Ciekawostki Historyczne
Druga wojna światowa

Nie uwierzysz, że oni tym handlowali. Hity czarnego rynku w okupowanej Polsce

Kiedy zdobycie choćby najmniejszych pieniędzy jest kwestią przeżycia, granica tego, na czym można zarobić staje się ruchoma. W czasie drugiej wojny światowej handlowano dosłownie wszystkim. Współczesne serwisy aukcyjne ze swoimi dziwnostkami są niczym w porównaniu z tym, co ofiarowali kupcy w okupowanej Polsce.

W literackim reportażu z wojny autorstwa Aleksandra Maliszewskiego możemy przeczytać: „To, co dawniej legalnie kupowałeś w sklepie, teraz nielegalnie kupujesz u swojego kolegi w warsztacie, w biurze, w urzędzie lub ostatecznie na ulicy lub targu. Powstał i rozszerzył się cały nielegalny handel i przemysł”. Skala tego procederu była gigantyczna.

Historycy oceniają, że w żadnym mieście okupowanej Europy czarny rynek nie rozwinął się na taką skalę, co w Warszawie. W jego ramach handlowano różnościami, w które czasem aż trudno uwierzyć.

Fusy

W latach wojny herbata i kawa stały się towarem deficytowym, przez co ich cena wprost poszybowała w górę. Ze względu na to, jak wielką dziurę w domowym budżecie mógł zrobić zakup puszki herbaty, czy kawy, przestano pijać je na co dzień.

Fusy herbaciane z powodzeniem zalewano wielokrotnie. Przy dobrej jakości mieszance, nawet po kilkukrotnym potraktowaniu wrzątkiem, uzyskiwano aromatyczny i niepozbawiony koloru napar.

Filtr wypełniony fusami z kawy (zdj. domena publiczna).

Filtr wypełniony fusami z kawy (zdj. domena publiczna).

Tymczasem fusy z prawdziwej czarnej kawy zamiast do śmietnika, trafiały… na czarny rynek. Hanna Kramar-Mintkiewicz urodziła się w rodzinie oficerskiej. Jej ojciec został zmobilizowany w 1939 roku i po zakończeniu kampanii wrześniowej nie wrócił do domu. Utrzymanie rodziny spadło zatem na barki matki, która zajmowała się pieczeniem i gotowaniem.

Jak wspominała po latach Hanna Kramat-Mintkiewicz:

Mama robiła wszystko, i piekła jakieś torty, i piekła jakieś pasztety, i dostarczała to do jakichś sklepów, do jakichś kawiarni […]

Wśród wypiekanych ciast znajdowały się też i te o smaku kawowym. W czasach niedoborów, nikt nie mógł sobie pozwolić na zużywanie do nich prawdziwej, świeżej kawy.

W kawiarniach kupowało się zatem zużyte fusy kawowe i to one lądowały w cieście.

Kobiety handlujące kwiatami i pieczywem na jednej z warszawskich ulic. Zdjęcie pochodzi z książki "Okupacja od kuchni".

Kobiety handlujące kwiatami i pieczywem na jednej z warszawskich ulic. Zdjęcie pochodzi z książki „Okupacja od kuchni”.

Dalsza część artykułu pod ramką
Zobacz również:

Koty na zupę

W obliczu trudności z dostawami mięsa, jakie zapanowały w miastach okupowanej Polski, pojawiło się wielu cwaniaków chcących dobrze zarobić na niedoli sąsiadów.

Zamiast z narażeniem życia szmuglować żywność ze wsi, woleli oni oszukiwać swoich klientów i wciskać im to, co mieli pod ręką. Tym sposobem okupacja wyraźnie odcisnęła swoje piętno na bezpieczeństwie… kotów.

Los domowych myszołapów, które wpadały w ręce takiego kanciarza był przypieczętowany. Bardzo szybko traciły głowę, były oskórowywane i pozbawiane ogona oraz łap, po czym lądowały na straganie jako tuszka z królika. W pewnym sensie do łask wróciła… tradycja kulinarna poprzednich stuleci.

Handlarze z kamienną miną zachwalali świeżutkie mięso, twierdząc, że doskonale nadaje się ono na potrawkę. W ten sposób dał się nabrać między innymi powstaniec warszawski Wiesław Lechowicz. Po latach wspominał swoją transakcję:

Zapłaciłem, ile chciała, królika pod pachę i prędko z powrotem. Przyniosłem tego królika. Wszyscy wierzyli, że to królik, ja też wierzyłem, że to królik. Ale znalazł się taki, który rozpoznał, mówi: „Słuchaj, tyś kupił kota, a nie królika”.

