Brud, smród i ubóstwo albo… miękkie kanapy i wygodne łazienki. Warunki gościny w więzieniach Jaruzelskiego potrafiły być diametralnie różne. I... kompletnie przypadkowe.
W noc wprowadzenia stanu wojennego – z 12 na 13 grudnia 1981 roku – rozpoczęły się masowe zatrzymania „politycznych”. W kilka dni internowano około 5 tysięcy osób niewygodnych dla władz, a w czasie całego stanu wojennego 10 tysięcy. Większość stanowili opozycjoniści związani z „Solidarnością” i innymi ugrupowaniami, chociaż w celach propagandowych gen. Wojciech Jaruzelski polecił zatrzymać także kilkudziesięciu prominentów z poprzednich komunistycznych ekip (np. Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza).
Opozycjoniści wylądowali w około pięćdziesięciu ośrodkach odosobnienia. Niektórzy z aresztowanych w stanie wojennym i jeszcze po nim, trafiali do więzień z kuriozalnie wysokimi wyrokami (np. w 1982 roku Ewę Kubasiewicz skazano na 10 lat pozbawienia wolności za rozpowszechnianie ulotki nawołującej do oporu wobec stanu wojennego; odzyskała wolność na mocy amnestii z 1983 roku). Ich życie za kratami było mieszaniną koszmarów, zaskoczeń i momentów przynoszących otuchę.
Piekło i niebo
W 2012 r. gruchnęła informacja, że podczas swojego 11–miesięcznego internowania w Arłamowie Lech Wałęsa wypił 289 butelek wódki, 158 wina, 238 szampana i 1115 piwa (nie licząc mniej popularnych alkoholi). Historycy z IPN zaznaczyli, że w konsumpcji tego morza alkoholu „pomogli” szefowi „Solidarności” jego nadzorcy oraz osoby odwiedzające, jednakże niesmak i podejrzenia pozostały. Czyżby życie więźniów politycznych Jaruzelskiego było jedną wielką sielanką?! Nie. A dowodzą tego ich wspomnienia.
Na pewno nie był sanatorium zakład karny w Bydgoszczy-Fordonie. „Naczelniczka Fordonu nie miała jakichś szczególnie złych intencji wobec politycznych. Natomiast jej zastępca był zwykłym sadystą” – wspomina opozycjonistka Joanna Gwiazda w książce Anny Herbich „Dziewczyny z Solidarności”.
Dalej czytamy: „Dowiedziałam się, jak traktował Elę Wieczorek, robotnicę z fabryki baterii. Była drobna, nerwowa, zniszczona od unoszących się w fabryce chemicznych oparów. Miała dwójkę dzieci. Siedziała w więzieniu razem z Anią Walentynowicz, która opowiadała mi, że ten bydlak przychodził do niej do celi i bił ją pękiem kluczy, a nawet próbował przypalać jej skórę papierosem”.
Za to zupełnie inaczej żyło się w ośrodku dla internowanych w Gołdapi. To był nowoczesny, wygodny ośrodek wczasowy Radiokomitetu – czyli szefostwa PRL–owskiego radia i telewizji. Jak wspominały osadzone, spodziewały się wysyłki na „białe niedźwiedzie”, a trafiły do czystego dwupiętrowego budynku z balkonami. Wewnątrz pokoje niezamykane na klucz, miękkie kanapy, osobne łazienki, w miarę życzliwi strażnicy. Niektóre opozycjonistki były wściekłe: gdzieś w Polsce pacyfikuje się ludzi, wielu gnije w więzieniach, a one trafiły na wczasy!
Fordon i Gołdap, więzienie i ośrodek internowania, były więc niczym piekło i niebo wśród „miejscówek” przeznaczonych dla politycznych więźniów gen. Jaruzelskiego. Jednak, jak pisze Herbich, nawet w Gołdapi byli esbecy. Jedną z bohaterek „Dziewczyn z Solidarności” funkcjonariusz bezpieki szantażował, że albo zostanie donosicielką, albo jej syn trafi do więzienia z z najgorszymi zwyrodnialcami, oskarżony o terroryzm. Okazuje się, że gdzie nie trafili opozycjoniści, musieli umieć sobie radzić. I z poważnymi sprawami, i z prozaicznymi.
Plan dnia
„Na początku wszystko było źle, było zimno, nie było spacerów, palacze nie mieli papierosów” – opisywał pierwsze dni w więzieniu w Białołęce internowany Witold Chodakiewicz. Krnąbrnym osadzonym marzyło się, żeby nie spędzić wyroków bezczynnie: chcieli otwartych cel, okazji do samokształcenia.
I faktycznie, prof. Bronisław Geremek organizował czasem wykłady o wykluczonych w średniowiecznej Europie, a Maciej Zembaty w łaźni, służącej jako świetlica, śpiewał przy gitarze piosenki Leonarda Cohena. Jednak władze miały w głowie inny plan.
