to Niemcom należy narodową odpowiedzialność przypisać.
Bardzo przepraszam za pisanie „Pan”, Pani Mario, to przez niedopatrzenie.
Zgodzi się więc Pani z tezą, że II wojnę w Zatoce Perskiej nie zrobili amerykanie tylko republikanie?
III Rzesza to przecież Niemcy człowieku, o czym Ty mówisz?!
Mengele to był kto? Francuz? Belg? Kanadyjczyk? To był Niemiec! Państwo nazistowskie to Niemcy.
Nie wszyscy Niemcy byli faszystami,dlatego taka nazwa jak w poście jest prawidłowa,według mnie
I nawet nie tylko dlatego pisanie „naziści” zamiast „Niemcy” jest lepsze, a przede wszystkim dlatego, że to wszystko co wydarzyło się w latach 1933-1945 wydarzyło się nie dlatego że wydarzyło się w Niemczech a Niemcy są jakoś bardziej skłonni do takich czynów, tylko dlatego że wydarzyło się w państwie nazistowskim – to ustrój na to pozwolił, a nie narodowość. Upieranie się, że należy pisać „Niemcy” i wyłącznie tak, jest w mojej opinii szkodliwe, gdyż wprowadza w mylne przekonanie, że nikt inny nie byłby do tego zdolny i zwiększa tylko prawdopodobieństwo, że coś takiego może się powtórzyć…
A co z japońską jednostką 731, moim zdaniem do tych czasów nie było niczego gorszego, a Ischii przewyższył swym sadyzmem i Hitlera i Stalina i pseudolekarzy na usługach tych rezimów do kupy wziętych. Czyżby ten temat dalej pozostawał tematem tabu?
Drogi Anonimie,
temat zbrodni Japończyków nie jest tabu. Tekst o pseudolekarzach z Jednostki 731 opublikowaliśmy w 2016 roku: https://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/10/07/japonscy-doktorzy-mengele-bestie-o-stokroc-gorsze-od-hitlerowcow/
Nie było sensu powielać tych treści, tym bardziej, że chciałam również ukazać, jak na ludziach eksperymentowali zwyczajni lekarze, nie tylko zbrodniarze wojenni. Natomiast jeśli temat Cię interesuje, polecam lekturę podlinkowanego artykułu
Pozdrawiam serdecznie
Nawiasem mówiąc, jestem ciekaw jak się czuje polonia lub była polonia z Charbinu, która doskonale wiedziała co się dzieje za ich opłotkami i dalej trzyma gęby zamknięte na kłódkę.
Powielasz za to inne nad wyraz znane treści, trochę to to niesprawiedliwe, tym bardziej że o japońskich zbrodniach w Europie mało kto słyszał, ja o nich wiem z pierwszych ust, wy napisaliście artykuł ja się tam wybieram, a moim celem jest, by się o tym cały świat dowiedział i żeby gen.MC Arthur nie był taki święty , może gdzieś tam w rzece Sungari odnajdę prochy pradziadka, na sto procent byli tam również Polacy?
Nic o gościu co położył podwaliny medycyny kosmicznej i lotniczej? Bezkarnie eksperymentował a potem pracował w USA. Zmarł ze starości fetowany za swe osiągnięcia. A wyniki do dziś sa wykorzystywane
Zwierząt żal
„prowadzili „badania” nad hipotermią,” Do ciężkiej vibrio cholerae, czy von Braun „konstruował” rakiety?
BADANIA nad hipotermią zleciło Luftwaffe (cóż, piloci byli cenniejsi niż marynarze) i w przeciwieństwie do tych zleconych przez partię były jak najbardziej profesjonalne!!! Na czym najpierw skorzystały wojska zwycięzców, a potem wszyscy. Bez nich nie moglibyśmy się dziś zachwycać „cudownie” ocalonym przez tego czy innego profesora.
Zaś jeśli ktoś uważa, że takie specyficzne podejście do etyki jest domeną różnych paskudnych dyktatur niech sobie sprawdzi jak wyglądały badania nad chorobą popromienną w wolnej i demokratycznej Wielkiej Brytanii.
Przecież stale eksperymentują ,tyle że na zwierzętach- A powinni eksperymentować na ludziach,skoro wyniki badań są potrzebne dla ludzi. I w tym celu powinni brać więźniów.