Musieli mieć nerwy ze stali i pewną rękę. Ich zawód: płatny zabójca z misją. Egzekutorzy z Armii Krajowej, strzelając do okupantów i zdrajców, walczyli przecież o wolną i niepodległą Polskę. Ale nie robili tego za darmo.
Logika okupanta była upiornie prosta: podbity naród należało utrzymać w stanie nieustannej walki. Ale nie o wyzwolenie, lecz o całkiem prozaiczny, codzienny byt. Reglamentacja żywności pozwalała zaspokoić nie więcej niż jedną piątą dziennego zapotrzebowania na jedzenie. Jeśli – jak podaje w swojej książce „Okupacja od kuchni” Aleksandra Zaprutko-Janicka – dzienna norma dorosłego człowieka wynosi około 2400 kalorii, to system kartkowy okupowanej Polski gwarantował ich między 400 a 600.
Głodowali wszyscy…
Stefan Korboński, ostatni Delegat Rządu na Kraj, trafił kiedyś na ucztę, której opis dobrze oddaje stan okupacyjnych żołądków Polaków:
Oddałem się całkowicie konsumpcji jakiegoś konia, usmażonego z cebulką, której zapach walczył o lepsze z lekkim odorkiem psującego się mięsa. (…) Po kilkunastu dniach żywienia się już tylko rozgotowaną pszenicą, była to prawdziwa uczta dla wygłodniałego żołądka.
Korboński był postacią ważną, mającą stosowny etat przyznany przez Polskie Państwo Podziemne. Podobnie legendarny emisariusz Jan Karski, którego wspomnienia jeszcze lepiej oddają klimat wszechobecnej, okupacyjnej biedy. Biedy, której nie byli w stanie uniknąć nawet ludzie na wysokich pozycjach w konspiracyjnej hierarchii:
Na przykład ja dostawałem sto pięćdziesiąt złotych miesięcznie, choć samo tylko utrzymanie się przy życiu wymagało wydatków rzędu tysiąca złotych. Ceny podstawowych produktów spożywczych, takich jak chleb czy ziemniaki, wzrosły trzydziestokrotnie, w porównaniu z cenami z 1939 roku. A kilogram boczku kosztował aż sześćdziesiąt razy więcej niż przed wojną. Poziom życia spadł gwałtownie. Dieta tych, którym wiodło się najgorzej składała się z czarnego chleba z trocinami.
No, prawie wszyscy…
Bodaj jedyną grupą zawodową, która nie tylko nie odczuwała wówczas głodu, ale wręcz była w stanie utrzymać rodziny i pozwolić sobie na lekkie szaleństwa, byli zabójcy z Armii Krajowej – stosunkowo nieliczne grono wykonawców wyroków na zdrajcach, agentach, współpracownikach Gestapo, a często również na samych Niemcach. Otrzymywali dziesięciokrotnie więcej niż Karski – 1500 złotych miesięcznie. Była to ogromna pensja.
Duża. Znacząca. Wystarczało na jedzenie dla mnie i rodziców. Nie oszczędzałem – przyznawał Lucjan Wiśniewski „Sęp”, wówczas siedemnastoletni członek tak zwanego Patrolu Ptaków, elitarnego oddziału 993/W stołecznego Kedywu.
Można zastanawiać się, czy to rzeczywiście dużo czy mało jak na ludzi, którzy ryzykowali życie praktycznie całą dobę i nie mieli szans, by podejmować legalną pracę zarobkową. Faktem jest jednak, że mogli za swoją pensję kupić 20 kilogramów cukru, podczas gdy przeciętnemu mieszkańcowi Warszawy przysługiwało oficjalnie tegoż cukru miesięcznie 800 gramów.
Krew w budżecie
Armia Krajowa obracała olbrzymimi kwotami, jakie płynęły do jej kasy głównie z zagranicy. Między styczniem 1942 a kwietniem 1943 roku było to na przykład 10 milionów dolarów i 2 miliony marek niemieckich, zaś między sierpniem 1943 a wybuchem powstania warszawskiego – 11 milionów dolarów i milion marek.
Istniała także rezerwa w kwocie około 40 milionów złotych. W praktyce jednak na sam dół skapywały sumy bardzo niewielkie, nawet jeśli tak zwane koszty personalne stanowiły najpoważniejszy wydatek w bilansach poszczególnych oddziałów.
