Kanibalizm istniał od czasów prehistorycznych. Znaleziska archeologiczne potwierdzają, że nasi praprzodkowie oskrobywali nożem, obgryzali i pozbawiali szpiku nie tylko kości zwierząt… Dziś pożeranie przedstawiciela naszego gatunku przez innego homo (podobno) sapiens wywołuje obrzydzenie, jednak nie zawsze tak było.
Zjawisko kanibalizmu tkwi bardzo głęboko w ludzkiej psychice i kulturze. Jego przejawy odnajdujemy w mitach, legendach, a nawet w bajkach dla dzieci. Weźmy za przykład Kronosa pożerającego własne dzieci, czy Tantala, który na swoje męki został skazany za zabicie syna, przyrządzenie z niego posiłku i próbę podania go bogom na uczcie. Nawet Jaś i Małgosia to wszak opowieść z ludożerstwem w tle.
Już starożytni Grecy wymyślili piękne słowo na określenie tych specyficznych upodobań kulinarnych. Ukuty przez nich termin „antropofagia” (antropos, czyli człowiek i fagein, co znaczy jeść) nie brzmi tak brutalnie jak „kanibal” (członkowie wyprawy Kolumba zniekształcili tak nazwę ludu Caribe, który, jak się okazało, chętnie konsumował ludzinę). Naukowcy określają ludożerstwo terminem greckim, my jednak nie będziemy silić się na uprzejmości.
Kochani ludożercy!
W pewnych kręgach kulturowych kanibalizm był społecznie akceptowany. Uprawiało się go w ramach obrzędów magicznych i religijnych. Ogółem podzielić go można na endo- i egzokanibalizm. Czym się różnią? Otóż endokanibalizm polegał na spożywaniu zmarłych krewnych i przyjaciół. Wyobraźmy sobie taką sytuację: umiera dziadek, ciotka czy przyjaciel rodziny, zbierają się wszyscy krewni, panie wycinają z ciała zmarłego najlepsze kawałki mięsa. Następnie pieką, smażą i gotują wszystko, po czym podają zgromadzonym żałobnikom taki posiłek. Wszyscy jedzą i wspominają antenata, który odszedł.
Obmierzłe? Obrzydliwe? U Maorysów, czy Aborygenów z plemienia Wonkonguru była to oznaka najwyższego szacunku dla zmarłego. Jednocześnie chodziło o sprawdzenie intencji i uczynków zebranych – kto nie brał udziału w obrzędzie, mógł zostać oskarżony o przyczynienie się do zgonu (najczęściej przy pomocy uroku).
Co kraj to obyczaj.
Niejako osobnym zjawiskiem był tak zwany egzokanibalizm. O ile wierzenia pierwotnych ludów dotyczące oddawania czci zmarłym przez ich zjadanie z trudem, bo z trudem, jesteśmy jednak w stanie przełknąć, o tyle pożeranie obcych w ramach manifestacji siły lub praktykowania kultu bóstw wydaje się nie do zaakceptowania.
Nawet gdybyśmy przyjęli za Herodotem, że gdyby poprosić wszystkie narody świata o wskazanie najwłaściwszych ich zdaniem i najbardziej godnych obyczajów, to każdy z nich na pierwszym miejscu postawiłby swoje własne, są pewne granice. Z drugiej strony jakie mamy prawo, żeby się oburzać? Nawet w naszej pięknej Europie, z jej demokracją i humanizmem, niegdyś konsumowano ludzi.
Ofiarna zastawa stołowa
Od chińskiego Turkiestanu, poprzez Mongolię aż do Szampanii znaleziono około 25 wykonanych z brązu kotłów. Najpiękniejsze odkryto na terenie dzisiejszej Ukrainy, północnego Kaukazu, Rumunii, Moraw, a nawet na naszym nadwiślańskim podwórku. Te specyficzne naczynia określane są jako azjatyckie lub też scytyjskie. Datuje się je na pierwszą połowę V wieku.
Nieopodal miejsc ich odkrycia znajdowano pochówki ofiarne, a w nich cenne przedmioty − fibule, strzemiona, złote ozdoby, wędzidła i broń − przedstawiające niemałą wartość. Kotły noszą ślady sadzy, co zdaniem archeologów stanowi niepodważalny dowód wykorzystywania ich podczas odprawiania rytuałów.
W trakcie tych obrzędów składano ofiary. No dobrze, ale jakie? Może konie, owce, albo krowy? Bynajmniej. Wszak wyjątkowo trudno wyobrazić sobie dorodną jałówkę, która spina szaty złotą fibulą i pomiędzy jedną a drugą łatą przypina sobie broszę. Kotły znajdowano nie w pobliżu cmentarzy, a tuż obok pochówków ofiarnych, mieszczących pozostałości po homo sapiens. Pod nóż szli bowiem ludzie.
Białe kapłanki z czerwonymi ostrzami
A jak wyglądało to w praktyce? Oddajmy lepiej głos Strabonowi, który w swej „Geografii” przedstawia opis takiej krwawej ofiary:
(…) i szły za nimi wróżbitki, które przepowiadały przyszłość. Te kapłanki o białych włosach, biało odziane nosiły płaszcze wełniane, spięte agrafami i pasem z miedzi. Szły boso, z mieczem w dłoni, przed więźniami. Po ozdobieniu ich wieńcami prowadziły ich do basenu, który mógł zawierać 20 amfor, tam wchodziły po schodach, podnosiły każdego więźnia aż na brzeg basenu, podcinały mu gardło i według tego, jak ściekała krew − wróżyły. Inne kapłanki otwierały ciało i wróżyły z wnętrzności, oznajmiając zwycięstwo ich armii.
