Tragedia Wołynia jest wprost niewyobrażalna. Polacy ginęli pod ciosami oprawców bez względu na wiek – starcy, dorośli, a nawet niemowlęta. Czasem jedynymi ocalałymi członkami rodziny były dzieci. Jaki los spotykał polskie sieroty ocalone z rzezi wołyńskiej 1943 roku?
We współczesnym świecie, gdy dziecko spotyka trauma utraty rodzica, zajmuje się nim sztab specjalistów. Może liczyć na terapię, pomoc psychologa, pedagoga i wsparcie najbliższego otoczenia. Co jednak z dziećmi, których całe najbliższe otoczenie zostało właśnie wymordowane? Co jeśli wciąż trwa niszczycielska wojna lub rządzą komuniści, dla których Wołyń to nie Polska?
Dla malców, którzy ocaleli z piekła rzezi wołyńskiej i zostali sami jak palec ocalenie było najczęściej początkiem wyboistej drogi. Ich losy mogły się potoczyć różnie. Przedstawiamy trzy historie, w których niczym w soczewce odbijają się losy tysięcy innych ofiar tragedii Wołynia.
W ręce Ukraińców lub krewnych
Gdy sąsiad ostrzegł rodzinę Rozalii, że nadchodzi cała chmara Ukraińców, którzy zdecydowanie nie mają pokojowych zamiarów, zaryglowali się w domu i padli na kolana przed świętym obrazem. Gdy nacjonaliści próbowali się dostać do środka dziewczynka wraz z braciszkiem zaczęli w panice szukać kryjówki. W pośpiechu zaszyli się w piwnicy.
Zaraz potem upowcy wdarli się do budynku; bez wahania zarąbali rodziców i maleńką siostrzyczkę Rozalii. Później podeszli do wejścia do piwnicy i próbowali wypłoszyć dzieci. Brat, który wyszedł pierwszy, natychmiast został zabity. Rozalię coś powstrzymało, a w tym czasie bandyta odszedł, uznawszy, że widocznie w środku znajdowała się tylko jedna osoba…
Gdy sprawcy masakry oddalili się, dziewczynka wyszła z kryjówki i zastała straszny obraz. Ściany obryzgane krwią jej najbliższych, jej rodzinny dom zdewastowany. Znalazła na podłodze różaniec należący do mamy, zawiesiła go sobie na szyi i zdecydowała się uciekać. Poszła do sąsiada, skąd jakiś mężczyzna skierował ją do sołtysa. Tam zgromadzeni Ukraińcy zdecydowali, że pozwolą jej żyć. Od tej pory miała być służącą u sołtysowej. Przez rok była popychadłem i ofiarą przemocy, ale żyła.
Musiała wykonywać najcięższe prace w gospodarstwie, harowała od rana do nocy o kromce chleba, wszy zjadały ją żywcem. Choć sołtysowa i jej rodzina chodziła z dumą w rzeczach zrabowanych z domu Rozalii, pozostająca na jej łasce dziewczynka nie miała ani butów, ani porządnego ubrania. Wiecznie marzła, wyglądała jak mały włóczęga. Przebywając wyłącznie z Ukraińcami szybko zapomniała też języka polskiego.
O tym, że dziewczynka przetrwała morderczy napad dowiedział się wreszcie jakimś cudem brat jej ojca. Jak wspomina Rozalia w książce Anny Herbich „Dziewczyny z Wołynia”:
Gdyby nie on, zapewne dziś byłabym Ukrainką. Mieszkałabym dalej na Wołyniu i mówiłabym po ukraińsku. Nie pamiętałabym, że kiedyś byłam Polką. Ale stryj o mnie nie zapomniał. Najpierw przysłał po mnie ludzi, ale sołtysowa na wieść o ich przyjeździe zabrała mnie i uciekła z domu. Oczywiście nie zrobiła tego dlatego, że się do mnie przywiązała. Po prostu nie chciała pozbywać się darmowej służącej.
