Wierzono, że ten preparat pozwala odmłodnieć o dziesiątki lat. Za jego sprawą staruszki stawał się powabnymi młódkami. Jednocześnie miał to być pierwszy kosmetyk w Europie i… skuteczny środek na ból zębów. Czy naprawdę wynalazła go siostra Kazimierza Wielkiego?
„Wódki czterykroć czyszczonej trzy części. Łodygę i liści rozmarynu dwie części. Należy to razem umieścić w szczelnie zamkniętym naczyniu i pozostawić w ciepłym miejscu na pięćdziesiąt godzin, a następnie w specjalnym naczyniu przedestylować. Zażywać rano w pokarmie lub napoju po jednej drachmie przez kilka tygodni”.
Recepturę tej treści spisał w roku 1666 lekarz z włoskiej Padwy, Jan Praevotius. Od razu jednak zastrzegł, że nie jest jej autorem. Stwierdził, iż przepis odnalazł jako młodzieniec, wertując księgozbiór pewnej szanowanej cypryjskiej rodziny. Wśród starych manuskryptów natrafił na zakurzony brewiarz uważany za szczególnie cenną familijną pamiątkę. Opowiedziano mu, że dostał się on na Cypr jako prezent od panującej całe stulecia wcześniej węgierskiej królowej Elżbiety przesłany „na znak wzajemnej życzliwości”.
W kodeksie – jak utrzymywał Jan Praevotius – znajdowała się odręczna notatka monarchini, tłumaczącej, w jaki sposób poradziła sobie z ciężką chorobą, która dopadła ją jako staruszkę: „Ja, Elżbieta, królowa Węgier, bardzo słaba i chora na podagrę, korzystałam przez rok z tej recepty; dał mi ją pewien eremita, którego nie widziałam ani nigdy wcześniej, ani później, i szybko wyzdrowiałam oraz powróciłam do sił”.
Cytowana przez lekarza królowa podkreślała, że lek przywrócił jej nie tylko siły, ale też – urodę. Stała się na nowo tak powabna, że aż zaczęli się zgłaszać kandydaci do jej wdowiej ręki. „Odmówiłam jednak z miłości do Jezusa Chrystusa, pana mojego, od którego anioła, jak wierzę, dostałam ową receptę” – wyjaśniła władczyni.
Lekarstwo godne królów
Autorkę notatki identyfikować można tylko i wyłącznie z Elżbietą Łokietkówną. Siostrą Kazimierza Wielkiego i niezwykle wpływową królową Węgier oraz regentką Polski. Tak też robiono przez całe wieki.
Samuel Timon, uważany za jednego z pierwszych słowackich historyków, pisał na początku XVIII stulecia, że za sprawą niezwykłej mikstury matka Ludwika Węgierskiego jeszcze w wieku osiemdziesięciu lat była tak silna i energiczna, iż tańczyła wśród dworzan. Informacja po części jest w oczywisty sposób fałszywa, bo Elżbieta nie dożyje aż tak sędziwego wieku. Z drugiej strony wiadomo jednak dobrze, że córka Łokietka uwielbiała tańce. A „jej” lekarstwo w epoce oświecenia wzięło szturmem zachodnioeuropejskie apteki.
Mówiono na ten specyfik „woda królowej węgierskiej”. Z zamiłowaniem używał go chociażby francuski król Ludwik XVI. Jego dwórki i poddane oblewały się wodą, by upiększać twarz, a nawet – przepłukiwały nią usta dla zwalczenia bólu zębów. Mikstura była produkowana na wielką skalę w Lyonie i Montpellier, a w jej skuteczność wierzono także daleko poza granicami Francji. Zachowały się chwalące ją łacińskie wiersze, a także – odnoszące się do jej skuteczności austriackie rysunki satyryczne.
Liczy się dobry marketing
O niezwykłym wynalazku siostry Kazimierza Wielkiego pisze się również dzisiaj. Na jednym z najpoczytniejszych portali w polskim internecie można nawet wyczytać, że… to Elżbieta Łokietkówna „wymyśliła kosmetyki”. O ile jednak legenda o cypryjskim brewiarzu i o niemal magicznym specyfiku naszej długowiecznej bohaterki brzmi intrygująco, o tyle – jest kompletnie fałszywa. Jan Praevotius istniał naprawdę i w istocie pochodził z Padwy. Nigdy jednak… nie napisał ani słowa o Elżbiecie i jej lekarstwie! Cała opowieść jest tylko i wyłącznie późnym falsyfikatem kolportowanym dla podbicia sprzedaży popularnego w XVIII stuleciu specyfiku na długowieczność.
Popularnego – co warto podkreślić – w różnych krajach, w tym w Polsce, gdzie mówiono na niego „larędogra”. Zarazem jednak kompletnie nieznanego w kraju, z którego rzekomo pochodził. „Wody królowej węgierskiej” nie sprzedawano nad Balatonem ani w wieku XIV, ani nawet – na początku XVIII.
Ziarno prawdy
Opowieść o tajemniczym lekarstwie powiązano z Elżbietą, bo była ona jedną z najlepiej znanych, najbardziej zasłużonych, ale też – najdłużej żyjących spośród węgierskich królowych. Na zachodzie nie przejmowano się pewnie autentyzmem tej historii. Trudno jednak nie dostrzegać, jak trafnie wpisuje się ona w sylwetkę prawdziwej Elżbiety.
Córka Łokietka może nie dostała receptury na magiczną wodę od enigmatycznego pustelnika, ale za to… produkowała całą gamę innych preparatów medycznych. W 1369 roku zaraz obok swojego ukochanego konwentu klarysek w Budzie królowa założyła ekskluzywny skład apteczny. Sprzedawano w nim leki, ale też wosk, mydło, papier, a nawet ubrania. Z prawdą zgodna jest także informacja o ciężkiej chorobie królowej, z której ta wyszła wzmocniona i jakby odmłodniała.
Elżbieta w istocie bardzo podupadła na zdrowiu. Było to w roku 1364, gdy liczyła sobie niespełna 60 lat. Właśnie z uwagi na pogłębiające się dolegliwości nie była w stanie wziąć udziału w sławnym zjeździe krakowskim i w doniosłej uczcie u Wierzynka, na którą także i ją bez wątpienia zaproszono. Stan królowej był już krytyczny. Rozeszły się nawet pogłoski o jej śmierci, a papież wysłał królowi Węgier (i synowi Elżbiety) rzewne kondolencje. Nic dziwnego, że postronni uwierzyli, iż w jej powrocie do zdrowia musiał kryć się jakiś nadprzyrodzony sekret…
Źródła:
Artykuł został oparty na materiałach zebranych przez autora podczas prac nad książką „Damy polskiego imperium. Kobiety, które zbudowały mocarstwo”. Pełna bibliografia w książce.
KOMENTARZE (3)
Gdyby korona dodana w photoshopie „królowej” na okładce naprawdę miała taką średnicę, to by jej na szyję opadła.
To nie Photoshop. Replikę korony wypożyczyliśmy z Muzeum Historii Polski :).
Z zainteresowaniem przeczytałam ten artykuł. Ciekawie napisany, wyjaśnia jedną z tajemnic – to lubię.