Urzędowa instrukcja mycia szklanek. Poszukiwania zastępczej żony. Walka z siłami nadprzyrodzonymi oraz szmuglowanie ludzi. Czy to sceny z niezrealizowanej komedii Stanisława Barei? Nie, to codzienność życia polskich ambasadorów.
Jak piszą autorzy wydanej właśnie książki „Ambasadorowie”, swego czasu po korytarzach budynku Ministerstwa Spraw Zagranicznych krążyło powiedzenie opisujące typową karierę dyplomaty: „Radca, starszy radca, i bardzo stary radca”.
Awanse były szybsze w PRL-u, gdy kluczowe znaczenie miały punkty za pochodzenie. Nic dziwnego, że ambasadorem w Londynie na przełomie lat 50. i 60. został… włókniarz. Największy problem polegał na tym, że miał nieprzepartą potrzebę dotykania ubrań swych rozmówców. Był zbyt ciekawy, z jakiego materiału zostały wykonane.
Przerażony, czym może się to skończyć na Wyspach, szef protokołu dał mu tuż przed wyjazdem radę: „Towarzyszu ambasadorze, królowej nie macajcie, ona ma wszystko ze stuprocentowej wełny”.
Awantura o meble
Za najgorszą zsyłkę uważano za komuny wyjazd na placówkę w Ułan Bator. Tymczasem zdarzyło się, że w stolicy Mongolii rezydowało aż dwóch polskich dyplomatów – drugi, Tadeusz Strójwąs, wysłany był z ramienia ONZ.
W biednym Ułan Bator wiele produktów było niedostępnych. Jak choćby meble. Polski ambasador zaproponował więc Strójwąsowi, by zabrał kilka starych i zniszczonych rupieci: komodę, szafkę, stół i krzesła. ONZ-owski przedstawiciel je odnowił – i to tak dobrze, że wkrótce spotkał się z… żądaniami oddania mebli! Jak wspomina Strójwąs:
Ambasador posadził mnie naprzeciwko okna. Był ranek, właśnie wzeszło ostre słońce i świeciło mi prosto w twarz. I jak na przesłuchaniu zaczęło się: „Skąd wyście, Strójwąs, wzięli te meble? A dlaczego wyście je wzięli?”.
I Strójwąs musiał zwrócić z trudem odrestaurowane wyposażenie.
Byle nie do Wenezueli
Jerzy Bahr w 1976 roku otrzymał propozycję wyjazdu na placówkę. Jedyny człowiek w MSZ, który znał język rumuński, miał wyjechać do… Wenezueli. Osłupiały Bahr, który nie miał nic wspólnego z Ameryką Południową, usłyszał, że przecież hiszpański i rumuński to takie podobne języki…
Jakimś cudem udało mu się wymigać. I chyba dobrze na tym wyszedł. Jak piszą Łukasz Walewski i Marcin Pośpiech, przedstawiciele w Caracas walczyli wówczas z… klątwą! Żony kolejnych ambasadorów umierały przedwcześnie w wyniku nagłych zachorowań lub wypadków. W domu nieraz nieoczekiwanie spadały obrazy ze ścian, a szafy same się otwierały.
To ambasada, czy burdel?
Placówka zagraniczna – wizytówka Polski w obcych stolicach – powinna mieścić się w reprezentacyjnej dzielnicy. Ale w 2003 roku nowy ambasador w Bangkoku Bogdan Góralczyk z przerażeniem odkrył, że nie dość, że jego siedziba znajduje się w drewnianej ruderze, to jeszcze ulokowanej w centrum ulicy czerwonych latarni. Po działce walały się nawet zużyte kondomy.
Ambasador postanowił zmienić siedzibę, ale centrala miała kłopot z wyskubaniem pieniędzy na ten cel. Wreszcie zakupił piętro w wieżowcu. A dawny budynek ambasady? Został sprzedany właścicielowi sąsiedniego lokalu i stanowi teraz część obiektu nocnych rozkoszy…
Natomiast budynek naszej ambasady w Algierze w czasach II wojny światowej był sławnym burdelem dla francuskich oficerów. Jeszcze przez wiele dziesięcioleci podawanie jej adresu we Francji powodowało ironiczne uśmieszki w towarzystwie.