Mężczyzna nie odpuścił. Co więcej po drodze do wsi spotkał siostrę matki dziewczynki, która w dodatku była w ciąży. Oboje szli odebrać Rozalię. Gdy zjawili się na miejscu, dziewczynki nie było, bo pasła krowy. Zdeterminowani krewni czekali, a gdy się zjawiła, zakomunikowali jej, że ją zabierają. Choć sołtysowa traktowała ją jak najgorszego śmiecia, przerażona Rozalia chwyciła ją i mówiła Ciotko, ja ne pidu! (Ciotko ja nie pójdę!).
Dziecko po przebytej traumie było zastraszone i wolało uczepić się tego, co zna, nawet jeśli równało się to dalszej poniewierce. Brat ojca huknął na dziewczynkę i pogroził jej pasem. Zadziałało. Rozalia poszła z nimi. Niedługo znaleźli się za Bugiem i poczuli bezpiecznie. Po latach Rozalia uznała, że to, co spotkało ją ze strony sołtysowej i tak nie było najgorszym możliwym losem. Jak stwierdziła w „Dziewczynach z Wołynia”:
O tej Ukraince. Traktowała mnie źle, to fakt. Z drugiej strony jednak, mogła mnie przecież zabić. Albo wydać w ręce banderowców. W naszej okolicy zdarzały się przypadki, że ukraińscy gospodarze przyjmowali ocalałe polskie dzieci, ale wkrótce ze strachu je wydawali. Przychodzili banderowcy i te dzieci mordowali.
Sierociniec
Janina nie ma nawet pewności, czy rzeczywiście jej nazwisko to Sokół. Wie za to, że data jej urodzin widniejąca w dokumentach jest tam wpisana na chybił-trafił. Rodziców, którzy zginęli w kolonii Funduma też dokładnie nie pamięta. Z dzieciństwa na Wołyniu pamięta zaledwie strzępki. Gdy UPA przyszło po Polaków mieszkających we wsi, ją uratował Ukrainiec, a później nieznajomy człowiek zabrał ją do Włodzimierza Wołyńskiego. Stąd została wywieziona przez Niemców na roboty do Rzeszy razem z małżeństwem, które ją przygarnęło. Do końca wojny pracowała u bauera.
Gdy nadeszli Amerykanie i została wyzwolona, trafiła do obozu dla uchodźców. To tam jej opiekun odbył z nią poważną rozmowę. Starał się wytłumaczyć bohaterce książki Anny Herbich „Dziewczyn z Wołynia”, że została sama na świecie, a jej rodzina zginęła. Jej opiekunowie zdecydowali się wrócić do Polski i zabrali ją ze sobą. Niestety ludzie ci, którzy zaczynali od zera, nie byli w stanie się nią zaopiekować i oddali ją do swojej rodziny, która zaczęła traktować Janinę jak darmową służącą.
W końcu przepracowana dziewczyna zachorowała na tyle poważnie, że odwieziono ją do szpitala, a lekarze nie dawali jej szans. Dziecko, które przeżyło rzeź wołyńską, nie poddało się i przetrwało także ciężkie zapalenie płuc. Po wyjściu ze szpitala trafiła do sierocińca, podobnie jak tysiące innych dzieci. Przewinęła się przez kilka placówek, które wspominała różnie. W jednym z ośrodków kierowniczka osobiście pilnowała, by dzieci piły tran na wzmocnienie i zagryzały go cebulą. Ta uderzeniowa porcja witamin była okropna w smaku, dlatego kobieta stała w drzwiach stołówki i wpuszczała tylko tych, którzy zmusili się do połknięcia „pyszności”.
