Ciekawostki Historyczne
Druga wojna światowa

Nasze babcie potrafiły przetrwać wszystko! Tak wyglądała wojna na domowym froncie

Pięć lat brutalnego, niemieckiego ucisku nie zdołało złamać polskiego hartu ducha. Przed głodem i desperacją Polaków uratowały dzielne kobiety. Zapomniane bohaterki okupacji, prowadzące codzienną walkę w kuchniach, na czarnorynkowych targowiskach i szmuglerskich szlakach.

Hans Frank, nazistowski aparatczyk wyznaczony przez Hitlera na władcę Generalnego Gubernatorstwa, już od 1940 roku snuł plany zrównania z ziemią 95 procent zabudowy Warszawy. Mówił, że to miasto jest „ogniskiem zamętu, punktem, z którego rozprzestrzenia się niepokój w tym kraju”. Jeśli dawna polska stolica i tak miała przestać istnieć, to w odczuciu Franka nic nie stało na przeszkodzie, by wpierw zagłodzić jej mieszkańców.

Przed zagranicznymi korespondentami Niemcy silili się na dobroduszność i humanitaryzmu. Już od pierwszych dni okupacji urządzali kuchnie polowe dla Polaków i pokazowe rozdawnictwo żywności. Niemal każdą wydaną miskę zupy fotografowali ze wszystkich stron, by wysłać w świat odpowiedni komunikat. Dobrzy Niemcy troszczą się o tych obdartych Polaków.To był jednak wyłącznie wielki blef.

Zagłodzić cały naród

Hitlerowcy rozdawali ochłapy. Na przykład warszawiacy w przeciągu niespełna dwóch pierwszych miesięcy otrzymali na osobę – 3 kilogramy chleba, 25 gramów cukru, 200 gramów soli i 100 gramów ryżu. Wartość kaloryczna tych przydziałów wynosiła w przybliżeniu… 135 kalorii dziennie, czyli mniej niż ma ich w sobie jedna bułka kajzerka. Później sytuacja nieco się poprawiła, jednak i tak kartki zaspokajały zaledwie ułamek dziennego zapotrzebowania zdrowego organizmu. To nie był system kartkowy, ale raczej – system głodowy.

Niemieckie kartki na tłuszcz (z lewej) i chleb.

Niemieckie kartki na tłuszcz (z lewej) i chleb.

Aby przeżyć i zapewnić przetrwanie swoim bliskim nasze babcie zamiast polegać na niemieckiej łasce, wzięły sprawy w swoje ręce. Zaraz po tym, jak ustały walki, rozpoczął się nielegalny obrót żywnością. Pochodzące ze wsi mieszkanki miast ruszyły do swoich krewnych i znajomych by dzięki ich pomocy wyżywić swoją rodzinę. Początkowo przywoziły tylko żywność na własne potrzeby. Niemal natychmiast zaczął jednak powstawać czarny rynek, który żywił całą resztę.

Dalsza część artykułu pod ramką
Zobacz również:

Kula w łeb za kawałek szynki?

Za nielegalny ubój zwierząt, przemiał zboża, czy ukrywanie plonów groziły ciężkie sankcje, z karą śmierci włącznie. Za nielegalny przewóz żywności również można było zginąć. Zarządzenie władz okupacyjnych z 15 lipca 1941 roku stawiało sprawę jasno: winni przemytu i paskarstwa będą wysyłani do Treblinki. Nieustanne zagrożenie nie odstraszało jednak żon i matek, walczących o życie swoich rodzin.

Przemycając żywność starały się na każdym kroku okpić niemieckich żołnierzy i bahnschutzów. Gros nielegalnego transportu zmierzał do Warszawy pociągami. Tysiące kobiet postępowały zgodnie ze słowami słynnej, okupacyjnej piosenki. „Na dworze jest mrok, w pociągu jest tłok, zaczyna się więc sielanka. On objął ją w pół, ona gruba jak wół, bo pod paltem schowana rąbanka” – to nie tylko wierszyk, ale też niezawodna instrukcja działania. Według szacunków samych kolejarzy (rzecz jasna Polaków!), w jednym składzie kolejki EKD mogło się zmieścić nawet… trzydzieści rozczłonkowanych byków.

Kawałki mięsa ukrywano w specjalnych skrytkach przygotowanych przez obsługę, na własnym ciele, a niekiedy także w… trumnach. Z tej ostatniej metody korzystał właściciel jednej z najpopularniejszych stołecznych knajp – „Wróbla”. Już przed wojną współpracował on ze swoim krewnym posiadającym masarnię na Kielecczyźnie. Wraz z rozpanoszeniem się Niemców w Polsce transport mięsa nie ustał.

