Przed II wojną światową wojsko mogło wezwać na służbę około 250 kapłanów. We wrześniu 1939 roku, dzięki napływowi ochotników, pojawiło się ich jednak na froncie znacznie więcej. Ilu dokładnie i jakie były ich losy?
„W Polsce księża w wojsku to żadna nowość — pisze Stanisław Zasada w książce „Duch 44. Siła ponad słabością”. — W średniowieczu rycerstwo śpiewało przed podjęciem walki Bogurodzicę, a wodzom zawsze towarzyszyli duchowni. Bynajmniej nie byli tylko do odprawiania nabożeństw” – dodaje autor.
W II RP Polowa Kuria Biskupia dysponowała własną siecią parafii i wydawała własne czasopisma. Do ostatniej chwili przed wybuchem wojny prowadziła także nabór na wolne stanowiska kapelańskie. Według ówczesnych założeń każda armia — na przykład „Modlin” czy „Poznań” — powinna była dysponować własnymi duchownymi. Na ich czele stał ksiądz dziekan w randze pułkownika lub podpułkownika.
Własnego proboszcza, zwykle w randze majora, posiadała każda brygada lub dywizja. Podlegali mu kapelani, służący przy pojedynczych pułkach piechoty i kawalerii. Osobnych księży powinny były mieć także wszystkie szpitale wojskowe i samodzielne grupy operacyjne. Dalszych kilkudziesięciu kapłanów pracowało w kurii polowej.
Przedwojenne wytyczne i kaplice w walizkach
Co trzeba było zrobić, żeby zostać kapelanem w przedwojennym wojsku? Należało mieć nie więcej niż 35 lat i co najmniej trzyletnią praktykę kapłańską. Wymagano też pozytywnej opinii biskupa lub przełożonego zakonnego.
Służba wojskowych księży nie należała do łatwych. W przypadku wybuchu wojny musieli spowiadać setki a nawet tysiące żołnierzy, odbierać przysięgi, udzielać ostatniego namaszczenia, a także urządzać pogrzeby. Regulamin przewidywał też służbę w szpitalach oraz obecność podczas ewentualnych egzekucji. Do tego w czasie przemarszów wojska zobowiązywano ich do regularnego odprawiania mszy i wygłaszania „krótkich a jędrnych kazań”. Chciano zatem, by podtrzymywali morale żołnierzy.
Na sakramentach służba się nie kończyła. Do zadań duchownych należało również prowadzenie kancelarii polowych. Wypełniali między innymi akta dotyczące poległych. Opiekowali się też grobami żołnierzy.
Aby ułatwić księżom wypełnianie obowiązków, kuria starała się im dostarczyć odpowiedni sprzęt. Jeszcze przed wojną zakupiono nowoczesne kaplice polowe z pełnym wyposażeniem liturgicznym. Przenoszono je w specjalnych walizkach i skonstruowano tak, żeby dało się je szybko składać i rozkładać. Oprócz tych „waliz kaplicznych” towarzyszący wojsku ksiądz posiadał też skrzynię na akta kancelaryjne. Do tego dochodziły mundur, sutanna oraz rzeczy osobiste. Nic dziwnego, że do przewożenia tego niemałego bagażu zgodnie z instrukcją każdemu z duchownych przysługiwał własny wóz konny.
Od momentu ogłoszenia powszechnej mobilizacji kapelanów obowiązywały specjalne przepisy kanoniczne. W sytuacji, gdyby na froncie zabrakło mszału i kielichów liturgicznych, księża ci mieli prawo do odprawiania mszy z pamięci, a zatem niekoniecznie dokładnie. Wolno im też było korzystać ze zwykłych szklanych naczyń. Zamiast brewiarza w warunkach polowych mogli odmawiać inne modlitwy, na przykład różaniec. Ponadto pozwolono im odprawiać trzy msze dziennie i rozdawać komunię zaraz po posiłku (zwykle obowiązuje post). W sytuacji bezpośredniego zagrożenia śmiercią udzielali natomiast absolucji ogólnej przy pomocy specjalnej skróconej formuły.
Przede wszystkim rozgrzeszanie
Oczywiście w realiach kampanii wrześniowej nawet tak elastyczny regulamin często okazywał się mało przydatny. Wśród wojennego zamieszania księża musieli radzić sobie inaczej.