Ogólnie biorąc była bieda – wspominał Józef Rybicki „Andrzej”, szef warszawskiego Kedywu. – Żołnierze nasi nie otrzymywali nic, nie byli oni zajęci cały dzień, pracowali, a tylko na wypady chodzili. Jedynie pewna grupa, tzw. oddział dyspozycyjny, brała subwencje na to, by ci, którzy nie pracowali, a stale byli w pogotowiu mieli za co żyć.
Jeśli tak, to ów oddział dyspozycyjny, czyli egzekutorzy właśnie, byli największym obciążeniem finansowym dla budżetu Kedywu – choć trzeba przyznać, że stanowili oni jego sens istnienia. Przykładowo: w rozliczeniu Kedywu za październik 1943 z ogólnej kwoty, którą obracano, a więc 96 tysięcy złotych, koszty personalne wyniosły 32400 złotych i suma ta stale rosła. Na początku 1944 wynosiła już 37500 złotych, by najwyższy pułap – 40 tysięcy złotych – osiągnąć w marcu tego roku.
To spore sumy, zwłaszcza jeśli zważyć, że – jak przyznawał Rybicki – miał do dyspozycji jedynie kilkanaście etatów. Dla porównania można podać, że w rachunkach Kedywu średni koszt jednej akcji likwidacyjnej to wydatek rzędu 2 tysięcy złotych.
Czy dowództwo AK przesadzało z wynagrodzeniem dla swoich cyngli? Otóż prawdopodobnie nie i nie chodziło tu bynajmniej o uznanie dla ich zasług bojowych, bo te nagradzano Krzyżami Walecznych, a nie gotówką. Sekret ich zarobków krył się w prostej psychologii.
Stanisław Aronson przytaczał kiedyś fragment pogadanki, jaką uraczył swoich podkomendnych Rybicki: Jesteście pół kroku od bandyctwa. Co wy robicie, przejść z tego na to drugie jest bardzo łatwo – miał uświadamiać młodym likwidatorom ich dowódca.
I nie mówił tego bez podstaw. W atmosferze powszechnej biedy, człowiek posiadający pistolet i używający go niemal na co dzień, nie będzie miał oporów w skorzystaniu z niego również w celach rabunkowych – zwłaszcza, gdy wmówi sobie, że rabuje towar wroga. W psychice młodych rabunek taki stawał się czynem wręcz patriotycznym. I nie brakowało na to przykładów.
Bohaterzy i bandyci
Jedna z barwniejszych i niezwykłych postaci warszawskiej dywersji Tadeusz Towarnicki „Naprawa”, właśnie za rabunek sklepu został skazany przez Wojskowy Sąd Specjalny na karę śmierci, przed wykonaniem której obroniły go jedynie rzeczywiście wybitne zasługi bojowe. Dużym echem w podziemiu odbiła się też głośna bandycka sprawa – jak określił ją Rybicki – Cezarego Ketlinga-Szemleya „Janusza”.
Będąc oficerem Kedywu, wraz ze swoim przełożonym „Ryżym” zorganizował ze swoich podkomendnych swoisty gang, który koniec końców miał na sumieniu jedenaście napadów rabunkowych i pięć morderstw. Skazując ich na karę śmierci Wojskowy Sąd Specjalny nie miał wątpliwości:
Wina obydwu oskarżonych >Janusza< i >Ryżego< nie budzi wątpliwości, w świetle zebranych w toku dochodzenia organizacyjnego tak przekonywujących dowodów, jak zeznań przełożonych i podkomendnych >Ryżego< i >Janusza<, oświadczenia jednego z poszkodowanych KS (zasłużonego dla naszej sprawy obywatela), jak i wyznaczonych wywiadów.
Zarówno >Ryżego< jak i >Janusza< z całym naciskiem charakteryzować należy, że są to już, niestety, zawodowi bandyci i mordercy. Szybka ich likwidacja jest wskazana.
Aż tak wielkich słów nigdy nie użyto na temat legendarnego patrolu braci Bąków, wchodzącego w skład 993/W i podlegającego „Naprawie”, bo też skala ich win była nieporównywalnie mniejsza. Nie zmienia to faktu, że charakterni chłopcy nie mieli oporów przed ratowaniem budżetu napadami. Jak opowiadał Lucjan Wiśniewski:
Grupką wchodzili do sklepu Meinla i wybierali – tego kilogram, tego dwa i tak dalej. I jak mieli już wychodzić, to wyjmowali pistolety i mówili: >Nie mamy pieniędzy, jesteśmy z podziemia i nie zapłacimy, prosimy dopiero za pół godziny zawiadomić dyrekcję i policję, bo inaczej będą wyciągnięte konsekwencje<.
