Pod koniec XIX w. Wielka Brytania była najpotężniejszym mocarstwem na świecie, a Londyn największą metropolią globu. Imperium rządziło i opływało w dobrobyt, ale na ulicach jego stolicy ludzie umierali z głodu. W nędzę londyńskiej biedoty aż trudno uwierzyć.
W 1900 roku Londyn liczył 6,7 mln mieszkańców. W mieście pojawiła się kolej, elektryczność, wydajna kanalizacja, metro, telegrafy, telefony, samochody, autobusy, kina, eleganckie domy towarowe… Populacja w ciągu stulecia wzrosła o ponad 5 mln, szybko rosły także obszar i zabudowa.
XIX-wieczny Londyn był też najbogatszą metropolią świata. Tyle że niewyobrażalne bogactwo sąsiadowało w nim z niewyobrażalną nędzą. Gdy rodzina królewska, arystokracja, przemysłowcy i kupcy opływali w dostatek i pieniądze, tuż obok, w dzielnicach nędzy miliony przymierały głodem, cierpiały od zimna i chorób.
Jak czytamy w książce Krystyny Kaplan pod tytułem „Londyn w czasach Sherlocka Holmesa” na przełomie XIX i XX wieku aż jedna trzecia mieszkańców stolicy imperium żyła w skrajnym ubóstwie.
4 miliony biednych
Naprawdę mogło być nawet gorzej! Brytyjski działacz społeczny i socjolog Charles Booth, który zajmował się dokumentowaniem życia codziennego i pracy mieszkańców Londynu, sporządził w 1889 r. mapę ubóstwa stolicy. Obszary, w których wegetowali ludzie bardzo biedni, pracujący dorywczo, z chronicznym niedostatkiem zaznaczył na granatowo.
Miejsca zajmowane przez klasę najniższą, próżniaków, przestępców i półprzestępców oznaczył na czarno. Z kolei obszary zamieszkane przez klasę średnią i wyższą zamarkował na czerwono. Rzut oka na mapę Bootha pozwala stwierdzić, że w wielu częściach „najbogatszej metropolii świata” przeważają granat i czerń. Z kolei dokładniejsza mapa wykazywała aż 134 rejony ubóstwa z „około 30 tysiącami mieszkańców każdy”.
W sumie dawało to ponad 4 mln biednych. Liczbę oszałamiającą jak na warunki epoki. W 1900 roku Warszawa, Gdańsk, Kraków, Poznań, Łódź, Lwów i Wilno łącznie liczyły nieco ponad półtora miliona mieszkańców. A w Londynie tylko nędzarzy było dwa i pół razy więcej!
Męty i szumowiny
Tyle analizy Bootha. Jednak bardziej przemówi do nas chyba obrazowy opis zamieszczony w jednej z powieści uważnego obserwatora XIX-wiecznej angielskiej rzeczywistości Charlesa Dickensa. Autor ten tak pisał o londyńskich slumsach w „Olivierze Twiście”:
Blisko tego odcinka Tamizy, gdzie wznosi, się tuż nad rzeką kościół w Rotherhithe, tam, gdzie budynki na wybrzeżu są najbrudniejsze, a statki na rzece najczarniejsze od węglowego pyłu i dymów ze stłoczonych niskich domostw, mieści się najnędzniejsza, najdziwniejsza, najbardziej niezwykła z licznych dzielnic, które kryje Londyn.
Aby dojść do tego miejsca, obcy przybysz musi przejść przez labirynt dusznych, wąskich, zabłoconych, uliczek. Płynie nimi ciżba najbardziej prostackich a zarazem najuboższych ludzi znad rzeki (…). Przepychając się wśród bezrobotnych robotników najniższych kategorii, tragarzy okrętowych, ulicznych złodziei węgla, bezwstydnych kobiet, obdartych dzieci i wszelkiego rodzaju mętów i szumowin nadrzecznych – przybysz z trudem toruje sobie drogę.
