Była młodą tłumaczką w ciężkich czasach PRL-u. Nikomu nie wadziła, nie angażowała się politycznie. Jej wspaniale rozwijającą się karierę przerwała nagła i niewyjaśniona śmierć. Czy okrutny mord, popełniony w jej własnym mieszkaniu, był wynikiem… tragicznej pomyłki aparatu represji?
„Zadał pierwszy cios, ale nie trafił w serce. Musiał zacisnąć dłoń na jej gardle, żeby zdławić krzyk. Uderzył jeszcze raz, ale ona znowu się poruszyła. […] Trzymając dłoń na jej ustach […] z całej siły pchnął kobietę w stronę drzwi. […] Ścisnął mocniej jej szczękę i zadał cios, który rozerwał całe gardło”.
Oto opis zabójstwa z książki Kena Folleta pod tytułem „Igła”. Była to najsłynniejsza powieść, jaką zdążyła przetłumaczyć Małgorzata Targowska-Grabińska. Pierwsze wydanie trafiło do księgarń w 1981 roku. Gdy przekładała te zdania najpewniej nawet nie przeszło jej przez myśl, że życie może tak bardzo przypominać fikcję.
Tajemniczy robotnik
9 maja 1985 roku w mieszkaniu Małgorzaty na warszawskiej Saskiej Kępie zjawił się młody, kulturalny człowiek, podający się za robotnika. Twierdził, że przyniósł farby do pomalowania krat w oknach. Zdziwiona kobieta wpuściła gościa i zadzwoniła do męża do pracy z pytaniem, o co chodzi.
Aleksander Grabiński był właśnie w środku ważnych negocjacji i nie miał czasu na rozmowy. Zamienił parę zdań z mężczyzną i zdawkowo stwierdził, że musiało dojść do pomyłki. Nie zwrócił uwagi na dziwny fakt, że jak na prostego farbiarza człowiek ten wypowiadał się bardzo poprawnie. Aleksander nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że rozmawiał z mordercą swojej żony.
Tymczasem w mieszkaniu Grabińskich rozgrywał się dramat. Nieznajomy spokojnie odłożył słuchawkę. Gdy tylko Małgorzata odwróciła się do niego tyłem chwycił nóż, podbiegł do ofiary od tyłu i poderżnął jej gardło. Gdy rzężenie ustało, skrępował sznurem bezwładne ręce i przykrył poduszką wykrzywioną krzykiem twarz.
Śledztwo w toku
Mąż odkrył ciało żony po południu, gdy wrócił z pracy. Wezwani przez zszokowanego Aleksandra milicjanci szybko przystąpili do zabezpieczania śladów. Czynili to wyjątkowo skrupulatnie. Wycięli nawet fragment drzwi od szafy, na którym dostrzegli ślady krwi.
Śledczy odkryli obecność odcisków linii papilarnych, które nie należały do Grabińskich. Nigdy nie udało się ich jednak zidentyfikować. Nie odnaleziono również tajemniczego robotnika.
Jednocześnie milicjanci ustalili, że z mieszkania nie zginęły żadne pieniądze ani kosztowności, choć Grabińscy mieli ich sporo. Morderca zdjął tylko z szyi ofiary łańcuszek, a z palca – obrączkę. Nie stwierdzono również, by zbrodnia została popełniona na tle seksualnym.
Aleksander, jako główny podejrzany, został przewieziony do pałacu Mostowskich na przesłuchanie. Wypytywało go dwóch milicjantów – według klasycznej reguły jeden był dobry, a drugi zły. Ten drugi nie wzdragał się przed biciem aresztowanego.
Grabiński, pogrążony w szoku, nie bardzo przejmował się takim traktowaniem. Obaj przesłuchujący przez dwa dni zarzucali go napastliwymi pytaniami, chcąc wydobyć od niego przyznanie się do winy. Ta napastliwość mogła mieć konkretną przyczynę: chęć wrobienia niewinnego męża w morderstwo.
Trzeciego dnia Grabiński został zwolniony. Okazało się, że miał mocne alibi. Nagłe zwolnienie – tak jak wcześniejsze oskarżenie – mogło mieć tę samą przyczynę. Nie da się bowiem wykluczyć, że w stołecznej MO zdano sobie sprawę z… pomyłki. Tragicznej pomyłki.
Istnieje teoria, że za morderstwem stały osoby powiązane z SB. Popełniły jednak błąd i… zabiły nie tę Grabińską, którą planowały.
Dwie Małgorzaty Grabińskie
Trzy przecznice od domu Grabińskich, na tej samej Saskiej Kępie, jeszcze kilka tygodni wcześniej mieszkała inna Małgorzata Grabińska. Była to synowa znanego adwokata Andrzeja Grabińskiego, jednego z dwóch oskarżycieli posiłkowych w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, który zakończył się zaledwie trzy miesiące przed śmiercią tłumaczki.
