W jaki sposób polski lud pracujący może przyczynić się do obalenia burżuazyjnych rządów w Stanach Zjednoczonych? Polscy komuniści dali sobie wmówić, że jest tylko jedno rozwiązanie. Polscy stoczniowcy i górnicy muszą natychmiast zacząć słuchać rock'n'rolla!
Kiedy Władysław Gomułka doszedł do władzy w Polsce, wydawało się, że coś się wreszcie zmieni. Państwo popuściło nieco śrubę, co było widać niemal na każdym kroku, w kwestii cenzorskich regulacji, kontroli i represji oraz w dziedzinie kultury. Oczywiście to była tylko chwilowa zasłona dymna. Na szczęście pojawił się człowiek, który miał w sobie tyle sprytu i bezczelności, by wykorzystać okazję do sprowadzenia na polski grunt rock’n’rolla.
Zgniła epidemia
Polskie władze miały twardy orzech do zgryzienia. Zaraza rozpoczęła się na wybrzeżu, a stamtąd rozprzestrzeniała się na cały kraj. Do portów w Gdańsku i Gdyni zawijały statki ze zgniłego Zachodu, a na ich pokładach przypływały całe walizki winyli z szalonymi przebojami i nowymi ideami. Była to muzyka młodości i buntu. Jazz i rock’n’roll w najlepszym wydaniu. Czegoś takiego lud pracujący miast i wsi słuchać przecież nie powinien!
Może i PRL nie miał żadnej ustawy „antyrockandrollowej”, ale i tak posypały się szykany i konfiskaty. Na szczęście zanim beton partyjny zwalczył zainteresowanie nowymi prądami w muzyce, do akcji wkroczył niejaki Franciszek Walicki. Był dziennikarzem „Głosu Wybrzeża” z karierą marynarską w życiorysie. Ów ojciec chrzestny polskiego rock’n’rolla okazał się na cztery nogi kutym szczwanym lisem, któremu udało wywieść na ideowe manowce partyjnych oficjeli.
Walicki był człowiekiem wygadanym i dość wpływowym. Swoje kontakty w partii zaczął wykorzystywać właśnie w związku z rock’n’rollem. Dokonał rzeczy niemożliwej. Zdołał wmówić władzy, że rock’n’roll to w gruncie rzeczy wyraz buntu… przeciwko kapitalizmowi.
Wszyscy jesteśmy Murzynami!
W szczegółach wyglądało to następująco. Walicki z kamienną miną zaczął wyjaśniać decydentom, że jazz i rock’n’roll to muzyka murzyńska. Co w związku z tym? Ano to, że choć Ameryka to zło największe i jądro ciemności zgniłego kapitalizmu, to przecież rzesze ciemiężonych murzynów tak naprawdę stanowią tamtejszy odpowiednik ludu pracującego miast i wsi! A skoro tak, to ich muzyka powinna być grana i słuchana w PRL, jako wyraz poparcia i otuchy od bratniej klasy społecznej.
Przecież już za chwilę, za kilka miesięcy, może za rok, amerykański czarny proletariat chwyci za cegły, ruszy na barykady i obali cały ten zatęchły system! Jeśli coś może mu w tym pomóc, to właśnie słuchanie przez polskich stoczniowców i górników rock’n’rollowych hitów!
Jak piszą Marek Karewicz i Marcin Jacobson, autorzy książki „Big-beat” (SQN 2014):
Przekonanie decydentów, że jazz i blues jest muzyką wyzyskiwanych Murzynów, więc z urzędu powinien podlegać wsparciu władzy ludowej, było majstersztykiem, tłumaczącym cud, że to się jednak u nas udało.
Mocne uderzenie… w burżuazyjny wyzysk!
Idąc za ciosem Walicki postanowił stworzyć pierwszą polską grupę grającą big-beat. Nie mógł nazwać tego wprost rock’n’rollem, by nie kusić losu i nie wdawać się w kolejne dyskusje z politykami. Dla władz nawet argument o walczących o wolność murzynach nie wystarczyłby do zaakceptowania amerykańskiej nazwy. Zbyt od niej wiało zgniłym Zachodem.
