Filantrop czy milioner z wyrzutami sumienia? Kim był Andrew Carnegie i jak został jednym z najbogatszych ludzi XIX-wiecznej Ameryki?
Andrew Carnegie urodził się w 1835 roku w szkockim miasteczku Dunfermline, gdzie jego ojciec miał zakład tkacki z trzema ręcznymi warsztatami. Gdy do użytku weszły tkalnie parowe, ręczna produkcja okazała się nieopłacalna i widmo nędzy zajrzało w oczy rodziny. Stary Carnegie postanowił wsiąść z bliskimi na statek i udać się do „ziemi obiecanej” biedaków całego świata – Ameryki. Tam osiedlili się w ówczesnym centrum przemysłu włókienniczego, mieście Allegheny w Pensylwanii (dziś przedmieście Pittsburgha).
Trzynastoletni Andrew, zamiast iść do szkoły, musiał zarabiać na życie. Zatrudniono go jako chłopaka do pomocy w fabryce odzieżowej w pobliskim Pittsburghu. Pracował tam przez sześć dni w tygodniu po 12 godzin dziennie i zarabiał zaledwie 1,20 dolara na tydzień. W niedziele zaś chodził do szkółki, w której uczył się pisać i czytać.
Podobno, gdy pewnego razu nauczyciel zapytał go o ulubiony cytat z Biblii, młody Carnegie odparł bez namysłu: „Dbaj o grosze swoje, bo talary twoje same o siebie dbać nie będą”. Chociaż nie był to prawdziwy cytat z Pisma Świętego pokazał on, w którym kierunku chłopiec postanowił skierować swoje życie. Celem stały się pieniądze.
Telegramy czytał ze słuchu
Z przędzalni Andrew przeszedł do fabryki przyrządów telegraficznych, gdzie doglądał małego silnika parowego. Praca była ciężka, godziny dniówki dłużyły się, ale chłopak wkładał w to całą swoją uwagę i marzył o zostaniu telegrafistą. Po jakimś czasie został przyjęty do biura telegraficznego Ohio Telegraph Company w Pittsburghu jako goniec do roznoszenia depesz. To było jak złapanie Pana Boga za nogi: zamiast wielogodzinnej ciężkiej pracy przy fabrycznych maszynach, czyste biuro wypełnione papierem, księgami i piórami. No i większa pensja – 2,50 dolara tygodniowo.
Andrew był wyjątkowo zaangażowany w nowe zajęcie. Aby szybko roznosić depesze uczył się na pamięć przewodnika adresowego Pittsburgha. Doszedł do takiej wprawy, że na zawołanie wymieniał biura, sklepy i fabryki z danej ulicy według kolejnych numerów. Rankami i wieczorami uczył się telegrafować, dorabiał też przepisując depesze dla miejscowych dzienników. Rychło nabrał takiego doświadczenia, że ze słuchu odczytywał nadawane Morsem telegramy, potrafił też samodzielnie obsługiwać maszynę telegraficzną. Przełożeni docenili jego zdolności i awansowali go na telegrafistę. Pierwszy postawiony sobie przez Andrew krótkoterminowy cel został osiągnięty.
Z robotnika urzędnik, z urzędnika inwestor
W biurze telegraficznym młodego Carnegie zauważył Thomas A. Scott, jeden z dyrektorów Kolei Pensylwańskiej (Pennsylvania Railroad Company). Zaskoczony inteligencją i energią chłopaka zatrudnił go u siebie jako asystenta-telegrafistę z pensją – bagatela – 35 dolarów miesięcznie. Andrew rychło stał się zaufanym urzędnikiem Scotta. Do tego stopnia, że po kilku miesiącach pracy dyrektor poradził mu, aby zainwestował 500 dolarów w akcje Towarzystwa Ekspresowego Adamsa, zajmującego się dostarczaniem dużych przesyłek pocztowych.
Andrew nie posiadał jednak tak dużej, jak na jego możliwości, sumy. Z pomocą przyszli mu rodzice, którzy pożyczyli 500 dolarów pod hipotekę małego domu, aby umożliwić synowi inwestycję. Carnegie kupił akcje i został kapitalistą. Jakież było jego zdziwienie, gdy po pewnym czasie Towarzystwo wypłaciło pierwszą dywidendę – 12 procent rocznie od kapitału, a więc o wiele więcej niż to, co udało mu się zarobić pracując całymi dniami.
