Nie było wtedy podstawówek, a i istnienia szkół katedralnych nie sposób potwierdzić. Władcy tworzyli jednak własne, prywatne szkoły: na dworze, ściśle na potrzeby swoich córek i synów. Czego można się było w nich nauczyć?
Edukacja we wczesnym średniowieczu bazowała ściśle na wytycznych Ojców Kościoła. Niektóre z tych porad miały dobrze ponad pół tysiąca lat, nikomu to jednak nie przeszkadzało. Przeciwnie – im instrukcje były starsze, tym bardziej godne zaufania się wydawały. Przetestowano je przecież skrupulatnie na setkach roczników. Co z tego, że w zupełnie innych warunkach i odmiennej kulturze…
Jeden z pierwszych i najbardziej wpływowych chrześcijańskich pedagogów, święty Hieronim, zalecał, by kształcenie zarówno dziewczynek, jak i chłopców rozpoczynać w ten sam sposób i w tym samym wieku. Wprawdzie ze sceptycyzmem zaznaczał, że dziecko przed siódmym rokiem życia „nie rozumie, co do niego mówisz”, ale i tak kazał wdrażać malców do nauki już sporo wcześniej.
Właściwy wiek na naukę
Siódme urodziny miały być granicą systematycznej, szkolnej edukacji, do tej natomiast nie można było wysyłać dziecka zupełnie nieprzygotowanego. Ponad pięćset lat później w Polsce czy Czechach podchodzono do sprawy bardzo podobnie. Zanim syna przeznaczanego do kariery duchownej odesłano na dwór biskupa, a młodsza córkę do klasztoru, odbierali oni podstawy wykształcenia w domu ojca. Najczęściej uczono też resztę rodzeństwa: nawet jeśli pisany im był czysto świecki żywot.
Nauczycielem mógł być jeden z książęcych kapelanów lub nawet specjalnie sprowadzony z zagranicy tutor. I na pewno nie były to lekcje jeden na jednego. Traktaty pedagogiczne jasno zalecały, by zajęcia prowadzić w grupach, tak by dzieci mogły uczyć się od siebie lub rywalizować w zdobywaniu wiedzy.
W przypadku prowizorycznej szkoły przeznaczonej ściśle dla książęcych potomków oznaczało to tyle, że razem z młodą Dobrawą wiedzę musiała zdobywać jej siostra Mlada oraz brat Strachkwas. A razem z synem Bolesława Chrobrego, Mieszkiem II Lambertem, uczyła się także anonimowa córka, która w przyszłości zostanie ksienią klasztoru benedyktynek. I chyba nikt z nich nie wspominał zbyt ciepło tego etapu swojego życia.
Czytanie bez zrozumienia
Podstawą edukacji na poziomie elementarnym nie było znane z dzisiejszych szkół „czytanie ze zrozumieniem”, ale jego zupełna odwrotność. Dzieci zaczynały naukę od recytowania psałterza. Dobór akurat tej lektury jako elementarza nie budził żadnych wątpliwości. Edukacja miała być przede wszystkim furtką do sprawniejszej, choć niekoniecznie bardziej świadomej modlitwy. Od początkującego ucznia oczekiwano, że będzie w stanie odśpiewać z pamięci wszystkie psalmy, jeszcze zanim pozna znaczenie choćby jednego łacińskiego słowa lub dowie się cokolwiek o odczytywaniu liter alfabetu.
Była to nauka całkowicie bezmyślna. Święty Hieronim wyjaśniał, że dziecko powinno „kochać to, czego musi się uczyć, aby nie było to dla niego pracą, lecz przyjemnością”. Nie oszukujmy się jednak. Tak dla Dobrawy, Mieszka II, jak i dla każdego innego dziecka edukacja podobnym sposobem była prawdziwą torturą.
Litery z kory i martwa mowa
Dopiero na kolejnym etapie uczono kojarzenia dźwięków i słów z poszczególnymi literami, zapisanymi w księdze. Wsparciem dzieciom służyły modele liter wykonane z drewna lub kory. Podobnych pomocy dydaktycznych używano w średniowiecznych szkołach klasztornych czy katedralnych, na pewno więc dostępu do nich mogli żądać też książęcy potomkowie. W żaden sposób nie zbliżało ich to jednak do zrozumienia tego, co czytają. Wyłącznym językiem wszystkich tekstów była łacina – martwa mowa, której na co dzień nie używali już nawet duchowni i uczeni i która dopiero w kolejnych stuleciach przeżyje swoisty renesans.
