Zwłoki porzucone na pustkowiu lub w bocznych uliczkach miast. Okaleczone, obnażone, wykorzystane. Z takimi widokami musieli się mierzyć PRL-owscy milicjanci. Jak schwytać seryjnego zabójcę, jeśli oficjalnie władza zaprzecza, że taki grasuje? Poznajcie opowieści o czterech polskich zwyrodnialcach i o pogoni za potworami w ludzkiej skórze…
Szły samotnie ciemną ulicą. Był późny wieczór. A może już noc? Spieszyły się, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce, w którym pewnie czekał na nie ktoś bliski. Nigdy jednak nie wróciły do domów, gdyż na ich drodze stanął on – niepozorny, miły, być może nawet przystojny mężczyzna. Miał tylko jedną wadę – był seryjnym mordercą.
„Elegancki morderca”: ten pierwszy
Władysław Mazurkiewicz był człowiekiem bogatym i szanowanym. W trudnych, powojennych czasach wyróżniał się tym, że jeździł luksusowym samochodem i pachniał drogimi, zachodnimi perfumami. Zabawny, atrakcyjny, dobrze wychowany i zawsze elegancki, wzbudzał podziw wśród mężczyzn i zachwyt u kobiet. Nikt nawet przez chwilę nie domyślał się, że był on okrutnym seryjnym mordercą. Pierwszym w powojennej Polsce, popełniającym przestępstwa wyłącznie dla zysku.
Drugie, znacznie bardziej przerażające oblicze, mężczyzna odkrył w sobie jeszcze w czasie wojny, w roku 1940. Swoje ofiary uśmiercał cyjankiem potasu. Truciznę podawał w herbacie lub kanapkach z szynką. Po zabójstwie zabierał pieniądze i biżuterię, a ciała nieszczęśników topił w Wiśle. Wyjątek zrobił tylko dla swoich dwóch sąsiadek, których zwłoki zamurował w podłodze własnego garażu.
Wkrótce zamienił truciznę na pistolet. Swoim ofiarom strzelał w głowę. Uważał, że tak jest szybciej. W 1955 roku popełnił jednak błąd, który zaprowadził go na szubienicę. Podczas podróży samochodem jego współpasażer zasnął. Mazurkiewicz postanowił to wykorzystać. Zatrzymał się i strzelił do mężczyzny.
Niczego nieświadomy biznesmen uciekł, spłoszony nagłym hukiem. Nie miał świadomości, że w jego czaszce tkwi kula. Odkrył to dopiero lekarz, do którego człowiek ten zgłosił się z bólem głowy. Podejrzenia od razu padły na Mazurkiewicza.
W toku śledztwa odkryto, czym naprawdę zajmował się szanowany dżentelmen, który latem 1956 roku stanął przed sądem. Najpierw Mazurkiewicz nie przyznał się do winy, jednak po przedstawieniu niepodważalnych dowodów zmienił nastawienie. Od tego momentu z dumą opowiadał o swoich morderstwach. Przyznał się do zabicia 30 osób, w większości kobiet.
Opinia publiczna bardzo interesowała się jego procesem. Prasa szybko nadała mu przydomki „Eleganckiego mordercy” i „Mordercy-dżentelmena”. Milicjanci woleli go jednak nazywać „Upiorem Krakowskim”. Udowodniono mu jedynie sześć zabójstw.
To jednak wystarczyło, by skazać go na śmierć. W sądzie podczas procesu Mazurkiewicz zachowywał się dostojnie. Był dumny ze swoich czynów, uśmiechnięty, grzeczny i elegancki. Taki sam też poszedł na szubienicę pod koniec stycznia 1957 roku.
Historia pierwszego polskiego seryjnego mordercy ma swoje niemal filmowe zakończenie. Zapytany o ostatnie słowo, „Elegancki morderca” uśmiechnął się i ukłonił wszystkim, po czym powiedział: „Do widzenia panowie! Niedługo spotkamy się tam wszyscy!”
„Wampir z Zagłębia”: potwór czy ofiara?
Gdy w latach 60. XX wieku na Górnym Śląsku i w Zagłębiu doszło do serii brutalnych morderstw kobiet, na mieszkańców tych okolic padł blady strach. Gdzieś w ciemnych zakamarkach grasował seksualny maniak. Sposób napaści był zawsze podobny. Sprawca atakował kobiety na otwartym terenie, najczęściej blisko ich miejsca zamieszkania.