Od nędzy do pieniędzy
Dzięki poparciu Scotta, ale też własnym zdolnościom, Andrew został kierownikiem oddziału Pennsylvania Railroad w Pittsburghu. Wtedy zaczął również inwestować w rozmaite przedsięwzięcia związane z transportem kolejowym i przemysłem.
Doświadczenie i wiedza, jakie zdobył w PRC sprawiły, że po wybuchu wojny secesyjnej otrzymał od Departamentu Wojny propozycję objęcia stanowiska zarządzającego wojskową siecią telegraficzną. Przy okazji zajął się dostawami szyn dla wojska oraz przewożeniem broni, wyposażenia i amunicji, dzięki czemu zdobywał fundusze na kolejne inwestycje. Po dwóch latach państwowej służby wrócił do Pittsburgha. I tam właśnie zrealizował jeden z najlepszych interesów swojego życia.
Trzydziestoletni milioner
Pewnego dnia w biurze Carnegie pojawił się niepozorny człowiek o nazwisku Theodore T. Woodruff. Przedstawił plany swojego wynalazku – wagonu z miejscami do spania. Andrew błyskawicznie zorientował się, że jest to dla niego ogromna szansa. Kolej była wówczas branżą, która rozwijała się dynamicznie, a zapotrzebowanie na jej połączenia na wielkich obszarach USA coraz bardziej się zwiększało. Ułatwienie podróżowania przez danie pasażerom możliwości w miarę wygodnego spania w nocy, mogło przynieść ogromne zyski pomysłodawcy i sponsorowi.
Carnegie pożyczył pieniądze i wszedł w spółkę z wynalazcą. Gdy Woodruff Sleeping Car Company wyprodukowała pierwsze wagony sypialne, Andrew wprowadził je również w Kolei Pensylwańskiej. Wynalazek zrewolucjonizował podróżowanie po USA. Drugim „strzałem w dziesiątkę” biznesmena było zainwestowanie w odkryte w okolicach Pittsburgha źródła ropy naftowej. Andrew wraz z kilkoma przyjaciółmi połączył kapitały i zakupił jedno z nich, płacąc 40 tysięcy dolarów. Jak świetny to był pomysł, okazało się bardzo szybko: eksploatacja źródła dała w ciągu roku milion dolarów dochodu, a wartość spółki doszła do 5 milionów!
W wieku 30 lat Carnegie został milionerem. I to w XIX-wiecznym rozumieniu, bo milion z roku 1900 dzisiaj byłby wart nawet ponad 200 milionów dolarów.
Stalowy potentat
Trzecią branżą, w którą zainwestował Carnegie był przemysł hutniczy. Pracując w Pennsylvania Railroad Company zaczął skupować akcje firm stalowniczych. Zapotrzebowanie na stal w odbudowujących się po wojnie secesyjnej Stanach Zjednoczonych było olbrzymie, więc przedsiębiorstwa miały zbyt, świetne wyniki i przynosiły duży dochód. Wszystko to sprawiło, że w 1865 roku Carnegie odszedł z PRC i założył własny biznes, koncentrując się na produkcji stali.
Kolejny interes życia zrobił łącząc produkcję stalową i kolej. Gdy Pennsylvania Railroad rozpoczęła akcję wymiany mostów na swoich szlakach z drewnianych na żelazne, Carnegie zdobył kontrakt na realizację przedsięwzięcia. Zainwestował w fabrykę mostów żelaznych Keystone Brigde Company i zaczął je z zyskiem dostarczać kolei – najpierw w Pensylwanii, potem zaś w całych Stanach. Warto wspomnieć, że mosty te stoją w USA do dziś i wpisane są do rejestru zabytków.
Podczas podróży po Europie Carnegie upewnił się, że zapotrzebowanie na stal będzie wciąż rosnąć. Inwestował więc w huty i wytwórnie stali, a także branże pokrewne, np. kopalnie węgla i rud. W 1883 roku zakupił jedną z największych stalowni w kraju – Homestead Works. Potem dokupił przedsiębiorstwo sprowadzające do USA koks. Swoje zakłady umieszczał w pobliżu Wielkich Jezior, gdzie zbudował flotyllę statków do przewożenia surowców i gotowych wyrobów stalowych do wielkich miast: Nowego Jorku, Detroit i Chicago. W 1892 roku połączył trzy swoje największe stalownie w koncern pod nazwą Carnegie Steel Company. Budował mosty, statki, wagony, lokomotywy, uzbrojenie i zarabiał na tym krocie. Pod koniec XIX wieku był najbogatszym człowiekiem na świecie.
