Gwałcili, mordowali, wyrywali złote zęby, rozbijali o ściany główki malutkich dzieci. To nie zbrodnie nazistów, nie dzieło bolszewików, nie rajd band UPA. To Polacy rozprawiali się z żydowskimi sąsiadami na przełomie czerwca i lipca 1941 roku. Niemcy nie musieli ich nawet nadzorować. Ani specjalnie zachęcać.
Pogromy sąsiedzkie to – mówiąc najogólniej – spontaniczne ataki lokalnej ludności na miejscowych Żydów, tylko częściowo „zarządzane” przez nazistów. Często odbywały się na terenach, z których wycofała się Armia Czerwona, tuż przed lub bezpośrednio po wkroczeniu wojsk niemieckich.
Zgodnie z zarządzeniem Reinharda Heydricha, w pierwszej fazie wojny niemiecko-sowieckiej armia miała skupić się na antyżydowskiej – czy szerzej – antybolszewickiej propagandzie. Chodziło o to, by w zbiorowej świadomości zagnieździł się mit Żyda-bolszewika, sprzymierzeńca Stalina. Niemcy przewidywali, że wówczas Polacy sami „zajmą się” swoimi żydowskimi sąsiadami. Jak się okazało, założenie było słuszne.
Goniądz
Dzisiaj ja nie mam czasu, muszę zakończyć z Żydami / Bernard K.
Naziści wkroczyli do Goniądza 27 czerwca 1941 roku. Tymczasowe zarządzanie miastem pozostawiono w rękach uformowanej kilka dni wcześniej rady miejskiej. Polacy niemal natychmiast zdecydowali o policzeniu żydowskich mieszkańców. 4 lipca, po przybyciu kilku oficerów niemieckich, zgromadzono wszystkich na rynku. Rada miejska wskazała 30 Żydów oskarżonych o kolaborację z Armią Czerwoną.
Po brutalnym pobiciu, odesłano ich do prowizorycznego więzienia w piwnicy lokalnego sklepu. Resztę żydowskich mężczyzn podzielono na „brygady robotnicze” i zamknięto w stodole. Mieli być siłą roboczą dla okolicznych chłopów. „Bolszewicy” natomiast zostali zamordowani na pobliskim kirkucie.
Wedle zeznań świadków, zabijano ich przy użyciu metalowych prętów i na wpół żywych wrzucano do wykopanego uprzednio dołu. Kolejne dwa tygodnie upłynęły na niezliczonych zabójstwach, grabieżach i gwałtach. Popełniający je Polacy działali bez nadzoru wojsk niemieckich.
Właściwy pogrom nastąpił zaraz po decyzji nazistów o stworzeniu getta. W nocy z 21 na 22 lipca 1941 roku, polska straż obywatelska zamordowała ponad 20 Żydów, wielu kolejnych torturowano. Gwałcono nawet najmłodsze Żydówki. Kilka osób pogrzebano żywcem wraz ze zmasakrowanymi ciałami ofiar na cmentarzu dla choleryków, czyli tak zwanej „cholerycznej górce”.
O zbrodniach Holocaustu przeczytasz w książce „Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie”
O okrucieństwie Polaków najlepiej świadczy fakt, że miejscowy Judenrat zwrócił się do stacjonujących w pobliskim Osowcu Niemców o pomoc i ochronę przed ogarniętymi amokiem mieszkańcami. Przybyły na miejsce dowódca fortu Osowiec skazał na śmierć 17 z 70 oskarżonych Polaków. Nie za zamordowanie Żydów, lecz za rozkradanie ich majątku, który formalnie był własnością III Rzeszy. Liczbę ofiar z Goniądza szacuje się dziś na 217 osób.
Wąsosz
(…) pamiętam, że widziałem w niedzielę wieczorem, jak Antoni S. z Wąsosza zabił szpadlem, bijąc w głowę, dwie nieletnie dziewczyny(…)/Stanisław D.
Wraz z wkroczeniem wojsk niemieckich w Wąsoszu uformowała się polska policja, która objęła nadzór nad miastem. Niemcy ograniczyli się tu do standardowych działań propagandowych i podpalenia synagogi, po czym opuścili miejscowość.
Pogrom, który miał miejsce 5 lipca 1941 roku, został skrupulatnie zaplanowany. Oprawcy odpowiednio wcześniej zaopatrzyli się w specjalne narzędzia (okute pałki, sprężyny z odważnikami). Wybrali wykopany przez Armię Czerwoną rów przeciwczołgowy na miejsce zakopania zwłok. Zadbali też o odpowiednią ilość gaszonego wapna, by nie szerzyła się zaraza. Chcąc uniknąć ucieczek, miasto otoczyły specjalne cywilne brygady.