Po prostu towar wpychano od tej pory do trumien, a nie prosto do kolejowego wagonu. Niemcy śmiertelnie bali się tyfusu i innych chorób zakaźnych, nie mieli więc w zwyczaju obszukiwać trupów. Z drugiej strony – sami postarali się, by trumien w pociągach nie brakowało.

(ilustracja z książki Aleksandry Zaprutko-Janickiej "Okupacja od kuchni").

(Ilustracja z książki Aleksandry Zaprutko-Janickiej „Okupacja od kuchni”).

Miasto, w którym można kupić wszystko

Kiedy żywność docierała wreszcie do miasta, natychmiast wzbogacała ofertę czarnego rynku. Na skalę europejską jego największym i najprężniejszym centrum była Warszawa. W polskiej stolicy krzyżowały się szlaki biegnące pomiędzy frontem wschodnim i zachodnim. Dzięki temu na nielegalnym rynku można było kupić towary ze wszystkich stron świata. Jeśli ktoś chciał sprzedać srebrną zastawę, albo uwędzoną świńską nogę, to właśnie tu znajdował nabywcę. A najczęściej nabywczynię, bo tak w szmuglu, jak i w pokątnym handlu prym wiodły kobiety.

Redaktorzy czasopisma „Ekonomista Polski. The Polish Economist”, wydawanego w Wielkiej Brytanii w latach wojny pisali bez żadnej przesady:

Obecnie krąży po Warszawie bon mot, że trzeba będzie po wojnie postawić pomnik „nieznanej handlarce”, dokonującej niekiedy cudów sprytu i wytrzymałości, aby dowieźć do miasta nieco artykułów spożywczych ze wsi.

Z podbitych krajów Zachodu płynęły towary luksusowe jak pończochy, czy francuskie perfumy. Sami niemieccy żołnierze dostarczali polskim straganiarkom nielegalnego alkoholu. Na największą skalę sprzedawano jednak żywność. Nad Wisłą w nielegalnym obiegu nie brakowało absolutnie niczego. Dzięki staraniom zaradnych restauratorek, mających kontakty na czarnym rynku, w działających półlegalnie warszawskich knajpach można było się pokusić nawet o zupę żółwiową. Tę ostatnią sporządzano, co warto podkreślić, z prawdziwych żółwi, które na skutek manipulacji trafiły na stoły polskich restauracji, a nie do fabryk Wehrmachtu.

Coś z niczego

Żywienie się na mieście było rozwiązaniem dla bogatych i mniej zaradnych. Prawdziwe polskie gospodynie wiedziały, że można najeść się do syta nawet bez zaglądania do jadłodajni i bez zważania na narzucone przez Niemców restrykcje.

(Ilustracja z książki Aleksandry Zaprutko-Janickiej "Okupacja od kuchni").

(Ilustracja z książki Aleksandry Zaprutko-Janickiej „Okupacja od kuchni”).

Kiedy brakowało prawdziwej mąki, Polki szukały dla niej zastępstwa gdzie indziej. Niemcy kontrolowali wszystkie młyny i konfiskowali żarna, więc panie domu często musiały się posiłkować zwykłym młynkiem kawowym. Z jego pomocą mieliły perz, żołędzie, korę brzozową i inne dary natury.

Uzyskana tym sposobem mąka służyła głównie do rozmnażania chleba. Bochenek upieczony z erzac-domieszkami i tak był lepszy niż dostępny na kartki, twardy niczym beton, gliniasty „bonowiec”.

Na talerzu mogły wylądować rośliny, które nam wydają się kompletnie niejadalne. Wśród nich były między innymi lebioda i pokrzywa. We współczesnej kuchni co jakiś czas pojawiają się trendy zachęcające do gotowania i jadania chwastów. Teraz jest to wolny wybór smakoszy, w czasie okupacji była to smutna konieczność.

Polska gospodyni na okładce jednej z książek kucharskich wydawanych pod okupacją.

Polska gospodyni na okładce jednej z książek kucharskich wydawanych pod okupacją.