Śledził je, następnie zakradał się od tyłu i uderzał tępym narzędziem w głowę. Martwe ofiary zaciągał w ustronne miejsce, gdzie po ich rozebraniu, dokonywał najróżniejszych czynności seksualnych. Jednak nigdy nie dochodziło do waginalnego gwałtu.
Odkrywano ciała kobiet z rozchylonymi udami. Ich bielizna była pocięta, a narządy płciowe obnażone. Kiedy okazało się, że wszystkich ataków dokonuje ten sam seryjny morderca, sprawca szybko otrzymał od milicji operacyjny przydomek – „Wampir z Zagłębia”.
Służby oficjalnie nie informowały społeczeństwa o grasującym psychopacie. Jednak „ulica” wiedziała swoje. Ludzie szeptali i powtarzali zasłyszane plotki. Tymczasem ginęły kolejne kobiety. W ciągu pierwszych dwóch lat swojej działalność „Wampir z Zagłębia” zaatakował 16 kobiet.
Siedemnasta ofiara mordercy sprawiła, że nastąpił przełom w śledztwie. 11 października 1966 roku znaleziono zwłoki 18-letniej Jolanty Gierek, bratanicy Edwarda Gierka, który był wówczas I sekretarzem KW PZPR. Polskie władze postanowiły dopaść „Wampira z Zagłębia” za wszelka cenę. Nagle sprawa przybrała polityczny charakter – pojawiło się przekonanie, że sprawca „podniósł rękę” na władzę ludową. Do marca 1970 roku zwyrodnialec zaatakował 21 razy, dokonując 14 morderstw.
Specjalna grupa operacyjna o nazwie „Anna” (od imienia pierwszej ofiary) wytypowała prawie pół tysiąca podejrzanych. Wśród nich był Zdzisław Marchwicki. Doniosła na niego żona, która podczas kolejnej domowej scysji zadzwoniła na milicję z prośbą, aby funkcjonariusze przyjechali „zabrać sobie Wampira”.
Marchwicki wszystkiemu zaprzeczał. Brutalne przesłuchania zrobiły jednak swoje. Podczas procesu przyznał się do popełnionych morderstw. Gdy sędzia zapytał go, czy jest mordercą, ten odparł niepewnie: „No z tego co słyszałem, co się dowiedziałem, no to chyba tak”.
Mimo, że proces był wyłącznie poszlakowy i nie przedstawiono Marchwickiemu twardych dowodów uznano, że to właśnie on jest słynnym „Wampirem z Zagłębia”. Skazano go na karę śmierci przez powieszenie, wykonaną 26 kwietnia 1977 roku, w milicyjnym garażu w Katowicach. Czy jednak faktycznie Zdzisław, alkoholik wsypany przez własną żonę, był „Wampirem z Zagłębia”?
„Wampir z Bytomia”: być najlepszym
Podczas procesu „Wampira z Zagłębia” na sali sądowej obecnych było 800 osób. Miejsca trzeba było biletować, a jednym z widzów był Joachim Knychała. Młody chłopak ze Śląska, zafascynowany zbrodniami Marchwickiego do tego stopnia, że postanowił zostać jego następcą.
Urodzony w roku 1952 Knychała nienawidził kobiet. Wychowywany przez matkę i babkę, doświadczył z ich strony wielu upokorzeń. Towarzyszące mu od zawsze poczucie krzywdy, kazało mu się mścić. Czarę goryczy przelało niesłuszne oskarżenie o gwałt na koleżance.
Pierwszy raz zaatakował w Bytomiu. Był rok 1974. Jego modus operandi przypominało to, które było charakterystyczne dla „Wampira z Zagłębia”. Grasował nocą. Śledził ofiarę, potem uderzał, zawsze od tyłu. Napaści odbywały się blisko miejsca zamieszkania poszkodowanych kobiet.
Pierwsze dwie zaatakowane kobiety przeżyły. Trzecia nie miała już tyle szczęścia, a każda kolejna zbrodnia wyzwalała w seryjnym mordercy jeszcze większe pokłady pogardy do płci pięknej. Uważał się za „łowcę”, a swoich ofiar szukał w tramwaju linii nr 6. Nadano mu przydomek „Wampir z Bytomia” (cóż – milicja nie grzeszyła kreatywnością), choć ze względów na obrażenia ciała jakie odnosiły zamordowane kobiety częściej mówiono o Knychale „Frankenstein”.