Pestki

Nieco zaskakujące może się wydawać to, że wojenne poradniki gospodarstwa domowego zalecały gromadzenie pestek owocowych.

Należało zbierać je w małych torebkach lub woreczkach, segregując ze względu na gatunek.

W domu można je było wykorzystywać do przygotowywania nalewek, wychodząc na targowisko dało się jednak zrobić na nich lepszy interes.

Jak pisały Halina Bielińska i Maria Krüger w swojej okupacyjnej książeczce „Nie wyrzucaj pieniędzy za okno. Poradnik dla pani domu”:

Przed wojną cena sprzedażna pestek jabłkowych wynosiła około 60 zł za kilogram. Zbieranie tych odpadków można śmiało powierzyć dzieciom.

Kobiety handlujące śledziami. Zdjęcie pochodzi z książki "Okupacja od kuchni".

Kobiety handlujące śledziami. Zdjęcie pochodzi z książki „Okupacja od kuchni”.

Z pestkami był jednak jeden, zasadniczy problem. Jeśli chciało się je skupować, lub nimi handlować, przez nieporozumienie można było nabyć coś zgoła innego. W okupacyjnej gwarze pestkami nazywano przecież… naboje.

Żółwie na mięso

Na czarnym rynku handlowali nie tylko Polacy. Duża część towarów dostawała się do nielegalnego obiegu z inicjatywy skorumpowanych Niemców, którzy tym sposobem dorabiali sobie na boku.

To za ich pośrednictwem polscy handlarze kupili kilka pełnych wagonów żywności transportowanej do fabryk Wehrmachtu. Warszawscy cwaniacy kupili kota w worku, o czym przekonali się, gdy po ich otwarciu okazało się, że wagony pełne są… żółwi wiezionych z południa Europy w celu przerobienia na konserwy.

Trudno sobie wyobrazić, jak pobratymcy tego małego żółwia jednego dnia zalali targowiska okupowanej Warszawy (zdjęcie opublikowane na licencji CCA-BY SA 4.0, autor Dsabba77)

Trudno sobie wyobrazić, jak pobratymcy tego małego żółwia jednego dnia zalali targowiska okupowanej Warszawy (zdjęcie opublikowane na licencji CCA-BY SA 4.0, autor Dsabba77)

Polacy nie stracili rezonu. Zamiast panikować, natychmiast wprowadzili zwierzęta do sprzedaży. Niektórzy kupowali je jako egzotycznych pupili, cała reszta po prostu zamierzała je zjeść. W menu stołecznych restauracji pojawiła się najprawdziwsza zupa żółwiowa, a nie jak do tej pory podrabiana „zupa żółwiowa” z języków cielęcych. Zwyczajny warszawiak mógł spróbować takich frykasów we własnym domu. Wystarczyło wybrać się na plac Kercelego po świeżutkiego żółwia.

***

Artykuł powstał na podstawie materiałów zebranych przez autorkę podczas pisania książki „Okupacja od kuchni”.

„Okupacja od Kuchni” to poruszająca opowieść o czasach, w których za nielegalne świniobicie można było trafić do Auschwitz, warzywa hodowano w podwórkach kamienic, a zużytymi fusami handlowano na czarnym rynku.

Zobacz również

Zimna wojna

Za PRL-u Polki na potęgę szmuglowały do Rumunii biseptol i aspirynę. Wszystko przez zakaz aborcji

Można było zarabiać na szmuglu prezerwatyw. Ale chyba dużo bardziej opłacało się przewożenie... leków na ból głowy i na zakażenia pęcherza. Co robiły z nimi...

10 kwietnia 2019 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Dwudziestolecie międzywojenne

Nie uwierzysz, że oni to sprzedawali. Najbardziej bezczelne oszustwa przedwojennych sklepikarzy

Krochmal dorzucany do mleka. Gips zmieszany z masłem. I rakotwórcze farby w gałkach lodów. Co jeszcze groziło naszym prababkom na codziennych zakupach?

24 września 2017 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego frytki robi się z ziemniaków?

Frytki wcale nie muszą być ziemniaczane. Podczas wojny robiono je chociażby... z dyni. Ale dzisiaj ten przepis warto sprawdzić tylko w jednym celu. Żeby samodzielnie przekonać...

