Legendarny transatlantyk wyruszył w swój dziewiczy rejs 10 kwietnia 1912 roku. Już cztery dni później jego pasażerowie stanęli oko w oko ze śmiercią w głębi mroźnego oceanu. Jakie mieli szanse na przeżycie?
Załóżmy, że jesteś jednym z 2228 szczęśliwców, którzy zdobyli bilet na dziewiczy rejs statkiem RMS „Titanic” w 1912 roku. Ochoczo zapłaciłeś 300 dolarów (tyle dziś byłaby warta ta przyjemność) za trzecią klasę oraz przywilej zakwaterowania dwa piętra poniżej europejskiej elity w drodze do Ameryki.
Jak pewnie słyszałeś, podróż zakończyła się kiepsko. Kiedy statek uderzył w górę lodową, pasażerowie mieli tylko dwie godziny, żeby znaleźć łodzie ratunkowe, których nie starczyło dla wszystkich. W trzeciej klasie udało się przeżyć katastrofę niecałej połowie kobiet oraz zaledwie 16 procentom mężczyzn. Będąc pasażerem trzeciej klasy, prawdopodobnie nie udałoby ci się dotrzeć do szalupy ratunkowej, zamiast tego wpadłbyś do Oceanu Atlantyckiego. Co stałoby się potem?
Pierwsze zetknięcie z wodą
Sól w oceanie sprawia, że temperatura wody może spaść poniżej punktu zamarzania. W północnym Atlantyku, gdzie zatonął Titanic, temperatura wody wynosiła nieco poniżej −2 stopni Celsjusza, a ponieważ woda i tak z wyjątkową wprawą potrafi obniżyć temperaturę twojego ciała dzięki temu, że jest taka gęsta, znalazłbyś się w jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc do pływania.
Zewsząd otaczałyby cię cząsteczki upchnięte 800 razy gęściej niż zaledwie parę minut temu na pokładzie Titanica, co by znaczyło, że w wodzie o temperaturze −2 stopni Celsjusza wyziębiłbyś się 25 razy szybciej niż w powietrzu.
Twoją pierwszą reakcją na takie gwałtowne wychłodzenie w zetknięciu z wodą będzie próba złapania powietrza. Jeżeli twoja głowa znajdzie się pod powierzchnią, to zaistnieje ryzyko, że woda dostanie się do twoich płuc, co jest niebezpieczne bez względu na temperaturę. Musisz więc trzymać głowę nad taflą oceanu, przynajmniej z początku (i tak naprawdę – najlepiej do końca, jeśli tylko zdołasz).
Po drugie, poza zimnem zapewne poczułbyś ból głowy. Jedną z pierwszych życiowych lekcji, którą odbieramy jako dzieci, jest właśnie ból głowy. Kiedy wypiłeś swojego pierwszego shake’a, prawdopodobnie zrobiłeś to za szybko i mózg ci zamarzł. Albo przynajmniej takie miałeś odczucie. Tak naprawdę stało się co innego: zamroziłeś sobie nerw w podniebieniu.
Kiedy do tego dochodzi, twój mózg reaguje, choć prawdę mówiąc, zwykle przesadza z reakcją. Myśli, że zamarza ci cała głowa, dlatego w takich sytuacjach modyfikuje krążenie i przesyła do siebie większą ilość o wiele cieplejszej krwi, co powoduje jego obrzęk i stwarza następujący problem: za dużo mózgu, za mało czaszki. Skutkiem jest ból głowy jak przy jedzeniu lodów.
To samo nastąpi, kiedy trafisz do wody mrożącej krew w żyłach (choć tym razem twój mózg wcale nie dał się nabrać; myśli, że jest lodowato, ponieważ naprawdę jest lodowato). Do mózgu napłynie ciepła krew, a on sam spuchnie i przyprawi cię o ostry ból głowy. Następnie przez 30 sekund będziesz przeżywał szok z powodu zimnej wody, a potem zacznie się hiperwentylacja. Kiedy trwa ona za długo, z krwi zostaje usunięte za dużo dwutlenku węgla i tym samym spada kwasowość.