Wiek i wygląd kobiet, które atakował nie miały dla niego żadnego znaczenia. Zwłoki porzucał w ustronnych miejscach. Zawsze były rozebrane, a sekcje zwłok wykazały, że gwałtów dokonywano już po śmierci ofiar. W czerwcu 1979 roku zaatakował dwie małe dziewczynki. Zmasakrowane nagie ciała znaleziono w rowie. Ku zaskoczeniu funkcjonariuszy, jedno z dzieci cudem przeżyło. Nie potrafiło jednak wskazać swojego oprawcy.
Zawsze bezbłędny Knychała sam „wystawił się” swoim łowcom. Po morderstwie swojej 17-letniej szwagierki Bogusi, którego dokonał kilofem, zawiadomił milicję o nieszczęśliwym wypadku. Lekarze stwierdzili jednak, że z całą pewnością był to zaplanowany atak.
„Wampira z Bytomia” aresztowano podczas jej pogrzebu. Znajdujący się w potrzasku Knychała przyznał się do morderstw i ze szczegółami o nich opowiedział. Był dumny ze swoich dokonań. Powieszono go 28 października 1985 roku. Była to przedostatnia egzekucja w historii Polski.
„Wampir z Bytowa”: martwe nie odmawiają
Leszek Pękalski został skazany za zabicie jednej osoby. Mimo to media okrzyknęły go seryjnym mordercą. Dlaczego? Otóż on sam przyznał się do ponad 70 (według niektórych źródeł 90) zabójstw, które podczas wizji lokalnych opisał z wieloma szczegółami. Prokuratura nie znalazła jednak wystarczających dowodów, by go obciążyć.
Od urodzenia upośledzony, przez współmieszkańców Borzytuchomia (kaszubskiej wsi niedaleko Bytowa) był uważany za niegroźnego wariata. Ile kobiet zamordował tak naprawdę, wie tylko on. Twierdził, że zabijał, gdyż tylko tak mógł zaspokoić swój popęd seksualny. Wcześniej proponował swoim ofiarom seks, jednak zawsze spotykał się z odmową. Jak sam zeznał: „Gdy były martwe, już nie odmawiały”.
Po ataku rozbierał kobiety, by potem bawić się ich narządami płciowymi. Rzadko gwałcił, zwykle wystarczała mu masturbacja. Cieszyło go to, że kobiety nie śmiały się z niego. Mógł więc w spokoju robić to, co sobie wymyślił w swojej chorej wyobraźni. Gdy go aresztowano w roku 1992, zaczął przyznawać się do wszystkich nierozwiązanych morderstw w Polsce, popełnionych w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Potem jednak wycofał swoje zeznania.
Po nieudolnie przeprowadzonym śledztwie oskarżono go zaledwie o 17 zabójstw. Udowodniono jedno i skazano na karę 25 lat więzienia. Za kratami Pękalski stał się gwiazdą mediów. Dziennikarzom ze swadą opowiadał o swoich (rzekomych?) zbrodniach. Z powodu jego zachowania nadano mu przydomek „Wampir z Bytowa”. Czasami mówiono też o nim „Hurtownik śmierci” – on sam nie lubił jednak tego określenia.
***
W czasach, gdy świat podzielony był na dwa wrogie obozy, a dwa mocarstwa walczyły o dominację – imperialistyczna „zepsuta Ameryka” miała swojego „Zodiaca”, „Teda Bundy’ego”, „Syna Sama”, czy „Dusicieli ze wzgórz”. W socjalistycznej Polsce nie miało prawa być takich zbrodniarzy. Jednak wbrew temu, co u nas mówiono – my także mieliśmy groźnych seryjnych morderców, którzy w niczym nie ustępowali swoim słynnym amerykańskim odpowiednikom. Byli tak samo okrutni i bezwzględni. I tak samo trudno było ich schwytać…
Bibliografia:
- Janusz Maciej Jastrzębski, Bestie. Zbrodnie i kary, Profi 2007.
- Eddy Kozak, Pamiętniki wampira, MiR 2003.
- Cezary Łazarewicz, Elegancki morderca, Wydawnictwo W.A.B. 2015.
- Magda Omilianowicz, Bestia. Studium zła, Od deski do deski 2016.
- Przemysław Semczuk, Wampir z Zagłębia, SIW Znak 2016.
- Bogusław Sygit, Kto zabija człowieka – najgłośniejsze procesy w powojennej Polsce, Wydawnictwo Prawnicze 1989.
KOMENTARZE (26)
Dodam tyko, że z wykrywalnością takich zbrodniarzy w PRL bywało różnie. Z drugiej strony taki Ted Bundy też wpadł bo nie mógł się powstrzymać od mordowania.