Walicki musiał wymyślić własne określenie na nadwiślańskie dzikie rytmy. We francuskiej prasie wygrzebał używane tylko nad Sekwaną określenie big-beat, tłumaczone na „mocne uderzenie”. Brzmiało nieźle. A na dodatek pasowało idealnie do tego, co wyprawiali polscy muzycy.
PRL-owscy marynarze? Najlepsi rock’n’rollowcy!
Mając już nazwę dla muzyki i ciche przyzwolenie na jej rozpowszechnianie, Walicki przeszedł do kolejnego etapu. Ktoś to musiał grać. Nie szukał daleko. Na wybrzeżu dostrzegł dość specyficzny potencjał i nie byłby sobą, gdyby go nie wykorzystał. Otóż podebrał najlepszych muzyków… Orkiestrze Reprezentacyjnej Marynarki Wojennej „Flotylla”!
Młodzi, zdolni i przystojni mężczyźni byli zafascynowani jazzem i swingiem, a stąd już niedaleko było do rock’n’rollowych brzmień. Nie mieli oryginalnych partytur i przeszkadzała im bariera językowa, jednak bardzo szybko zaadaptowali grane w zagranicznych rozgłośniach radiowych i słuchane z importowanych płyt przeboje na własną modłę.
Zespół Rhythm&Blues, bo tak Walicki nazwał stworzoną przez siebie kapelę, po raz pierwszy zagrał publicznie w Gdańsku, w klubie Rudy Kot. Było to 24 marca 1959 roku i to ten dzień uznaje się za początek polskiej odmiany rock’n’rolla. Bardzo szybko zespół zyskał wielką popularność.
Dzikie rytmy z poczekalni
Młodzież szalała na jego koncertach tak jak na Beatlesach, do tego stopnia, że rozentuzjazmowany tłum wymykał się spod kontroli. Po jednym z występów w Warszawie nabuzowana młodzież, jak piszą autorzy książki „Big-beat”, wystawiła tramwaj z szyn i pomaszerowała pod ambasadę amerykańską, by tam zamanifestować swoje uwielbienie dla rock’n’rolla.
Innym razem rozentuzjazmowani fani wręcz szturmowali kino Mazowsze przy ul. Jerozolimskiej w Warszawie, gdzie miał się odbyć koncert Rhythm&Blues. Napięcie było coraz większe, a ludzie chcieli na siłę wcisnąć się do już i tak pełnej sali. Jak wspomina Antoni Malewski:
W tym zamieszaniu dało się wyłowić szczątkowe odgłosy dziwnych, dzikich rytmów dobiegających z głębi sali. Poczekalnia wrzała, wykrzykując hasło „Rock’n’roll! Rock’n’roll!”. […] Po chwili ktoś od wewnątrz otworzył drzwi i niesiony przez tłum znalazłem się w samym centrum szalejącej sali.
Grający na scenie instrumentaliści zachowywali stoicki spokój, a widownia dosłownie kipiała, rzucała kapotami, gwizdała, piszczała. […] Uczestniczyłem w pierwszym w moim mieście koncercie, na którym profesjonalni muzycy grali zakazany rock’n’roll…
Chociaż zespół Rhythm&Blues władze wykończyły po jakimś czasie decyzjami administracyjnymi (ze względu na „bezpieczeństwo publiczne” nie mogli grać w salach mieszczących więcej niż czterysta osób), nieopatrznie wypuszczonej fali nie dało się zatrzymać.
W domach kultury, na uczelniach, w klubach, zakładach pracy i wszystkich innym miejscach, gdzie mogli się skrzyknąć młodzi muzycy jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne zespoły. Niektóre z ich piosenek nucimy do dziś.
Amerykańskim Murzynom walczącym z kapitalizmem należą się wyrazy podziękowań. Nawet jeśli nigdy nie istnieli!
Źródło:
- Marek Karewicz, Marcin Jacobson, Big-beat, Wydawnictwo SQN, Kraków 2014.
Komunikat dla członków partii:
Wszystkie zdjęcia wykorzystane w artykule udostępniło wydawnictwo SQN (no, poza pomalowanym na pomarańczowo transparentem; to dzieło autorki).
Książkę „Big-beat”, na której się oparliśmy możecie kupić w księgarni LaBotiga za 50,90 zł. I lepiej kupcie, bo inaczej nie będziemy więcej pisać o rock’n’rollu…
KOMENTARZE (9)
Kino Mazowsze mieściło się przy ul.Kasprzaka. Teraz jest tam Teatr na Woli.
