W 1945 roku odkrył na Dolnym Śląsku tajne hitlerowskie archiwum. Pół wieku później został zamordowany, a jego los podzieliły dwie inne osoby zamieszane w sprawę. Brzmi jak scenariusz filmu, ale wydarzyło się naprawdę. Jako pierwsi przedstawiamy kompleksowy przegląd hipotez, podejrzeń i tropów w sprawie.
Piotr Jaroszewicz nie rozstawał się ze swoim pistoletem marki Walther. Broń nosił zawsze przy sobie, nawet w domowym zaciszu. Miał powody sądzić, że za posiadaną wiedzę przyjdzie mu zapłacić życiem. Tym bardziej, że znał więcej tajemnic, niż ta z 1945 roku.
Okres 1970-1980 to szczyt jego kariery politycznej. Sprawował wtedy funkcję premiera PRL. Było to zwieńczenie długoletniej wspinaczki po szczeblach aparatu państwowego. Wcześniej Jaroszewicz był m.in. wicepremierem, posłem, ministrem, generałem Ludowego Wojska Polskiego i członkiem Komitetu Centralnego. Gdyby dziś żył, mógłby z pewnością opowiedzieć o aparacie władzy więcej, niż Stanisław Kania – ostatni żyjący I sekretarz KC PZPR.
Prywatne archiwum
Jedna z najbardziej popularnych hipotez dotyczących śmierci premiera i jego żony, zamordowanych w tę samą noc w willi w Aninie, wiąże sprawę z tajnym hitlerowskim archiwum odnalezionym w Radomierzycach na Dolnym Śląsku. W jego zasobach miały znajdować się informacje dotyczące m.in. nazistowskiej agentury. I to agentury funkcjonującej nawet w kręgach zachodnich polityków.
Istnieje podejrzenie, że Piotr Jaroszewicz mógł ukryć część dokumentów. Dlaczego jednak miałby zginąć dopiero pół wieku po sensacyjnym odkryciu? Być może dlatego, że bezpośrednio przed śmiercią pracował nad drugą, poszerzoną wersją swojej książki „Przerywam milczenie”.
Pierwsze wydanie, opublikowane w 1991 roku, miało charakter wywiadu-rzeki. Szczegóły drugiego pozostają nieznane, ponieważ notatki zaginęły. Wiadomo tylko, że Jaroszewicz planował w publikacji wyjawić pewne sekrety. Czy osoby, których dotyczyły dokumenty z Radomierzyc, mogły czuć się zagrożone i z tego powodu zlecić zabójstwo staruszka?
Hipotezie tej prawdopodobieństwa dodaje fakt, że zabici zostali także dwaj kompani Piotra Jaroszewicza, rzekomo biorący udział w odkryciu archiwum. Obu zamordowano w latach 90-tych.
Gadatliwy generał NKWD
Niektórzy historycy sądzą, że morderstwo Jaroszewicza było związane ze śmiercią Karola Świerczewskiego, która miała miejsce w 1947 roku. Wedle oficjalnej wersji cieszący się złą sławą komunistyczny generał zginął wtedy z rąk tzw. Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Wiele wskazuje jednak na to, że nie był to przypadkowy atak partyzantów, a zaplanowany zamach. Dokonano go na człowieku, któremu generał NKWD Georgij Siergiejewicz Żukow zdradził pod wpływem alkoholu tajemnicę tzw. „matrioszek”. Były to sowieckie sobowtóry, podstawiane rzekomo w miejsce funkcjonariuszy państwowych w Europie. Do dziś krążą spekulacje, czy takiej osoby Rosjanie nie przysłali do Polski w miejsce Bolesława Bieruta, a nawet Wojciecha Jaruzelskiego…
Rozległe śledztwo w sprawie śmierci Karola Świerczewskiego przyniosło niejednoznaczne rezultaty. Pułkownik Jan Gerhard, naoczny świadek oraz jedna z głównych osób zajmujących się wyjaśnieniem sprawy, w latach 50-tych przesiedział w więzieniu 2 lata pod zarzutem współudziału. Następnie, gdy na początku lat 70-tych znów postanowił zająć się odtworzeniem wydarzeń, milicjanci znaleźli go martwego we własnym mieszkaniu.
Za jego zabicie skazano na śmierć dwie osoby, które rzekomo miały zupełnie niezwiązane ze sprawą Karola Świerczewskiego motywy. Mimo to do dziś historycy zastanawiają się, czy moment zabójstwa Gerharda był przypadkowy.
Jak pisze Patryk Pleskot w swojej najnowszej książce „Zabić. Mordy polityczne w PRL” Gerhard, podobnie jak Jaroszewicz, przed śmiercią pracował nad opublikowaniem wspomnień mogących rzucić nowe światło na temat rzekomej potyczki z partyzantami. Co za tym idzie, śmierć generała miałaby głębsze znaczenie: uniknięcie rozpowszechniania informacji o „matrioszkach”. Możliwe, że o szczegółach sprawy wiedział właśnie Gerhard.
