Jest schyłek lat pięćdziesiątych. W najlepsze trwa zimna wojna, a jednocześnie świat jest o włos od wojny tak gorącej, jak to tylko możliwe. Tymczasem ty nastawiasz klops na kolację i czekasz na powrót małżonka. Kilka minut po siedemnastej otwierają się drzwi. Stojący w nich mąż ma grobową minę. Kochana, to nie koniec świata, tylko twojego poukładanego życia! Właśnie zostałaś żoną astronauty.
W dniu, w którym NASA ogłosi, że to właśnie twój mąż wraz z kilkoma innymi śmiałkami stał się częścią kosmicznej drużyny najlepiej się… ukryj. Serio. To ostatni dzień twojego zwykłego życia. Pakuj dzieciaki na tył swojego Dodge’a i ruszaj w stronę zachodzącego słońca. Preferowalnie w kierunku przeciwnym do tego, w którym znajduje się twój astronauta, omijając szerokim łukiem miejsca, gdzie mogłaby cię namierzyć prasa.
Aby zapewnić święty spokój sobie i dzieciom, kontakt z mężem utrzymuj wyłącznie telefoniczny. Jeśli zdecydujesz inaczej, pożegnaj się z prywatnością. Reporterzy „Life” mają przecież kontrakt na wyłączność na pakowanie się z butami w twoje życie. Zobaczycie się z mężem za parę lat, jak ten cały astro szum przycichnie. Chciałaś spokoju? Trzeba było wyjść za sprzedawcę butów, albo profesora!
Sądny dzień
Żony pierwszej siódemki amerykańskich kosmicznych kowbojów, uczestników projektu Mercury, nie wpadły na pomysł zaszycia się na odludziu. Zamiast tego próbowały zignorować fakt koczującego na ich trawnikach tabunu dziennikarzy. Betty Grissom nie spodziewając się niczego, w dniu ogłoszenia „kosmicznej siódemki” najpierw była u lekarza, a potem pojechała do sklepu. To tam dopadli ją reporterzy. Obstąpili ją pomiędzy alejkami i nie pozwolili w spokoju dokończyć zakupów. Później poleźli za nią do domu i bezceremonialnie pakowali się do środka, zadając przy tym dziesiątki, ba, setki pytań. Podobnie było u Louise Shepard.
Ona nie siedziała tego dnia w domu. Razem ze swoimi uroczymi córeczkami wybrała się na plażę. Tam dopadły ją hieny. Louise zgodziła się na kilka zdjęć, ustawiła córeczki i sama zapozowała. Po dwudziestym a teraz głowa w prawo, podbródek wyżej miała ochotę krzyczeć i uciekać w nieokreślonym kierunku. Zamiast tego zgarnęła dzieci, wsadziła je do samochodu i ruszyła w stronę swojego typowego dla amerykańskich przedmieść domu, gdzie miała nadzieję znaleźć azyl przed natrętami.
Tymczasem w jej spokojnej uliczce… koczowała już prasa razem z kilkunastoma wozami transmisyjnymi. Żadna z siedmiu żon z programu Mercury nie uniknęła najazdu prasy. Tylko niektórym udało się osiągnąć umiarkowany sukces, tj. uratować swoje wypielęgnowane rabatki przez stratowaniem przez dziennikarzy.
Pani perfekcyjna
Twój mąż został astronautą. Ty też musisz się zmienić i to natychmiast! Ojczyzna wymaga, byś została panią idealną. Z doskonale grzecznymi dziećmi, perfekcyjną fryzurą, domem jak z pocztówki i wzorowym małżeństwem. Od dziś twoje życie to reality show dla amerykańskich gospodyń z wykupioną prenumeratą „Life”. Tak, dokładnie tak. Reporter magazynu może w sposób niekontrolowany łazić po twoim domu, nagabywać twoje dzieci i tobie również zadawać co najmniej niedyskretne pytania.