Wbrew panującej powszechnie opinii, mordów nie dokonała otumaniona wódką tłuszcza. Byli to prominentni i wykształceni obywatele, ludzie kierujący się „patriotyzmem”, często członkowie Stronnictwa Narodowego. Z góry wyznaczono osoby, które miały być odpowiedzialne za poszczególne etapy eksterminacji: wywabienie Żydów z domów, doprowadzenie ich do rowu, transport zwłok.
Z zeznań świadków wyłaniają się dantejskie sceny – rozbijanie dziecięcych głów o ściany, odcinanie palców z pierścionkami, gwałty, wybijanie złotych zębów, wyrywanie języków. Akcja likwidacyjna trwała 3 dni. Po kulminacyjnej nocy unikano już mordowania na ulicach, schwytanych Żydów prowadzono nad rów, by tam dokonać egzekucji. Uderzenia w głowę nie zawsze były skuteczne. Zwłoki grzebano razem z żywymi ludźmi. W pogromie zginęło 250 Żydów, choć niektóre relacje mówią nawet o 1200 ofiarach.
Rajgród
(…) kiedy Żydzi leżeli na ziemi, to B. Feliks wziął bagnet i każdego Żyda po kolei przebijał bagnetem pod lewą łopatkę, a ci, którzy z nim byli, to szpadlami rozcinali Żydom głowy i wrzucali do okopu. /Czesław K.
Również w Rajgrodzie władzę sprawowała polska straż obywatelska – w zasadzie od czerwca do września 1941 roku. Niemcy zjawili się tam jedynie kilka razy, by skontrolować postępy w „odżydzaniu” miasta. Podobnie jak w Wąsoszu, inicjatywę w „rozprawianiu się z bolszewicko-żydowskim wrogiem” przejęła elita kulturalna i intelektualna miasta. Ataki na Żydów rozpoczęły się natychmiast po wycofaniu się Armii Czerwonej, choć początkowo miały charakter chaotyczny.
Mordowano nocami. Każdego ranka na ulicach Rajgrodu leżało po kilka ciał. Pod koniec czerwca w miasteczku pojawili się Niemcy, którzy zarządzili zgrupowanie Żydów na rynku. Zajęli się tym członkowie straży oraz postronni mieszkańcy.
Rozpoczął się pogrom. Polacy mieli tego dnia nosić chrześcijańskie medaliony, aby łatwiej było ich odróżnić od Żydów. Przebieg tej „operacji” nie różnił się od innych – zachowały się relacje o torturowanych, podtapianych w pobliskim jeziorze, bitych sztachetami i pałkami. Następnie Żydów rozebrano, ustawiono czwórkami i kazano przejść przez całe miasto w kolumnie, na której czele pędzono Żydówkę z czerwoną chorągwią w rękach.
Tych, którzy podjęli próbę ucieczki, schwytano i doprowadzono do pobliskiego lasu, zwanego „choinkami rajgrodzkimi”. Tam podzielono ich na grupy i rozstrzelano. Grupę złożoną z 40 osób eskortowało 50 mieszkańców miasta. Te ofiary, które „jedynie niewprawnie” postrzelono, polscy ochotnicy dobijali łopatami. Jednego Żyda zakopano też do połowy w ziemi, by „pilnował pozostałych”.
Jedna z kluczowych postaci antyżydowskich zajść w Rajgrodzie, nauczyciel Antoni L., pisał w swoich pamiętnikach, że „całe to zabijanie męczyło go psychicznie”. Dla uspokojenia chadzał po egzekucjach na domówki i prowadził uczone dysputy z miejscowym proboszczem. Liczbę zabitych tego dnia żydowskich mieszkańców Rajgrodu szacuje się, w zależności od relacji, na 40 – 60 osób.
Wiele z przeprowadzonych na ziemiach polski pogromów wciąż okrywa zasłona milczenia. Na każdym kroku spotyka się osoby, które te zbrodnie negują lub przynajmniej umniejszają ich skalę. Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest wiele. Psychologiczna bariera przed przyznaniem, że niektórzy Polacy aprobowali, czy wręcz realizowali antyżydowską politykę nazistów. Wstyd. Niechęć do rozliczenia sprawców.
Zaledwie odsetek oskarżonych o zbrodnie na Żydach Polaków skazano, a wyroki były w większości symboliczne. Wyroków skazujących było też znacznie mniej niż uniewinnień. Sądom nieśpieszno było przyznać, że nie tylko Niemcy byli w Polsce katami Żydów.
Cytaty użyte w tekście pochodzą z akt śledztw IPN, przytaczanych przez Mirosława Tryczyka w książce „Miasta śmierci”.
Bibliografia:
- Jan Tomasz Gross, Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka, Sejny 2000.
- Tomasz Szarota, U progu zagłady. Zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie, Warszawa 2000.
- Witold Mędykowski, W cieniu gigantów. Pogromy 1941 r. w byłej sowieckiej strefie okupacyjnej, Warszawa 2012.
- Mirosław Tryczyk, Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów, Warszawa 2015.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.