Absurdogenny szef
Choć Krzysztof Skubiszewski położył ogromne zasługi w dziedzinie polskich stosunków zagranicznych, jego codzienna postawa szokowała. Ten szef MSZ w latach 1989-1993 potrafił zacząć wizytę na placówce od zapytania ambasadora ze zdziwieniem w głosie: „To ja pana jeszcze nie odwołałem?”.
Częstym motywem jego wizyt była odmowa jedzenia – do legendy przeszły kanapki „Skubiego”. Jednemu ambasadorowi najpierw zrobił awanturę, że nie będzie jadł z nim kolacji i zawołał o swoją kanapkę. Tymczasem do stołu usiedli zaproszeni przedstawiciele Polonii. A Skubiszewski na to: „To wy tam ucztujecie, a mnie jakieś kanapki przynosicie?!”.
Kiedy indziej przyleciał do Moskwy nocą, lokując się w hotelu przy ambasadzie. Skromny posiłek był wliczony w cenę. Ale kiedy Skubiszewski zobaczył jedzenie, którego nie zamawiał, zaczął łajać podwładnych, że urządzili „wystawną kolację”. Od razu zapytał o kanapkę, którą zrobił w samolocie. Po przetrząśnięciu bagaży została odnaleziona, a minister ostentacyjnie się nią posilił. Gdyby tylko wiedział, że została znaleziona w jego bucie…
Konsul na nielegalu
Czasem – mimo najlepszych chęci – nie wszystko da się zrobić zgodnie z literą prawa. Konsul w Kaliningradzie Jerzy Bahr zostałby bez gotówki, gdyby nie wymieniał pieniędzy na czarnym rynku, bo w systemie bankowym był niesamowity bałagan. Azer, z którym załatwiał wymianę, nie wiedział, z kim ma do czynienia. Raz zaproponował Bahrowi, by… przemycił jego kolegę w bagażniku do Polski. Jak wspomina sam Bahr:
Odpowiedziałem tak, jak należy rozmawiać z ludźmi Wschodu, przypowieścią: „Ludzie się dzielą na tych, co przewożą w bagażniku, i na tych, co ich szukają i znajdują – i właśnie ja jestem z tych drugich”. „A, to nie wiedziałem”, odrzekł i temat już nie wrócił.
Konsulat w… schowku na szczotki
Gdy w 1994 roku pracownik ambasady na Litwie Mariusz Maszkiewicz otrzymał polecenie utworzenia polskiego konsulatu w Grodnie, uznał to za ciekawą misję. Nie wiedział, co go czeka… Już po przybyciu usłyszał, że bez wicemera kluczy nie dostanie. A ten wyjechał na weekend na działkę.
Białoruskie hotele prezentowały wtedy standard poniżej krytyki. Całe szczęście Maszkiewicz usłyszał o członku Polonii, przedsiębiorcy Stanisławie Bojnickim. Biznesmen z chęcią przenocował rodzinę konsula w świeżo wyremontowanej byłej fabryce tytoniu w centrum miasta. Choć czuć jeszcze było cement, a żarówki wisiały na drutach, Maszkiewicz i tak wolał to od hotelu.
Konsul postanowił utworzyć tam placówkę. Gdy jeszcze nie było szafy pancernej, Maszkiewicz zagospodarował kanciapę sprzątaczki. Jak sam wspomina:
Tam było biurko, na którym składała szmaty, wiadra i tak dalej. Wysprzątałem to wszystko, ustawiłem komputer i drukarkę. Podłączyłem linię telefoniczną i tak oto malutki składzik na szczotki stał się pierwszym urzędem konsularnym w Grodnie, z flagą i godłem oczywiście.
Do Arabii bez żony i faworków ani rusz!
Co można dać ludziom, którzy mogą mieć wszystko? Z takim problemem borykali się polscy dyplomaci w Arabii Saudyjskiej. Krzysztof Płomiński postawił na drobiazg – do zaproszeń na swoje przyjęcia dodawał paczuszkę faworków.
Jak piszą autorzy książki „Ambasadorowie”, efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Niekonwencjonalna metoda spowodowała wzrost frekwencji na polskich rautach. Sława przedostała się nawet do mediów, a dziennikarze zachwycili się, że Polacy… przywracają dawne tradycje! Okazało się bowiem, że podobne przysmaki przygotowywali kiedyś Beduini.