Jąkasz się? Jesteś prostą dziewczyną z farmy? Żaden problem! Przydzielony ci reporter napisze wszystko po swojemu. Zostaniesz panią perfekcyjną, astrożoną, wzorem dla mas. W końcu za to dostajesz pieniądze i to niemałe.
Żony astronautów z programu Mercury były w Stanach traktowane niemal jak gwiazdy rocka. Jedynym ich zadaniem było wspieranie mężów i kreowanie absolutnie perfekcyjnego wizerunku. Bycie na zewnątrz panią idealną niosło ze sobą jeszcze jeden cel – ten z z astronautów, który miał doskonałe życie rodzinne i stojącą u jego boku kochającą żonę, miał zarazem większe szanse na to, że to on poleci w kosmos jako pierwszy. Gra była warta świeczki.
Biorąc pod uwagę fakt, że astronautów rekrutowano początkowo spośród pilotów doświadczalnych, ich żony również były zaprawione w bojach. Życie w bazie wojskowej rządziło się twardymi prawami, a kobiety nauczyły się znosić o wiele za dużo.
Dlatego Gordo Cooper bezceremonialnie załomotał do drzwi mieszkania swojej żony Trudy, która mając dość jego zdrad i wybryków zostawiła go zabierając dzieci. Po prostu wiedział, że ona zaciśnie zęby i będzie do upadłego grać kochającą żonę byle tylko ten skurczybyk miał szansę na spełnienie kosmicznych marzeń. Trudy oszukała wszystkich, łącznie z NASA, a Gordo poleciał na orbitę.
Bycie idealną żoną idealnego amerykańskiego astronauty miało oczywiście swoje plusy. Pieniądze, luksusowe samochody, pokoje w najlepszych hotelach za symbolicznego dolara. Także podróże, najpiękniejsze kreacje, eleganckie domy, zniżki wszędzie i przeróżne przywileje. Nie rekompensowało to jednak braku męża i ojca dzieci.
Astro groupies
No dobrze, twój mąż jest super sławny, wysportowany, przystojny i w dodatku jest astronautą, spędzającym nieraz z dala od rodziny długie tygodnie. No cóż kochana, uważaj. Wokół kosmodromu NASA na przylądku Canaveral kręcą się dziesiątki, jeśli nie setki, pięknych i chętnych. Poza pracującymi w okolicy uroczymi pielęgniarkami i sekretarkami, także mnóstwo miejscowych dziewczyn, marzących o randce z bohaterem narodowym.
Nawet kiedy odwiedzasz go i jesteście razem, recepcjonistka waszego hotelu wodzi za twoim mężem maślanymi oczyma? NASA nie ma nic przeciwko, pod warunkiem, że informacja o takim przylądkowym „ciasteczku” zostaje na przylądku i nie wpływa na sytuację rodzinną astronauty.
Boleśnie przekonała się o tym niejedna astrożona. Mąż częściej zostawał na przylądku na weekend, podczas gdy inni wracali. Kiedy dzwoniła do jego kwatery zastawała tylko współlokatora. Ale przecież przed rozwodem chronił ją sam status żony astronauty! Prawda, jednak tylko do czasu. Nie pomogło to Harriet Eisele. Najpierw straciła synka, który zmarł na białaczkę. A następnie jej mąż, Donn, przygruchał sobie pewną Susie.
Oczywiście początkowo szedł w zaparte, twierdząc, że Harriet ma paranoję i skarżył się jej przyjaciółkom. Przyznał się dopiero kiedy żona zagroziła wizytą u psychiatry (skoro jest wariatką, to trzeba to leczyć!).
To dopiero był solidny argument. Żona chora psychicznie przekreślała w jego mniemaniu marzenia o locie w kosmos i oznaczała pożegnanie z doskonale płatną pracą.
Przyznał się, został, poleciał w kosmos, wrócił, pojechał do Białego Domu na spotkanie z prezydentem, a potem rozwiódł się z Harriet. Bycie żoną astronauty przestało chronić przed rozpadem małżeństwa. A rozwód Harriet i Donna był tylko kamyczkiem, który rozpoczął lawinę.
