Pierwsze maszyny liczące powstały na ziemiach polskich za sprawą żydowskich uczonych i wynalazców. Tyle że nikt ich nie docenił, a urządzeniami „zajęli się” Rosjanie…
Nie byłoby dzisiejszych komputerów bez prostego kalkulatora. Kalkulatora zaś – bez arytmometrów, czyli maszyn liczących. Te zaczęły na dobre powstawać w XVII w. Najpierw niemiecki matematyk Wilhelm Schickard skonstruował machinę przypominająca suwak logarytmiczny. Potem francuski uczony Blaise Pascal – sumator, nadający się do dodawania i odejmowania.
Urządzenia te nie były tylko sztuką dla sztuki, nie stanowiły gratki dla garstki matematyków i konstruktorów. Jasne było, że rozwijający się handel i budownictwo wymagają coraz bardziej skomplikowanych, coraz szybszych i pewniejszych obliczeń. Na Zachodzie to rozumiano, w Rzeczpospolitej niekoniecznie.
Synowie szlacheccy niezbyt interesowali się tak mało ekscytującą dziedziną jak matematyka i tak prostackim zajęciem jak kupiectwo. Mieszczanom brakowało wykształcenia i mecenasów dla takich ekstrawagancji. Kto więc pozostał na placu boju? Nasi Żydzi.
Zegarmistrz Radziwiłłów
To było kilka lat przed I rozbiorem Rzeczpospolitej. W Nieświeżu – gnieździe rodowym Radziwiłłów, hojnie sponsorujących artystów i rzemieślników – maszynę liczącą zbudował żydowski zegarmistrz Jewna Jakobson.
Pewnie z ciekawością przyglądał się jej Karol Stanisław Radziwiłł „Panie Kochanku”, gdy mógł już wrócić na Litwę po politycznych perturbacjach. Machina umożliwiała dodawanie, odejmowanie, mnożenie i dzielenie. Prawdopodobnie oparta była na konstrukcji Schickarda.
Polskie cudo w rosyjskich rękach
Nie wiadomo, w ilu powstała egzemplarzach i jakie znalazła praktyczne zastosowanie. Wiemy natomiast, że oglądać jej w Polsce nie możemy. Ani nawet na Białorusi, w której granicach znajduje się dziś Nieśwież.
Otóż jedyny, przepiękny egzemplarz maszyny Jakobsona znajduje się w Muzeum Nauki w Petersburgu (zapewne trafiła tam wywieziona z wieloma innymi skarbami z majątku Radziwiłłów). No i jest jeszcze jej współczesna replika – w amerykańskiej kolekcji informatyka z Polski Waltera Szreka, wykonana przez Francuza Valerego Monniera…
O ile maszyna z Nieświeża była raczej tylko lokalną ciekawostką i bazowała na wcześniejszych projektach, to kolejny arytmometr miał szansę zrobić światową karierę i był zupełnie oryginalny.
Piętno żydowskiej nauki?
Oto w czasach, gdy powstało urządzenie Jakobsona, w Hrubieszowie urodził się genialny wynalazca Abraham Stern. Talent jego musiał być naprawdę widoczny, skoro sam Stanisław Staszic (człek światły, lecz za Żydami nieprzepadający) postanowił go wesprzeć. Nad urządzeniami swymi pracował Stern w czasach Księstwa Warszawskiego, a po jego likwidacji – w Kongresówce.
Zaczynał od sprzętu geodezyjnego przydatnego dla wojska. Potem przeszedł do rachunkowości, tworząc machinę arytmetyczną czterozadaniową, na której układ obliczeniowy składały się kółka, wałki i tarcze z liczbami, poruszane korbą. Niebawem poszedł o krok dalej, budując w 1817 r. podobny arytmometr, umożliwiający dodatkowo wyciąganie pierwiastków.
Maszyna mądrzejsza od cara
Niestety, Stern na swoich pomysłach się nie dorobił. Jego machina mogła popchnąć rewolucję przemysłową na nowe tory, lecz otoczenie ignorowało cały potencjał tkwiący w wynalazku. Przyczyn było kilka.
Po pierwsze Żyd z małego miasteczka nie mógł zdobyć uznania salonów. Po drugie elity odpowiedzialne za modernizację kraju działały ospale, a społeczeństwo było słabo wyedukowane.
„Członkowie Towarzystwa Przyjaciół Nauk rozumieli, że wynalazek Sterna jest rewelacją. W ich rozumieniu machina rachunkowa była jednak niczym więcej jak tylko mądrą zabawką, i to zbyt kosztowną, aby można było pomyśleć o jej rozpowszechnianiu” – oceniał XX-wieczny polski badacz Adam B. Empacher.
Czarę goryczy przelała prezentacja jednej z maszyn liczących Sterna u samego cara Aleksandra I (formalnie polskiego króla, władcy Kongresówki). Tak opisał owe spotkanie z władcą prawnuk wynalazcy:
Miał przed nim [carem] zademonstrować walory swego wynalazku, honor dla Żyda doprawdy niezwykły. Jeden z carskich adiutantów zaproponował rozwiązanie konkretnego zadania matematycznego.
Car, który sam parał się trochę nauką, zanurzył gęsie pióro w kałamarzu i zaczął liczyć, zapisując swoje obliczenia na wielkim arkuszu papieru. Zaledwie jednak wykonał kilka pierwszych działań arytmetycznych, mój pradziad podał wynik.
Car rzucił na niego kpiące spojrzenie: „Maszyna jest dobra – oświadczył – ale Żyd jest zły”. Rzeczywiście, to było poważne wykroczenie wobec etykiety – zakasować władcę.
Cudze chwalicie…
Egzemplarzy maszyny Sterna nie udało się odnaleźć, wszystkie przepadły. Może kiedyś ktoś je odkryje, niczym plany maszyny Schickarda, zniszczonej podczas wojny trzydziestoletniej?
Sam uczony z Hrubieszowa jest dziś zapomniany. Za to z jego dorobku korzystali kolejni żydowscy konstruktorzy z Polski: Chaim Zelig Słonimski (zięć Sterna) oraz Izrael Abraham Staffel. Oni zdobyli już uznanie swoimi machinami. Dlatego, że polskie społeczeństwo było przygotowane na rewolucję, podpatrując, co dzieje się na Zachodzie.
Wcześniejszych własnych geniuszy dostrzec nie potrafiło. Wszak „cudze chwalicie, swego nie znacie”, mówi polskie przysłowie.
Bibliografia:
- Maciej M. Sysło, Historia rachowania – ludzie, idee, maszyny Historia mechanicznych kalkulatorów, wykład z 2007 roku.
- Janina Kumaniecka, Saga Rodu Słonimskich, Iskry 2003.
- Adam B. Empacher, Maszyny liczą same?, Wiedza Powszechna 1960.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.