Gorące kąpiele, trzy posiłki dziennie, bogaty program rozrywkowy i brak troski o jutro. Jeśli wierzyć sekretarce Goebbelsa, Brunhilde Pomsel, hitlerowcy uwięzieni po wojnie w byłych obozach zagłady wiedli całkiem niezłe życie. Zwłaszcza w porównaniu do wcześniejszych „lokatorów” fabryk śmierci.
Po wojnie wyzwolone obozy zagłady bynajmniej nie świeciły pustkami. Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych, Ławrientij Beria, uznał, że skoro Niemcy przygotowali już odpowiednią infrastrukturę, grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Na mocy jego rozkazu w sierpniu 1945 roku na terenie byłego obozu koncentracyjnego Buchenwald powstał sowiecki obóz specjalny nr 2.
Trafiali do niego głównie naziści – zarówno zbrodniarze wojenni, jak i bierni uczestnicy horroru, jaki zgotował Europie Hitler. Więźniowie byli w Buchenwaldzie niemal całkowicie odizolowani od świata zewnętrznego. Wielu już zresztą do niego nie wróciło – zmarli z powodu wycieńczenia, chorób i niedożywienia.
Szczęście w nieszczęściu
Jednak ze wspomnień Brunhilde Pomsel, która relacjonuje swoje życie i karierę w III Rzeszy na łamach książki „Niemieckie życie. Byłam sekretarką Goebbelsa”, wyłania się zgoła inny obraz codzienności internowanych nazistów. Przyznaje ona, że chwilami w niewoli wręcz… dobrze się bawiła.
Oczywiście sam przymusowy pobyt w izolacji, najpierw w Buchenwaldzie, a później w Sachsenhausen oraz w zajętej przez Sowietów fabryce we wschodnim Berlinie, nie był dla Brunhilde szczególnie atrakcyjny. Żałowała, że w porę nie uciekła z ministerstwa propagandy. Przyznawała jednak, że miała szczęście w nieszczęściu. Ostatecznie znalazła się w sytuacji o niebo lepszej niż wojenni więźniowie obozu, a nawet jej przebywający na wolności rodacy!
W przeciwieństwie do Niemców, którzy uniknęli internowania, nie musiała się martwić powszechnym wówczas bezrobociem. Czas spędzała na rozmowach z innymi osadzonymi kobietami. Wszystkie dobrze zdawały sobie sprawę, że nie mają wielu powodów do narzekania. Więzienna stołówka wydawała trzy posiłki dziennie, a z kranów w łaźni płynęła ciepła woda. I choć warunki nie były może luksusowe, to i tak w porównaniu do tego, jak wyglądała rzeczywistość obozowa zaledwie kilka miesięcy wcześniej, więźniarki były w komfortowej sytuacji. W książce „Niemieckie życie. Byłam sekretarką Goebbelsa” Pomsel opowiada:
(…) haczyk numer 47 był mój. I gdy ja brałam prysznic, ubranie było czyszczone i pod tym samym numerem wieszane w innym pomieszczeniu (…), gdzie było zawsze ciepło. (…) potem zrobiło mi się niedobrze, jak sobie wyobraziłam, że w tym samym miejscu, na które zawsze się cieszyłyśmy, (…) te same urządzenia były używane do puszczania gazu w celu zabicia Żydów.
Co ciekawe, w obozie nie miała jeszcze pojęcia, co właściwie wydarzyło się podczas wojny. O prawdziwych rozmiarach i charakterze hitlerowskiej zbrodni dowiedziała się dopiero po wyjściu z niewoli.
„Miałam miłe momenty”
Tymczasem w Buchenwaldzie żyła w błogiej nieświadomości i chętnie oddawała się rozrywkom, które nieco ubarwiały monotonną codzienność. Już naziści urządzili tu prawdziwy teatr ze sceną i kanałem dla orkiestry. Po przejęciu placówki Rosjanie uporządkowali go i wznowili jego działalność. Jak wspominała Brunhilde: „poodbierali ludziom skrzypce i flety, przynieśli je do obozu i zestawili wspaniałą orkiestrę”. Ona sama odegrała nawet główną rolę w napisanym przez jednego z jeńców przedstawieniu „Wzorowa uczennica”.