Polskie sieroty otrzymywały zagraniczne wsparcie. Była to na przykład odzież z Kanady. Dziewczynki z sierocińca, w którym przebywała Janina nazywały ubrania „kanadyjkami”. W tych mundurkach składających się z jasnej bluzeczki i granatowej spódniczki szły do kościoła, a później zbierały pieniądze na swoje utrzymanie. Jak po latach wspomina kobieta:
Po śniadaniu szliśmy parami do kościoła, do kolegiaty. […] Po mszy brałyśmy do rąk puszki i chodziłyśmy ulicami miasta. Ludzie wrzucali nam pieniądze na utrzymanie. Nas i całego sierocińca. Moja zwyczajowa trasa biegła od domu dziecka do ratusza na rynku Starego Miasta i z powrotem. I tak kilka razy.
Wychowane na Ukraińców
Przedwojenna wieś Gaj była duża i pełna Polaków aż do 1943 roku. Dziś niemal nie ma po niej śladu. Hanna, choć mieszkała zaledwie parę kilometrów dalej, w Kaszówce, przez całe życie po trochę dowiadywała się, że ktoś mieszkał w teraz opuszczonym miejscu; że byli to Polacy, którzy zostali wymordowani niemal co do jednego. Dopiero jako dorosła kobieta dowiedziała się też, że była jedyną osobą ocalałą z masakry, choć dzieci już w szkole przezywały ją polską znajdą.
Dwa dni po pogromie w Kaszówce Ukraińscy nacjonaliści wrócili i kazali mieszkańcom sąsiedniej wsi pochować zabitych, bo już zaczynali cuchnąć. Wśród trupów znaleziono dwuletnią dziewczynkę, która cudem przeżyła. W tajemnicy przed upowcami małą uratowano i zabrano do Kaszówki. Tam trafiła do rodziny Fedora i Kateriny, którzy sami nie mogli mieć dzieci. O dziewczynce, małej Hani, przezywanej Hania Polaczka, wiedziała cała wieś. Istniało ogromne ryzyko, że nacjonaliści wrócą, by dokończyć dzieła zagłady Polaków z Gaju, zabijając dziecko, które poprzednio im się wywinęło.
Mimo to ukraińscy przybrani rodzice wzięli do siebie Hanię i traktowali ją jak własną córkę. Jak wspomina kobieta, kochali ją i rozpieszczali, do końca drżąc o nią. Mieli przez to problemy z UPA, a Fedor obawiał się ciągle, że przyjdą po małą, zwłaszcza wtedy, gdy wyruszył na front. Największym lękiem jej matki było to, że któregoś dnia pojawi się jakiś daleki krewniak i zabierze dziewczynkę. Jak wspomina w książce Witolda Szabłowskiego „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”:
Boże, jak oni się musieli tego bać, skoro tak mnie kochali… Zawsze mi kupowali najlepszy materiał na ubrania. I najlepsze zabawki: niedźwiadki, zajączki… Ktokolwiek nowy się we wsi pojawiał – geodeta, leśnik, ktoś z urzędu – oni się biedni trzęśli, że to ktoś przyjechał zabrać ich Hanię.
W wielu wołyńskich wsiach w ukraińskich rodzinach, które nie poddały się obłędowi nacjonalizmu, żyły polskie sieroty. Hanna wspominała, że po liczne z tych ofiar po wojnie zgłaszali się bliżsi i dalsi krewni. Dzieci porzucały wówczas dotychczasowe, niepewne życie i wyjeżdżały z nimi. Katerina właśnie dlatego postanowiła ukrywać przed córką prawdę przez całe jej życie.
Gdy matka była już staruszką, nad Hanką zlitowała się ciotka, która stwierdziła, że ta ma prawo wiedzieć, skąd się wzięła na świecie. Niestety kobieta nigdy nie dowiedziała się, jak nazywali się jej polscy rodzice, którzy zginęli z rąk UPA. Na ustalenie szczegółów było już zbyt późno.
Źródła informacji:
- Herbich A., Dziewczyny z Wołynia, Znak Horyzont 2018.
- Koprowski M.A, Wołyń. Wspomnienia ocalałych, t.1, Replika 2016.