Czyżby Jaroszewicz zginął, ponieważ po wojnie jako wicepremier otrzymał od Karola Świerczewskiego informacje o sprawie sobowtórów?
Towarzysze z PZPR
Trudno oprzeć się też wrażeniu, że premier mógł być niewygodny dla niektórych z powodu o wiele świeższych wydarzeń, niż te z lat 40-tych. Jego wieloletnia kariera zakończyła się z hukiem wraz z upadkiem rządu Edwarda Gierka. Jaroszewicz prawdopodobnie nie potrafił wybaczyć nowej ekipie rządzącej, z Wojciechem Jaruzelskim i Czesławem Kiszczakiem na czele, utraty stanowisk i internowania w stanie wojennym. Dla byłego premiera i generała same okoliczności aresztowania przez niskich rangą żołnierzy były już ogromną ujmą.
Ostatnie 10 lat istnienia PRL Jaroszewicz przeżył na uboczu. Gdy upadł komunizm, nie miał już związanych rąk. Istnieją podejrzenia, że miał haki (a przede wszystkim: zamierzał je wyjawić) na ludzi takich, jak m.in. Jaruzelski i Kiszczak. To w efekcie prowadzi do kolejnej wersji wydarzeń. Jaroszewicz mógł zginąć na zlecenie kogoś z kręgów późnego PZPR, kto chciał zabezpieczyć sobie pozycję w nowej rzeczywistości.
Dziś trudno jednoznacznie stwierdzić, co mogło się znajdować w zapiskach byłego premiera. Nie wiadomo nawet, czy w ogóle zostały zabrane podczas napadu, czy na co dzień były po prostu przechowywane poza domem.
Z okazałej willi Jaroszewiczów nie zginęło prawie nic. Policja na miejscu zdarzenia znalazła ogromną ilość broni z kolekcji Piotra, pieniądze, kosztowności, a nawet nieotwarty sejf, którego drzwi przestępcy mogli z pewnością sforsować biorąc pod uwagę, że w domu przebywali dość długo.
Żona premiera, Alicja, znaleziona została w łazience na podłodze. Jej głowę przeszyła kula wystrzelona ze sztucera. Na zwłoki Piotra policjanci natrafili natomiast w pokoju na fotelu. Był pobity, zakrwawiony i, co istotne, tylko jedna z jego rąk była przywiązana do oparcia. Czy podczas długich tortur zmuszono go do złożenia jakiegoś podpisu?
Pospolici rabusie
To, co stało się w domu Jaroszewiczów, nie było w tamtym czasie jedynym napadem w okolicy. W związku z tym policja zakładała, że małżeństwo padło po prostu ofiarą zwykłych rabusiów. Mogli oni nawet nie wiedzieć, do czyjego domu wchodzą. Fakt, że w willi mieszkał dawny premier nie był powszechnie znany.
Możliwe, że Jaroszewicza torturowano, aby wymusić na nim wskazanie miejsc, w których ukryta była gotówka. Podduszanie paskiem od broni myśliwskiej miało zatem na celu tylko zastraszenie ofiary, a nie pozbawienie jej życia. Były premier zmarł, bo był już ponad 80-latkiem, na co rabusie nie wzięli poprawki. Przestępcy mogli potem spanikować i z tego powodu zabić także jego żonę.
Policja, przyjmując właśnie hipotezę zwykłego rabunku, w 2 lata po zdarzeniu aresztowała grupę czterech włamywaczy z Mińska Mazowieckiego. Obciążały ich m.in. zeznania partnerki jednego z nich. Po długim procesie, który niczego nie udowodnił, prokurator wniósł o całkowite uniewinnienie członków szajki.
Patryk Pleskot wspomina także o stosunkowo mało znanej historii zatrzymanego przez policję mężczyzny, który podczas przesłuchania wyznał, że brał udział w przygotowaniach do napadu na dom Jaroszewiczów. Wykazał się dość rozległą wiedzą na temat willi w Aninie, co tylko uwiarygodniało jego słowa. Nie podążono jednak tym tropem.
Podobnie było z historią o grasującej m.in. na terenie warszawskiego Starego Miasta szajki. Jej metody były bardzo zbliżone do tych, które zastosowali zabójcy Jaroszewiczów. Szybko zadecydowano o porzuceniu hipotezy o wiążącej te dwie sprawy.
Zbrodnia doskonała?
Do wyjaśnienia zabójstwa premiera organy ścigania powracały parokrotnie. W pewnym momencie policja postanowiła na nowo zbadać odciski palców znajdujące się w aktach sprawy. Wtedy okazało się, że zniknęły one bez śladu. Okoliczności ich zaginięcia do dziś nie wyjaśniono.