Odrażające widoki i wonie uderzają nań z wąskich zaułków odchodzących w prawo i w lewo, ogłusza go turkot naładowanych ciężko wozów wiozących wielkie sterty towarów ze składów, które wznoszą się na każdym rogu.
Śmierć z głodu
Zdarzało się, że na londyńskich ulicach ludzie umierali z głodu. Być może któryś z moich czytelników pamięta nieszczęsnego młodego człowieka, który napisał kredą słowa „Umieram z głodu” na kładce dla pieszych koło mostu Waterloo od strony Surrey.
Leżał zwinięty w kupkę nieszczęścia i sprawiał wrażenie martwego z zimna i nędzy. Przez dziury w bawełnianej kurtce widać było nieokrytą koszulą szyję i ramiona. Butów ani pończoch nie miał – napisał inny badacz londyńskiej biedy Henry Mayhew.
Londyńskie ulice zapełniały gromady obdartych dzieci, kradnących, żebrzących, handlujących lub usiłujących znaleźć coś do jedzenia. Wiele z nich zostało porzuconych przez rodziców lub wyrzuconych z zakładów rzemieślniczych, w których miały uczyć się zawodu.
Wciąż chodziły półnagie albo w obszarpanych szmatach i obrzucały się nawzajem wyzwiskami i przekleństwami, tarzały się w ulicznym brudzie albo kradły w porcie i na nabrzeżach – relacjonował świadek. Część dzieci ulicy trafiało do przytułków prowadzonych przez parafie. Dostawały tam dach nad głową i lichą strawę, ale w zamian musiały ciężko pracować.
Od siódmej rano do szóstej wieczorem tkały wełniane lub lniane sukno albo dziergały pończochy. Kierowano je też do sprzątania. Częste było wypożyczanie przez przytułki swoich podopiecznych przedsiębiorcom jako tanią siłę roboczą do fabryk. Przytułki były brudne i ciasne, a ich personel zwykle brutalny i bezduszny.
Na porządku dziennym było bicie i poniżanie. Za nieposłuszeństwo wymierzano karę chłosty. Niesforny chłopak był na oczach wszystkich przywiązywany do stołu bądź do specjalnie przygotowanych lin na ścianie, a następnie dotkliwie bity. Po chłoście nieprzytomną zwykle ofiarę oddawano pielęgniarce.
Czterolatek za 20 szylingów
Brutalni opiekunowie to przykra sprawa, ale co powiedzieć o rodzicach, którzy sprzedają swoje dzieci? Zdarzało się bowiem, że pijani lub bardzo biedni rodzice oddawali czteroletnich chłopców do terminu za 20-30 szylingów.
Chętnie kupowali ich kominiarze, bo mali chłopcy ze względu na drobne postury świetnie nadawali się do czyszczenia długich i wąskich londyńskich kominów. Tych, którzy nie chcieli się zagłębiać w ciemne i brudne wnętrza, kłuto szpilkami lub przypalano ogniem.
Praca była potwornie ciężka, zdarzały się też przypadku uduszeń chłopców, którzy utknęli w kominach. Kominiarczycy rzadko się myli, cały czas chodzili usmoleni i często zapadali na rozmaite choroby. Z powodu specyficznych warunków pracy wielu z nich zostawało kalekami w młodym wieku.
Liczbę wszystkich zatrudnionych do pracy na ulicy dzieci szacowano na od 10 do 30 tysięcy! Żadna inwestycja nie daje dzisiaj lepszego zwrotu od włożonego kapitału niż zatrudnienie dzieci z ubogich rodzin – napisano w 1892 r. Te dzieci, które nie trafiły do przytułków organizowały gangi zajmujące się kradzieżami sklepowymi i kieszonkowymi oraz okradaniem pijaków.
