Makabryczna zbrodnia wstrząsa miasteczkiem. Inspektor z Berlina typuje oskarżonego. Ale miejscowa ludność ma własne podejrzenia. Kto mógł dokonać zbrodni jak z horroru? Uprzedzenia podyktowane antysemityzmem sprawiają, że nawet najmocniejsze dowody przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Winny może być przecież tylko jeden...
Konitz (dziś Chojnice), Prusy Zachodnie, 11 marca 1900 roku. Osiemnastoletni gimnazjalista Ernst Winter po skończonym obiedzie opuszcza dom piekarza Hermanna Lange przy ulicy Danzigerstrasse 26 (dziś Kościuszki 26), u którego wynajmował pokój w trakcie nauki. Od tego momentu słuch po nim zaginął.
Zwłoki w jeziorze
Informacje o zniknięciu Wintera docierają do jego rodzinnej miejscowości Prechlau (dziś Przechlewo). Zmartwiony ojciec wyrusza do Chojnic, gdzie prosi burmistrza Georga Deditiusa o pomoc policji. Ten jednak odmówił. Zdesperowany rodzic wraz ze swym znajomym – piekarzem Lange rozpoczęli poszukiwania na własną rękę, które zakończyły się następnego dnia po południu nad brzegiem nieistniejącego dziś Jeziora Zakonnego.
Mężczyźni z jego mętnych, częściowo skutych lodem wód wyłowili paczkę owiniętą papierem i sznurkiem. Po jej otwarciu ich oczom ukazał się obraz jak z horroru – górna część męskiego torsu pozbawiona rąk i głowy. W tym makabrycznym znalezisku Johannes Winter rozpoznał zwłoki swojego syna. Niewiele dalej dostrzeżono drugi pakunek, zawierający brakującą część korpusu pozbawioną nóg.
Wezwany na miejsce doktor Mueller po wstępnych oględzinach zwłok dostrzegł precyzję cięć, wskazującą na wyjątkową wprawę oprawcy. Stwierdza, że czynu tego dokonać musiał chirurg lub rzeźnik. Miasto zawrzało od domysłów nie tylko dotyczących winnego potwornej zbrodni, ale także miejsc, w których mogłyby znajdować się pozostałe, ciągle nieodnalezione części ciała. Niektóre z nich odnajdywano w ciągu następnych dni.
Najpierw za bramą (nieistniejącego już) cmentarza protestanckiego, na świeżym śniegu dzieci odnalazły lewe ramię. Lewe udo wyłowiono z tego samego Jeziora, w którym trafiono na pierwsze części ciała. Prawe ramię odnaleziono z wykorzystaniem psów myśliwskich. Następnie (choć wiele miesięcy później), na skraju lasu zawiniętą w chustę głowę, przy której podobno znaleziono chusteczkę z monogramem “A”.
„Koszerne cięcia”
Makabra mordu porażała i rozchodziła się coraz większym echem. Winnych bardzo szybko i nie mniej tradycyjnie wskazano wśród Żydów, którzy mieli potrzebować krwi do pieczenia macy. Taką wersję wydarzeń przesłał do ministra prowincji urzędnik powiatowy baron von Zedlitz. Poparł się on dokładniejszymi badaniami, jakie przeprowadził doktor Mueller na ciągle niekompletnych zwłokach, po których stwierdził, że zgon nastąpił w wyniku poderżnięcia gardła i spuszczenia krwi.
To sprawiło, że wydarzeniami zainteresowało się szerokie grono osób, pisano o niej nawet w berlińskich gazetach i właśnie z Berlina do prowadzenia śledztwa przyjechała specjalnie powołana komisja, w której znalazł się między innymi stołeczny inspektor wydziału zabójstw nazwiskiem Braun.
Ten swoje podejrzenia skierował na chrześcijańskiego rzeźnika – Gustawa Hoffmanna. Miał on dowiedzieć się o romansie Ernsta z jego córką Anną (którą wielokrotnie wcześniej widziano w towarzystwie denata), przyłapać parę w trakcie miłosnych uniesień i zabić nastolatka w afekcie. Dodatkowo znaleźli się świadkowie, którzy słyszeli jak Hoffmann na ulicy groził Winterowi śmiercią. Nowy podejrzany odpierał zarzuty zwalając winę na żydowskiego rzeźnika Moritza Lewiego, co Gustaw motywował tym, że na zwłokach rozpoznał “koszerne cięcia”.