Kapitalistyczny krwiopijca
Swoje miliony Carnegie zarabiał w sposób bezwzględny. Robotnicy w jego fabrykach pracowali po 12 godzin dziennie siedem dni w tygodniu. Wolne przysługiwało im tylko raz w roku – 4 lipca, na Święto Niepodległości. Utrzymanie wydajności wymuszał groźbą obniżek pensji. Od menedżerów wymagał nieustannego podnoszenia poziomu produkcji. Protesty i strajki tłumił bez litości. Zatrudniał imigrantów z Europy, bo pracowali 14 godzin dziennie za stawkę czterokrotnie niższą niż amerykańscy robotnicy.
Gdy w 1892 roku we wspomnianych zakładach Homestead Works wybuchł strajk na tle obniżki płac, Carnegie odmówił jakichkolwiek rozmów ze związkami zawodowymi. Sprowadził łamistrajków i uzbrojonych ochroniarzy z agencji Pinkertona. Doszło do walk agentów ze strajkującymi, w których zginęło dziewięciu pracowników, a ponad 100 osób zostało rannych. Porządek przywróciła milicja stanowa. Robotnicy wrócili do pracy na gorszych warunkach… Carnegie okazał się wyznawcą teorii Herberta Spencera, zwolennika ekstremalnej formy darwinizmu społecznego, który głosił:
Społeczeństwo rozwija się, gdy najzdolniejsi jego członkowie mogą w sposób nieskrępowany ugruntować swoją pozycję, a najsłabiej wyposażonych przez naturę nikt nie próbuje sztucznie utrzymać przy życiu.
Filantrop specyficzny
W 1900 roku, w wieku 65 lat, Andrew Carnegie sprzedał swoją stalową firmę innemu przemysłowemu potentatowi – J.P. Morganowi. Otrzymał za to sumę wówczas (a także i dziś) ogromną – 480 milionów dolarów. Kwota ta, w przeliczeniu na dzisiejszą wartość waluty, odpowiada nawet ponad 100 miliardom dolarów.
Resztę życia poświęcił zaś na działalność filantropijną i rozdawanie swojego majątku. Była to część jego życiowej filozofii. Twierdził on bowiem, że:
(…) prowadzenie biznesu nie ma żadnego sensu, o ile nie służy ogółowi. Nie może mieć człowiek przed sobą jakichkolwiek bogów, a gromadzenie bogactwa stanowi jeden z najgorszych rodzajów bałwochwalstwa. Nie ma bożka bardziej upodlającego człowieka niż pieniądz.
I rzeczywiście, do swojej śmierci w 1919 roku rozdał 350 milionów dolarów. Ufundował 2,5 tysiąca bibliotek i wiele sal muzycznych, w tym słynną Carnegie Hall w Nowym Jorku. Blisko 8 tysięcy kościołów zaopatrzył w organy. Założył uczelnię Carnegie Mellon University oraz Carnegie Institution, wspierającą badania w dziedzinie fizyki i biologii. Stworzył Carnegie Endowment for International Peace – instytucję zajmującą się rozwiązywaniem konfliktów międzynarodowych. Ufundował Pałac Pokoju w Hadze, który dziś jest siedzibą Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości.
Jako filantrop pozostał jednak wierny swoim poglądom, że w życiu nic nie ma za darmo. Pieniądze przeznaczał na instytucje kultury i nauki, a nie na pomoc pojedynczym ludziom, bo to uważał za marnowanie środków. Gdy w 1895 roku otwierał ufundowaną przez siebie bibliotekę w Pittsburghu, skrytykował przedsiębiorców podnoszących płace pracownikom. Uznał to za marnotrawstwo dóbr, które robotnicy i tak przejedzą lub przepiją bez żadnego pożytku…
***
Niezwykłą historię młodej i ambitnej imigrantki, która przybyła do XIX-wiecznej Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia przedstawiła Marie Benedict w swojej najnowszej powieści „Pokojówka miliardera”. Clara Kelley z pokojówki najbogatszego człowieka w USA, Andrew Carnegie, staje się z czasem jego sekretnym doradcą.
Bibliografia:
- Andrew Carnegie, Autobiography of Andrew Carnegie, Constable and Co, London 1920.
- Andrew Carnegie, Państwo interesu, Gebethner i Wolff, Warszawa 1904.
- Krzysztof Osiejuk, Andrew Carnegie – filozof biznesu, „Sztuka Posiadania”, 17–23 kwietnia 2015.
