Dobry dyplomata wie, że służba Ojczyźnie wymaga poświęceń. Szczególnie ze strony wątroby. Gdy ryzykuje własne zdrowie pijąc obowiązkowe morze wódki, musi pamiętać, by czegoś nie chlapnąć. I nie skompromitować siebie ani swojego kraju...
Weterani służby dyplomatycznej mawiają, że w tym zawodzie czasem trzeba „złożyć wątrobę na ołtarzu ojczyzny”. Oznacza to, że w imię dobrych relacji nie wypada odmówić, gdy gospodarz częstuje. Dyplomata musi wyjść z twarzą z każdej sytuacji, nawet jeśli gościnność rozmówców okaże się ponad jego możliwości.
Nie pije tylko kapuś i pedał
Wszelkie oficjalne stosunki międzynarodowe w Moskwie od czasów drugiej wojny światowej musiały być mocno zakrapiane. Były tłumacz Winstona Churchilla i weteran wojenny Hugh Lunghi wspominał, że rauty kończyły się często na podłodze i nieraz miał okazję oglądać ambasadorów pijanych do nieprzytomności.
W czasach ZSRR ogromnym wyzwaniem były wszelkie próby dyplomatycznego wymówienia się od tradycyjnych kilku kieliszków wódki. Problem w tym, że nikt nie ufał abstynentom, więc chcąc nie chcąc wznoszono toasty za „drużbu, bratstwo i wzaimoponimanije”.
Były ambasador RP w Rosji Jerzy Bahr podkreślał, że za naszą wschodnią granicą do niedawna faktycznie obowiązywał „sowiecki styl picia”, jednak dziś odchodzi się od tej mało chlubnej tradycji. Za to polscy dyplomaci i oficjele wydają się jej ochoczo hołdować.
Przykładem może być toast wzniesiony w 2012 roku przez byłego szefa dyplomacji Radosława Sikorskiego na spotkaniu ambasadorów w Warszawie: „A kto nie pije, ten kapuś. I pedał!” Wprawdzie minister próbował sprostować swoją wypowiedź, cytując podobne powiedzenie z czasów PRL-u, lecz niesmak pozostał…
Dyplomata nie jest „wolnym człowiekiem”?
Jak wybrnąć z trudnych sytuacji, w których wymówienie się od kieliszka przyniosłoby dalekosiężne skutki dyplomatyczne? Przykładowo w Chinach czy Korei wypada wypić z najstarszym lub najważniejszym gościem przy stole, a odmowa byłaby straszliwym nietaktem. Można jednak zamoczyć usta i… na tym poprzestać.
Jerzy Maria Nowak – były ambasador w Andorze i Hiszpanii – radzi zawsze zachować umiar i podaje dwie wskazówki, które każdy dyplomata powinien wziąć sobie do serca. Nie wolno dać się sfotografować z kieliszkiem i wypada poprzestać na trzech.
Z pewnością mało dyplomatycznie wypadają na tym tle tłumaczenia byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Na indagacje o swoje nietypowe zachowanie podczas wykładu przed kijowskimi studentami w 2007 roku, odciął się: „Może wypiłem jeden kieliszek wina, a może dziesięć. Jestem wolnym człowiekiem”.
Wywiad czyha nad kieliszkiem
W dyplomacji trzeba zawsze mierzyć siły na zamiary i nie dać się podejść, bo nie wiadomo, co zdarzy się dyplomacie „chlapnąć”, gdy już wypije. Wytrawny specjalista od spraw międzynarodowych i wieloletni Stały Przedstawiciel RP przy Biurze Narodów Zjednoczonych w Genewie Zdzisław Rapacki podkreśla, że upicie się jest skrajnie nieodpowiedzialne, gdyż „obcy wywiad może wykorzystać każdy błąd, każdą słabość, każdą głupotę”.