Fałszywy świadek
Hoffmann, mimo zatrzymania, szybko został zwolniony z aresztu. Powody takiego stanu rzeczy były przynajmniej dwa. Był on ważną personą w mieście z rozlicznymi znajomościami – piastował stanowisko radnego miejskiego oraz mistrza cechu rzeźników. Dodatkowo inny radny, Paul Bruhn, przyprowadził policji niejakiego Masloffa, który miał być świadkiem wydarzeń w piwnicy Lewego.
Zeznał, że przechodząc koło jego domostwa zauważył światło w piwnicy, a gdy do niej zajrzał dostrzegł Żydów rozczłonkowujących zwłoki, którzy po pewnym czasie wynieśli je zapakowane w kierunku pobliskiego jeziora Zakonnego.
Wersja ta śmierdziała kłamstwem na kilometr i szybko okazało się, że faktycznie była całkowicie zmyślona. Świadkowie przechodzący w tym czasie w tamtej okolicy nie widzieli ani światła w piwnicy, ani Masloffa. Sam, żeby widzieć całe zdarzenie, musiałby spędzić dobrą godzinę leżąc na ziemi w zimną, marcową noc.
Masloff ratując się przed pytaniami, dlaczego sam wcześniej nie zgłosił tego, co niby widział, twierdził, że do domu Lewego szedł celem kradzieży mięsa, stąd bał się przyjść z informacjami na policję. Przeszukanie piwnicy również nie ujawniło jakichkolwiek śladów popierających tą teorię, a sam Lewy miał bardzo silne alibi.
O winie Moritza zaświadczała też teściowa Masloffa imieniem Ross. Pracowała ona w domu Lewego i twierdziła, że widziała tam papierośnicę Wintera z jego zdjęciem. Szybko i to okazało się kłamstwem, a w toku śledztwa wyszło na jaw, że kobieta sama uknuła całą tą intrygę, wciągając w nią swojego zięcia.
Powodem ich zachowania była nagroda, jaką wyznaczył Minister Sprawiedliwości w zamian za wskazanie winnego – dwadzieścia tysięcy marek, wówczas najwyższą w historii Niemiec. Pobudziła ona ludzką wyobraźnię i na tej fali postanowili się dorobić.
Zamiast z pieniędzmi oboje skończyli z wyrokami, Ross – osiemnastu miesięcy więzienia, Masloff – dwunastu miesięcy więzienia. W stosunku do kobiety sąd wystawił przy okazji prośbę o ułaskawienie, jednak cesarz Wilhelm II ją odrzucił.
Potrzebny kozioł ofiarny
Mimo oddalenia zeznań tych dwóch świadków i braku jakichkolwiek dowodów, a także mimo silnego alibi, sprawa przeciwko Lewemu ciągnęła się dalej. Władze miejskie zdawały się robić wszystko, żeby zrobić z niego kozła ofiarnego. Kolejnym argumentem za rytualnym mordem miała być wspomniana wcześniej opinia doktora Muellera, według którego Ernst został zabity przez poderżnięcie gardła i spuszczenie krwi.
Wersji tej zdecydowanie zaprzeczyły badania przeprowadzone przez departament zdrowia Prus Zachodnich w Gdańsku, a ustalenia te potwierdził państwowy departament zdrowia. Obie instytucje wskazały, że Winter został uduszony, a następnie poćwiartowany.
Wszystko zatem zdawało się świadczyć na korzyść Lewego, jednak sąd obawiał się uniewinnić go ze względu na oskarżenia o krycie żydowskich morderców i nastroje społeczne. A te były, delikatnie rzecz ujmując, napięte. Żydzi spotykali się z coraz częstszymi i brutalniejszymi prześladowaniami – wybijano szyby w oknach ich domów, zaczepiano na ulicach.
Nastroje antysemickie dodatkowo podsycała prasa, w której notorycznie ukazywały się artykuły obarczające winą społeczność żydowską. Niejaki G.A. Dewald z Berlina wydał nawet widokówkę prezentującą moment morderstwa, został jednak za to skazany na sześć miesięcy więzienia.