Już wcześniej adwokat Grabiński dał się poznać jako obrońca księży oskarżanych o działanie na szkodę socjalistycznego państwa. Bronił również strajkujących ze Stoczni Szczecińskiej czy Ursusa. Nie może więc dziwić, że miał na pieńku z aparatem represji. W dodatku kilkakrotnie stanowczo odmówił pójścia na współpracę z SB. Był też stale inwigilowany. Według niektórych relacji, podczas procesu toruńskiego z pełnej funkcjonariuszy sali sądowej padały pogróżki pod jego adresem.
.
Jak zapewnia anonimowy funkcjonariusz SB, mecenas stał się wrogiem systemu, znienawidzonym przez ludzi, których oskarżał. Jednocześnie ów świadek sugeruje, że ewentualni sprawcy z MSW nie chcieli uderzać bezpośrednio w prawnika, bo byłoby oczywiste, kto za tym stoi. Bezpieczniej było skrzywdzić go pośrednio, acz bardzo dotkliwie.
Czy zatem – w ramach swoistej „klątwy ks. Popiełuszki” – wymyślono zamach na synową Andrzeja Grabińskiego? Hipotezę tę wzmacniają co najmniej dwa fakty. Po pierwsze, w otoczeniu adwokata zdawano sobie sprawę, że Małgorzata była jego ukochaną synową. Po drugie, syn Andrzeja Paweł przeżył tego samego 9 maja dziwną przygodę. Skontaktował się z nim daleki znajomy i powiedział, że zepsuł mu się samochód, przez co utknął na leśnym parkingu w okolicach Falenicy. Ów znajomy poprosił Pawła, który jeździł ciężarówką, by ten pomógł mu przyholować auto.
Paweł Grabiński pojechał, ale na miejscu nie znalazł ani samochodu, ani kolegi. Wściekły wrócił do miasta i zadzwonił do znajomego z pretensjami. Ten nagle oświadczył, że o żadnej prośbie nie było mowy. Później syn mecenasa zdał sobie sprawę, że mogło chodzić o pozbawienie go alibi na czas zamordowania jego żony. Wrobienie Pawła w to zabójstwo byłoby dodatkowym ciosem dla Andrzeja Grabińskiego.
Śmiertelna pomyłka
Misterny plan został jednak zepsuty przez dramatyczny błąd zabójców. Co prawda „właściwa” Małgorzata wymeldowała się z Saskiej Kępy kilka tygodni wcześniej, ale spiskowcy mogli tego nie wiedzieć.
Z możliwości śmiertelnej pomyłki szybko zdała sobie sprawę i rodzina adwokata Grabińskiego, i zrozpaczony Aleksander. Ten ostatni dowiedział się o drugiej Małgorzacie Grabińskiej od swojego wuja, który pracował razem z Pawłem Grabińskim.
Wstrząśnięty wdowiec zadzwonił do nieznanego sobie wcześniej adwokata Grabińskiego i wprost zapytał, czy taka tragiczna omyłka była możliwa. Mecenas stanowczo zaprzeczył. Jak jednak tłumaczył później, uczynił tak tylko dlatego, że wciąż bał się o życie swych najbliższych.
Śledztwo w toku
Tymczasem skrupulatnie rozpoczęte śledztwo utknęło w martwym punkcie. Co znamienne, nadzorował je funkcjonariusz Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych Jacek Ziółkowski. Ten sam, który wcześniej brał udział w wielkiej akcji operacyjnej SB, mającej na celu ukrycie resortowych zabójców Grzegorza Przemyka. Czyżby teraz historia się powtórzyła?
Ziółkowski i jego podwładni najpierw próbowali obarczyć winą Aleksandra, a potem przez wiele miesięcy z uporem szukali śladów mordercy w środowisku warszawskich rzemieślników. Równie dużo wysiłku poświęcono na ustalanie osób, które mogły zdobyć numer telefonu i adres małżeństwa. Sam Aleksander Grabiński stwierdza, że wątek remontowy był całkowicie mylny, ponieważ akurat w tym momencie nie przeprowadzał żadnego remontu.
Nie może więc dziwić, że po roku postępowanie zostało zamknięte z powodu niewykrycia sprawców. Akta sprawy już w wolnej Polsce trafiły do archiwum Urzędu Spraw Wewnętrznych Komendy Stołecznej Policji. Niedawno okazało się jednak, że dokumenty te zniknęły. Nie wiadomo, kiedy i dlaczego.
Kogo jeszcze dosięgła klątwa?
Hipotezę o upiornej pomyłce wzmacnia inna tragiczna śmierć – „klątwa ks. Popiełuszki” mogła dosięgnąć jeszcze jedną osobę. Podczas procesu toruńskiego, w którym skazano trzech bezpośrednich sprawców mordu na ks. Popiełuszce, nie tylko Andrzej Grabiński pełnił funkcję pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych.
Był nim również prawnik, scenarzysta i działacz opozycyjny Krzysztof Piesiewicz. W nocy z 21 na 22 lipca 1989 roku 82-letnia matka Piesiewicza, Aniela, została bestialsko zamordowana w swym mieszkaniu.