Ponoć Chińczycy zwykli wykorzystywać wylewność pijanych dyplomatów. We dwóch zapraszali gościa na kielicha: jeden się wymawiał chorobą, a drugi sam pił i upijał kontrahenta, osłabiając jego czujność. W ten sposób zdobywano potrzebne informacje.
Alkohol często rozwiązuje język, a dyplomata może na tym skorzystać. Ambasador w ZSRR i Rosji Stanisław Ciosek wspomina, że wiceprezydent Związku Radzieckiego i przywódca puczu moskiewskiego z 1991 roku, Giennadij Janajew, okazał się równie skłonny do kieliszka, co zwierzeń. Jak cytują Łukasz Walewski i Marcin Pośpiech w książce „Ambasadorowie”:
Popijaliśmy, a on mówił, szczęśliwy, że ma przyjaznego słuchacza. […] W czarnych barwach opisał mi sytuację wewnętrzną, z konkluzją, że do upadku nie można dopuścić. I tak opowiedział mi cały scenariusz puczu […], z detalami.
Ciosek zaznacza jednak, że alkohol bynajmniej nie gwarantuje dyplomacie sukcesu w załatwianiu ważnych spraw. Podaje przykład rozmów w Magdalence, obalając pokutujące od lat przekonanie o atmosferze komitywy pieczętowanej litrami wypitej wódki:
To, że siadaliśmy obok siebie za stołem po alkoholu, nie miało żadnego znaczenia. Bo choćbyśmy wypili i całe morze wódki, a używaliśmy jej w ilości i formie stosowanych na oficjalnych przyjęciach, nie załatwilibyśmy niczego bez trzeźwej woli obu stron.
Z tą opinią zgadza się też Jerzy Maria Nowak, podkreślając, że kieliszek wcale nie pomaga w negocjacjach czy rozwijaniu przyjaznych relacji. Ważne decyzje zawsze lepiej podejmować na trzeźwo.
Wszystkie choroby prezydentów
Historia dyplomacji uczy, że nie tylko ambasadorom czy ministrom trudno wymówić się od kieliszka. Gdy przywódca kraju nie potrafi być asertywny, o dyplomatyczną gafę nietrudno. Słynna „choroba filipińska” byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego była powodem jego zachowania w Szczecinie na wiecu wyborczym w 2007 roku, gdzie padły pamiętne słowa: „Ludwiku Dorn i Sabo nie idźcie tą drogą!”.
Z kolei w 1999 roku w Charkowie, składając wizytę na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu na Piatichatkach, Kwaśniewski cierpiał na „bolesność goleni prawej”, co tłumaczył po latach gościnnością gospodarzy. Na pytanie, czy gości uraczono alkoholem, odpowiedział: „Oczywiście, przecież nie wodą sodową.”
Takie sytuacje nie są niczym niezwykłym. W 2013 roku problemy z utrzymaniem równowagi w trakcie oficjalnej uroczystości miał prezydent Czech Miloš Zeman. Tłumaczono to infekcją wirusową, lecz szybko zlokalizowano źródło „choroby”: musiał zarazić się kilka godzin wcześniej na… przyjęciu z okazji Dnia Zwycięstwa w ambasadzie rosyjskiej.
Z wpadek słynął również prezydent Borys Jelcyn, który „pod wpływem” wielokrotnie demonstrował swoje artystyczne talenty. W 1992 roku na spotkaniu z prezydentem Kirgistanu Askarem Akajewem postanowił zagrać mu drewnianymi łyżkami na głowie, a dwa lata później podczas ceremonii pożegnania ostatnich rosyjskich oddziałów w Niemczech przejął batutę od dyrygenta wojskowej orkiestry i spontanicznie śpiewał do mikrofonu.
W latach 90. dowiódł swojej niefrasobliwości na szczycie nuklearnym w Szwecji oraz wywołał skandal w Irlandii. Premier Irlandii czekał na Jelcyna prawie godzinę – z małżonką i kompanią honorową – aż w końcu podjął go wicepremier tłumacząc się chorobą Jelcyna. Po powrocie do Moskwy prezydent z rozbrajającą szczerością stwierdził, że… ochrona go nie obudziła.