Tego rodzaju sytuacje zdarzały się w podziemiu dość często, choć fakt, że przynajmniej w elitarnych, miejskich oddziałach dywersji AK nigdy nie były powszechne. Być może dzięki bliskości dowództwa i konspiracyjnego wymiaru sprawiedliwości.
Wpływ mogła mieć też twarda moralnie postawa dowódców, pokroju Józefa Rybickiego. A może jednak dzięki okazałej pensji, jaka co miesiąc spływała z kasy Armii Krajowej wprost do kieszeni egzekutorów. Wiśniewski nie ma wątpliwości: I dzięki takim numerom (jak napady braci Bąków – przyp. aut.) zaczęli nam płacić żołd, żeby nikt do sklepów, nawet niemieckich, bez pieniędzy nie chodził.
Bibliografia:
[expand title=”Artykuł powstał w oparciu o szeroką bibliografię. Kliknij, żeby ją rozwinąć.”]
- R. Bielecki, J. Kulesza, Przeciw konfidentom i czołgom: Oddział 993/W Kontrwywiadu KG AK i batalion „Pięść” w konspiracji i powstaniu warszawskim, Warszawa 1996
- J. Karski, Tajne państwo: opowieść o polskim podziemiu, Kraków 2014
- S. Korboński, W imieniu Rzeczpospolitej…, Warszawa 2009
- Kedyw Okręgu Warszawa AK: dokumenty, rok 1943, opr. H. Rybicka, Warszawa 2006
- Kedyw Okręgu Warszawa AK: dokumenty, rok 1944, opr. H. Rybicka, Warszawa 2009
- E. Marat, M. Wójcik, Ptaki drapieżne. Historia Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego, likwidatora kontrwywiadu AK, Kraków 2016
- J. Rybicki, Notatki szefa warszawskiego Kedywu, Warszawa 2001
- T. Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Warszawa 2010
- A. Zaprutko-Janicka, Okupacja od kuchni, Kraków 2015
[/expand]
KOMENTARZE (28)
Coś mi się to nie widzi. Według np. profesora Wolniewicza, który pisze o tym w swoich wspomnieniach, racje żywnościowe Polaków były znacznie mniejsze, niż Niemców, ale wyżyć się z nich dało. Poza tym kwitł czarny rynek. A kierownictwo AK skąd niby miało tyle pieniędzy ?
Cichociemni zawsze jakieś pieniądze dostarczyli. A tak poza tym to napady na niemieckie banki i na czarnym rynku zawsze jakiś interes ubili :D
Niestety, przeczytałem na tyle dużo artykułów na tym portalu, aby dobrze wiedzieć, że i tym razem chodzi po prostu o szkalowanie bohaterów narodowych.
piękni bohaterowie… obudź się, bądź obiektywny.
????
coś mi śmierdzi ta strona czosnkiem na kilometr.
Czosnek jest bardzo zdrowy, więc to chyba dobrze o nas świadczy ;)
Słynny środek na wampiry, to z pewnością o to chodzi!
Nie odwracaj kota ogonem! Na kilometr śmierdzi „pedagogiką wstydu”!
Ci zabójcy z AK wykonywali wyroki także za szmalcownictwo czyli wydawanie Niemcom obywateli narodowości handlowej . Zatem trochę szacunku dla nich !
Niestety nie. Polecam witamine C
Tak !
I cóż w tym dziwnego. Owi „egzekutorzy” byli członkami AK, będącej częścią Polskich Sił Zbrojnych czyli byli żołnierzami WP. A każda armia wypłaca swoim żołnierzom ŻOŁD. Nie ma w tym nic obrazoburczego. A ponieważ w ramach swoich obowiązków musieli pozostawać w ciągłej gotowości a ich zadania cechowały się wysokim ryzykiem, więc otrzymywali wyższy żołd. Przecieć w dzisiejszym WP, Żołnierze GROM również otrzymują wyższe uposażenie niż reszta żołnierzy WP. Właśnie ze względu na swoją specyfikę służby.
Moj Dziadek byl szefem bazy Grupy Egzekucyjnej Czyn Roman Kierownictwa Walki Podziemnej,prowadzil na Bednarskiej w warszawie knajpe ,gdzie trzymano bron ,dokumenty i tajne sklady oddzialu,kasa za to byla napewno i fundusze na utrzymanie tez z KWP/poczatek Dziadek zalozyl ze swoich/niestety wiekszosc zfginela z rak zydowsko ubeckich sprawiedliwych i spoczywaja na Laczce,reszta polegla w Powstaniu,ostatni zmarl w lutym 2016 i powiem nie smierdzieli groszem ,bron ,amunicja zarcie i opierunek tez kosztowal,to co chcialem napisac
Fajny artykul. Prawdziwy.