Kawa z żołędzi i herbata z marchwi

Mąki z żołędzi używano także do wyrobu kawy żołędziowej. Może i nie zawierała ona kofeiny, ale wobec nagminnego niedoboru prawdziwej kawy, potrafiła przynajmniej zastąpić jej smak. Także prawdziwa herbata w czasie wojny stała się rarytasem. Swoje zapasy nasze babcie zużywały bardzo oszczędnie, na przykład wielokrotnie parząc listki herbaciane. Na czarnym rynku kwitł także handel fusami. Na co dzień Polki popijały własnoręcznie wytwarzane namiastki. Herbatę można było przygotować nawet z… wysuszonych obierek z marchwi.

Jeśli gospodyni brakowało własnych pomysłów, zawsze mogła sięgnąć do niezawodnych książek kucharskich na trudne czasy. W latach okupacji na polskim rynku księgarskim ukazywały się przeróżne, kryzysowe poradniki.

Była broszura zawierająca „100 potraw z ziemniaków”, a także książeczka wyjaśniająca jak przygotować „60 potraw z kapusty”.

Szmugiel. Podstawa wojennej egzystencji dla tysięcy Polek...

Szmugiel i pokątny handel. Podstawa wojennej egzystencji dla tysięcy Polek…

Wśród polskich, wojennych specjałów znalazł się tort z fasoli i kropel laurowych o smaku purée z kasztanów, a także rzepa duszona w sosie karmelowym.

Można też było zjeść budyń z kapusty, albo kotlety mięsne wykonane… bez mięsa. W jednej z okupacyjnych książek kucharskich zamieszczono nawet przepis na wojenną wersję frytek, nazywanych „ziemniakami po francusku”.

Sztuka kulinarna, która zachwyciła aliantów

Popularnym przysmakiem stały się króliki przyrządzane na przeróżne sposoby. Hodowle tych zwierzątek zakładano nawet w domowych łazienkach, spiżarniach, na balkonach i korytarzach kamienic. Warzywa przynoszono z kolei z… miejskich parków. Wiele z nich zostało podczas wojny zamienionych w ogródki działkowe. Warszawiaków żywił na przykład ponad dwudziestohektarowy park im. Romualda Traugutta. Także koło Zamku Królewskiego, „wśród srebrzystych świerków”, znalazło się miejsce na kartoflisko.

(Ilustracja z książki Aleksandry Zaprutko-Janickiej „Okupacja od kuchni”).

(Ilustracja z książki Aleksandry Zaprutko-Janickiej „Okupacja od kuchni”).

Zaradność naszych gospodyń doceniali nawet Brytyjczycy. W 1941 w Glasgow ukazała się „Polish wartime cookery book”. Na jej kartach Zofia Nowosielska wyjaśniała swoim wyspiarskim koleżankom w jaki sposób pozostać zdrową i najedzoną w obliczu braków w zaopatrzeniu. Jako Polka doskonale wiedziała, o czym mówi.

Warto poznać jej historię oraz prawdę o codziennej walce, jaką nasze babcie prowadziły na kuchennym froncie. O wszystkim tym przeczytanie w pierwszej i jedynej książce poświęconej kulinarnej stronie II wojny światowej. „Okupacja od kuchnią. Kobieca sztuka przetrwania” to historia wielkiego wyzwania, przed którym stanęły Polki w 1939 roku. Ale przede wszystkim – ich niezwykłej zaradności i zapomnianego sukcesu.

Źródło:

„Okupacja od kuchni” to druga książka wydana siłami naszego portalu. Poznasz dzięki niej zupełnie nieznaną stronę II wojny światowej.

Zobacz również

Druga wojna światowa

Jak bardzo niebezpieczne było wyjście na kawę podczas niemieckiej okupacji?

Jeśli Niemcy polowali na konkretne osoby, wyłuskiwali je precyzyjnie. Czasem jednak po prostu zabierali wszystkich gości zatłoczonej kawiarni czy restauracji wraz z personelem, najlepszą żywnością i utargiem....

27 lipca 2018 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Nowożytność

Cztery niezwykłe Polki, które warto znać

Walczyły o Polskę równo, ramię w ramię z mężczyznami. Zdobywały najwyższe szczyty i ustanawiały światowe rekordy. Udowadniały, że do wykonywania najtrudniejszych zawodów wcale nie potrzeba...

4 października 2017 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Przyjdź i spróbuj okupacyjnej kuchni w Łodzi

Chcesz się przekonać, jak smakowała okupacja i co dokładnie jadały nasze babcie i prababcie? Jeśli tak, to w sobotę 10 października o 16.00 w Empiku...

6 października 2015 | Autorzy: Redakcja

Druga wojna światowa

Co można było kupić na kartki w okupowanej Polsce?