Jak się to miało do doświadczeń innych internowanych nazistów? Czy zażarcie deklarująca niewinność sekretarka Goebbelsa, opisując swoje życie, scharakteryzowała typowy los sowieckich więźniów? A może po prostu miała wyjątkowe szczęście? Relacje innych osadzonych, którzy lata tuż po wojnie spędzili w zaadaptowanych na potrzeby nowej władzy ponazistowskich zabudowaniach, nie brzmią już tak różowo.
Doraźne więzienia tworzone na terenie byłej III Rzeszy i wyzwolonej Polski stały się w 1945 roku „domem” dla setek tysięcy Niemców, w różny sposób zamieszanych w działalność hitlerowskiej machiny terroru. Nie wszystkim było dane wyjść na wolność. Ilu internowanych nazistów poniosło – zdaniem wielu w pełni zasłużoną – śmierć w miejscach kaźni, które sami wybudowali kilka lat wcześniej? Trudno powiedzieć. Brunhilde Pomsel miała jednak sporo szczęścia, że nie została jedną z nich. Zmarła dopiero dekady później w domu spokojnej starości w wieku 106 lat.
Źródło:
Ciekawostki to kwintesencja naszego portalu. Krótkie materiały poświęcone interesującym anegdotom, zaskakującym detalom z przeszłości, dziwnym wiadomościom z dawnej prasy. Lektura, która zajmie ci nie więcej niż 3 minuty, oparta na pojedynczych źródłach. Ten konkretny materiał powstał w oparciu o:
- B. Pomsel, T. D. Hansen, Niemieckie życie. Byłam sekretarką Goebbelsa, Bellona 2018.
KOMENTARZE (13)
Prawdopodobnie podeszły wiek i wyksztalcenie spowodowały
łagodniejsze traktowanie .
Wydaje się że jednak podkolorowala
rzeczywistosc więźnia na terenie dawnego obozu zagłady.
Świadectwa innych więźniów wskazują na to, że faktycznie Brunhilde Pomsel miała tendencję do niezauważania rzeczy złych w swoim otoczeniu, a wyolbrzymiania dobrych – ta wybiórcza „ślepota” na świat zewnętrzny bije zresztą z jej wspomnień we wszystkich okresów – z tego względu lektura jej autobiografii jest niezwykle interesująca i pouczająca w kwestii tego, jak Niemcy postrzegali działania nazistowskich władz.
Stalin jednak to był za dobry człowiek.
Według Mao był aż w 70% dobry, a w 30% zły;)
Polecamy serdecznie lekturę artykułu: https://twojahistoria.pl/2018/11/08/stalin-byl-w-siedemdziesieciu-procentach-dobry-i-w-trzydziestu-procentach-zly-jak-mao-ocenil-krytyke-kultu-stalina-i-nowy-kurs-zwiazku-radzieckiego/
Zależy dla kogo.
Ręce opadają…
Zastanawia mnie stwierdzenie że przebywając w obozie internowania nie miała jeszcze pojęcia co zdążyło się w czasie wojny a o prawdziwej skali wydarzeń dowiedziała się po wyjściu z obozu. Proszę wybaczyć ale nie kupuje tego, sekretarka ministra propagandy Josefa G. nie miała o niczym pojęcia? To zwykła wymówka wszystkich hitlerowców poczynając od wierchuszki z procesu norynberskiego. Oni nigdy nie mieli o niczym pojęcia, a jak już udowodniono im że jednak nie dość że wiedzieli to sami popełniali te zbrodnie, to pojawiała się wymówka nr 2: „my tylko wykonywaliśmy rozkazy” . Nie znam źródła, nie miałem go w rękach ale sądzę że troszkę pokpiliscie tzw krytykę zrodel i uwierzyliscie na słowo osobie która chciała się wybielic. Zważywszy że propagandy ona uczyła się od samego Goebellsa i kreowanie rzeczywistości miała w małym palcu…
Bardzo dziękujemy za wypowiedź!