- James A. MacKay, Little Boss: A Life of Andrew Carnegie, Mainstream Books, Edinburgh 1997.
- David Nasaw, Andrew Carnegie, Penguin Press, New York 2006.
KOMENTARZE (18)
Bezwzględny wyzyskiwacz i fałszywy hipokryta próbujący u schyłku swego cynicznego żywota odkupić winy rozdawaniem fortuny zgromadzonej wyzyskiem bezsilnych ludzi pracy.
Zwykły janusz biznesu, który oprócz pracowitego charakteru po prostu miał mnóstwo szczęścia w życiu.
Drogi zbiff, to tylko jedna strona medalu. Mimo szczęścia, od dziecka potrafił on naprawdę ciężko pracować. Niemniej tym w gorszym świetle stawia go późniejsze wyzyskiwanie swoich pracowników. A pod koniec życia? Nie miał komu zostawić pieniędzy to je rozdał. Chociaż wydaje mi się, że jednak nie wyrzuty sumienia tu zagrały, ale chęć zapisania się w historii na zawsze. Przecież te wszystkie ufundowane przez niego budynki, nazwane jego imieniem będą stać wieki. Czy zatem chodziło rzeczywiście o dobroczynność czy przeciwnie – o pragnienie wielkości po śmierci, co byłoby wyrazem ogromnego egoizmu? To pytanie pozostawiam otwarte. Pozdrawiam serdecznie.
Dokładniej majątek zdobył bo na poczatku dostawał więcej niż wg siebie zasługiwał bo dawał na żarcie jedynie. Sam uczył się a oszczedzoną forsę inwestował. A sam swoim robolom na to nie pozwalał na to
Prawdopodobnie o to chodziło. Ludzie bogaci , rzadko bywają miłosierni i charytatywni.
Wracaj na zmywak ty marny polaku robaku a niedzielę syp na tacę wyzyskiwaczom i gwałcicielom którzy jeżdżą na twoim garbie
on tylko zrealizował swój plan a nie tam jakieś wyrzuty sumienia, połączył kolej, robił wagony, sprowadzał węgiel, itd. jednym słowem skupił cały przemysł w swoich rękach, jakby nie było popchną odbudowę największych miast tuż po wojnie, kasę przeznaczył na biblioteki, żeby ludzie czytali i się uczyli, nie dawał kasy jednostkom (bo by przepiły), w gruncie rzeczy działał dla ich dobra i popchnął cywilizację do przodu no ale jakim kosztem te 12 czy 14h pracy dziennie przez 7 dni w tygodniu za miskę ryżu… i tu można polemizować czy to było moralne, szczęście szczęściem ale kiedy ty z gilem pod nosem oglądałeś domowe przedszkole a mama przynosiła ci kanapeczki on w twoim wieku zachrzaniał do roboty z burczącym brzuchem i poznał co to wartość pieniądza, do wszystkiego doszedł ciężką pracą, wykorzystywał okazje, nie popłyną na złych inwestycjach.. raczej miał łeb na karku ja bym go nie porównywał do zwykłego „janusza biznesu”, to były inne czasy inne systemy wartości teraz wygodnie się komentuje w bamboszkach z kubkiem kakao przed kompem
Drogi komentatorze, podzielił się Pan/Pani z nami swoją refleksją po przeczytanym tekście i jest ona dojrzała i wartościowa. Dlatego nie trzeba już było dodawać obelg w stosunku do poprzedniego komentatora… czasem naprawdę nie warto wchodzić w takie polemiki, Dziękuję jednak za wpis, który pokazuje nam Pana/Pani zdanie. Pozdrawiamy.
W którym miejscu podzielił się swoją refleksją po przeczytanym tekście? Jedyne co przekazał to, ze ma problem z klerem. Czyżby zły dotyk w dzieciństwie z ich strony?
Drogi komentatorze, chodziło o część, w której poprzedni Czytelnik wyraził swoją opinię nad etycznością budowania cywilizacji (chociaż brzmi to dość patetycznie) a wyzyskiem pracowników. Druga część wpisu była zdecydowanie nie na miejscu. Pana również proszę o dojrzałość w komentarzach, zwłaszcza, że w poprzednim wpisie nie ma nic o klerze, stąd Pana wpis jest nie do końca zrozumiały. Pozdrawiam.
Przeczytałam książkę
Pokojówka miliardera
Jakim okrutnym i pazernym trzeba być żeby kazać pracować robotnikom 7 dni w tygodniu bez Dnia odpoczynku..