Chleb o konsystencji betonu. Pseudomarmolada z buraków krojona nożem. I jeden cukierek na rok. Poznaj asortyment sklepów działających na łasce hitlerowców.

10 września 2015 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Druga wojna światowa

Hitlerowcy nie mieli szans. Sześć polskich metod przemytu, w które aż trudno uwierzyć

Na polskiego szmuglera nie było mocnych. Nasi dziadkowie przemycali kreatywnie, odważnie i z nutą szaleństwa. Zawsze mieli pod ręką nowy sposób i doskonale wiedzieli co zrobić, by...

6 września 2015 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

Druga wojna światowa

Nie uwierzysz, że oni to jedli. 10 szokujących okupacyjnych potraw

W obliczu prawdziwego głodu nic nie jest niejadalne. Przekonały się o tym miliony mieszkańców okupowanej Polski. Sprawdź czym musieli się żywić nasi dziadkowie. 

3 września 2015 | Autorzy: Aleksandra Zaprutko-Janicka

KOMENTARZE (6)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nasz publicysta | Redakcja

Wybrane komentarze do artykułu z serwisu wykop.pl, które mogą Was zaciekawić
http://www.wykop.pl/link/2726541/nasze-babcie-potrafily-przetrwac-wszystko-tak-wygladala-wojna-na-domowym/

PawelW124:
Na wsi to żarcia wtedy nie brakowało,jak jeszcze żyli ci co dobrze pamiętali wojnę to mówili że jak do mojej okolicy weszli ruscy i chodzili po gospodarstwach to mówili że u nich kołchozy nie mają tylu kartofli i zboża co nasze gospodarstwa i byli zaskoczeni ilością plonów.
Dzisiaj wystarczy że zabraknie paliwa,części albo ŚOR czy sadzeniaków i już będzie masakra.
lesio_knz:
„Na wsi to żarcia wtedy nie brakowało”
@PawelW124: I tak i nie. Niemcy to nie cyborgi i coś jeść na na froncie też musieli. Szybko zaczęli eksploatować polskie rolnictwo z tym, że jednocześnie przystąpili to jego przebudowy. Docelowo chciano uzyskać gospodarstwa rolne liczące średnio 100ha gruntów, zarządzane przez Niemców. Dynamika wojny jednak sprawiła, że ta przebudowa się ślimaczyła więc główny nacisk Niemcy kładli na wspieranie spółdzielczości bo ułatwiało im to większą kontrolę nad polskimi chłopami oraz handlem płodami rolnymi. Spółdzielczość co ciekawe podczas okupacji wzrosła i była większa niż przed wojną. Na Mazowoszu np. w niektórych bogatszych rolniczo regionach 100% chłopów było zrzeszonych w spółdzielnie, a chłopi na średnich gospodarstwach uzyskiwali większy dochód niż w II RP. Największy problem mieli chłopi na malutkich gospodarstwach bo na nich były nałożone niewspółmierne do możliwości świadczenia, więc ledwo wiązali koniec z końcem.
KtosKtoSamNieWiesz
„Największy problem mieli chłopi na malutkich gospodarstwach bo na nich były nałożone niewspółmierne do możliwości świadczenia, więc ledwo wiązali koniec z końcem.”
@lesio_knz: Moi pradziadkowie należeli do tej grupy. To że ,,ledwo wiązali koniec z końcem” nie wynikało jedynie z wysokich podatków. Ale głównie ze znalezieniem detalicznego odbiorcy. Ba. Ten problem był już wcześniej i później. Młoda babcia w latach 50+ jeździła z Podlasia pod Częstochowę by sprzedać kilkanaście beczek kiszonych ogórków. Całą masę produktów spożywczych potrzebnych do przeżycia jak i odzieży załatwiało się barterem z innymi rolnikami. Oczywiście pieniądze były potrzebne, ale to nie było tak, że mały rolnik jak wyhoduje produkty warte 100 zł to tyle dostał. 20 zł dla siebie i rodziny, 40 handel wymienny z innymi rolnikami, a 40 sprzeda za 30 bo cena w miarę upływu sezonu zmalała i właśnie zarobek 30 zł zobaczymy na np zeznaniach podatkowych.
A, mimo biedy na wsi chlano na potęgę – w końcu po co odprowadzać akcyzę od tych 100 litrów bimbru w piwnicy? A jeszcze się sprzedało jego trochę.
Nie twierdzę oczywiście, że mlekiem i miodem płynęli. Ale nie mieli aż tak tragicznie, jak statystyki malują. Gdyż w nich wszystkiego nie ma. Nawet teraz, spróbuj do małego ,,biednego” rolnika pójść i zaproponować, że popracuje na budowie u ciebie. Polska B, Podlasie, gdzie na budowie nierzadko jako majster nie dostaniesz 100 zł dniówki. A rolnikowi za mniej jak 100 nie opłaca się wyjść z domu do prostej pracy na 4h. Ale jak zapytasz o biznes w rolnictwie, to strasznie nieopłacalny. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

