Jak można przez trzy godziny siedzieć w łazience? Można, jak najbardziej. A dawniej można było znacznie, znacznie dłużej. Dowiedz się jak bardzo cierpliwi byli nasi pradziadkowie. I nie zapomnij uświadomić swojego mężczyzny!
Godzina spędzona na przygotowaniach już wywołuje pomruki niezadowolenia. Dwie godziny to rzekomo gruba przesada. A trzy mogą sprawić, że zamiast udanego wieczoru, będzie wielka awantura. Tymczasem nawet trzygodzinne przygotowania, ba! nawet i pięciogodzinne, są niczym w porównaniu z tym, ile czasu potrzebowały kobiety sto lat temu, by móc pokazać się w towarzystwie.
Nie tylko wielkie wyjście, ale każde pojawienie się kobiety w miejscu publicznym, wymagało odpowiedniego wyglądu, dostosowanego do pory dnia i okazji. Godzina mogła, z wielkim trudem, wystarczyć, by przygotować się do wypadu na zakupy i to raczej te na pobliskim ryneczku.
Oczywiście trzeba było mieć zdolną pokojówkę, która potrafiła szybko rozczesać długie włosy, upiąć je pod kapelusz, sprawnie zasznurować gorset, zapiąć dziesiątki guziczków przy sukni, rękawiczkach i bucikach. Ale przygotować się na eleganckie przyjęcie czy galę w operze w takim szaleńczym tempie? Wolne żarty!
Madzia szykuje się na bal
Premiery teatralne, bale, wyścigi konne i przyjęcia były przez wszystkie kobiety oczekiwane z wielkim podnieceniem, ale również z wielką obawą. Od udanego debiutu w towarzystwie zależała często cała ich przyszłość. Młode dziewczyny, wchodzące dopiero w dorosłe życie, poddawane były surowej ocenie otoczenia. Mierzono je wzrokiem od stóp do głów i każdy z elementów ich urody musiał być nieskazitelny.
Idealna cera, gładkie dłonie, piękne paznokcie, lśniące włosy, białe zęby, zgrabna sylwetka, drobne stopy – wszystko to składało się na sukces towarzyski i zwiększało nadzieję na korzystne zamążpójście. Uroda mogła zrekompensować brak posagu. Mężatki nie miały wcale dużo łatwiej, ich wygląd mógł stać się powodem do plotek na temat ich związków.
W książce „Piękno bez konserwantów” Aleksandra Zaprutko-Janicka przytacza historię opisaną przez znaną skandalistkę Magdalenę Samozwaniec. Nastoletnia Madzia postanowiła zmienić kolor włosów tuż przed wyjściem na bal. Reakcja pani Kossakowej świetnie ilustruje to, jak ważna była odpowiednia prezencja:
Przed samym balem nikt z rodziny nie widział Magdaleny, ona zaś miała obserwować tańce z galeryjki, jako zbyt młoda na uczestnictwo w zabawie. Kiedy wreszcie zjawiła się na miejscu była zupełnie odmieniona. Swoje świeżo pofarbowane na rudo włosy zaplotła w warkocze, które upięła w koronę wokół głowy. Włożyła różową, jedwabną sukienkę ze ślubu swojego brata, czarne pończochy i czarne lakierowane pantofelki.
Całość uzupełniła pomalowanymi na czarno brwiami (wystarczyło nabrać odrobinę sadzy na palec). Kiedy pani Kossakowa, czyli mama nastolatki, zobaczyła nowy image dziewczyny, o mało nie padła rażona atakiem apopleksji. Któraś z pań bawiących na balu zapytała ją, kim jest dziewczyna w różowej sukience. Efekt był tak piorunujący, że Kossakowa z wrażenia… wyparła się córki.
Nawet zwykłe (z pozoru!) wyjście do teatru było prawdziwym wyzwaniem. Sto lat temu na widowni rozgrywał się spektakl równie, a dla wielu nawet bardziej interesujący, od tego na scenie:
Kiedy w krakowskim teatrze Słowackiego zjawiała się zagraniczna sława, loże rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Ale nie wystarczyło przecież wziąć bilet i wyjść na spektakl. Panie szykowały się jak gdyby to one same miały wystąpić na scenie (cytat z książki „Piękno bez konserwantów”).
Lornetki nie służyły tylko do podziwiania artystów, ale często skierowane były na sąsiednie loże i na sąsiednie rzędy foteli. Kto z kim, kto jak ubrany, kto smutny i blady, a kto zaróżowiony z emocji? Czy baronowa X jest chora? Prawie przeźroczysta! A czy hrabina Y znów niedomaga? Ma wypieki jak w gorączce! Półmrok sprzyjał spokojnej obserwacji i każda kobieta wiedziała, że zostanie poddana dokładnym oględzinom przedstawicieli obojga płci.
Zadbana kobieta wizytówką mężczyzny
Wystawiając się na publiczną ocenę, nie można było sobie pozwolić na pośpieszne zabiegi upiększające i niestaranny wygląd, gdyż gra toczyła się o zbyt dużą stawkę. Dobra reputacja była w cenie i, w przeciwieństwie do dzisiejszych trendów, zgodnie z którymi nie należy przejmować się zdaniem innych, bardzo o nią zabiegano.
Mogła stać się kluczem otwierającym wiele drzwi i tylko nieliczni śmiałkowie odrzucali zupełnie ten model funkcjonowania w społeczeństwie. W towarzystwie trzeba było zaprezentować się jak najlepiej, wyeksponować status majątkowy i społeczny albo też umiejętnie zakamuflować życiowe niepowodzenia.
Żaden mężczyzna, troszczący się o swój publiczny wizerunek, nie protestował i nie gniewał się, gdy jego żona lub córka poświęcały całe dnie na dbanie o urodę. Na wygląd trzeba było sobie zapracować, a panowie rozumieli, że to wymaga dużo czasu i zachodu. Piękna i zadbana kobieta była wizytówką męża czy ojca, więc panom również bardzo zależało, by ich żony i córki prezentowały się jak najlepiej.
Każda kobieta chciała czuć się wyjątkowo i zachwycać wszystkich swoim wyglądem. A nie było to wcale takie proste, bo kanony piękna, choć odmienne od dzisiejszych, były dość restrykcyjne. Przykładem może być choćby zasada, że idealna cera powinna być nieskazitelnie biała, bez najmniejszych przebarwień.
Opalenizna to Twój wróg
Słońce było więc największym wrogiem piękności z początku XX wieku, a chronienie cery przed jego zgubnym działaniem stało się prawdziwą obsesją kobiet. Gdy tylko kończyło się lato, najdrobniejsze ślady opalenizny czy też nieszczęsne piegi musiały zniknąć.
Wymagało to intensywnych, czasem kilkutygodniowych zabiegów rozjaśniających skórę. Specjalnie przygotowane mikstury na bazie soku z cytryny, wody utlenionej czy pietruszki były regularnie wcierane w twarze, ramiona i dłonie. Dopiero zupełnie „wybielona” kobieta mogła zacząć myśleć o pojawieniu się na salonach.
Ponieważ przyjęcia i bale trwały często do późnej nocy, a wtedy, tak jak i dziś, sen był uważany za kosmetyk doskonały, najlepiej było po prostu porządnie się wyspać i nie wstawać przed południem. To właśnie w momencie położenia się do łóżka kobieta rozpoczynała swoje przygotowania do wyjścia z domu, które miało nastąpić dopiero nazajutrz wieczorem!
Gdy pojawiał się problem z przesuszoną cerą, woda i mydło szły w odstawkę na rzecz lanoliny nakładanej na noc. Po przebudzeniu, lekkim śniadaniu i kąpieli, dama poddawała się przy pomocy pokojówki zabiegom pielęgnacyjnym mającym na celu oczyszczenie, nawilżenie i odżywienie skóry twarzy. Tak przygotowana mogła przejść do dalszych działań.Jak sobie poradzić z włosami do kostek?
Kilka godzin zajmowało samo mycie, czesanie i układanie długich włosów, gdyż – jak czytamy w „Pięknie bez konserwantów” – u dam tamtej epoki posiadanie włosów, które po rozpuszczeniu niemal dotykały kostek, nie było niczym niezwykłym. Do mycia używano letniej wody i mydła, a w przypadku włosów przetłuszczających się – odrobiny siarki lub dziegciu, na koniec spłukiwano włosy wodą z dodatkiem octu.
Kolejnym krokiem było długotrwałe suszenie (bez suszarki) i szczotkowanie. Potem najczęściej wzywano fryzjera, który z mozołem układał na głowie misterną fryzurę, dopasowując ją do kreacji i nakrycia głowy. Odpowiednie upięcie wymagało nie lada wysiłku i fryzjer musiał często pozostawać do dyspozycji przez cały dzień, aby nawet w ostatniej chwili dokonać poprawek. Co istotne, jak podkreśla w swojej książce Aleksandra Zaprutko-Janicka:
w tamtych czasach nie było prostownic i lokówek z powłokami ochronnymi. Nie istniały też produkty zabezpieczające strukturę włosa przed nadmiernym gorącem. Damy często układające wymyślne fryzury musiały liczyć się z tym, że będą mieć włosy poprzypalane i zniszczone.
W ten sposób właśnie powstawała koafiura tyleż piękna, co ciężka, dodatkowo przytłoczona wielkim i niewygodnym kapeluszem.
Szanujące panie się nie malują?
Makijaż sprzed stu lat! To było prawdziwe wyzwanie, dzisiejsze konturowanie twarzy to pestka przy tym, co musiały wymyślać nasze prababki. Ponieważ twarze malowały oficjalnie tylko aktorki i kurtyzany, uznawane za kobiety upadłe, szanującym się pannom i damom nie wypadało tego robić.
Używanie pudru ryżowego dla zmatowienia twarzy czy muśnięcie różem policzków były dopuszczalne, nie zapominano jednak nigdy, że liczy się przede wszystkim skromność i naturalność.
Mimo to żadna kobieta za nic w świecie nie pokazałaby się bez podkreślenia atutów urody i zatuszowania jej mankamentów. Wszystkie zabiegi korygujące wygląd twarzy musiały zatem pozostać niezauważalne, a jednocześnie ich efekty miały być widoczne. Prawdziwa sztuka! Dopiero w latach 20. XX wieku make-up przestał być domeną kobiet z marginesu.
Po licznych zabiegach upiększających nadchodził czas, by założyć gorset. Nie była to przyjemna chwila, ale bolesny obowiązek. Autorka „Piękna bez konserwantów” uświadamia współczesnym kobietom, jak wiele musiały znosić ich prababki, by dostosować się do standardów piękna:
Zakute w „zbroje” panie w pewnym sensie przypominały okrytych płytami średniowiecznych rycerzy. One też poruszały się z trudem, a nabieranie powietrza do płuc stanowiło dla nich ciągłe wyzwanie. Nie przez ciężki hełm – bo tego przynajmniej moda im oszczędziła – ale brutalnie ściśnięty gorset.
Nieodzowny element garderoby dam z klasy średniej i z kręgów arystokracji. Gorset niezawodnie modelował posturę. Oprócz tego, że przytrzymywał piersi i wypychał je ku górze, wysmuklał talię i utrzymywał plecy absolutnie proste.
Na koniec pozostawało jedynie założyć kreację specjalnie przygotowaną na daną okazję, ale to już naprawdę nie zajmowało dużo czasu. Może jakąś godzinkę.
Zanim więc następnym razem twój facet znów zacznie narzekać, że za długo robisz się na bóstwo, pokaż mu ten artykuł. Może wtedy zrozumie, że tak naprawdę te dwie godziny spędzone w łazience przed lustrem to jak sprint w wykonaniu Usaina Bolta.
Bibliografia:
- Barbasiewicz Maria, Dobre maniery w przedwojennej Polsce. Savoir-vivre, zasady, gafy, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012
- Boucher François, Historia mody. Dzieje ubiorów od czasów prehistorycznych do końca XX wieku, Arkady, Warszawa 2012
- Łozińscy Maja, Jan, W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012
- Pruszak Tomasz Adam, Ziemiański savoir-vivre, Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2014
- Sieradzka Anna, Tysiąc lat ubiorów w Polsce, Arkady, Warszawa 2003
- Sieradzka Anna, Moda w przedwojennej Polsce. Codzienna, sportowa, wieczorowa, Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2013
- Zaprutko-Janicka Aleksandra, Piękno bez konserwantów, Znak Horyzont 2016.
KOMENTARZE (3)
podziwiam determinację kobiet i zastanawiam się dlaczego tak niewiele wymaga sie od mężczyzn . Mogą sobie pozwolić na starość,
nadwage, łysinę, fatalny wygląd i strój – doczekają się najwyżej wzruszenia ramion , ale każdy z nich nawet najbardziej zapuszczony ochoczo skrytykuje kobietę za cokolwiek co odbiega od obowiązującego ideału
Co do gorsetów – to nie tak jak piszecie. kobiety tamtych czasów były przyzwyczajane do ich noszenia od pewnego wieku i nie ściskano na chama młodej dziewczyny, gdy zaczynała go nosić. Zaś dorosłe kobiety już tego nie odczuwały, bo miały wyrobioną talię. Jak jest się przyzwyczajonym do noszenia gorsetu to nie ma się najmniejszego problemu z oddychaniem, jedzeniem, a nawet z… bieganiem ;) Nie przesadzam ;) Sama noszę gorset ze stalowymi fiszbinami ;) Dodatkowo istniały pewne granice – zbyt cienka talia także nie był dobrze widziana, była oznaka przesady.
Gorsetko, mogłabyś poratować mnie namiarem na porządną gorseciarkę? Fiszbiny w moich gorsetach bardzo szybko się wyłamują…
Tutaj zostawiam mój e-mail: sheru@interia.pl