Drgawki, a może utrata przytomności?
Jeżeli zakwaszenie krwi jest zbyt niskie, to grozi ci utrata przytomności – kiepska sprawa podczas pływania. Jeśli uda ci się nie mdleć, to czeka cię atak skurczów mięśni – zwany drgawkami. Drżenie to nic innego jak próba ogrzania się za pomocą mięśni, którą podejmuje twój organizm. Z grubsza chodzi o to, że jeżeli nie zaczniesz robić pajacyków, to twoje ciało zrobi je za ciebie.
Niestety drgawki źle wpływają na sprawność i pracę mięśni – ich koordynacja cierpi. Nic takiego by się nie stało, gdybyś siedział w domu i czekał, aż się rozgrzejesz, ale kiedy tkwisz po szyję w lodowatej wodzie, potrzebujesz pomocy mięśni, by się wykaraskać z tarapatów, w które wpadłeś. Ciężko to zrobić, kiedy w mięśniach dochodzi do niekontrolowanych skurczów i drgawek.
Zarówno szok, jak i drgawki składają się na przesadną reakcję, nietrafioną odpowiedź twojego organizmu w sytuacji stresowej: uciekaj albo walcz – która powstała w toku ewolucji, by utrzymać cię przy życiu. Powstrzymanie takiej reakcji wymaga treningu, ale nawet jeżeli się w tym wyćwiczyłeś, to dojdzie do paru zmian natury psychologicznej, których nie zdołasz uniknąć.
Na początek twoje tętnice skurczą się tak bardzo, że serce się zajedzie, by z trudem przepchnąć przez nie krew. Tymczasem twój mózg ponownie rozważy priorytety, wycofa ciepłą krew z dala od kończyn i przekieruje do narządów niezbędnych do życia.
Twoje kończyny zdrętwieją, ponieważ procesy chemiczne w mięśniach oraz włóknach nerwowych zachodzą najsprawniej w temperaturze ciała. Wraz z wychłodzeniem nerwów mięśnie stracą siłę, więc zostaniesz pozbawiony czucia w kończynach. Palce zamarzną ci dlatego, że mózg postanowił je poświęcić dla dobra sprawy.
Drętwota w dłoniach i palcach prędko się rozprzestrzeni, dlatego po 15 minutach w temperaturze poniżej zera zaczniesz tracić czucie w całych rękach i nogach. Kiepsko się składa, jeżeli chcesz pływać. Większość tych, którzy zginęli w zimnej wodzie, nie zmarło w następstwie hipotermii, lecz utonęło. To samo stałoby się z tobą, jeżeli nie miałbyś kamizelki ratunkowej.
Jak długo możesz przeżyć?
Dobra wiadomość jest taka, że jeżeli unosisz się na wodzie, to możesz przeżyć zaskakująco długo. Nawet w lodowatej wodzie. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że twoje ciało to dobry materiał izolacyjny, lecz także dlatego, że jesteś naprawdę dobry w wytwarzaniu ciepła. Teraz możesz włączyć grzejnik, żeby utrzymać temperaturę ciała na poziomie 37 stopni Celsjusza.
Ale kiedy wpadniesz do wody, od której krew zamarza w żyłach, ta wartość zacznie spadać, choć będzie się to działo odrobinę wolniej, niż mógłbyś przypuszczać. Będziesz miał od 30 do 60 minut (w zależności od tego, jak dobrą izolacją dysponujesz), zanim temperatura ciała spadnie do 32 stopni.
Wówczas stracisz przytomność. To okoliczność niezbyt sprzyjająca kąpieli w mroźnym oceanie, ale zakładając, że dalej unosisz się na wodzie i trzymasz głowę ponad powierzchnią, wciąż żyjesz.
