To była operacja jak z hollywoodzkiego filmu. Drobiazgowo zaplanowana i świetnie przeprowadzona mimo zaskakujących zwrotów akcji. Jak udało się dokonać skoku, który kosztował Szwecję miliony?
Wczesnym rankiem 22 września 2009 roku czterech ludzi w ciągu dwudziestu minut ukradło 39 milionów szwedzkich koron, czyli ponad 16 milionów złotych. Włamali się do najlepiej strzeżonego miejsca w Sztokholmie, zabrali pieniądze i na oczach osłupiałych policjantów… odlecieli helikopterem z dachu budynku. Nie padł ani jeden strzał, nikt nie zginął, nikt nie został ranny. To nie film, to prawda! Kim byli rabusie i jak zaplanowali ten napad stulecia?
Helikopter na dachu
Parę minut po godzinie 5 rano szwedzka stolica była jeszcze pogrążona w ciemności. Ci, którzy nie spali, mogli usłyszeć dźwięk helikoptera, przelatującego nad przemysłową dzielnicą miasta – Västbergą. Uznali go zapewne za jedną z maszyn wykorzystywanych przez miejscowe firmy. I tak, nie niepokojony przez nikogo, biały Bell 206 Jet Ranger zbliżył się do jednego z budynków. Następnie, oświetlając sobie drogę umocowanym pod kadłubem reflektorem, delikatnie wylądował na dachu, tuż obok rozjarzonej światłem szklanej piramidy.
Dokładnie o 5.15 ze śmigłowca wyskoczyło czterech ubranych na czarno mężczyzn z kominiarkami na głowach. Szybko odpięli przywiązaną do Bella drabinę i zaczęli ją rozkładać. Potem jeden z nich wydobył z maszyny duży młot i zamachnął się, próbując rozbić szybę trójkątnego świetlika wystającego z dachu. Zbrojona szyba okazała się wytrzymała, ale po kilku uderzeniach uległa.
Pilot poderwał helikopter, odleciał na bok i zawisł w powietrzu, podczas gdy dwóch rabusiów wsunęło w otwór świetlika drabinę, a następnie zeszło po niej na znajdujący się kilka metrów niżej balkon. Zamocowali na oknie ładunki wybuchowe i wrócili na dach. Nie mieli czasu do stracenia – na otaczających budynek ulicach gromadziły się już mrugające na niebiesko policyjne radiowozy.
Jeszcze minuta i się zmywam…
Po chwili powietrzem targnął wybuch, a szyba piętro niżej rozsypała się w drobny mak. Włamywacze szybko zeszli po drabinie i przez okno weszli do budynku. Na korytarzu wysadzili stalowe drzwi antywłamaniowe i dostali się do tak zwanej „podliczarni”. Tam w specjalnej klatce umieszczone były pliki banknotów, leżące w czerwonych plastikowych pojemnikach. By się do nich dostać, mężczyźni odpalili ręczną spalinową szlifierkę i w stosach iskier odcięli kłódki na drzwiach. Pieniądze leżały u ich stóp.
Rabusie nie brali ich jednak na ślepo. Szukali pięćsetkoronówek, a pojemniki ze stu- i dwudziestokoronówkami odrzucali. Pakowali je do przyniesionych worków, które po wypełnieniu wynosili z powrotem na balkon. Mieli świadomość, że muszą się spieszyć. W każdej chwili do pomieszczenia mogli wtargnąć ochroniarze lub policjanci.
Tymczasem, gdy czterej śmiałkowie plądrowali podliczarnię, pilot śmigłowca niecierpliwie spoglądał na dach. Czekał na kolegów. Minął już ponad kwadrans, od kiedy zniknęli w budynku. Na ulicy poniżej zaroiło się od policyjnych radiowozów i funkcjonariuszy. Co gorsza, pojawiły się też dwa autobusy, z których wysypali się uzbrojeni po zęby antyterroryści. Wkrótce można było się spodziewać także policyjnych helikopterów. Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna, tym bardziej, że… na konsoli zapaliła się lampka rezerwy paliwa! „Jeszcze minuta. Potem się zmywam” – zdecydował pilot.
Na szczęście dla siebie jego towarzysze dosłownie chwilę później pojawili się na dachu. Maszyna szybko wylądowała, złodzieje wrzucili na pokład worki z pieniędzmi, a następnie sami wskoczyli do środka. Pilot poderwał maszynę i odleciał w gasnącą ciemność nocy. Cała akcja trwała dwadzieścia minut. Zrabowano 39 milionów koron. Ale jak w ogóle do tego doszło?
Wszystko przez kobietę
Skok zorganizowali trzej wspólnicy: mieszkający w Szwecji 39-letni Serb Goran Bojović (nazywany „Mózgiem”) i dwóch Szwedów, 33-letni Mikael Södergran i 32-letni Charbel Charro. Wszyscy oni już wcześniej weszli w konfikt z prawem i byli notowani między innymi za rabunki i kradzieże. Przez całe życie zdobywali pieniądze na różne, zwykle niezbyt uczciwe sposoby.