Ten interesujący fragment dzieła starożytnego geografa przytacza w „Mitologii Celtów” Jerzy Gąssowski. Stwierdza on, że takie krwawe rytuały odprawiali wszyscy Celtowie. Krąg podejrzanych o tak krwawe praktyki zawęża nam jednak Michel Rouche w książce „Attyla i Hunowie”. Jego zdaniem Strabon opisał ceremonię charakterystyczną nie dla wszystkich Celtów, a dla jednego z ludów celto-germańskich − Cymbrów. Co ciekawe jeden z rytualnych kotłów, wykorzystywanych w trakcie składania ofiar z ludzi dostał swego czasu w podarunku od Cymbrów Oktawian August.
Krew nie woda, a jednak z winem ją mieszano
Kotły i im podobne naczynia rytualne miewały różne rozmiary, dochodziły nawet do 1200 litrów pojemności i 1,6 metra wysokości. W kręgu wpływów celtyckich przed bitwą składano ofiarę z ludzi, chcąc z jej pomocą wywróżyć wynik. Oprócz przepowiadania przyszłości rytuał miał jeszcze jeden cel.
Krew ofiary mieszano z winem w specjalnym naczyniu. Następnie kapłanka podawała powstały w ten sposób napój każdemu wojownikowi. Taka krwawa uczta miała odurzyć wojowników przed bitwą i wprowadzić ich w rodzaj transu. Zupełnie inaczej sprawa wyglądała u strasznych i okrutnych Hunów (ach ten PR!).
Wykorzystywane przez Hunów rytualne kotły miały jasne przeznaczenie. Ci azjatyccy jeźdźcy używali naczyń w różnych rozmiarach. W najmniejszych gotowano kawałki ludzkiego mięsa. Kiedy już taka makabryczna potrawa była gotowa, pożywiali się nią wspólnie członkowie klanu lub rodu.
Takie wspólne pożeranie ludziny miało konsolidować grupę i umacniać jej nienawiść do wroga poniżonego w ten sposób do granic możliwości. Po tym makabrycznym ceremoniale, gdzieś poza terenem rytuału, dość płytko zakopywano cały lub rozbity kocioł wraz z pozostałościami po zmarłym (bronią, uprzężą itd.). Wszystkie te przedmioty obłożone były klątwą, a posiadanie ich było zdaniem Hunów niebezpieczne.
Ludożerczy zachód?
Udajmy się trochę dalej na zachód. Jak się okazuje, w Galii również uprawiano kanibalizm rytualny. W „Lex Salica”, czyli zebranym na piśmie prawie zwyczajowym państwa Franków, oprócz zapisów dotyczących kradzieży, zabójstw i czarów, znajduje się także paragraf przeciw kanibalizmowi.
Z tego jasno wynika, że nawet po przyjęciu przez władcę frankońskiego Chlodwiga chrztu, rytualne ludożerstwo nadal było praktykowane. Kodeks stanowił:
Jeśli ktoś oskarży inną osobę o posługiwanie czarownicom, to znaczy współdziałanie z nimi lub przynoszenie im kotła z brązu, w którym wiedźmy robią strawę, i będzie próbował tego dowieść, lecz nie będzie miał wystarczających dowodów, zostanie ukarany.
Z powyższego wynika, że nie dość że istniały czarownice uprawiające kanibalizm to jeszcze były osoby, które chętnie im pomagały w noszeniu kotła wypełnionego potworną zawartością. I dalej, cytując „Lex Salica” za Michelem Rouche: Jeżeli wiedźma zje ludzkie mięso, przed trybunałem zostanie skazana za szkody spowodowane żarłocznością na grzywnę w wysokości 200 solidów.
Cóż, można by powiedzieć, że to stosunkowo mała kara za ugotowanie i zjedzenie bliźniego. Nie nam to oceniać, w końcu we współczesnym prawie polskim nie istnieje żaden zapis dotyczący kanibalizmu.
Na koniec przedstawmy jeszcze jedną, osobliwą teorię. Podobno „barbarzyńcy” świadomie i z premedytacją popełniający tak straszny czyn jak ludożerstwo, czy wróżenie z wnętrzności jeńców celowo budowali wokół siebie straszliwą legendę i siali postrach wśród wrogów.
Przykładowo Hunowie dzięki takiemu czarnemu PR-owi nie musieli się jakoś bardzo wysilać i z wielkim trudem podbijać miejscowej ludności. Mieszkańcy krainy, do której zbliżała się horda dzikich jeźdźców, na dźwięk imienia Attyla pakowali manatki i uciekali gdzie pieprz rośnie. Lepsze to niż skończyć w brzuchu dzikiego Huna!
Źródła:
- Daniel Diehl, Mark P. Donnelly, Dzieje kanibalizmu, KDC, Warszawa 2008.
- Jerzy Gąssowski, Mitologia Celtów, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1979.
- Michel Rouche, Attyla i Hunowie. Ekspansja barbarzyńskich nomadów, Wydawnictwo Naukowe PWN, Waarszawa 2011.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.