Koresponduje z e wspomnieniami Dembskiego pt ” Egzekutor” gdzie dawny egzekutor AK na Rzeszowszczyznie opisuje swoja ” prace”
Opisuje ze za te same pieniadze dostawal zlecenie zabijania PPRowcow a po wojnie nawet dokonal zamachu na sekretarza PPR w Rzeszowie nieudanego, bo oba pistolety mu sie zaciely.
Wspomina ze dowodca „liczyl ” kase i jak zostalo to on dostawal zlecenie na konfidenta, lub” zdrajce”,szedl i wykonywal.Mogl za to napic sie wodki do woli.
Autor wspomnianej przez Ciebie książki miał tendencję do przejaskrawiania opisywanych w niej sytuacji, co musieli później niejednokrotnie prostować jego kompani.
„Tego rodzaju sytuacje zdarzały się w podziemiu dość często”
Teraz takie ścierwo jedno z drugim wystaje pod pomnikami przepasane biało czerwoną szarfą.
A kogo konkretnie masz na myśli?
Bodaj jedyną grupą zawodową, która nie tylko nie odczuwała wówczas głodu, ale wręcz była w stanie utrzymać rodziny i pozwolić sobie na lekkie szaleństwa, byli zabójcy z Armii Krajowej” – pzostawały jeszcze kurwy piszące antypolskie pamflety… do dziś są ale już im tak dobrze chyba nie płacą…? Prawda panie autor?
Kiedy to niby Korboński jadł pszenicę ? To znany bajkopisarz.
Bardzo jest latwo po latach krytykowac i wyszukiwac „haki”( nie lubie tego okreslenia).Trudniej jest dla Polski zyc i cierpiec.
Oj prawda boli jak coś nie pasi to zaraz czosnek. Tyle kasy szło na zgraję która nie potrafiła obronić chłopów na kresach przed ukrami
Podroznik – objezdzajacy rowerem swiat zostal pozbawiony tego roweru na terenie Polski. Zachodnia para stracow podrozujaca wozem cyganskim zaprzezonym w osly – utracila je na terenie Polski, zabili im je, zapewne dla rozrywki.
Rozbity samolot pod Warszawa zostal okradziony przez miejscowa gawiedz (kobiety z dziecmi na rekach sciagajace bizuterie z cial zabitych – zdjecie poszly w swiat), pogromy Zydow, podpalanie gospodarstw innych Europejczykow na terenie Polski, rasistowskie napasci za kolor skory, za stosowanie innego jezyka – czy tylko to niewielkie spektrum zachowan pol-actwa nie wystarcza, by wstydzic sie za swoj kraj pochodzenia.
lisa ty to wiesz ja towiem ale poswiecony patriotyzm nade wszystko
ilu ich było? kilku …po co więc ten cały bełkot? zwyrodnialcem to był Kalkstein, Świerczewski, Skosowski, Staszauer….
A ile zarabiają teraz ci co po tylu latach piszą te bełkotu.
Taaaaaa. W sierpniu 39 Warszawa byla nazywana Paryzem Polnocy, a juz we wrzesniu zjadano gnijace konie na ulicy….. Pomijam pozostale „fakty” :))))))
GDZIEŚ czytałem,że sekretarka w Armii Krajowej zarabiała MIESIĘCZNIE 500(PIĘĆSET) ZŁ,a Grot-Rowecki 6.000 )SZEŚĆTYSIECY) ZŁ. Robotnik rolny 150(stopięćdziesiat) złotych. Ogladając FILM -SERIAL dziewczyny wojny TO BY SIĘ ZGADZAŁO.Partyzanci całej Europy chodzili w byle jakich ciuchach,często obdartych a NASZE DZIEWCZYNY w najmodniejszych garbardynach i jedwabiach. A zobaczcie jak one się czują na gestapo. A WIECIE KTO ZAPŁACIŁ za WSZYSTKIE WYDATKI PAŃSTWA PODZIEMNEGO wstrętna KOMUNA !!!! Zwracała długi II RP i Państwa Podziemnego Anglii,Francji i USA. Anglicy to nawet policzyli sobie drinki wypijane przez polskich LOTNIKÓW !!!!!!