- Koprowski M.A, Wołyń. Wspomnienia ocalałych, t.2, Replika 2016.
- Motyka G., Wołyń ’43, Wydawnictwo Literackie 2016.
- Szablowski W., Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia, Znak 2017.
KOMENTARZE (32)
O o chodzi z ta strona? Czego każdy artykuł jest oparty o książkę Kobiet/Dziewczyn z (tu wstaw cokolwiek)?
Czy Pana/Pani problem polega na tym, że pisząc teksty posługujemy się książkami, a nie robimy zlepka informacji z encyklopedii internetowych i cudzych artykułów? Jednym z zadań strony jest propagowanie czytelnictwa między innymi dzięki polecaniu ciekawych pozycji i oferowaniu możliwości kupienia ich ze sporym rabatem. To chyba nie zbrodnia?
„Czy Pana/Pani problem polega na tym, że pisząc teksty posługujemy się książkami”
Niech Pan/Pani przeczyta uważnie co napisałem jeszcze raz, powoli. Nigdzie tego nie napisałem. Interesuje mnie natomiast dlaczego 99.9% książek w swoich tytułach odnosi się do kobiet.
Szanowny Mezamirze, to już chyba pytanie do wydawców i autorów, którzy decydują zarówno o tytułach, jak i wcześniej o tym, że bohaterkami książki będą kobiety. Widocznie nadszedł moment, gdy historia kobiet wydobywana jest z zapomnienia. I jak widać, jest tego znacznie więcej niż mogliśmy przypuszczać. Pozdrawiam.
Z pewnością takie książki powstają, ale nie sadze, że na tyle by zaczęły dominować. Praktycznie każdy wasz artykuł jest o to oparty, że można byłoby zmienić nazwę strony na „Historia Kobiet”. Prosiłbym jednak o jakieś zdrowe zachowanie równowagi, bo przez myśl mi przeszło że na stronie zaczął panować feminizm. Pozdrawiam.
Szanowny Panie Mezamirze, jeśli wejdzie Pan w kolejne artykuły znajdujące się obecnie na stronie głównej, to „prawie wszystkie” nie oznacza nawet połowy… Widocznie wybiera Pan do lektury akurat te. Zachęcam zatem do przeglądania różnych tekstów na portalu. Niemniej to, że artykuł opiera się o książkę będącą historią kobiet nie oznacza od razu feminizmu. Publikacja będąca historią mężczyzn o czym by wtedy świadczyła? Nie popadajmy w sztuczne podziały. Pozdrawiam serdecznie :)
„Była to na przykład odzież z kanady.”
A od kiedy to nazwy krajów piszę się z małej litery?
„Największym lękiem jej matki było to, że któregoś dnia pojawi się jakiś daleko krewniak i zabierze dziewczynkę.”
Jeśli pojawi się daleko, to chyba nie zabierze.
Szanowny Panie Jarku, jest Pan niezastąpiony w wyszukiwaniu błędów, za co bardzo dziękujemy, bo po raz kolejny mogliśmy je szybko poprawić. Niestrudzenie jednak, po raz już nie wiem który, zachęcam do korzystania ze specjalnego formularza do zgłaszania literówek :)
Mam taką dużą uwagę. Pani Aleksandro pisząc na dany temat tj. losach polskich dzieci na Wołyniu. Poświęca Pani wiele uwagi pomocy jakiej mieli udzielać Ukraińcy tym dzieciom. Prosiłbym o jakieś wiarygodne dane na temat ilości „uratowanych” przez Ukraińców dzieci. Rozumiem zamysł artykułu który miał pokazać, że nie wszyscy oni byli źli, natomiast gdyby nie ich większość taka pomoc nie byłaby konieczna!
