- „Przecież pani nie jest dzieckiem…. Dlaczego pani udaje, że mnie pani nie rozumie?” – niecierpliwie dopytywał komisarz rosyjskiej policji. Olka uparcie milczała, choć zza ścian dobiegały ją krzyki torturowanych.
To była jedna z najgorszych decyzji, jakie Aleksandra Szczerbińska (przyszła pani Marszałkowa Piłsudska) podjęła w życiu. W 1906 roku zarządzała nielegalnymi składami broni Polskiej Partii Socjalistycznej. Podlegali jej kurierzy, szmuglujący karabiny, pistolety, materiały wybuchowe. Gdy jeden z nich nie dotarł do celu, zbrojmistrzyni postanowiła osobiście go poszukać.
Odwiedziła rodziców kuriera w ich mieszkaniu. Niczego nie podejrzewając, niemal beztrosko podeszła do drzwi i zapukała. Spodziewała się ujrzeć służącą. Ale zamiast niej drzwi otworzyli dwaj rosyjscy policjanci.
„Kto jest ta pani?”
Mieszkanie – jak twierdziła sama Olka – wyglądało tak, jakby z całą mocą przewalił się przez nie huragan. Meble poprzewracano, poduchy i obicia zostały pocięte i poszarpane. Ze ścian zdarto obrazy i firanki, a bibeloty i szpargały, najwidoczniej powyrzucane z półek i szuflad, walały się po podłodze. W środku poza żandarmami znajdowali się także rodzice nieobecnego kuriera: pobladli i milczący.
Olka wiedziała, że dobrze orientują się oni w partyjnej działalności syna, nie była jednak w stanie przewidzieć, do czego posuną się w krytycznej sytuacji. Gdyby dla dobra dziecka zaczęli sypać, nie mogłaby nawet mieć do nich pretensji. Ci jednak do ostatniej chwili zachowali zimną krew.
– „Kto jest ta młoda pani?” – tonem nie znoszącym sprzeciwu dopytywał jeden z policjantów. Matka kuriera szła tymczasem w zaparte. – „Nigdy jej w życiu nie widziałam” – powtarzała raz za razem. Ani nie chciała potwierdzić, że syn zna Olkę, ani przyznać, że kiedykolwiek widziała ich razem. Nic nie wiem – brzmiała jej jedyna odpowiedź.
- Piłsudski planował napad na bank. W tym skoku WSZYSTKO poszło nie tak, jak powinno
- To była jedna z najściślej strzeżonych tajemnic przedwojennej Polski. Piłsudski dla kobiety porzucił Kościół i zmienił wyznanie
- Piłsudski potrafił być bydlakiem i sadystą. Czy to on popchnął do samobójstwa Leonardę Lewandowską?
Ja tylko uczę francuskiego
Zniecierpliwiony policjant zwrócił się wreszcie do niezapowiedzianej przybyszki. Olka zdążyła już ułożyć sobie w głowie odpowiedzi na każde z pytań, których mogła się spodziewać. Twierdziła uparcie, że jest korepetytorką i że usłyszała, iż tutejsza rodzina może mieć dla niej zajęcie. W związku z tym postanowiła zadzwonić i zapytać, czy to prawda.
Odpowiedź nie była nawet zupełnym kłamstwem. W miarę jak obowiązki partyjne zajmowały jej coraz więcej czasu, Olka zrezygnowała z pracy biurowej i utrzymywała się właśnie z udzielania lekcji francuskiego. Mogła łatwo udowodnić, że ma wykształcenie, kompetencje i grono uczniów. Policjantów to wszystko jednak nie interesowało.
Podczas gdy panna Szczerbińska wciąż liczyła, że wyprowadzi żandarmów w pole, oni już doskonale wiedzieli, z kim mają do czynienia. Zbrojmistrzyni Bojówki została zatrzymana i odstawiona do carskiego aresztu śledczego przy ulicy Daniłowiczowskiej. Na miejscu zrewidowano ją, a następnie zaprowadzono do ciasnego pokoju przesłuchań. Tam czekał już na nią komisarz policji.
Najgorszy pseudonim to brak pseudonimu?
– „Pani jest Aleksandra Szczerbińska i w partii znana jest pani jako »Ola«” – zaczął, nawet nie próbując kryć się z tym, jak wiele posiada na jej temat informacji.