Jakiś czas temu pojawiły się także informacje wskazujące na istnienie niezbadanych śladów krwi na wykładzinie nadal znajdującej się w willi w Aninie. Była to niezwykle cenna informacja, zwłaszcza, że policjanci zajmujący się sprawą w 1992 roku wspominali, że podczas napadu na niektóre plamy rozlane zostały perfumy.
Zrobiono to zapewne po to, by uniemożliwić wykonanie dokładnych badań. Co ciekawe krew należała do jednego z napastników, a nie do ofiar. Policja w ogóle się tym jednak nie zainteresowała. Nie pobrano żadnych próbek!
Po prawie 25 latach od zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów wszystko wskazuje na to, że sprawcy nigdy nie zostaną wykryci. W efekcie możemy tylko spekulować, czy w pełnym kosztowności domu, z którego prawie nic nie zginęło, miał miejsce zwykły napad rabunkowy, czy nie… Czyżby odpowiedź krył zaginiony brudnopis książki?
Bibliografia
- Wojciech Cieśla, Zabójstwo Jaroszewiczów 20 lat później: Zbrodnia prawie doskonała, Newsweek Polska, 07.09.2012.
- Anita Czupryn, 20 lat po zabójstwie Jaroszewiczów: Czy uda się rozwikłać tajemnicę ich śmierci?, PolskaTimes.pl, 03.09.2012.
- Patryk Pleskot, Zabić. Mordy polityczne w PRL, Znak Horyzont 2016.
- Henryk Skwarczyński, Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza, Wyd. Zysk i S-ka 2011.
- Tajemnice śmierci Jaroszewiczów, Program Uwaga! TVN, 07.05.2008.
KOMENTARZE (16)
nie znasz dnia …..
Taki brudnopis może być wart więcej niż wszystkie kosztowności w willi, ale wartość tego manuskryptu maleje równie szybko co rubel – coraz mniej PRLowskiej elity politycznej wśród nas, z Jaruzelskim i Kiszczakiem na czele… No chyba, że złodzieje już dawno z niego skorzystali i odpoczywają teraz „na kanarach”, podczas gdy kopiami wspomniane elity palą teraz w piecu :P
Kto p owiedzial ze chodzilo o PRL-owska elite?
Jaroszewicza zabił policjant z komendy głownej.Czytałem kiedyś wyniki prywatnego śledzctwa kilku dziennikarzy śledzczych. Glina dalej tam pracował a całą sprawę zadołowano milczeniem mediów.
Rok 1992. Czyli zaraz po czystce jaką przeprowadzili solidaruchy w policji. Policja stała się amatorska gdzieś tak do roku 2000. Nic dziwnego, że to i wiele innych śledztw „położono” . Nie ma co się doszukiwać sensacji. Z resztą kogo by wzruszyło, że ktoś był konfidentem? Tyle afer i ujawnionych agentów i co? I nic.
Artykuł jest słaby i nic nie wnosi nowego do tej sprawy.
Wszystko to o czym pisze autor jest tylko powielaniem [niezbyt dokładnym] tysięcy publikacji które się ukazały do tej pory.Słabiuteńkie! panie autorze!
Muszę się zgodzić z przedmówcami że artykuł niewiele wnosi do sprawy i jest powieleniem tego co już wiemy. Do bibliografii warto by było dorzucić książkę Bohdana Rolińskiego pt.,, Za co ich zabili”, Warszawa 1994. Oraz odcinek 1 serialu ,,zbrodnie które wstrząsnęły Polską” z 2012 roku.
Potwierdzam przedmówców, szkoda mi J.E. Pana Premiera
Chyba że przyniesie go Kiszczakowa…
Żukow nie był generałem NKWD, poprawcie to!
Słynny Georgij Konstantinowicz Żukow faktycznie generałem NKWD nie był, ale wspomniany w tekście Georgij Siergiejewicz Żukow pełnił taką funkcję. Właśnie dlatego autor użył otczestwa, by nie sugerować tożsamości tych dwóch postaci.
zaginione ślady linii papilarnych odnalazły się w zeszłym roku w depozycie sądowym przekazanym młodszemu synowi Jaroszewicza.
i ktory to mlodszy syn Jaroszewicza otworzyl otrzymana z sadu paczke dopiero po 7 latach i na dodatek przy dziennikarzu Tomaszu Sekielskim. (Paczke otrzymal w 2010 r a otworzyl w 2017)
wszystko to takie dziwne
Większej bzdury nie czytałem!! Myslałem, że jesteście poważnym pismem!!
Zatrzymałem się na sobowtórze szlachcica Jaruzelskiego. Głupszego artykułu dawno nie czytałem. No może odpowiedzi z Google są na tym poziomie.