Szanowny Czytaczu, ewidentnie nie zrozumiałeś artykułu. Nie chodzi w nim o to, że Ukraińcy ratowali polskie dzieci i nie próbuję przechylać go w tę stronę. Przedstawiam kilka kierunków, w jakich mogły się potoczyć losy ocalonych sierot na podstawie ich relacji. Osią tekstu są wypowiedzi osób, jakie straciły całe rodziny w rzezi wołyńskiej, a nie narracja historyków.
Jestem wnukiem Wołynianki wychowanym na pograniczu polsko-ukraińskim. Pani artykuł i książka Anny Herbich prezentuje coś o czym nie słyszałem wcześniej, i za to Pani bardzo dziękuję. Ja z kolei dodam inną informację. Moja babcia w latach 1943-1944 była 19-20 letnią dziewczyną. Pochodziła o ile dobrze zapamiętałem z miejscowości Jarosławce bądź Jarosławicze. Od babci dowiedziałem się że Polaków (w tym moją babcię) uratowali przed kolejną masakrą …Czesi z sąsiedniej wsi. Kika rodzin czeskich ewakuowało się w końcu wraz z babcią i innymi Polakami za Bug w okolice Chełma.I tych Czechów to ja jeszcze jako dziecko sprzed 30 lat temu pamiętam (1985-1987). Niestety nie potrafię odtworzyć co się z nimi stało w latach następnych. Albo poumierali, albo wyjechali.
Nie będę już opisywał w komentarzu co przeżyła babcia, bo trauma po tym została na całe życie. Dość powiedzieć, że nie przespała już spokojnie do końca życia żadnej nocy. I jest to łagodne określenie. Nienawidziła Ukraińców, a gdy pojawiłem się kiedyś w domu z koleżanką Ukrainką – z którą chodziłem do jednej klasy to była bardzo duża awantura. Osobiście nie mam i nie miałem urazu do Ukraińców. W końcu nasze narody miały bardzo trudną historię.Nie mogę jednak przełamać się i pojechać na razie do tej miejscowości na Ukrainie, chociaż to obiecałem babci. Nie wiem czy to strach czy obawa zobaczenia na własne oczy jakichś elementów tej ponurej historii. Może kiedyś. Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo dziękujemy za ten komentarz. Mam wrażenie, że niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że na Wołyniu mieszkali nie tylko Polacy i Ukraińcy, ale też Niemcy, Czesi, Słowacy i Żydzi. Ich także dotknęła ta tragedia.
Jeśli zdecyduje się Pan kiedyś pojechać w rodzinne strony Babci, zachęcamy, żeby podzielił się Pan z nami wrażeniami i również serdecznie pozdrawiamy.
Niech pamięć przetrwa nigdy nie można zapomnieć. Banderowska dzicz odpowie za swoje zbrodnie.
Tak musimy o tym pamiętać z mojej rodziny niewielu zostało, cudem udało im się uciec. Ale inni z rodziny liczba jest ogromna (spaleni żywcem, zabici siekierami – niewyobrażalny ból lepiej zginąć od kuli) dlatego naszym obowiązkiem nas wnuków jest pamięć o najbliższych, których nawet nie możemy pochować bo nie wiadomo gdzie porozrzucane są szczątki. Palił ich z całą zgraja najbliższy sąsiad Ukrainiec i śmiał się, że wszystko się super pali bo dobrze dziadek wysuszył drzewo. (to przeczytałam w pamiętniku cioci)
Czytam artykul i lzy same cisna sie do oczu. Moj Ojciec urodzil sie w Lucku w 1937 roku. Niewiele pamietal, a potem chyba bal sie mowic, bo przeciez bratni Zwiazek Radziecki i socjalistyczna ukraina…. Pamietam, ze w dowodzie, ksiazeczce wojskowej mial wpisane miejsce urodzenia – Luck, Zwiazek Radziecki. Wstyd, bo urodzil sie w Polsce. Dzieki bogu, dziadkowie i ich dzieci przezyly, dziadek sluzyl w 27 Wolynskiej, po wojnie repatriowali sie do Olsztyna, ale ze strony Ojca, poza dwiema ciotkami nie mam zadnej rodziny, nikogo.