Przede wszystkim spóźniona mobilizacja sprawiła, że wielu kapelanów nie zdążyło odnaleźć swoich jednostek. Ostatecznie przyłączali się oni po prostu do oddziałów nie posiadających kapłana. Wkrótce w wojsku pojawili się też dodatkowi kapłani. Zgłaszali się na ochotnika, choć wcześniej nie byli powołani. Krakowski profesor filozofii, ksiądz Jan Salamucha stawił się na przykład w biurze werbunkowym w Warszawie i został skierowany do Fortu Bema. Dwaj poznańscy księża diecezjalni, Michał Kosicki i Marian Konopiński, oddali się z kolei do dyspozycji Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, która nie miała wtedy własnych duszpasterzy. Podobnie działo się w innych miastach.
Duchowni zmagali się także z wieloma problemami przy transporcie sprzętu. Tak było choćby w przypadku księdza Franciszka Rinwalskiego. „Z ciężką kaplicą polową ruszyłem na Pragę do Parku Paderewskiego w poszukiwaniu jakiejś lokomocji, by przyłączyć się do Dowództwa Korpusu. Spędziłem dzień i noc w parku bez skutku. Kto użyczy kapelanowi lokomocji?” – opisywał on swoją mobilizację.
Po wybuchu wojny okazało się też, że sprawowanie mszy w warunkach ciągłego marszu i nieustannego zagrożenia nalotami jest praktycznie niemożliwe. Odprawiano je zatem niezwykle rzadko. Co gorsza, skarżono się też na przenośne kaplice. I to nie tylko dlatego, że były bardzo ciężkie. Główny problem polegał na tym, że elementy srebrzone i niklowane błyszczały w słońcu, co mogło przyciągać uwagę wroga.
Na froncie księża przede wszystkim słuchali spowiedzi, pocieszali i odpuszczali grzechy. Jedną z wrześniowych sytuacji, podczas których udzielono rozgrzeszenia ogólnego, opisał kapral Franciszek Kłaputa:
Na środek piaszczystej polany wyszedł na czarno ubrany wysoki wojskowy kapelan, rozejrzał się wokoło i przyciszonym głosem powiedział: „Żołnierze! Znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Jesteśmy otoczeni i musimy sobie bagnetami torować drogę z okrążenia… Wiem – ciągnął dalej – że wszyscy byliście u spowiedzi, ale teraz odmówcie ze mną spowiedź powszechną”. I tu zaczął mówić: „Ja grzeszny spowiadam się…” Las zamruczał powtarzanymi słowami. Gdy kapelan skończył, zdjął z szyi mały czarny krzyż i tym krzyżem kreślił w powietrzu duże krzyże, obracając się wokoło.
Bezcenna pomoc proboszczów
W czasie walk kapłani byli zobowiązani przebywać w punktach opatrunkowych. Często jednak je opuszczali, aby towarzyszyć żołnierzom. W takich wypadkach zawsze mieli przy sobie torbę ze świętymi olejami i notes do spisywania poległych. Na polu bitwy pomagali wszystkim umierającym, nie tylko Polakom, ale i Niemcom.
Z zasady przyjmowano, że kapelani nie powinni bezpośrednio angażować się w walkę. Wielu z nich przekraczało jednak ten zakaz i często zastępowali oficerów, zachęcając żołnierzy do większego zaangażowania. Dowódca 11 Dywizji Piechoty w Armii „Karpaty”, generał brygady Bronisław Prugar-Ketling wspominał po wojnie, że do ataku podrywał ich zwykle ksiądz Walerian Święcicki. Robił to… „jakimś wileńskim okrzykiem”.
Ciągłe walki i przemarsze utrudniały również wypełnianie obowiązków kancelaryjnych. W tej sytuacji prowadzenie akt i opiekę nad grobami często brali na siebie lokalni „zwykli” proboszczowie. Podobnie było z pomocą w szpitalach polowych. W helskim lazarecie posługiwał na przykład miejscowy duchowny, ksiądz Hieronim Grzenia. Był już w podeszłym wieku, ale mimo to imponował wszystkim swoją odwagą. Żołnierze wspominali, że „chodził na froncie w krótkiej komży, z zawieszonym na szyi drewnianym krzyżem”.
Było ich kilkuset
Lista kapłanów pomagających wojsku we wrześniu 1939 roku do dziś pozostaje niepełna. Nazwisk wielu, zwłaszcza tych, którzy działali w poszczególnych pułkach czy szpitalach, często po prostu nie znamy. Tylko nieliczni pozostawili relacje.