ciornyjkot:
Przypomnialo mi sie jak dziadek opowiadal- jego mama a moja prababcia to obrotna kobieta byla. Mieszkali na granicy i po nocach przez las szmuglowali towary.
Raz babcie zlapali, przyszla do niej siostra niby w odwiedziny, te sie zamienily ciuchami i babcia poszla w kolejna trase, a siostra zostala na reszte odsiadki :)
Moze dziko to zabrzmi, ale z opowiadan starszych ludzi wynika, ze w moim miescie ludzie zyli dobrze z Niemcami. Zapraszali ich na herbatki i takie tam. Wszyscy sie w miare rowno traktowali. Raz tylko po ataku- partyzanci zaatakowali tutejszy oboz hitlerjugend, zabili sporo dzieciakow, to Niemcy w zlosci rozstrzeliwali przypadkowych przechodniow.
Na nasze miasto spadla w czasie wojny tylko jedna bomba… I nie wybuchla :). Zakopano ja gdzies w lesie.

Jazon:
A ja mam 10 podejść do lodówki i tam nigdy nie ma nic co mógłbym zjeść. Człowiek nie docenia tego co ma po prostu.

Nasz publicysta | Redakcja

Garść komentarzy do artykułu z profilu „Historia jakiej nie znacie”…
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=539242872899031&id=281476328675688

Zofia W.:
Zaradność Polek ma jeszcze głębsze historyczne korzenie, sięgające powstania listopadowego, jeśli nie wcześniej. Nic dziwnego, skoro co pokolenie albo dwa wybijano tylu mężów, synów, braci i ojców

Magdalena Wanda S.:
To prawda. A w stanie wojennym ich corki „walczyly” o jedzenie. Dzielne Polki

… oraz z profilu „Wydawnictwo Znak”
https://www.facebook.com/WydawnictwoZnak/posts/10153528894132310

Grażyna S.:
Moja babcia na plecach nosiła worki kartofli, robiła konfiturę z buraków i mydło z ługu. Żeby dzieci, a było ich czworo miały co jeść i były czyste. Z narażeniem życia trzymała parę kur. Nie walczyła na froncie? No nie, podobnie jak kobiety Powstania Warszawskiego. Część z nich walczyła z bronią w ręku, część karmiła tych walczących, żeby mieli siły. Czy one nie walczyły? O nich się nie mówi, bo to nieefektowne, gotować zupę z chwastów. Wreszcie się te dzielne kobiety zauważa.
Aleksandra K.:
przypomina mi sie jakakolwiek wojna gdzie wspominany jest general a walczacy ludzie juz nie…
Grażyna S.:
Kobiety jak zwykle są dzielne, zniosą wszystko, zapracują i nie uważają się za bohaterki. Robią tak, bo tak robiły ich matki, babki, prababki. Nie upomną się o nic, bo uważają, że tak to ma wyglądać. To naprawdę jest straszne takie podejście, światopogląd.

Agnieszka Ewa N.:
Co ja się tych opowieści nasłuchałam jako dziecko… Dziadkowie sporo wspominali… i mama pamiętała wojnę …

oni

Ciekawe jak to było pod okupacją Sowiecką?

Marek

Kuriozalny artykuł. Czemu takie coś służy?

    Anonim

    Kuriozalny to ty jestes

"Ciemnogrodzka" PhD

E.g. Lebioda i pokrzywa, etc. to „niejadalne chwasty”??? NIGDY, ale to nigdy na wsi i az tak wysokopartyjni (a przedtem volksdeutsche???) przodkowie? Nie, to nie zadna proba obrazy autorow tylko zdumione zgadywanie (mogliby byc jeszcze jacys „strasni” arystokraci, ale tacy hitlerowcow a potem jeszcze dekad Komuny nie przetrwali nietknieci). Bo kazdy normalny, niekoniecznie „ksitalcony” na uniwersytetach Polak, ale taki przecietny polski dzieciak z babcia ze wsi i przebyta podstawowka przezylby raczej „szok” slyszac takie stwierdzenie :D

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.