Trzeba było biegle opanować tysiące słów i różnorodnych sposobów ich zapisu, by choćby zacząć rozumieć tekst psałterza. A co dopiero jakiejkolwiek innej książki. Przekroczenie bariery językowej było tym trudniejsze, że nie istniały żadne podręczniki do nauki łaciny ani nawet słowniki z prawdziwego zdarzenia. W używanym powszechnie do tego celu Ars Minor Donatusa znajdował się tylko jeden czasownik wraz z odmianą oraz niewielki zbiór rzeczowników. Istniały też nieco bardziej szczegółowe publikacje, ale ich autorzy zamiast na praktycznym objaśnianiu gramatyki skupiali się na abstrakcyjnych wywodach na temat natury języka.
Metoda prób i błędów
Dla Czechów czy Polaków zadanie było podwójnie kłopotliwe, bo nikt jeszcze na dobrą sprawę nie wiedział, w jaki sposób tłumaczyć łacinę na języki Słowian. Wiele słów trzeba było tworzyć od nowa, inne łączyć ze sobą lub nadawać im kolejne znaczenia. Za czasów Bolesława Chrobrego (995-1025) proces ten wciąż jeszcze trwał, a i w czasach Mieszka II (1025-1034) nie był wcale zakończony.
Język Rzymian – a przede wszystkim język Wulgaty – przeszczepiano na nowy grunt metodą prób i błędów. Tak samo wyglądała też zapewne edukacja książęcych latorośli. Tyle tylko, że kiedy dostojne dzieci popełniały błędy, nauczyciel momentalnie smagał je rózgą. Co do tego traktaty pedagogiczne również nie pozostawiały wątpliwości.
Średniowiecze ślepo wierzyło, że szkoła musi boleć. Wincenty z Beauvais, tworzący wprawdzie w nieco późniejszych czasach, ale opierający się tradycyjnie na antycznych wzorach, pisał nawet o „ostatecznej słodyczy”, którą przynoszą kary cielesne. Nie można być jednak pewnym, czy uczniowie podzielali jego entuzjazm.
Bibliografia:
- J. Dowiat, Krąg uczony i jego instytucje [w:] Kultura Polski średniowiecznej X–XIII w., red. J. Dowiat, Warszawa 1985.
- J. Dowiat, Kształcenie umysłowe synów książęcych i możnowładczych w Polsce i niektórych krajach sąsiednich w X–XII w. [w:] tegoż, Polska w świecie. Szkice z dziejów kultury polskiej, Warszawa 1972.
- A. Fijałkowski, Puer eruditus. Idee edukacyjne Wincentego z Beauvais (ok 1194–1264), Warszawa 2001
- A. Kuźmiuk-Ciekanowska, Święty i historia. Dynastia Przemyślidów i jej bohaterowie w dziele mnicha Krystiana, Kraków 2007
- H. Łowmiański, Początki Polski, t. 4, Warszawa 1970
- R. McKitterick, Królestwa Karolingów. 751–987, Warszawa 2011
- K. Maćkowiak, Początki polskiej świadomości językowej (X–XII wiek), „Język Polski”, t. 86, nr 2 (2006)
- P.B. Newman, Growing Up in the Middle Ages, Jefferson 2007
- K. Ratajczak, Edukacja kobiet w kręgu dynastii piastowskiej w średniowieczu, Poznań 2005
- K. Stopka, Szkoły katedralne metropolii gnieźnieńskiej w średniowieczu, Kraków 1994
KOMENTARZE (13)
Droga Redakcjo.Wszystko na temat pierwszych Piastów, mówiąc najzwyczajniej , wsysam jak spaghetti. Okres od Mieszka do Bolesława Krzywoustego jest dla mnie najbardziej istotny.Dziękuję Wam wszystkim ,że dzięki Ciekawostką Historycznym mogę dowiedzieć się ciągle czegoś nowego , czego nie serwują w nudnych opracowaniach.Artykuł pierwsza liga nie nasza , co najmniej angielska.Pozdrawiam i proszę o więcej.
Panie Krzysztofie, w imieniu Redakcji i Autora pięknie dziękujemy :) Tu jednak cały splendor spada właśnie na Autora, który jest równocześnie Redaktorem Naczelnym portalu. Bardzo się cieszymy, że czyta nas Pan regularnie, i że teksty spełniają Pana oczekiwania. Pozdrawiamy :)
dowie się czegokolwiek a nie cokolwiek
” Ciekawostki historyczne” to moja ulubiona lektura, bardzo dziękuję za to, że ją stworzyliście.