„Ich propozycje były takie: o 7 rano pobudka, od 7.30 do 8 śniadanie i można się zgłaszać do lekarza (tak przynajmniej deklarowali, później nie realizowali), o 19–tej kolacja, o 21 gaszenie światła” – opisuje Chodakiewicz.
Uwięzieni „polityczni” musieli przyzwyczaić się nie tylko do porządku dnia, ale i do panujących za kratami zwyczajów. Do prowokacji ze strony więziennych władz, starających się skłócić więźniów politycznych z otaczającymi ich kryminalnymi (choćby poprzez sugerowanie, że „solidarnościowcy” donoszą).
Do podziałów na grypsujących i niegrypsujących, do grożenia słabszym, do więziennej gwary. Albo do komentarzy towarzyszącym nawet fizjologicznym czynnościom. Bo co może znaczyć, gdy człowiek siedzi na klozecie, a inni krzyczą „Mieszaj, mieszaj, bo się przypali”?
„Oznacza to, by przez cały czas korzystania z bardachy (klozetu) puszczać wodę spłukującą klozet. Pozwala to zmniejszyć niemiłe zapachy rozchodzące się po celi” – wspominał w zbiorze „Polityczni” Jerzy Geresz, aresztowany w marcu 1982 r. Przy tym, jak tłumaczył, chodziło nie tylko o względy praktyczne, lecz i o więzienne zwyczaje.
„Po opuszczeniu dekla starannie myję ręce pod kranem. Należy to do kardynalnych obowiązków grypsującego: ręka, która dotykała członka, niezwłocznie musi zostać umyta”.
„Tylko żeby ci nigdy nie przyszło do głowy włożyć swojego małego do umywalki” – ostrzegał z kolei znajomy z celi. Bo wtedy umywalka uległaby „przecweleniu” i żaden grypsujący już nie mógłby z niej skorzystać! Ot, więzienne życie, o którym na wolności opozycjoniści nie mieli pojęcia.
A co dopiero miały powiedzieć kobiety osadzone w Grudziądzu, w zakładzie karnym dla recydywistów? Tam w ogóle nie było kanalizacji. W celach stały wielkie dwudziestolitrowe kotły, a więźniarki codziennie musiały je opróżniać z odchodów…
Bolesne czekanie
Jedzenie w ośrodkach internowania i więzieniach zwykle było paskudne. Typowe śniadanie – jak opisał Zbigniew Gluza, aresztowany w marcu 1985 roku – była to kawa zbożowa i czterocentymetrowej grubości kromka chleba–gniota z margaryną. Po obiadach i kolacjach osadzeni mogli się nabawić wrzodów żołądka. Z nadzieją oczekiwali na paczki, w których mogły przyjść tak niedostępne smakołyki jak kiełbasa i czekolada.
W przerwach między posiłkami było dużo czasu na czytanie książek. O ile oczywiście już się je dostało, bo w więzieniu nic nie działo się natychmiast. „Kiedy przyszłam, nie miałam nawet możliwości napisania listu. Na pierwszy dostałam wszystko od wychowawcy, a potem czekaj” – opowiadała uwięziona opozycjonistka Barbara Fabiańska.
Czekać trzeba było na dosłownie wszystko: na bibliotekę, wychowawcę, naczelnika, herbatę, ciepłą wodę. Wszędzie pisane prośby. O igłę prośba, o nożyczki prośba, o lekarza prośba, o wydanie czegoś z magazynu prośba… I znowu czekanie – wspominała. Te bezproduktywnie spędzane godziny przytłaczały.
Problem z lekarzami był szczególnie bolesny. „Na Mokotowie, jeśli zapisać się w określonym dniu do lekarza, zostanie się przyjętym po upływie ustalonego czasu. W Białołęce, żeby się dostać do dentysty, trzeba wyć trzy noce” – wspominał Włodzimierz Kowalski w „Politycznych”. A zdarzały się i poważniejsze problemy.
„Zaliczyłam obowiązkową wizytę u ginekologa. Wszystkie cierpiałyśmy tam bowiem na rzęsistek. W Darłówku panował niebywały brud w sanitariatach, pościel była niedoprana. Na całe piętro przysługiwała nam jedna miednica. Nic dziwnego, że wkrótce wybuchła epidemia. Dostałyśmy jakiś antybiotyk” – wspominała Joanna Gwiazda w
Nie wszędzie były takie warunki sanitarne jak w Gołdapi, gdzie osadzone miały łazienki z prysznicami. Czasem trzeba było dobrze się umyć się tylko kubkiem ciepłej wody, a trzy takie kubki mogły uchodzić za pełną kąpiel…
A co, jeśli komuś nie odpowiadał więzienny plan dnia i panujące w zakładzie karnym porządki? Tadeusz Wypych, osadzony na Mokotowie, celowo nie opuścił o czasie spacerniaka. Kara: „termos”. Wypych po latach wspomina go w tych słowach:
To cela zbudowana w celi, wewnątrz wybita materiałem dźwiękochłonnym. Żadne krzyki się stamtąd nie wydostają na zewnątrz. Duża, gruba szyba z pleksiglasu osłania zewnętrzne okno; za takim samym pleksiglasem we wnęce nad drzwiami jest światło i kamera telewizyjna.