Kluczem do tekstu jest umieszczone na samym początku stwierdzenie: „jeśli wierzyć” – nie zakłada ono jednak, że uwierzyliśmy. Warto też zapoznać się z samym źródłem i postacią przed wydaniem tak jednoznacznego sądu.
Tekst powstał na podstawie wspomnień Brunhilde Pomsel – dlatego ukazuje kwestię jej uwięzienia, a także jej wiedzy bądź nie z jej punktu widzenia. Nigdzie nie jest napisane, że wierzymy jej na słowo. Oczywiście można nie kupować jej historii – wiele osób zresztą jej nie kupiło. Z drugiej strony twierdzenie, że uczyła się propagandy od Goebbelsa i kreowanie rzeczywistości miała w małym palcu jest nieco na wyrost – nie była ona osobistą sekretarką ministra, a jedynie jedną z wielu zatrudnionych w sekretariacie kobiet. Zresztą w ministerstwie propagandy niekoniecznie spotykała się z prawdziwymi danymi – tym bardziej, że jej praca (znów – według jej własnej relacji, ale z braku innych naocznych świadków trudno tu jednoznacznie rozstrzygać o czymkolwiek) polegała w dużej mierze na przetwarzaniu komunikatów oficjalnych (a więc już przekłamanych). Za tym, że faktycznie mogła być nieświadoma rozmiaru zbrodni i jej charakteru, świadczyć może także fakt, że nie miała pojęcia, co mogło przytrafić się jej przyjaciółce – Żydówce (która została zamordowana w obozie), kiedy ta nagle zniknęła. Sama zresztą Pomsel przyznaje, że ignorancja była jej olbrzymim grzechem i błędem.
Oczywiście wielu zbrodniarzy hitlerowskich używało tego argumentu na swoją obronę – ale Pomsel w momencie, gdy mówiła te słowa, nie musiała się już przed niczym bronić. Była staruszką, która – jak można wnioskować – przeżyła całkiem szczęśliwe życie.
Również to, w jaki sposób opowiadała o swoich doświadczeniach obozowych sugeruje, że była po prostu osobą potrafiącą ignorować rzeczywistość i widzieć ją w wygodny dla siebie sposób. Trudno się kłócić z jej słowami tym bardziej, że już nie żyje i nie sposób dowiedzieć się prawdy.
Oczywiście nikt nie uważa, że jej bezczynność i ignorancja zakrawająca na naiwność były właściwą postawą, lecz należy pamiętać, że takich jak ona, zwyczajnych ludzi, którzy zwyczajnie woleli nie wiedzieć i przymykali oko na rzeczywistość, bo zmierzenie się z nią było dla nich zbyt trudne, były dziesiątki, a nawet setki tysięcy (i nie mówimy tu o odpowiedzialnych za piekło wojny zbrodniarzach, lecz ludziach, którzy w tamtych niełatwych czasach usiłowali wieść „normalne” życie.
To jest BARDZO mało prawdopodobne że ona mówi prawdę. Wątpię żeby taki dyktator jak Stalin był taki łagodny, nawet dla kobiety w podeszłym wieku.
Pani Pommsel bredzi na potęgę Miesza mity z rzeczywistością ( gazowanie nigdy nie odbywało się w prawdziwych umywalniach), jej wspomnienia maja znikoma wartość. To przypadek dla psychologii i geriatrii ..
Zdecydowanie do relacji Brunhilde Pommsel trzeba podchodzić z dystansem – tym bardziej, że opowiedziała je po bardzo wielu latach (książka jest zapisem jej rozmów nagranych do materiału filmowego)
Ja myślę, że dużo pamiętała z dawnych czasów. Mogła nie wiedzieć co jadła wczoraj na kolację ale co było pół wieku temu z pewnością pamiętała. Starsi ludzie często tak właśnie mają. Z kolei zastanawia to, czy przekazała prawdę, półprawdę, a może nieprawdę.
Ciekawa wydaje się ta książka. Szczególnie pod kątem zaburzeń osobowości tej Pani.