Panie Pawle, bardzo dziękujemy za podzielenie się z nami historią rodzinną. Opisał ją Pan bardzo krótko, ale podsumował przejmująco. Na szczęście wszyscy żyją w Pana pamięci. Pozdrawiamy serdecznie.
Witam. czytam tak te historie i przypomniał mi się sam film ” Wołyń „. Pod koniec filmu nie wiadomo czy ta młoda dziewczyna przeżyła, mam nadzieję, że miała więcej szczęścia niż rodziny, które zginęły. Kolejny raz pięknie jest ukazane jak wartościowe jest życie i jaka potrafi być niesamowita wola walki o życie, chęć przetrwania, pomimo warunków, czy sytuacji nawet beznadziejnych a czasem niemal niemożliwych. Moje słowa nasuwają mi się stąd, ponieważ od młodych lat mnie za to interesowało życie byłych więźniów/więźniarek Auschwitz. Spotyka£am się z tymi kobietami, słuchałam i opisywałam w swoich opowiadaniach te historie.
Z niedowierzaniem można patrzeć w jakich cierpieniach i tragediach ludzie mają siłę żyć. Z szacunek dla tych, którzy mają jeszcze na tyle siły aby opowiadać o swoim prawdziwym życiu nie patrząc jaka może być za to kara.
Pozdrawiam.
Drogi komentatorze, dziękujemy za ten wpis. Ma Pan naprawdę szczęście, że mógł Pan osobiście usłyszeć te historie. To zaszczyt, ale i pewnego rodzaju zobowiązanie przechowania i przekazania pamięci. Pozdrawiamy.
Bez podziałòw, to ludzie ludziom zgotowali ten los. A naszym zadaniem, ludzi wspòłczesnych jest pamietac, mowic,nie zapominac i nie zaklamywac historii. A przede wszystkim wyciągnąc wnioski ,żeby już nigdy takie straszne rzeczy się nie wydarzyly!!!
Drogi Anonimie, prosta, ale jakże ważna prawda, o której zbyt wielu zapomina. Dziękujemy za wpis i pozdrawiamy.
niestety masakra w Srebrenicy z lipca 1995 roku wyraźnie pokazuje, że rodzaj ludzki nie jest w stanie ewoulować we właściwym kierunku.
Lepiej wspomnieć o masakrze w Odessie bo bliżej tematu.
mezamirze mysl pozytywnie odnajdziesz sie na stronie dla kochajacych inaczej lub sympatykow koziego piekna i uroku
Jestem córką repatriantów z Kresów i serce mi ściskają te straszne opowieści,które pamiętam również z domu rodzinnego.Wiem,że wśród Ukraińców z tamtych czasów byli także dobrzy ludzie,którzy starali się pomagać,jednak myśl o tym co ich rodacy robili Polakom a zwłaszcza małym dzieciom- przeraża mnie.
Okrutne wojny były od zawsze i nigdy nie bedzie ich końca bo taka jest natura ludzka i takie sa mechanizmy w całej przyrodzie..To decydenci rywalizują miedzy sobą i roźnymi metodami wciagają masy ludzkie do wojen. W kaźdym kraju historia jest zakłamywana a patrzenie na te sprawy globalnie przez pryzmat interesu światowych decydentow stanowi w kaźdym kraju temat „tabu” Dlatego bo źaden dziennikarz na tak ustawionym temacie nie zarobi. I w kaźdym kraju rozdmuchujje sie tylko patriotyzm bo to jest motor napedowy dla mas wygodny dla każdego decydenta. I taką drogą idzie ludzkość Jak na razie źadme organizacje ani religie tego ludziom nie uświadamiają.