Rankiem 22 lipca do Piesiewicza zadzwoniła pielęgniarka, która przychodziła do Anieli z zastrzykami. Twierdziła, że nie może otworzyć drzwi do mieszkania. Zaniepokojony adwokat wraz z żoną czym prędzej wsiedli w samochód i przyjechali pod budynek.
.
Piesiewiczowie bezskutecznie próbowali otworzyć drzwi, po czym, coraz bardziej zdenerwowani, weszli do mieszkania przez taras. Na korytarzu przerażony Krzysztof dostrzegł leżącą maczetę. Zaczął biegać po mieszkaniu, szukając matki.
W pewnej chwili spojrzał na łóżko przygniecione odwróconym fotelem i poduszkami. Obok zobaczył obcęgi i pilnik. Trzęsącymi się rękami odrzucił fotel i poduszki. Wtedy zobaczył nogi. I sznur czy też rodzaj kabla, którym te nogi były obwiązane. Kabel krępował również ręce, biegł ku górze i kończył się pętlą na szyi. Pętla była założona w taki sposób, by każdy ruch samoczynnie ją zaciskał.
Piesiewicza przeszyła myśl, że dokładnie tak samo, w fachowy sposób, został związany ks. Popiełuszko.
Sprawców, oczywiście, nie zidentyfikowano.
Źródło:
Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką pt. „Zabić. Mordy polityczne w PRL” (Znak Horyzont 2016).
KOMENTARZE (12)
Może tak było a może wam się wsystko z jednym kojarzy. Nie wiadomo to tylko domysły i spekulacje.
A co? Bronisz tych morderców?
Nawet jeśli popełnili błąd, inne służby już robiły wszystko by ślady pozacierać
A gdzie zostala kupiona farba,bo pewno w sklepie maja monitoring.
Monitoring w 81′? Na VHS?
jasne i to jeszcze HD
W 1985 roku w sklepach był monitoring? Puknij się…
Niedlugo pracownicy IPN beda sie doktoryzowali w wymyslaniu ile ofiar ma mna sumieniu SB i oczywiscie beda zwalali wszystko na Jaruzelskiego -„Robespierra rewolucji Solodarnosci” :) .Prawda byla taka ze w 1989 Jaruzelski juz wiedzial ze trzeba sie dogadac z Solidarnoscia a Solidarnosc z Jaruzelskim.Obie strony byly za slabe aby siegnac po rozwiazania silowe.
Autor ma jedna wade jest uprzedzony,posze z „teza ” a faktow malo.Tak bajka dla ubogich ! Moze to ktos kupi? ale tzreba sparwe toczyc.Klamstwo rzucone tysiac razy staje sie prawda.To powiedzial Goebbels .
Garść komentarzy z naszego profilu na Fb:
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1224844220877568
Bogdan P.: ile mordów dokonano w czasach PRL -u które nie ujrzały światła światła dziennego, a ich wykonawcy żyją po dziś dzień i mają się dobrze i pewnie biorą wysokie państwowe emerytury.
Mateusz J.: To dość znana sprawą. Poruszana w wielu artykułach i kilku reportażach (Fajbusiewicz, Polskie prywatne zbrodnie). Przedstawiona wersja to tylko jedna z kilku hipotez. Nie twierdzę, że SBecja nie była do takiego zabójstwa zdolna, ale wątpię żeby mogli taką pomyłkę zaliczyć. To byli ludzie źli i cyniczni, ale nie głupi.
Jacek S.: To byli cyniczn i i źli ludzie. Ale zdarzały sie niestety pomyłki. Między innymi dlatego, ze nie esbecy chodzili na „robote” ale robili to ludzie na ktorych SB miała haki. I najczęściej byli to pijaczkowie, którym gorzala wyprala mózg.A w takich przypadkach nie trudno o pomyłkę. Najczęstsze przyczyny zgonu w takich przypadkach to pobicia. Oni nie szli z przekonaniem ze idą kogos zabić ale pobić…a że tlukli az do końca to inna kwestia.
Czerwona mafia jest mściwa
Nie podważam głównej tezy artykułu, bo nosi ona cechy prawdopodobieństwa. Chcę tylko dodać, że znam Jacka Ziółkowskiego, nazywanego „Złotym Jackiem” z powodu rudych włosów. Pracowałem z nim przy oględzinach na miejscu zabójstwa, gdzie wykazał się skrajną niekompetencją, jego pomysł na zabezpieczanie doprowadziłby w istocie do jego utracenia.
Może więc dlatego był wyznaczany do prowadzenia takich spraw? Nie musiał być świadomym „agentem” torpedującym śledztwa, wystarczy że SB wiedziała, iż zrobi to przez swoją nieudolność.
Coś mu uciekło ze zdania…. Chodziło oczywiście o „zabezpieczanie pewnego konkretnego śladu – dowodu”. To, w jaki sposób Ziółkowski chciał przy nim pracować na miejscu oględzin sprawiłoby, że ten dowód nie mógłby już być więcej użyty do badań.