” Ciekawostki historyczne” to moja ulubiona lektura, bardzo dziękuję za to, że ją stworzyliście.
Pani Heleno, dziękujemy i „polecamy się na przyszłość” w kwestii dalszych lektur :)
A co się dzieje dzisiaj na lekcjach np. matematyki? Kilku uczniów stara się zrozumieć materiał; większość jednak uczy się wszystkiego na pamięć i nawet nie przyjdzie im do głowy, że możnaby materiał zrozumieć.
Panie Jarku, w małych miejscowościach (mam na myśli wieś) jest jeszcze gorzej. Nauczyciele angielskiego muszą prowadzić zajęcia z dziećmi z czterech roczników równocześnie. Wracamy do starych sprawdzonych metod.
Niektóre przesłanki wskazywać mają jednak na to, że nie doceniamy poziomu wykształcenia elit państwa pierwszych Piastów – i samych władców. Np. wg niektórych, nazwy miejscowości typu Jaktorów mają świadczyć o dość powszechnej znajomości w ich – panujących otoczeniu nie tylko Biblii, czy pism doktorów kościoła, hagiograficznych etc., ale i Iliady Homera w co najmniej już XI wieku!
Co prawda gdy w okresie rozbicia dzielnicowego skończyły się nasze kontakty, nasza podmiotowość dla dworu cesarskiego, to większość Piastów była – została analfabetami. Niestety nawet ponoć mój „ulubieniec” Probus, podobnoż staranie wykształcony na salzburskim dworze biskupim i królewskim czeskim, rzekomy autor pieśni rycerskich, wg nowszych ustaleń tylko co nieco dukał jak próbował czytać te „własne”…
Myślę, że zapędza się Pan zbyt daleko, pisząc o powszechnej znajomości łaciny, Biblii, literatury antycznej. Zgadzam się natomiast, że zdecydowanie nie doceniamy wykształcenia polskich władców. Na dobrą sprawę nawet w odniesieniu do Bolesława Chrobrego istnieją przesłanki, by przypuszczać, że mógł umieć czytać. Mieszko II był zdecydowanie wykształcony, podobnie Kazimierz Odnowiciel. Także w okresie rozbicia dzielnicowego kształcenie synów książęcych nie było żadną rzadkością. Na dobrą sprawą spośród polskich władców zwierzchnich tylko o jednym – Kazimierzu Wielkim – można z całą pewnością powiedzieć, że był analfabetą.
Zgoda, zapewne „elita elit” jedynie taką znajomość miała.
Jednak istotnym jest dla mnie również pytanie: czy Bolesław Chrobry był, mógł być, pierwszym z naszych władców członkiem takowej „elity elit”?
Jeśli przyjąć bowiem punkt widzenia na Mieszka I, np. Philipa E. Steele (szczególnie!), czy prof. P. Urbańczyka, prof. T. Jasińskiego („Państwo, które przyjmowało chrzest, przyjmowało oświatę… …posługiwało się pismem..”), a nawet prof. A. Nowaka; to być może ten nasz pierwszy władca Polski mógł być nie tylko czytającym i piszącym, ale i tak w ogóle nieźle wykształconym, jak na swoje czasy i, lub otaczać się licznymi ludźmi równie lub bardziej wykształconymi jak…
Ja najbardziej interesuję się z racji miejsca urodzenia, Piastami Śląskimi, „dolno” zwłaszcza; i tam…. hym… jakby to najdelikatniej…
W okresie największego rozbicia dzielnicowego, co niestety muszę z przykrością „donieść”, ze sztuką czytania i pisania w mini ksiąstewkach szczególnie, właśnie na dworach piastów dolnośląskich, było bardziej niż „krucho”, bo… praktycznie nie było jej wcale… Władcy tych „dzielnic” prawie w 100%. byli „o tempora! o mores!”, analfabetami…
To i tak dobrze , że ktoś uczył na terenie Polski w tym czasie .
„Wyłącznym językiem wszystkich tekstów była łacina – martwa mowa, której na co dzień nie używali już nawet duchowni i uczeni i która dopiero w kolejnych stuleciach przeżyje swoisty renesans.”
Pewnie idiotyczne pytanie (mam niestety spore i wstydliwe braki w edukacji historycznej), ale jaki był w takim razie język dyplomacji, w jaki sposób dogadywano się z cudzoziemcami? Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że już na tym etapie łacina miała status lingua franca.