Pomysł napadu stulecia nasunął im się przypadkiem. Zaczęło się od tego, że Bojović zaczął romansować z młodą dziewczyną, od dwóch lat pracującą w międzynarodowej firmie G4S. Ten brytyjski koncern to prawdziwy gigant w branży security. Działa w ponad 90 krajach i zatrudnia prawie 600 tysięcy ludzi. W Sztokholmie firma zajmowała się odbieraniem gotówki ze sklepów. Przewoziła je w „bezpieczne miejsce”, czyli do swojego skarbca, który znajdował się w dzielnicy Västberga. W żadnym innym miejscu w całej Szwecji nie przechowywano większej gotówki. Nic dziwnego, że o zabezpieczeniach pomieszczenia krążyły legendy.
Istniał jednak jeden sposób, by łatwo dostać się do kasy. Bojović poznał go dzięki swojej dziewczynie. „Nie trzeba dostawać się do skarbca” – wyjaśniła mu „Wystarczy się przebić przez dach. Wiercisz dziurę i wchodzisz prosto do naszego pokoju”. To brzmiało zachęcająco…
Balonem na skok
Gangsterzy poszli za wskazanym im tropem. Plany gmachu G4S obejrzeli zupełnie legalnie w… biurze miejskiego zarządu budynków. Rozpatrywali kilka wariantów dostania się do środka, między innymi przy użyciu dźwigu oraz balonu. Ostatecznie zdecydowali się na lekki helikopter. Wybrali popularny model Bell 206 Jet Ranger.
Do prowadzenia maszyny potrzebny był oczywiście pilot. Do tej roli wspólnicy zwerbowali Alexandra Erikssona, który wcześniej pracował jako producent telewizyjny na przykład przy szwedzkiej wersji programu „Idol”. Wciągnęli też do operacji jeszcze kilku innych ludzi, w tym Safę Kudhuma, Marcusa Axelssona i Tomasa Bromana. Opracowanie planu zajęło grupie sześć miesięcy.
Przestępcy wiedzieli, że od momentu wylądowania na dachu budynku G4S do ponownego startu nie powinno upłynąć więcej niż piętnaście minut. Tyle wynosił czas mobilizacji ochrony firmy; policja mogła przystąpić do działania nawet szybciej.
Bojović i towarzysze założyli, że opuszczenie helikoptera, wybicie dziury w szklanym dachu, rozłożenie drabiny i zejście na balkon poniżej zajmie im dwie, najwyżej trzy minuty. Kolejne trzy przeznaczyli na umieszczenie ładunku na szybie szóstego piętra, powrót na dach i oczekiwanie na wybuch. Tyle samo czasu ich zdaniem powinien zabrać powrót do budynku i pokonanie drzwi antywłamaniowych. Ostatnie sześć minut podzielili równo między ładowanie gotówki do worków, wyniesienie ich, powrót na dach i ucieczkę. W sumie piętnaście minut i ani chwili w zapasie. By skok się udał, wszystko musiało pójść jak w zegarku.
Kolczatki i bomby
Jeszcze przed przystąpieniem do akcji grupa poczyniła niezbędne przygotowania. Przede wszystkim trzeba było zdobyć środek transportu. Upragnionego Bella ukradziono tuż przed godziną 5 rano 22 września z hangaru na lotnisku w Norrtälje w północnej części Sztokholmu. Oprócz tego przestępcy zabezpieczyli – na tyle, na ile było to możliwe – teren działania. Na na ulicach wychodzących od budynku G4S przy Västberga aleé 11 rozłożyli… 60 metrów kolczatki. Chcieli w ten sposób utrudnić interwencję policji.
Udało się też unieruchomić policyjne śmigłowce. W tym celu część zespołu włamała się do policyjnego hangaru w miejscowości Myttinge na wyspie Varmdö i rozmieściła tam… atrapy bomb. Dzięki temu, gdy oficerowie policji kierujący akcją pod gmachem G4S domagali się natychmiastowego przysłania helikoptera, obsługa lotniska w Myttinge meldowała, że to niemożliwe. Wszystkie maszyny zostały zaminowane…
Dlaczego jednak te jednostki, które dotarły pod budynek, nie wkroczyły do akcji? Sztokholmska policja odebrała zgłoszenie o napadzie już cztery minuty po jego rozpoczęciu. Wysłali je znajdujący się w gmachu ochroniarze. Pierwsi funkcjonariusze pojawili się na miejscu dziesięć minut później. Obawiali się jednak, że przestępcy mogą być uzbrojeni w broń maszynową, i czekali na przybycie jednostki specjalnej. To dzięki temu o 5.35 rabusie odlecieli, niezatrzymywani przez nikogo. Niedługo później, o 8.15, odnaleziono ich śmigłowiec. Znajdował się około 30 kilometrów na północ od Sztokholmu. Po złodziejach i pieniądzach nie było jednak śladu.
Nigdy wcześniej w Szwecji nie zdarzył się tak spektakularny i brawurowy rabunek. Nic dziwnego, że za udzielenie informacji, które pozwolą schwytać sprawców, wyznaczono nagrodę w wysokości 7 milionów koron. Wieść o napadzie stała się sensacją dnia. Przekazywały ją przez media na całym świecie. Jedna ze stacji zilustrowała informację… paroma scenami z filmu akcji z udziałem Toma Cruise’a!