5 listopada 2015 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Druga wojna światowa

Jak bawiono się na okupacyjnym weselu?

Okupację niemiecką w Polsce wyobrażamy sobie jako pasmo niekończących się potyczek podziemia i partyzantów z Niemcami. Ale przecież nie tylko na tym polegała egzystencja pod władzą...

23 października 2015 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Druga wojna światowa

Kuchnia NAPRAWDĘ oszczędna. Wojenne porady, które przydadzą się także Tobie!

Kuchenka się zepsuła, lodówki nie da się uruchomić, a rodzinny budżet trzeszczy w szwach? Spokojnie, mamy dla Was kilka sposobów naszych babek, które doskonale sprawdzą...

23 września 2015 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

KOMENTARZE (11)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Anonim

Proszę o wyjaśnienie do czego potrzebny jest kilogram pestek jabłkowych.

    Nasz publicysta | Autor publikacji | Aleksandra Zaprutko-Janicka

    Też się nad tym zastanawiam. Widocznie ktoś znalazł dla nich zastosowanie skoro całkiem nieźle za nie płacono ;-)

      Marcin Szumański

      Było w tekście: do nalewek.

      tszczesn

      A może to powinno być 6zł a nie 60? 60zł to niezły pieniądz, tyle w 1936 roku kosztowały 300kg pszenicy, dniówka robotnika rolnego to (w 1933 roku) maksymalnie 2zł, wychodzi na to, że lepiej zarabiać zbierając ogryzki niż pracować na wsi :)

    Marek

    Jaki jest cel w ogóle powstawania takich felietoników? Podprogowe budowanie kuriozalnych skojarzeń?

      xaaf

      Taki by dać zajawkę, i przekonać klienta, że warto kupić książkę:)

    aaa

    Pestki zawierają arszenik, to chyba na kompoty dla SSmanów

Nasz publicysta | Redakcja

Wybrane komentarze do artykułu z naszego facebookowego profilu
https://www.facebook.com/ciekawostkihistoryczne/posts/1178482938847030

Panna A.:

Polecam ksiazke, bardzo ciekawa:)

Katarzyna F.:
bimber. moja babcia wraz ze swoją sąsiadką robiły ponoć znakomity i cieszący się wielkim popytem Emotikon smile za uzyskane pieniądze kupowała słoninę i podroby, mieliła i wysyłała dziadkowi uwięzionemu w obozie koncentracyjnym – ta tłusta papka była bardzo smaczna, ale wygląd miała ohydny, więc Niemce to przepuszczali

Zbyszek R.:
Ciekawe, że w czasie wojny można było zjeść prawdziwą zupę żółwiową – teraz jest to naprawdę trudne.
Kamil Janicki:
Cóż, teraz transporty dla Wehrmachtu nie przechodzą przez Polskę

Henryk R.:
Często był handel wymienny

Johnny Wieteska

Kto jadł pestki ten wie, a było to tak:

Idzie człowiek ulicą i je pestki z ogryzka jabłka. Widzi go policjant i pyta człowieka:
– Czemu pan zjada pestki z jabłek?
– Bo ja je jem i staje się dzięki temu mądrzejszy, dobrze działają na intelekt.
– To niech mi pan da kilka – poprosił policjant.
– Dać to nie dam, bo mam mało, ale mogę panu sprzedać te pestki za 60 złotych.
– No dobra – zgodził się policjant, zapłacił, zabrał pestki i ruszył ulicą zjadając od razu kilka sztuk.
Zjadł, przeszedł kilkanaście metrów. Nagle szybko zawrócił i dogonił człowieka, który mu sprzedał pestki, wołając do niego:
– Panie, panie, ale przecież za 60 złotych to ja mogłem kupić kilkadziesiąt kilogramów jabłek, a nie te parę pestek.
– No widzi pan, już działają – odpowiedział człowiek.

piotr34

Uwierze jak najbardziej-w koncu okupant probowal nas jako narod zaglodzic(co jasno potwierdzaja dokumenty).Ksiazka bardzo dobra.

Marek Popiel

Moja siostra dostała od ojca żółwia w prezencie. Niestety – ktoś jej ukrał i została tylko skorupa. Po powstaniu mieszkaliśmy jakiś czas w Ożarowie pod Warszawą i mama chodziła z chlebem po okolicznych wsiach gdzie sprzedawała chleb.

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.