Gorzej jednak niż bez faworków pojawić się bez… żony. Minister spraw zagranicznych, książę Fajsal, słysząc, że małżonka Płomińskiego jeszcze nie dotarła, powiedział mu: „jeżeli przez trzy miesiące żona nie przyjedzie, powinieneś pomyśleć o znalezieniu partnerki zastępczej tutaj, na miejscu”. A szef saudyjskiego protokołu postanowił nawet pomóc ambasadorowi w poszukiwaniach tymczasowej małżonki!
Czując zagrożenie, ambasador wytłumaczył, że musiałby wcześniej zajrzeć pod wierzchnie okrycie, by poznać kobietę. A za takie naruszenie moralności groziłaby mu przecież chłosta. „Wyobraź więc sobie, co by było, gdyby pierwszemu w historii polskiemu ambasadorowi w Arabii Saudyjskiej już na początku jego misji wymierzono baty!”
Orzeł ze szklanek znikający
Dwa lata temu Kancelaria Prezydenta zakupiła piękne repliki XIX-wiecznych kielichów ze szkła o zielonkawym odcieniu. Niestety, nie zawsze zakupy zastawy były tak fortunne. Jakieś 15 lat wcześniej do naszych placówek trafił serwis zdobiony złotym szlaczkiem i orłem.
Całość nie była ani estetyczna, ani praktyczna. Kieliszki okazały się tak cienkie, że – jak opowiada ambasador w Chile Daniel Passent – „przy pierwszym myciu okazało się, że złoty orzeł zmywa się i znika (…), kieliszki ze szkła cienkiego jak bibułka tłukły się w ręku”.
Wkrótce przyszło z centrali pismo w sprawie sposobów czyszczenia szkła z wizerunkiem godła. Tłumaczono w nim, że wyroby te należy myć ręcznie w roztworze łagodnego detergentu, z użyciem miękkich materiałów. Po umyciu należy je wypłukać, odstawić do wysuszenia, po czym delikatnie przetrzeć szmatką. Pismo podpisał sam dyrektor. Jak wspomina Daniel Passent:
Wiele bym dał, żeby zobaczyć, jak dyrektor (zmywa) po przyjęciu setki talerzy i kieliszków, rozstawia na jakiejś ogromnej przestrzeni, po czym delikatnie jeden po drugim przeciera je miękkim materiałem. Chętnie bym zmył i przetarł szorstkim materiałem osoby odpowiedzialne w MSZ za to żałosne zamówienie i jego wykonawców.
Wolisz Pan do Afganistanu, Iraku czy do Korei Północnej?
Polski ambasador, wysyłany do Kabulu, na pytanie, jakie stoją przed nim zadania, otrzymywał odpowiedź krótką i odzierającą ze złudzeń: „przeżyć”. Realizacja normalnych zadań dyplomatycznych schodziła na dalszy plan.
A jaka nagroda czekała na ambasadora, który przetrwał w kraju ogarniętym wojną? Edward Pietrzyk po zakończeniu misji w Bagdadzie dostał od ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego propozycję: „Panie generale, wszyscy wiemy o pana doświadczeniach z Iraku. Dlatego teraz znaleźliśmy dla pana placówkę w kraju, w którym nikt na pana krzywo nie spojrzy, a co dopiero dotknie – jedzie pan do Korei Północnej!”. „Serdecznie dziękuje za troskę”, odpowiedział jedynie.
Bibliografia
Podstawowa:
- Łukasz Walewski, Marcin Pośpiech, Ambasadorowie, Wyd. SQN 2016.
Pomocnicza:
- Jerzy Maria Nowak, Na salonach i w politycznej kuchni, Bellona 2014.
- Daniel Passent, Choroba dyplomatyczna, ISKRY 2002.
- Jerzy Sadecki, Jerzy Bahr, Ambasador, Agora 2013.
- Łukasz Walewski, Przywitaj się z królową. Gafy, wpadki, faux pas i inne historie, Wyd. SQN 2015.
KOMENTARZE (5)
Noż absurdy :D
A dziś jeszcze nasi dyplomaci dokładają do tego widelce :D
świetny artykuł!
Skubiszewski to przyklad jak ludziom wladza idzie do glowy bez wzgledu na ideologie.Czy komuchy czy solidaruchy to wladza odbiera klase nawet profesorom ata wlasnie w dyplomacji powinna stanowic podstawowa zasade.
Kawałwała był z tego Skubiszewskiego
Fajny artykuł – Dzięki