Chyba zrezygnowali…
Co ciekawe, szwedzka policja miała szansę udaremnić tę niezwykłą akcję. Organizatorzy skoku szukając pilota zwerbowali pewnego Bośniaka, który – o czym nie wiedzieli – był objęty programem ochrony świadków w Serbii. Przekazał on tamtejszej policji informacje o planowanym rabunku, a ta podzieliła się nimi z kolegami ze Sztokholmu.
Pilot nie znał wszystkich szczegółów, ale wiedział całkiem sporo. Zdradził między innymi, że w napadzie wykorzystany zostanie lądujący na dachu helikopter. Ujawnił też, że w grę wchodzi co najmniej dziesięć milionów euro, a celem napadu będzie jakiś budynek w Sztokholmie. Zeznał nawet, że sprawcy zamierzają dostać się do środka wysadzając dach. I że chcą unieszkodliwić policyjne śmigłowce.
Szwedzka policja podjęła w tej sprawie śledztwo. Ustaliła, że suma, jaką podał serbski informator, znajduje się tylko w trzech miejscach w Sztokholmie: w Banku Narodowym oraz w siedzibach firm Panaxii i G4S. Gdy zbliżał się dzień spodziewanego skoku, dwa ostatnie budynki dyskretnie otoczono. Nic się jednak nie wydarzyło, więc funkcjonariusze uznali, że rabusie zrezygnowali z napadu. Tymczasem ci, dowiedziawszy się o kapusiu, jedynie przesunęli akcję na później.
Będą w filmie
Mimo początkowej bezradności śledczy szybko stanęli na wysokości zadania. Aresztowania przeprowadzono już dwa dni po skoku. Goran Bojović został zatrzymany w Sztokholmie w swoim samochodzie. Znaleziono przy nim między innymi rachunki za telefony pre-paid używane podczas napadu. Z kolei Alexander Eriksson wpadł na lotnisku, gdy chciał odlecieć na Wyspy Kanaryjskie.
Nieco później złapano także Sahę Kadhuma, któremu udało się uciec na Dominikanę. Sprowadzono go z powrotem do kraju specjalnie wynajętym samolotem. Stanął przed sądem razem z innymi. Ostatecznie w procesie Eriksson i Kadhum dostali po 7 lat więzienia, Charro i Södergran po 5 lat, Bojović 3 lata, Marcus Axelsson 2 lata, a Tomas Broman rok.
Wszyscy sprawcy napadu odsiedzieli już kary i są na wolności. Na podstawie ich wyczynu Netflix zamierza nakręcić sensacyjny film. Jak widać, inspiracja działa w obie strony. Włamywacze korzystają z filmowych scenariuszy, a przemysł filmowy – z pomysłowości przestępców.
Inspiracja:
Inspiracją do napisania artykułu była, oparta na prawdziwych wydarzeniach, powieść Jonasa Bonniera „Helikopter” (Znak 2018). Pisarz dotarł do mężczyzn, którzy zorganizowali najbardziej zuchwały napad w historii Skandynawii. Jego opowieść to efekt wielogodzinnych rozmów ze śmiałkami, a każda strona przynosi kolejne zwroty akcji, aż do zaskakującego finału.
Bibliografia:
- Bonnier Jonas, Helikopter, Wydawnictwo Znak 2018.
- Anders Johansson, Victor Stenquist, Männen bakom helikopterrånet, Aftonbladet.se 7.10.2010.
- Anders S., Helikopterrånet, Blog.zaramis.se 3.10.2016.
- Włamanie z użyciem śmigłowca – policja jest w szoku, Wp.pl 23.09.2009.
KOMENTARZE (7)
Szwecja to specyficzny kraj… w podobnym klimacie jest historia z książki Rosslunda Thunberga „Rodzinny interes” odpowiadającej historię braci synów emigranta z Bałkanów, którzy napadali na bankowozy i placówki bankowe .
Szanowny Panie Jakubie, rzeczywiście, z naszego punktu widzenia można go uznać za „specyficzny”, chociaż tak chyba jest ze wszystkimi nieco bardziej odległymi krajami. Tu chyba możemy mówić o całej Skandynawii jako obszarze o oryginalnej kulturze i zwyczajach. Bardzo dziękujemy za spostrzeżenie analogii tych dwóch historii, zawsze warto sięgać po więcej wiedzy. Pozdrawiamy serdecznie :)
Akcja lepsza niż to co robi się w payday 2.
Ciekawy tekst
Dziękujemy w imieniu redakcji i Autora. Pozdrawiamy :)
Jeśli być przestępcą, to tylko w Szwecji. Wyroki wręcz komiczne.
Drogi komentatorze, dobrze, że dostali jakiekolwiek.. ;)
Ostatnio szwedzka policja ma na koncie zastrzelenie mlodego czlowieka chorujacego na zespol Downa przed jego domem, poniewaz bawil sie plastikowym pistoletem, i nie reagowal na polecenia policji Zrobili z niego sito