Wiadomo, że w jednostkach frontowych we wrześniu 1939 roku pojawiło się co najmniej 270 duchownych. Zachowane dokumenty wskazują też, że łącznie we wszystkich jednostkach wojskowych, wliczając w to szpitale, posługiwało co najmniej 550 księży. Historycy zastrzegają jednak, że liczba ta może być zaniżona.
Losy kapelanów wrześniowych na ogół były tragiczne. W trakcie kampanii 29 z nich zmarło w wyniku ran lub rozstrzelania. Co najmniej 20 zostało poważnie rannych, 110 trafiło do niewoli niemieckiej, a przynajmniej 48 — do sowieckiej. Co istotne, księża zatrzymani przez Niemców często nie byli wysyłani do obozów jenieckich z resztą żołnierzy. Wbrew konwencji genewskiej oddawano ich w ręce policji politycznej i wysyłano do obozów koncentracyjnych. Taki los spotkał na przykład wyniesionego w 1999 roku na ołtarze księdza Władysława Miegonia, który zmarł w Dachau.
50 duchownych, którzy we Wrześniu razem ze swoimi oddziałami przekroczyli granicę Polski, znalazło się w Rumunii, na Węgrzech lub Litwie. Wielu z nich wróciło potem na front. Pomagali polskim żołnierzom walczącym na Zachodzie.
Warto dodać, że około 30 procent polskich żołnierzy nie było katolikami. Z tego powodu w przedwojennym wojsku istniało Biuro Wyznań Niekatolickich, które zapewniało opiekę duchową prawosławnym i protestantom, a także wiernym wyznania mojżeszowego i muzułmanom. Rekruci ci mieli własnych kapelanów. Tuż przed wybuchem II wojny było ich 42. Służyli raczej na określonych obszarach niż w konkretnych jednostkach. Powrześniowy los większości z nich nie jest znany. Wiemy, że co najmniej kilku trafiło do niewoli sowieckiej. NKWD aresztowało na przykład wojskowego imama, Ali Ismaila Woronowicza.
Działalność wojenna duchownych nie skończyła się oczywiście we wrześniu 1939 roku. Kapłani odgrywali wielką rolę także podczas okupacji, w tym podczas Powstania Warszawskiego. Robili zawsze to samo: pokrzepiali sakramentami i pocieszali, przestrzegali przed nienawiścią. Zostawali z rannymi do końca, nawet jeśli oznaczało to ich własną śmierć.
Skąd wzięła się ich odwaga? „Mam kapłańskie obowiązki” — wyjaśniał ksiądz Jan Salamucha. Stanisław Zasada w książce „Duch 44. Siła ponad słabością” cytuje zaś tych, którymi opiekowali się kapelani:
Widok wyłaniającej się sylwetki niezmordowanego księdza, zawsze pogodnego i tchnącego optymizmem (…), łagodził nasz ból. Dla każdego, nawet najciężej rannych, zawsze znalazł słowa pociechy i potrafił natchnąć nadzieją i wiarą na lepszą przyszłość.
Właśnie dlatego księża na wojnie byli tak potrzebni.
Bibliografia:
- Kapelani wrześniowi. Służba duszpasterska w Wojsku Polskim w 1939 roku. Dokumenty, relacje, opracowania, red. Wiesław Jan Wysocki, Oficyna Wydawnicza Rytm 2001.
- Udział kapelanów wojskowych w drugiej wojnie światowej, red. Julian Humeński, ATK 1984.
- Wspomnienia wojenne kapelanów wojskowych 1939-1945, red. Julian Humeński, Wydawnictwo Caritas 1969.
- Stanisław Zasada, Duch 44 — siła nad słabością. Duchowi przywódcy Powstania Warszawskiego, Wydawnictwo WAM 2018.
KOMENTARZE (16)
Zdjęcie nie przedctaeia WBK tylko pochodzi z niemieckiego filmu propagandowego nakręconego po kampani wrześniowej i przectawia niemiecka kawalerje
Szanowny Arku, czy można prosić o źródło informacji? W domenie publicznej zdjęcie funkcjonuje jako WBK, a nie niemieckie zdjęcie propagandowe.
To dosyć znana sprawa, zdjęcie pochodzi z planu niemieckiego filmu propagandowego „Kampfgeschwader Lützow”. Rolę polskiej kawalerii odgrywają w nim Słowacy.