– „Nie wiem, jakiej partii czyni mnie pan członkiem. Ola nazywano mnie od dziecka” – odpowiedziała hardo aresztantka. Ale w głębi serca zaczęła chyba robić sobie wyrzuty, że nigdy nie podeszła z odpowiednią powagą do kwestii partyjnych pseudonimów. Rzeczywiście kazała towarzyszom mówić na siebie „Ola”, co niespecjalnie pomagało w zakamuflowaniu jej tożsamości. Teraz nie zostawało nic innego, jak tylko iść w zaparte i wypierać się wszelkiej wiedzy. O sobie, o partii, o polityce czy o czymkolwiek innym, o co zostanie zapytana.
– „Przecież pani nie jest dzieckiem…. Dlaczego pani udaje, że mnie pani nie rozumie?” – rozzłościł się wreszcie komisarz. – „Proszę odpowiadać na pytania, bo jak nie, to ja już znajdę środki, żeby panią zmusić”. Olka jednak uparcie milczała. Gdzie znajduje się siedziba partii? Cisza. Kto jest przywódcą organizacji? Cisza. Jak długo zna Józefa Piłsudskiego? Nic, tylko milczenie i wzrok pełen obojętności.
„Policjantowi widocznie znudziła się zabawa” – relacjonowała panna Szczerbińska. Nie znaczy to jednak, że dla świętego spokoju zwolniono ją z aresztu, zanim na dobre zdążyła się w nim rozgościć.
„Nigdy przed jego przyjściem nie usnęłam”
Zamiast do drzwi wyjściowych, została odprowadzona do celi. Rozległego, wilgotnego i cuchnącego pomieszczenia, w którym na brudnej podłodze leżały pokotem na barłogach dziesiątki zabiedzonych i zawszonych kobiet.
Za ubikację służyło jedno wiadro, nad którym unosił się odór moczu, a za prowiant uznawano gorącą wodę pokrytą warstwą cuchnącego tłuszczu. Jeść trzeba było z ziemi, myć wolno było się tylko w lodowatej wodzie z jednej miednicy. Poza garstką aresztantek politycznych w celi przebywały głównie kobiety, które sama Olka określała mianem społecznych mętów. Złodziejki, prostytutki, „kryminalistki różnego typu”.
Pomieszczenie wypełniały płacz i histeryczne wrzaski. Największe niebezpieczeństwa czaiły się jednak poza czterema ścianami tej zatęchłej, ciemnej nory. Nocami, około drugiej, do sali wkraczał strażnik z latarnią, wzywając tę czy inną aresztantkę na przesłuchania.
„Nigdy przed jego przyjściem nie usnęłam, bojąc się stanąć przed policjantem zaspana, niepanująca zupełnie nad sobą” – relacjonowała kierowniczka składów broni. W efekcie sypiała krótko, a dnie spędzała w półprzytomnym letargu. I w strachu, bo zza ściany stale dobiegały potworne krzyki torturowanych.
Odpoczynek na Pawiaku
Trzy tygodnie w zawszonej celi i seria brutalnych przesłuchań nie zdołały złamać Olki. Konsekwentnie milczała, tak długo, aż zdecydowano o przeniesieniu jej do niesławnego więzienia na Pawiaku. A więc do miejsca, które okazało się… przyjemną i wręcz cywilizowaną odskocznią od ohydnego lochu, w którym dotąd przebywała.
„Warunki były bez porównania lepsze” – zanotowała. – „Mieszkałyśmy w małych, kilkuosobowych celach, zupełnie wygodnych, z krzesłami, stołami i składanymi łóżkami. Co dzień wolno nam było wychodzić na półgodzinny spacer na dziedziniec. Pozwolono mieć książki i inne rzeczy pierwszej potrzeby”.
Na tle katowni na Daniłowiczowskiej to był najprawdziwszy kurort.
Źródło:
Artykuł powstał w oparciu o pamiętniki Aleksandry Piłsudskiej. Najnowsze wydanie: A. Piłsudska, Wspomnienia, LTW, Łomianki 2004.
KOMENTARZE (4)
Piękny był ten sobór św. Aleksandra Newskiego w Warszawie! To nie był żaden symbol ucisku Polaków tylko po prostu świątynia. Miejsce, którym ludność prawosławna modliła się do Boga. Czy musieli ją zniszczyć ci przeklęci polscy barbarzyńcy?
Proszę sobie zadać podobne pytanie, gdy idzie o kościoły katolickie na ziemiach wschodnich? Musieli ci rosyjscy barbarzyńcy? Proszę poszukać czegoś o Abchazji.
Ludność prawosławna, czyli rosyjscy okupanci. Zostali wyproszeni, poszli do siebie. A ta ogromna cerkiew, która została postawiona w centralnym miejscu nie jako miejsce sakralne, tylko jako symbol obcego panowania nie miała już racji bytu.
to nie jest Polka . Ta na fotce.