A gdzie Józef Pluta?
Faktycznie nie zaszkodziłoby dodać Józefa Pluty. Pewnie znalazłoby się jeszcze kilku morderców, o których można by wspomnieć. W artykule wszyscy by się nie zmieścili.
Cieszymy się z takich komentarzy. Może jeszcze ktoś zna innych morderców wartych wspomnienia?
A Mariusz Trynkiewicz?
Moja babcia mieszkała w latach 50. przy ul. Poselskiej w centrum Krakowa. Niedaleko na rogu Poselskiej i Plant w obecnym budynku Muzeum Archeologicznego było więzienie i sąd. „Piękny Władzio” został stracony na Montelupich, ale z relacji babci wynika, że sądzili go przy Poselskiej. Proces był jawny i dźwięk z sali sądowej był transmitowany przez megafony na zewnątrz. Ponoć przysłuchiwało mu się mnóstwo ludzi. A Władzio naprawdę był jak filmowy amant. Babcia wspomina: „Oj, babki płakały jak go skazali”.
Film „Czerwony Pająk” opowiada o dwóch mordercach wymienionych wyżej. Polecam obejrzeć
Bogdana Arnolda też brakuje.
A Karol Kot?
A gdzie Henryk Czyżewski
O Henryku Czyżewskim przeczytasz tu: https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/wroclaw/wampir-z-rokitek-gwalcil-i-mordowal-sasiadki-henryk-czyzewski-kara-smierci/wz28dfz
Agdzie Czyżewski
Cześć. Wiem że data itp. Ale moglbys mi opowiedziec troche o nim?
Szkoda ze niema mordercow takich zboczencow a teraz co? Panie Ziobro morderca przykladowo 20 lat i ma 35 i jest wolny? zwyrodnialec? I takiego skurwiela karmic jeszcze!!!Nawet jak dales zycie a i niedales nikomu nieodbieraj nigdy a najlepiej ,jezeli ktos kogos chce zabic to bedzie najlepiej jak sam sie zajebie!!!!!!!!!!!!
pekalski to czubek.jak moglby zabijac nascie lat?do tego trzeba byc inteligentnym.on nawet muchy nie skrzywdzil.wampira z niego zrobili prokuratorzy.taki prokurator,ktory oskarza go o 70 morderstw,a skazuja go za jedno/musieli mu cos przybic,bo czubek/.powinien siedziec zamiast niego.to samo z Marchwickim.niewinnego chlopa wyhustali
Oczywiście, że tak. Kolo nie potrafi do 3 zliczyć a miałby tyle lat wodzić za nos kryminalnych??? Musiałby być piekielnie inteligenty i sprytny. Po prostu scedowano na Pękalskiego sporo nierozwiązanych spraw i statystyki zaczęły się zgadzać.
Pękalski podczas przesłuchania podawał szczegóły, które mógł znać tylko morderca. Działał przez 8 lat więc i dowodów na to nie było zbyt dużo. Te morderstwa przeważnie dokonywane były w lesie, gdzieś na odludziu. Poza tym inne czasy. Żadnego monitoringu, telefonów komórkowych. Nic. Jego popęd płciowy mógł spowodować , że ofiar mogło być więcej.
Sam popęd płciowy nie prowadzi do zbrodni.
cienki ten artykuł. Marchwicki to oczywiście kozioł ofiarny. :/
Napisz lepszy. Przeczytam!
Piotr Olszowy – mówi Wam to coś?
Tak mowi. To syn starego Olszowego?
Tak mowi. To syn starego Olszowego?
Komuś pomylił się wampir z Bytowa z wampirem z Bytomia :/ Pan nr 3 już nie żyje. Zmarł w 1985, więc na wolność wychodzi wampir z Bytowa – Leszek Pękalski
Mam zastrzeżenia co do punktu pierwszego, ponieważ Władysław Mazurkiewicz kompletnie mi nie pasuje do profilu seryjnego mordercy. Nazwałbym go raczej mordercą wielokrotnym.
Knychala nie byl przedostatnim ktorego stracono, w samym 1986 wykonano w Polsce 10 wyrokow Kary Smierci a w 1987 bylo ich 6 i ostatni w 1988
Szkoda, że nie wspomniano o niejakim Stanisławie Modzelewskim – Wampirze z Gałkówka. Człowiek był przez wiele lat nieuchwytny ale jak to bywa, po latach wpadł przez przypadek.