Na podwójnym gazie
Zawód dyplomaty kojarzy się nie tylko z suto zakrapianymi rautami, lecz również bezkarnością po „kielichu”. Przypadki, w których immunitet chroni pijaków za kierownicą, co jakiś czas wypływają w mediach. Przykładowo w grudniu 2008 roku pijany polski konsul zderzył się z wozem strażackim.
Z kolei wietnamski dyplomata w czerwcu 2016 roku wracając z przyjęcia spowodował wypadek, w którym o mały włos nie zginęła kobieta. Odmówił badania na obecność alkoholu we krwi i okazania dokumentów. Najbardziej krewki okazał się jednak pewien dyplomata rosyjski, który potrącił rowerzystę. Najpierw odmówił opuszczenia pojazdu, a potem uderzył jednego z funkcjonariuszy. Był tak pijany, że nie mógł ustać na nogach, ale bił się równo.
Łukasz Walewski i Marcin Pośpiech cytują w swojej książce wspomnienia ambasadora RP w Rabacie Krzysztofa Śliwińskiego, który potwierdza upodobanie kolegów po fachu do kieliszka i „jazdy na podwójnym gazie”. Wspomina on dwa przypadki, w których alkohol okazał się zgubny nie tylko dla osób postronnych.
W Maroku pewien ambasador i radca handlowy jechali do Casablanki. Pijany radca spowodował wypadek i do kraju wrócili w trumnach. Inny polski dyplomata wybrał się na plażę po całonocnym piciu z kolegami i zginął próbując ratować dziecko, które porwały fale. Jak cytują autorzy książki: nasz konsul miał masę pracy. Powiedział mi, że po czterech latach dobija już do 50 trumny – także niewesoło…
W szponach nałogu
Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że wszyscy dyplomaci to alkoholicy, lecz z pewnością łatwo im wpaść w zgubny nałóg. Stres, problemy rodzinne i łatwy dostęp do alkoholu nie ułatwiają wytrwania w trzeźwości. Według profesora Romana Kuźniara co piąty niemiecki dyplomata ma w karierze epizod uzależnienia. Jeden z kolegów zza zachodniej granicy powiedział mu, że taką cenę płaci się za tę pracę.
Krzysztof Śliwiński podkreśla z kolei, że nawet słysząc ostrzeżenia od lekarza wielu dyplomatów nie jest w stanie zachować umiaru. Wspomina, że jeden z jego poprzedników pewnego dnia nie przyszedł do pracy, a w rezydencji znaleziono zimne już zwłoki. Ponoć żona i teściowa nic nie zauważyły, bo… leczyły kaca. Również Jerzy Nowak wspomina, że wielokrotnie musiał pomagać ludziom chorujących na alkoholizm.
Nadmierny pociąg do kieliszka w przypadku dyplomaty raczej nie zaowocuje zbyt wieloma korzyściami, szczególnie na dłuższą metę. Może mu za to narobić poważnych kłopotów. Co więc począć, gdy na oficjalnych spotkaniach, rautach i balach przednie trunki leją się strumieniami? Najlepiej podziękować i odmówić – oczywiście dyplomatycznie.
Bibliografia
- Ciosek, S., Wspomnienia (niekoniecznie) dyplomatyczne. Opowiastki z Polski i Rosji, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
- Historia dyplomacji polskiej X-XX w., pod red. Gerarda Labudy i Waldemara Michowicza, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2002.
- Nowak, J.M., Na salonach i w politycznej kuchni, Bellona, Warszawa 2014.
- Walewski, Ł., Pośpiech, M., Ambasadorowie, SQN, Kraków 2016.
- Walewski, Ł., Przywitaj się z królową. Gafy, wpadki, faux pas i inne historie, SQN, Kraków 2015.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.