Pozdrawiam.
Sprostowanie. Wymienione w felietonie kino MAZOWSZE przy ulicy Jerozolimskiej to kino mieszczące się nie w Warszawie a w odległym o 100 km od naszej stolicy TOMASZOWIE MAZOWIECKIM. To na scenie tego kina, 4 października 1959 roku odbył się zamiast PORANKA pierwszy, rock’n’rollowy koncert, a zarazem ostatni w historii istnienia zespołu „RHYTHM and BLUES”, o czym informuje autor trzech publikacji („Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”,
„A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ’62’) – Antoni Malewski. Jest to fragment moich publikacji, które pan Marcin Jacobson „użył” w swojej książce „Karewicz Big Beat” jako wstęp do rozdziału pt „Rhythm and Blues”. Polecam niniejszą książkę wszystkim interesującym się historią rock’n’rolla w Polsce.
Panie Antoni, dziękuje za informacje. Gdybym wcześniej zetknęła się z Pana pracami, z pewnością skorzystałabym przygotowując artykuł także z nich. A tak pozostaje mi przeczytać je dla samej przyjemności poznawania historii polskiej muzyki. Pozdrawiam!
„epitafium na smierć rock 'n’ rolla” – ta książka Franciszka Walickiego obok prawd oczywistych zawiera też kłamstwa i pomówienia, szkalowanie i znieważenie. Czytaj o tym tu: franciszekwalicki.blogspot.com/
Walicki to wcale nie jest postać krystaliczna jak niektórzy usiłują to przeforsować ! Czytaj: dyskoteki-deejaye-prl.blogspot.com/p/franciszek-walicki-zrodo-wszelkiego-za.html
oto kolejny szwindel MADE IN WALICKI !!! „przeohydny atak Franciszka Walickiego na Panią Małgorzatę Niemen ?” dyskoteki-deejaye-prl.blogspot.com/p/komuno-wroc-ciekawostki-dyskotekowe-i.html – – – ciekawostka nr – 7 _________________ czytaj prawdę o polskich dyskotekach w czasach PRL dyskoteki-deejaye-prl.blogspot.com/
Występy w Warszawie odbywały się w kinie Palladium
Następcą Rhythm&Blues i kolejnym cudownym dzieckiem Walickiego byli Czerwono-Czarni, założeni w 1960. Niebiesko-Czarni powstali dopiero dwa lata później, też w Gdańsku i też z pomocą p. Walickiego.
Nic się tu nie wspomina o instrumentach, a przecież niema. rock’n’roll’a bez gitary. elektrycznej. Skąd jednak wziąć gitarę elektryczną w końcu lat 50-ch? Cóż, entuzjaści grania rock’n’roll’a musieli poradzić sobie sami poprzez wykonanie ich we własnym zakresie.To samo dotyczyło. wzmacniaczy, jako że nie można ich było kupić w sklepie, bo zwyczajnie ich nie było.
franciszek walicki ———–
niektórzy myślą że to była pozytywna postać a real jest taki, że był to świetnie zakamuflowany agent komuchów do kontroli muzyków i deejayów —– CZYTAJ KTO TO BYŁ DJ WALICKI – GWIAZDA PRL, KOLEŻKA KOMUCHÓW – OSOBNIK, KTÓRY NISZCZYŁ W KOMUNIE DYSKOTEKI I DEEJAYÓW – – – – – – W IMIENIU REŻIMOWYCH WŁADZ KOMUNA-PRL WERYFIKOWAŁ POLSKICH DEEJAYÓW BLOKUJĄC SKUTECZNIE ROZWÓJ I POSTĘP W ZAWODZIE I DYSKOTEKACH
PRL propaganda i reżimowe służby wylansowały go na wielkiego guru od ‚bigbitu’ – franciszek walicki „stary komucha” jak sam o sobie mówił, nawet się nie krył z tym kim jest, działał na rzecz komunistycznego reżimu udając jeno kogoś innego.
napisz na mój FB lub Twitter a podam ci konkretny link do materiału o tym reżimowym działaczu z PRL (mam sporo na jego temat, dlatego wiem, pomimo kamuflażu, kto to był w realu)
o komuniście i agencie SB walickim