Poza tym w celi nie było nic. Podłoga, cztery ściany i ja nago. Byłem tam 24 godziny. Zimno było, nie dało się spać. Marzłem – więc gimnastyka przez kwadrans, później spacer w kółko, o ile to możliwe na powierzchni trzy metry na trzy… Czas dłużył się niesamowicie, ta doba wydawała się tygodniem.
Rozrywki w rezerwacie
Z surowymi warunkami kojarzyło się też więzienie w Olszynce Grochowskiej, zwane „Kamczatką”. Kiedy trafiła w to miejsce Ewa Heynar–Skowrońska, aresztowana w 1986 roku, nieoczekiwanie zorientowała się, że i tam można liczyć pewne „luksusy”. Oto raz na tydzień do kilkunastoosobowych cel więźniarek przynoszono telewizor. Za pierwszym razem trafił się opozycjonistce… „Piątek z Pankracym”.
Telewizor, a raczej telewizyjne transmisje z pamiętnego mundialu w 1982 roku, okazały się też mieć znaczenie dla działaczy „Solidarności” uwięzionych na warszawskiej Białołęce. O ich refleksjach (bo czy kibicować reprezentacji wysłanej przez państwo, w którym trwa stan wojenny, czy nie?) i obserwacjach (szukanie transparentów „Solidarności” na trybunach podczas relacji) powstał parę lat temu film dokumentalny „Mundial. Gra o wszystko”.
Zresztą, na Białołęce opozycjoniści zabijali czas w naprawdę pomysłowy sposób. „Produkowaliśmy taką niezliczoną ilość solidarnościowych dewocjonaliów. Były stemple robione z linoleum, koperty ozdobne z napisem Polska walczy” – wspominał internowany Piotr Ikonowicz. – „To był taki rarytas, poszukiwany za murami. Nawet klawisze nieraz prosili, żeby im dać dla znajomych. W tym to celowali tacy nasi hura patrioci. Mieliśmy takich narodowców braci Melak. Oni te Matki Boskie i orły w koronie pięknie wycinali. To było jakieś zajęcie: rycie w linoleum, potem odbijanie. Pamiątki z tego naszego rezerwatu”.
Bibliografia:
- Anna Herbich, Dziewczyny z Solidarności, Znak Horyzont 2016
- Jacek Indelak, Dziewczyny spod jednej celi, „Gazeta. Dziennik Polonii w Kanadzie”, 27.12.2006.
- Mundial. Gra o wszystko, reż. Michał Bielawski, Unlimited Film Operations 2012.
- Polityczni, Ośrodek Karta 2010.
- Świat zza krat. Życie codzienne, warunki w celach, PolskieRadio.pl, 12 grudnia 2011.
KOMENTARZE (4)
Jak na „krwawego dyktatora ” jakim go chce przedstawiac wciaz jego byla opozycjaze strachu ze socjalizm wroci :) byl wyjatkowo „lagodny”.
To on doprowadzil do „okraglego stolu ” i debat nad stanem przyszlej Polski.
To on pozwolil na wolne wybory i przekazal wladze.(!) Przypomne ze niejaki Pospieszalski, wielki obecnie apologeta Kaczy-szenki usilowal kiedys z marnym skutkie rozpetac dyskusje na temat ” daniny krwi jakiej Polacy nie zlozyli” w tej walce o wolnosc”. Jaruzelskiemu zawdzieczamy ze Polacy n iez lozyli tej idiotycznej daniny krwi tzn nie zaczeli do siebie strzelac.
Poza tym to byl naprawde czlowiek z klasa i wszyscy ktorzy go znali osobiscie to poswiadczaja .Zadenzarozumialy buc jak np Walesa czy zadny wladzy dyktatorskiej Kaczy-szenko.
Poslugiwal sie bardzo elegancka polszczyzna i mial talent do zjednywania sobie ludzi.Thacher- premier UK w tym czasie , byla nim oczarowana gdy spotkal go osobiscie !
Nieszczescie jego polegalo na tym ze zyl w niewlasciwych czasach.Niemniej wywiazal sie ze swej powinnosci polskiego zolnierza i nie doprowadzil do wojny domowej jak to robi obecny wladca Polski Kaczy-szenko.I to trzeba umiec docenic gdyz latwo sie naciska na spust ale trudniej grzebie bliskich.
Jak wojna domowa ? Co ty gadasz spętany świrze… widzisz jakieś czołgi pod swoimi oknami czy co?
Czytać trzeba ze zrozumieniem. W tamtych odległych czasach miałem 20 lat i przez pól roku spałem z moim kałachem plus 120 ostrych. Nigdy nie byłem komunista,ZSMP owcem ani nawet harcerzem.
Zwykła 2-letnia zasadnicza służba wojskowa.
Chyba to jakaś tradycja w tym Arłamowie, bo orły Nawałki przed mundialem też piły.