Do znalezienia są dokładniejsze analizy, co jest na nim „nie tak”- hełmy, sposób mocowania szabli przy siodle itd.
Następnym razem radzę się upewnić.Różne głupoty piszą na tzw. domenach publicznych.
…karabin przeciwpancerny Ur, zdziałałby znacznie więcej, ale co tam, karmijmy sie dalej mitami. Mówiąc poważnie; z 20 000 przedwojennych darmozjadów, udokumentowano udział 250 sprawiedliwych, malutki to listek figowy na cielsku, które natychmiast po przegranej Kampanii Wrześniowej, w swej większości podjęła kolaborację z okupantem hitlerowskim. Jeszcze trup II RP całkiem nie ostygł, gdy KK już zmienił granice swojej administracji zgodnie z planem nowej struktury administracyjnej tworzonej przez okupanta. Wielu księż było podejżewanych o kalaborację z nazistami, niektórzy byli nawet skazywani za współpracę z okupantem na karę śmierci -warto w tym miejscu przypomnieć o kazusie biskupa CZESŁAWA SOKOŁOWSKIEGO skazanego wyrokiem Wojskowego Sądu Specjalnego Obszaru Warszawskiego AK! Kto ma wątpliwości niech poszuka w archiwach, bo w podręcznikach tego oczywiście nie znajdziecie!
Szanowny Panie Robercie, zachęcamy do lektury jednej z naszych recenzji: https://twojahistoria.pl/2018/07/20/czy-kosciol-ma-za-co-przepraszac-zydow-historia-nie-do-konca-wygodna-mlyny-boze-jacek-leociak/. Pozdrawiamy.
Mniej cpaj, będziesz zdrowszy
W końcu jakiś nowy artykuł A nie wiecznie same powtórki.
Mamy nadzieję, że się podobał i zaciekawił. Pozdrawiamy :)
Nie ma nic z ducha polskiego w tym mesjanizmie, ocieka on katolickim cierpiętnictwem. „Kościół cierpi, gdy nie cierpi” – ten dowcip oddaje istotę rzeczy. Porażonym klęską wrześniową Polakom przypomniał o tym specjalnym orędziem z dnia 30 IX 1939 roku Pius XII: „łzy dla chrześcijanina mają swą nadnaturalną wartość i słodycz.”
Nic dodać, nic ująć.
Zadna nowosc. We Francji w Ruchu Oporu Resistance kieza katoliccy i protestanccy, byli dowodcami oddzialow partyznackich, z bronia w reku walczyli z wrogiem, albowiem we Francjikapelan musial ukonczyc szkole wojskowa jak kazdy oficer
Francuscy księża katoliccy i protestanccy dzielnie walczyli w wojsku Vichy z Ruchem Oporu. Niemcy tylko się przyglądali walce jednych Francuzów z drugimi. Ciekawe ilu było księży we Francuzkiej dywizji SS Charlmagne ?
Zreszta wielu pozniejszych ksiezy katolickich i protestanckichw Polsce bralo udzial jako zwykli zolnierze i partyzanci w walkach. Znalem osobiscie jednego ksiedza- partyzanta, niestety juz nie zyje
Drogi Vikingu, nie chodziło o to, by zaskoczyć informacją, że księża brali udział w kampanii wrześniowej (nie tylko katoliccy), ale aby o nich przypomnieć i oddać im cześć. Czasem oczywistości nie są tak oczywiste i warto o nich pisać. Pozdrawiamy.
Mam bardzo poważne pytanie, a gdzie walczył ów ksiądz? W jakiej partyzantce? Jakieś dokumenty na ten temat? Ostatnie czy może tylko jego świadectwo? Grzesiku opisał ich postawę w obozach koncentracyjnych. Z dokumentów też nie wynika, aby zaciekle walczyli z okupantem.
Podobno kler ginął dlatego że bóg tak chciał.Ci co twierdzą tak to niech mają pretensje do boga a nie Niemców.Niemcy swoje nagrabili ale zawsze w tego typu przypadkach należy zwalać winę na siły nieczyste nadnaturalne itp. bez względu na prawdę.Bo wyznawca religii powinien w to wierzyć i że Niemcom kazał zabijać bóg.Twierdzili że bóg jest dobry więc to co dostali od Niemców powinni traktować jak dobro.