Charlie Chaplin w przytułku
Do przytułków zwanych Domami Opieki lub Domami Biednych trafiali także dorośli. Teoretycznie miejsca te miały im zapewnić godny pobyt, dach nad głową i posiłki. W praktyce zmieniały się w małe obozy koncentracyjne lub obozy pracy. Podopiecznych oddzielano od rodzin, odbierano im ubrania, badano, kąpano i przydzielano opaskę określającą status (np. żółta – niezamężna, ciężarna kobieta).
Podczas pobytu musieli pracować: mężczyźni kruszyli kamienie lub kości, kobiety rozplątywały liny na pojedyncze nitki, sprzątały, prały, gotowały. Praca nie była wynagradzana, a za uchylanie się odmawiano posiłku lub wtrącano do więzienia i skazywano na ciężkie roboty. Częste były szykany, bicie i molestowanie ze strony personelu.
Przez taki przytułek w 1896 r. razem z matką i bratem przeszedł w Londynie przyszły aktor i reżyser Charlie Chaplin. Doświadczenie nędzy wykorzystywał później w swoich kręconych w USA filmach.
Sami są sobie winni
Skąd brały się tak wielkie i tak drastyczne obszary biedy w najbogatszym mieście świata? Londyn – jak każda metropolia – przyciągał mieszkańców prowincji, którzy ściągali do stolicy w poszukiwaniu lepszego życia. Zajęcie znajdowali w tamtejszych licznych fabrykach, przedsiębiorstwach i firmach.
Wystarczyło jednak, że zima była chłodna, by dokerzy, robotnicy budowlani czy pracownicy firm przewozowych byli bezceremonialnie wyrzucani z pracy.
Podobnie skutkowało każde pogorszenie koniunktury na rynku czy kłopoty gospodarcze. Bez środków do życia zostawali także chorzy, inwalidzi i ludzie zbyt starzy, by pracować. Doliczmy do tego ich rodziny i kolejnych przybyszów nieustannie ściągających do miasta i otrzymamy milionowe liczby biedaków zaludniających XIX-wieczny Londyn.
W dodatku zgodnie z duchem protestanckim, bardzo wielu lepiej sytuowanych ludzi uważało, że biedni sami są sobie winni. Wpadli przecież w nędzę przez lenistwo i brak chęci do pracy…
***
Na przełomie XIX i XX wieku Londyn był stolicą największego i najbogatszego imperium w dziejach świata. Stał się areną postępu materialnego, intelektualnego i moralnego. Pojawiły się: fotografia i „ruchome obrazki”, „bezkonne powozy” i metro napędzane parą, która „śmierdzi jak oddech krokodyla”. Miasto ma jednak także swoją ciemną stronę. W ponurej dzielnicy Whitechapel grasuje Kuba Rozpruwacz. Niejaki doktor Crippen mgliście opowiada o nagłym zaginięciu żony. Gdy policja dokona makabrycznego odkrycia, on będzie już na statku do Kanady. O jego losach przesądzi nowy wynalazek – telegraf.
W kamienicy przy Baker Street 221B siedzi w fotelu, pykając fajkę, najsłynniejszy detektyw świata: Sherlock Holmes. Kiedy umiera, mężczyźni zakładają czarne opaski, kobiety czarne welony. Londyńska żałoba trwa tak długo, że Conan Doyle jest zmuszony wskrzesić swego bohatera.
Interesuje Cię wiktoriański Londyn? Sięgnij po najnowszą książkę Krystyny Kaplan pt. „Londyn w czasach Sherlocka Holmesa” (Wydawnictwo Naukowe PWN).
Bibliografia:
- Krystyna Kaplan, Londyn w czasach Sherlocka Holmesa, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2016
- Peter Ackroyd, Londyn. Biografia, Wydawnictwo Zysk i Ska, Poznań 2011
- Charles Dickens, Oliver Twist, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2005
KOMENTARZE (12)
Cóż, wypisz wymaluj fawele Rio.
Taa… fawele… Dużo gorzej, niż fawele. W Brazylii jest okrągły rok ciepło, owoce rosną na drzewach, ryby są w ciepłej rzece, a w dżungli można coś upolować. Trzeba się tylko postarać i mimo nędzy da się jakoś przeżyć. A w Londynie umrzesz z zimna i głodu.