p ,krystyno igrzyska zawsze sie sprawdzaly w kazdym sejmie i przy kazdym oltarzu biznes jest biznes ,Mozemy tylko podziwiac pozdrawiam
Witam. Moi dziadkowie pochodzili z wiosek w okolicach Tarnopola. Babcia często ze łzami w oczach wspominała obrazy rzezi, którą przeżyła. Po wojnie przesiedlono ich wraz z całymi rodzinami do Dolnego Śląska. Bezpieczeństwo , bieżąca woda w domu , prąd – to były dla babci luksusy. Zamierzam odwiedzić wsie, z których pochodzili moi dziadkowie. Szkoda, że moim dziadkom już nie udało się tego zrobić. Dziękuję za ciekawy artykuł i pozdrawiam serdecznie.
Przeczytałam tekst. Przeczytałam też komentarze. Chciałabym podzielić się prawdziwą historią moich dziadków i mamy. Mama urodziła się w Terebejkach, niedaleko Jagodzina. Ich dom stała blisko przejazdu kolejowego, gdzie był posterunek niemiecki. W czasie kiedy trwały najgorsze „rzezie” rodzina mojej mamy chroniła się w tym posterunku. Żołnierze pozwalali im spędzać noce w korytarzu posterunku. Prawdą więc jest scena z filmu „Wołyń” w której życie głównej bohaterce ratuje oddział niemieckich żołnierzy. Pozdrawiam.
Witam, w 1943 roku na Wołyniu zaginął brat mojej mamy, miał wtedy około 5 lat, przez kilkadziesiąt lat poszukiwany. Prawdopodobnie przygarnięty przez słowackie małżeństwo z chłopcem w podobnym wieku. Ostatni raz widziany w Równym. Lata mijają, lecz ja ciągle wierzę, że jeszcze rodzeństwo się spotka. Alina Baumgartner-Ośródka
Na tym portalu można przeczytać o wielu narodach, które były maltretowane i o wielu sadystach. UPA to sadyści, tak samo jak SS, Armia Czerwona czy Żuławi Śmierci. Taka jest rola żołnierzy, żeby zabijać bez litości. Ludność cywilną to przeraża, żołnierzy nie rusza. Niedawno czytałem wspomnienia żołnierza LWP, który był zwiadowcą. Z sentymentem i satysfakcją opowiadał jak dusił szkopów. Kilka lat temu w górach ukraińskich zapytałem o drogę starą Hucułkę, myślała, że jestem ze Lwowa, bo mówiłem jak człowiek ze Lwowa (po polsku). Zaczęła opowiadać historię swojej wsi, jak jej starszego kolegę UPA wieczorem spaliło przywiązanego do drzewa, bo jego ojciec zbierał podatki dla władzy komunistycznej. Tak strasznie krzyczał – mówiła łkając. A w dzień komuniści bili mężczyzn na śmierć za pomoc UPA. I pytała mnie: Jak to, że swój swojego tak mordowali? Potem sama sobie tłumaczyła: Na pewno za tym stała polska dwójka (chodziło jej o wywiad Piłsudskiego). Jak widać z historii ludzkości ludzie dzielą się na dobrych i złych, a nie na Ukraińców, Polaków czy Niemców.
Niepokoji mnie kolor dzbana w logo. Wszyscy znamy i wiemy że to kolory upa morderców Polaków. Dzban w kolorze bandery z ukraińską wstążką zapominając co zrobili na Wołyniu i w Odessie 2014r oni się nie zmienili. Będziemy nieść prawdę o zbrodniach i podstępach współczesnych banderowców. Żerują na naszej naiwności i dobroci po dziś dzień
Ukraina za ileś tam lat będzie dla nas następnym Awganistanem my ją dozbroimy a potem wiadomo budu rezać Lachów taki to naród im się należy bo są uchodzcami a tchórze ukraińscy dekuną się w Polsce i swój patriotyzm wyznaczają flagą banderowców stare pszysłowie mówi nie rób nikomu dobrze nie będzie ci źle jeżeli możesz liczyć na kogoś to licz na siebie