Dla mnie to ktwjipijca.i wyzyskiwacz jakich w Ameryce było wtedy niemało..
Bogacił się na ich pracy a nie szanował..
Choć sam otrzymał pomoc od swojego szefa..
Egoista i samolub zakochany w pieniądzach
Ponieważ był biedny …i nagle.stsk się bogatym..
może i rozdał swój majątek ale… tylko bogatym, bo biedni to takie wredne typy, że przejedzą wszystko co zarobią. Straszne – pracujący robotnik po 12-14 godzin dziennie u niego musiał jeść!!! nazywanie go filantropem to wydaje mi się wielka przesada. On zadbał o to żeby jego nazwisko było na budynkach bibliotek, budynków i uniwersytetów – nic więcej. A przecież to był taki ludzki pan dał swoim pracownikom jeden dzień w roku wolny.
„Straszne – pracujący robotnik po 12-14 godzin dziennie u niego musiał jeść!!!” – dobrze napisane. To skandaliczne, że człowiek po całym dniu ciężkiej pracy w podłych warunkach myśli tylko o tym żeby się najeść i odpocząć. Żadnych potrzeb duchowych, artystycznych, chęci rozwoju i samodoskonalenia. Nic tylko żreć i spać. Banda leniwych nierobów. Sami zasłużyli na swój los!
I
I
|
Jakby ktoś nie ogarnął, niech sprawdzi słowo ironia w słowniku.
Autentycznie mi ich żal. Wyjeżdżali zdesperowani z olbrzymim ładunkiem nadziei a trafiali z deszczu pod rynnę. Nic dziwnego, że pierwsze ziarna komunizmu zakiełkowały właśnie tam.
Widzę że osoby komentujące zapomniały iż w czasach rewolucji przemysłowej takie traktowanie robotników było na porządku dziennym nie tylko przez opisywanego w tym artykule Carnegi’a a przez niemal wszystkich właścicieli fabryk z naszej perspektywy to go nie usprawiedliwia ale zarazem jestem pewien że będąc na miejscu owych właścicieli raczej żaden(a) z nas nawet by nie raczył(a) spojrzeć na tych malutkich ludzików pracujących w fabrykach bo takie były czasy, takie standardy. Więc mówienie dziś o nim wyzyskiwacz już nieco zaczyna być hipokryzją, bo pamiętajcie że związki zawodowe i wszelkie prawa pracownicze nie powstały z inicjatywy bogatych tylko właśnie zostały wywalczone przez szarych ludzi. Podsumowując zanim napiszesz kolejny komentarz o tym jakim to Carnegie był wyzyskiwaczem zastanów się co ty byś zrobił/zrobiła na jego miejscu w czasach raju dla liberalizmu gospodarczego.
Szanowny komentatorze, zgadza się. Były inne czasy. Ale proszę pamiętać, że początkowo Carnegie sam był takim zwykłym pracownikiem. Nie musiał jednak zarabiać w tak nieludzkich warunkach, a sam był pomysłodawcą, tego jak pracowano w jego koncernie. Był również tak naprawdę imigrantem, a postanowił najmocniej wyzyskiwać właśnie tę grupę. Nie nam jednak oceniać moralnie jego postępowanie, chociaż w tym wypadku trudno, aby komentujący powstrzymywali się od próby ocen. Biorąc również pod uwagę, że później swój ogromny majątek rozdał. I nawet to jest kontrowersyjne – fundował instytucje, ale sprzeciwiał się podnoszeniu płac. Osobliwe poglądy…
GG1 1934.
może należałoby tę opowieść zadedykować polskim politykom – lepiej inwestować w szkoły i biblioteki niż w zasiłki dla patologii, która je przeje i przepije bez pożytku?
A kto będzie głosował za miskę ryżu?
Zwykła parszywa chciwość swinia. Sam pracował 6 dni w tygodniu ,natomiast innych zmuszał do pracy przez 364 ,dni w roku po 12-14 godzin dziennie. Nazywanie tego chciwego debila – filantropem to jakaś kpina ,mógł sobie tymi pieniędzmi wyłożyć trumnę ,miałby miękkie lądowanie po śmierci. Przy takim Fordzie ,który wprowadził 8 godzinny dzień pracy ,wolne soboty i linie produkcyjna.oraz pracę w systemie zmianowym. To ten cały Carnegie był tylko typem ,który promował nieefektowny system pracy. To dzięki takim głupkom ,jak ten Carnegie ,powstał socjalizm a później komunizm.