„W sumie dawało to ponad 4 mln biednych. Liczbę oszałamiającą jak na warunki epoki. W 1900 roku Warszawa, Gdańsk, Kraków, Poznań, Łódź, Lwów i Wilno łącznie liczyły nieco ponad półtora miliona mieszkańców. A w Londynie tylko nędzarzy było dwa i pół razy więcej!”- Jakież to ma znaczenie, w Warszawie, jak i pozostałych miejscach w Polsce bieda była taka sama nawet większa, beznadzejne porównanie, absolutnie ahistoryczne. Warunki epoki były takie, że większość ludzi żyła w zupełnie innych standardach, wystarczy poczytać „Germinal” i inne powieści z epoki żeby zobaczyć jej standardy. A ponadto jeśli chodzi nawet o liczbę ludności to Londyn oczywiście był największym miastem Europy, nie mniej stolice innych mocarstw też zaczynały go doganiać. Porównywanie polskich „metropolii” mija się całkowicie z celem.
Nie do końca. Na wsi w Polsce dało się coś ukraść do jedzenia lub wyhodować. Inaczej było w miastach. Braki żywności były bolączką wszystkich ówczesnych krajów.
Akcja powieści „Germinal” to mniej więcej połowa 19 wieku, tu mowa jest o wieku 20. Raczej powinno się przywołać Jacka Londona i jego powieść „Mieszkańcy otchłani”. To prawie dziennikarski opis, J. London przeniósł się na jakiś czas do dzielnicy East End i pisał o tym co widział.
Tak się chwalili „kapitalizmem”, aż Adolf (socjalista) pokazał im „gdzie trawa rośnie”.
Dalej „byki” (krowy) nie wiedzą, jak się „paść” (aby nie „szkodzić”).
mapa londynu ? na zdjeciu jest mapa jednej dzielnicy- bermonsley ktora nigdy de facto nie nalezala do bogtyh ludzi
„Gdy rodzina królewska, arystokracja, przemysłowcy i kupcy opływali w dostatek i pieniądze, tuż obok, w dzielnicach nędzy miliony przymierały głodem, cierpiały od zimna i chorób.”=> A ktoś policzył ile każdy dostałby, gdyby podzielić majątek tych co zarabiają powyżej średniej krajowej? Jestem ciekawy czy nie byliby wszyscy w nędzy.
Żeby ktoś żył w nędzy, kto inny musi mieć niedemokratyczną kontrolę nad bogactwem lub źródłem bogactwa(kopalnie, fabryki, ziemia). To zasada wspólna dal wszystkich społeczeństw, kapitalistycznych, średniowiecznych, niewolniczych, komunistycznych. Gdyby podzielić majątek powyżej średniej krajowej, to dawni bogacze stali by się biedni – cel rewolucji mija się z celem, chyba że chodzi tylko o odwet
No cóż, może dlatego, że demokratyczna kontrola nad wszystkim jest po prostu niemożliwa. Jak niby ma wspólnie cokolwiek robić aż 7 mld ludzi? Nie da się i basta! Zresztą demokratycznie co 4 lata ludzie decydują, by przyznać miliardy złotych garstce ludzi, którzy składają się na państwo. To tyle w poglądzie, że państwo wyrówna nierówności. Powiększy je do granic możliwości!
Człowiek to chciwe bydle i wszelkie coraz bardziej wyrafinowane systemy społeczne służą tylko temu, by doić większość przez nielicznych. Dlaczego tak się dzieje? ano niewolnicy mają nadzieję trafić do wyzyskiwaczy…
Pamiętajmy o prawie pracy ;) a mianowicie pracownik nie mógł rzucić roboty. Bicie służby domowej było prawnie usankcjonowane. Igrzyska w Londynie rozpoczęły się od przedstawienia angielskiej nedzy.