A kiedy go wreszcie wystrzelą…
Twój mężczyzna od tygodnia jest na przylądku. Dzieciaki są strasznie niespokojne. Sąsiedzi chodzą wokół ciebie na palcach, spec z NASA montuje ci w salonie i w sypialni szczekaczkę z bezpośrednią transmisją rozmów kontroli lotów i kapsuły. Nawet pies jest jakiś nerwowy i warczy na tabun dziennikarzy przed domem. Potykasz się o reportera „Life” plączącego się po twojej kuchni z wielkim aparatem. Potężna dawka kawy i papierosy odpalane jeden od drugiego. Odliczanie. Dziesięć… dziewięć… trzy… dwa… jeden… i poleciał.
Teraz zostaje tylko czekanie. Z niepewności gryziesz palce. Czy twój mąż wyleci w powietrze przy starcie? Czy uda mu się okrążyć Ziemię i wrócić? A może zostanie w kosmosie na wieki wieków amen, a ta piękna rakieta będzie jego unoszącą się w próżni trumną? Wylądowali. Wrócili. Jeszcze tylko krótka konferencja prasowa, na której tonąc w uśmiechach powiesz jaka jesteś dumna, a potem już możesz paść i zasnąć nerwowo wyczerpana.
Żony amerykańskich astronautów przeżywały te katusze po kilka razy, za siebie i za koleżanki. Szybko znalazły na to sposób: przyjęcia z okazji startu. W niedługim czasie minimum na takie przyjęcie stanowiło 15 kilogramów lodu, w którym chłodziło się morze szampana. Gdy tylko rakieta niosąca astronautów wzbijała się w powietrze i opuszczała stratosferę, w ich domach strzelały korki i lały się bąbelki. Betty Grissom, żona z programu Mercury, mówiła:
Jedno zawsze nie dawało mi spokoju – inne żony otwierały szampana, gdy tylko ich mężowie znaleźli się na orbicie. Myślałam sobie: Z czego wy się cieszycie? Jeszcze nie wrócili! (cyt. za: Lily Koppel, „Żony astronautów”).
Być może po swojemu zaklinały rzeczywistość? Skoro mój Jon wyleciał, to już na pewno wróci!
Potem przychodził czas na konferencję prasową. Żona mogła być na ostatnich nogach, przytłoczona nerwami i emocjami, jednak wystąpienie przed kamerami było jej obowiązkiem.
Po locie Apollo 11, podczas którego Neil Armstrong stanął po raz pierwszy na Księżycu, niemal równocześnie odbyły się trzy takie konferencje. Każda z pań panowała nad emocjami i jedyne, co zdradzała, to wyraźna ulga. Najlepiej widać to w wypowiedzi pani Aldrin, żony astronauty, który wyszedł z lądownika zaraz po Armstrongu:
– Pani Aldrin – zapytał jeden z nich – co pani robiła, kiedy wylądowali?
– Trzymałam się ściany – odparła emocjonalnie wyczerpana Joan. – Modliłam się. (Lily Koppel, „Żony astronautów”)
Wszystko to powiedziane spokojnym głosem. Bez drżenia rąk. Poradnik można by streścić w jednym zdaniu. Trzymaj fason w każdej sytuacji kochana, przecież jesteś żoną astronauty!
Żródło:
- Lily Koppel, Żony astronautów, Kraków, Znak Literanova, 2014
KOMENTARZE (3)
Komentarz do artykułu z portalu Wykop.pl http://www.wykop.pl/link/1886420/jak-nie-zwariowac-kiedy-twoj-maz-leci-w-kosmos/:
etherway: Przy okazji, trochę w temacie polecam każdemu, kto jeszcze nie widział „Right Stuff” albo jeszcze lepiej książkę na podstawie której powstał film- „S-kadra” Toma Wolfe’a
Interesująca propozycja…
Ciekawe jak w takim razie miały kobiety w ZSRR?