Około 30 minut po skoku do wody do tej pory umiarkowana hipotermia zacznie się pogłębiać. Jeżeli zostaniesz tam jeszcze dłużej, zrobi się groźnie. Po 45 lub najwyżej 90 minutach temperatura twojego ciała wyniesie 25 stopni Celsjusza i dojdzie do nagłego zatrzymania krążenia. Zwykle oznacza to śmierć. Jednak w tym wypadku nadal masz szansę. Twoje serce jest jak wyczerpany akumulator samochodu, ale jeszcze można je podładować.
Tak naprawdę musisz się martwić o inny narząd – twój mózg. Kiedy przestanie otrzymywać impulsy elektryczne, przepadnie na dobre. Choć z nie do końca wyjaśnionych przyczyn twoje komórki mózgowe w stanie wychłodzenia nie potrzebują tyle tlenu. Kiedy ludzie przechodzą ryzykowne operacje serca, lekarze stosują środek bezpieczeństwa: najpierw wychładzają swoich pacjentów.
A może zimno daje szansę na przeżycie?
Jeżeli coś pójdzie nie tak i mózg chorego przestanie otrzymywać tlen, uprzednie schłodzenie tego organu daje lekarzom zapas czasu, by naprawić problem. Kiedy temperatura ciała jest niska, twój mózg zdoła przeżyć aż 20 minut, zanim zacznie obumierać. W normalnych warunkach następuje to po zaledwie czterech minutach.
Rekord powrotu do życia w sytuacji skrajnego wychłodzenia może należeć do Anny Bagenholm, pod którą zapadła się cienka warstwa lodu, gdy Szwedka jeździła na nartach. Anna znalazła co prawda zapas powietrza pod taflą, ale po upływie 40 minut w wodzie doszło do zatrzymania akcji serca. Kiedy ją uratowano – 40 minut po tym, jak doszło do nagłego zatrzymania krążenia – temperatura jej ciała wynosiła niecałe 14 stopni Celsjusza. Mimo to po dziewięciu godzinach reanimacji doszła do siebie.
Zatem z początku zimno będzie cię zabijać, ale na końcu może się okazać, że to właśnie ono uratuje ci życie. Dlatego właśnie lekarze mówią, że nie jesteś martwy, dopóki nie jesteś ciepły i martwy.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Cody’ego Cassidy i Paula Doherty Już nie żyjesz, która została wydana nakładem Znaku.
Tytuł, lead, ilustracje wraz z podpisami, wytłuszczenia, wyjaśnienia w nawiasach kwadratowych oraz śródtytuły pochodzą od redakcji. Tekst został poddany podstawowej obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia częstszego podziału akapitów.
KOMENTARZE (4)
Lepiej od razu umrzeć, niż tak się męczyć. I po co?
Co artykuł ma wspólnego z Titanikiem. Jest to ciekawostka fizyczna, medyczna ale czy historyczna? Na temat Titanica kilka zdań, że przeżyło 16% mężczyzn i 40% kobiet z pasażerów trzeciej klasy.
Czytając artykuł oczami widziałem sceny z filmu Patrol kiedy Kevin Costner uczył adeptów U.S. COAST GUARD .
Wydaje mi się, że nie wsiadłbym w ogóle na pokład tego „liniowca”. Stary kalosz od Harlanda i Wolffa psuje opinię znakomitej stoczni, będąc największą chyba fuszerą i niedoróbą w całej, dwustuletniej już, historii Starego Szlaku i rejsów po nim na statkach z napędem mechanicznym (1819-2019) . Jako człowiek zasiedziały w historii Szlaku i jego statków – wiem, że na prestiżowej trasie operowali bardziej solidni, i mniej bombastyczni armatorzy, jak choćby PTTO, GAL i PLO. Poleskie firmy w ciągu prawie sześciu dekad obsługi Szlaku (na liniach do NY i kanadyjskiego Montrealu) utraciły na swoich statkach w sumie SPORO MNIEJ pasażerów i członków załóg, niż zginęło ich na jednym przereklamowanym, niewartym swej sławy „Titanicu”.