Apogeum nastąpiło po pogrzebie Ernsta Wintera, który miał miejsce 27 maja, a na którym zjawiły się tłumy. 8 czerwca podjęto próbę spalenia miejscowej synagogi, a w obliczu fiaska tej akcji po prostu ją zdemolowano.
Zamieszki przybrały na sile do tego stopnia, że kompletnie wymsknęły się spod kontroli miejscowych władz, a nawet rozlały się na pobliskie miejscowości. Ich skala była na tyle duża, że na rozkaz Wilhelma II do ich tłumienia ruszyło wojsko.
Sprawiedliwości stało się zadość?
W związku z tym co prawda Moritz Lewy został uniewinniony z zarzutów morderstwa, jednak został skazany na cztery lata więzienia za składanie fałszywych zeznań. W toku procesu miał twierdzić, że nie znał Wintera, tymczasem znaleziono świadków, którzy temu zaprzeczyli gdyż widzieli, jak mężczyźni ze sobą rozmawiali na ulicy. Moritz skłamał ze strachu, mimo to został potraktowany znacznie surowiej od kłamiących dla zysku Ross i Masloffa.
Co prawda po dwóch latach odsiadki został ułaskawiony przez cesarza, jednak w tym czasie jego rodzina wyniosła się do Berlina, a biznes i mienie w Chojnicach popadło w całkowitą ruinę. Co więcej, w reakcji na tak jawne dyskryminowanie i w obawie o własne bezpieczeństwo, z miasta wyniosło się ponad stu pięćdziesięciu żydów.
Przełomowe w śledztwie okazało się odnalezienie części garderoby należącej do Ernsta Wintera – zakrwawionej marynarki w lasku miejskim, oraz spodni ze śladami nasienia w ogrodzie Loży Masońskiej. Na ich podstawie i po wnikliwej analizie wspomniana wcześniej komisja z Berlina pod kierownictwem doktora Puppe orzekła, że gimnazjalista został uduszony w ubraniu, w trakcie stosunku seksualnego, a następnie poćwiartowany.
Po zgromadzeniu tych wszystkich informacji sprawę… zamknięto ze względu na nastroje społeczne. Morderca nigdy nie został wskazany i ukarany. Czy był nim Gustaw Hoffmann? Wszystko zdaje się za tym przemawiać – miał motyw, miał możliwości, jego alibi zostało obalone. Dlaczego nie został więc skazany? Czy pozycja społeczna i antysemicka paranoja umożliwiły mu uniknięcia kary?
Próby powrotu do śledztwa podejmował sam Braun w 1907 roku, a także hitlerowcy w czasie okupacji. Mimo to sprawa pozostała nierozwiązana. Seks, bestialski mord, Żydzi, loża masońska, zamieszki, tajemnicze zamknięcie sprawy przed jej rozwiązaniem… gotowy scenariusz filmowy, czyli historia zbyt ciekawa, by uczyć o niej w szkołach.
Bibliografia
- Smith H.W., The Butcher’s Tale: Murder and Anti-Semitism in a German Town, Nowy Jork 2002.
- von Sonnenberg M.L., Der Blutmord in Konitz, Berlin 1901.
- Singer I., The Jewish Encyclopedia, Nowy Jork, Londyn 1906.
KOMENTARZE (8)
Świetny artykuł.
Literacką próbę rozwiązania tej zagadki podjął Piotr Schmandt w pierwszej części serii „Sprawy inspektora Brauna” pt. „Pruska zagadka”.
Bardzo ciekawy i dobrze napisany tekst!
antysemityzm czy interesy?
Błąd pod pierwszym zdjęciem:
Po prawej: Menachem Mendel Bejlis. Po lewej: jego domniemana ofiara, trzynastoletni Andrij Juszczyński. Powinno chyba być odwrotnie?
Dziękujemy, błąd już poprawiony.
Głópi tytół artykułu ,co znaczy typową, Polacy. To bardzo tolerancyjny Naród, autor artykułu w innych swoich wypocinach również specjalizuje się w szkalowaniu Polski, bardzo ciekaw jestem co to za osobnik .Oczywiście były przypadki bardzo źle w postępowaniu wobec Żydów ale na tle innych państw Polska jest bardzo typowo tolerancyjna.
Autor komentarza nawet nie przeczytał artykułu. Jego wypowiedź jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu.