Jankesi sądzili, że powierzenie misji szpiegowskiej na terenie dogorywającej III Rzeszy świetnym polskim agentom to strzał w dziesiątkę. Jednego nie przewidzieli - po zdradzie w Jałcie nasi rodacy stracili zapał do dalszej walki "o wolność naszą i waszą"...
Na prośbę OSS (Office of Strategic Services) polski rząd w Londynie wytypował wśród żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych czterdziestu ludzi, którzy mieli pracować dla Amerykanów.
Wybierano głównie przedstawicieli niższych warstw polskiego społeczeństwa. „Proletariackie” pochodzenie i niezbyt wykwintne maniery miały pozwolić im niepostrzeżenie wmieszać się w tłum cudzoziemskich robotników przymusowych, pracujących w różnych sektorach niemieckiej gospodarki i dzięki temu uzyskać cenne dane wywiadowcze.
Wszystkich tych ludzi, jak podkreślali w raportach Amerykanie, cechował ogromny zapał do pracy i gorący patriotyzm. A z racji tego, że polski wywiad cieszył się wielkim szacunkiem u naszych sojuszników, sporo sobie obiecywano po efektach pracy Polaków.
Naszych żołnierzy, w ramach operacji „Eagle”, jak nazwano ten projekt, podzielono na szesnaście zespołów. Każdemu z nich nadano kryptonim pochodzący od nazwy popularnego drinka, jak „Pink Lady” czy „Martini”. Dowództwo nad całością objął szef sekcji „polskiej” w OSS, Amerykanin polskiego pochodzenia, podpułkownik Joseph Dasher (Daszewicz).
Szkolenie przyszłych agentów w arkanach sztuki szpiegowskiej i konspiracji przebiegało pomyślnie, i zbliżało się już ku końcowi, gdy w lutym 1945 roku doszło do zdarzenia, które w efekcie znacząco rzutowało na finał operacji „Eagle”. Polacy dowiedzieli się o ustaleniach konferencji w Jałcie i wiarołomstwie sojuszników. To ich załamało. Przyszły dyrektor CIA William Casey, sprawujący wówczas nadzór nad operacją, wspominał:
Widać było gołym okiem spadek morale u tych ludzi. Wyczuwaliśmy to, kiedy odjeżdżali. Niektórzy po prostu bili się z myślami. Byli inni, niż wtedy, gdy trafili na przeszkolenie.
Hej, kto Polak, na bagnety!
Mimo fatalnego nastroju w polskich szeregach, Amerykanie postanowili kontynuować operację. Aby wskrzesić heroizm wśród naszych żołnierzy, energiczny podpułkownik Dasher organizował im patriotyczne wieczorki, na których odśpiewywano polskie pieśni narodowe. Gdy jednak przyszło co do czego, kilku naszych chłopaków ukierunkowało swój bojowy zapał w zgoła innym kierunku.
Jeden z szpiegowskich zespołów miał zostać przerzucony ciężarówką z Belgii do Maastricht w Holandii, i tam przekroczyć linię frontu. Kiedy pojazd przejeżdżał przez Brukselę, doszło do dosyć nieoczekiwanej sytuacji. W pewnym momencie siedzący w szoferce obok kierowcy, opiekujący się zespołem oficer OSS, ze zdumieniem zorientował się, że skrzynia ładunkowa ciężarówki jest pusta!
Okazało się że spragnieni kobiecego towarzystwa Polacy cichaczem wyskakiwali z auta, kiedy tylko mijało ono co atrakcyjniejszą przedstawicielkę płci pięknej. Ostatecznie po kilku dniach udało się ich wszystkich odnaleźć i, mocno sfatygowanych, przerzucić przez front.
Niestety, ani jeden z szesnastu zespołów, które znalazły się w Niemczech, nie nawiązał łączności radiowej z bazą Londynie i do końca nie wiadomo, co było tego powodem. Niektórzy z nich mogli zostać zdemaskowani przez Niemców. Taki los stał się udziałem jednego z agentów zespołu „Martini”, 41-letniego Leona Adriana.
Wpadka
Adrian został zrzucony na spadochronie 18 marca 1945 roku w rejonie Augsburga. Polak miał podawać się za elektryka kolejowego uciekającego z Poznania przed Armią Czerwoną. Było to o tyle proste, że w rzeczywistości wykonywał ten zawód w cywilu.
Po wylądowaniu udało mu się wykonać szkic dużego lotniska Luftwaffe koło Augsburga. Niestety Adrian wpadł już podczas pierwszej rutynowej kontroli policyjnej. Jego dokumenty, choć dobrze podrobione, były już nieco zdezaktualizowane. Ponadto policjanci dysponowali listą pracowników poznańskiej kolei, na której Adrian oczywiście nie figurował.
W łapach Gestapo
Polak został przewieziony na Gestapo do Halle. W drodze udało mu się połknąć kartkę z planami lotniska. Niestety, zauważyli to eskortujący go policjanci. W Halle gestapowcy poddali go z tego powodu brutalnemu przesłuchaniu. Adrian wspominał:
Najpierw bili mnie w brzuch, żebym zwrócił wszystko, co miałem w żołądku (…). Potem dali mi do wypicia jakiś roztwór, ale odmówiłem i natychmiast dostałem kolbą karabinu w twarz i wyplułem trzy zęby. Później przemocą wlali mi roztwór do ust, ale ja nadal nie zwymiotowałem. Wtedy użyli dwóch cylindrycznych, gumowych walców, które przycisnęli mi do ciała i jeździli nimi od kolan do żeber.
Agent w końcu zwymiotował. Gestapowcy znaleźli w wymiocinach kawałki papieru, ale Polak przytomnie wytłumaczył im że to resztki papierków po cukierkach, które dostał od jakiejś kobiety i zjadł je w całości, ponieważ nie mógł ich odwinąć. Chyba mu uwierzyli, co nie przeszkodziło im w ciągu kilku kolejnych dni poddawać go codziennym przesłuchaniom, podczas których maltretowali go gumowymi pałkami.
Zemsta
Leon Adrian został uznany za alianckiego szpiega bądź dezertera. W każdym z tych przypadków groziła mu kara śmierci. O godzinie 14.00 6 kwietnia 1945 roku miano ogłosić mu wyrok. Na cztery godziny przed owym terminem doszło do cudu. Około 10.00 więzienie zostało zbombardowane przez alianckie bombowce. Podmuch bomb wyrwał drzwi i okna cel. Adrianowi, z pomocą dwóch współwięźniów, udało się zbiec.
Polak ukrywał się przez prawie dziesięć dni. Wycieńczonemu z głodu pomogli polscy i rosyjscy robotnicy przymusowi, pracujący przy porządkowaniu zbombardowanej fabryki benzyny syntetycznej. 15 kwietnia na teren zakładu weszli Amerykanie.
Leon Adrian został zatrudniony przez US Army Counter Intelligence Corps jako agent specjalny do tropienia funkcjonariuszy nazistowskiego aparatu bezpieczeństwa. W czasie jednej z akcji rozpoznał dwóch ze swoich oprawców. Wyrwał z kabury najbliżej stojącego żandarma pistolet i czterema strzałami położył obu trupem na miejscu. Nie poniósł z powodu tego czynu żadnych konsekwencji ze strony Amerykanów.
Operacja „Eagle” nieoczekiwanie zakończyła się spektakularną porażką. Amerykański historyk Patrick O’Donnell kładzie to na karb kiepskiego, pospiesznego przeszkolenia i niefortunnego doboru potencjalnych agentów.
Tymczasem prawda może być bardziej prozaiczna. Być może po prostu Polacy mieli już dosyć walki „za wolność naszą i waszą” i w sytuacji, kiedy nasz kraj został wydany przez sojuszników na pastwę wrogiego nam mocarstwa, postanowili zadbać wyłącznie o własną skórę.
Bibliografia:
- David K.E. Bruce, OSS Against the Reich: The World War II Diares of Colonel David K.E. Bruce, Kent State University Press, Kent, Ohio 1991.
- William Casey, The secret war Against Hitler, Regency Washington 1986.
- Patrick O’Donnell, Tajne operacje, szpiedzy i sabotażyści, Świat Książki Sp. z o.o. Warszawa 2016.
- Joseph E. Persico, Tajne działania wywiadu USA w nazistowskich Niemczech, Dom Wydawniczy Bellona Warszawa 2004.
KOMENTARZE
W tym momencie nie ma komentrzy.