W ruch szły kosy, gwoździe i siekiery. Krew lała się strumieniami, głowy padały na lewo i prawo. Wszystko, żeby mieć spokój z umarlakami wracającymi z zaświatów. I wszystko to w Polsce, w jak najbardziej prawdziwej historii i nie tak znowu dawno!
Bohaterowie serialu „The Walking Dead” mogliby wiele się nauczyć od naszych praszczurów. Po pierwsze, nasi przodkowie rozpoznawali zombie już za życia! Otóż człowiek, który miał po śmierci wrócić z zaświatów jako tak zwany strzygoń lub inny rodzaj ożywionego trupa, najczęściej wyróżniał się wśród sąsiadów.
Rodził się już z zębami lub potem wyrastały mu ich dwa rzędy. Mógł też nie mieć brwi. Był albo za wysoki albo zbyt niski. Kulawy czy garbaty też wydawał się podejrzany. A już, nie daj Boże, żeby serce biło mu po prawej stronie lub miał na ciele sine znaki w kształcie nożyc!
Chorzy na gruźlicę, trąd czy porfirię też w oczywisty sposób znajdowali się w kręgu podejrzeń. Bo tak naprawdę skąd wiadomo, czy gruźlik pluje krwią, czy się nią opija? Jeśli trędowatemu rozpada się ciało, to czy aby jest jeszcze żywym człowiekiem, czy może już demonem? Chory na porfirię, bojąc się słońca i reagując na nie alergicznie, także sprawiał dziwne wrażenie. A byli przecież jeszcze samobójcy, nieochrzczone dzieci…
Kiedy taki podejrzany typ umierał, dobrze było się zabezpieczyć przed jego powrotem. W wariancie light obejmowało to na przykład umiejscowienie grobu na peryferiach cmentarza. Typowe praktyki pogrzebowe mające zapobiec powrotowi zmarłego mogły być odpowiednio wzbogacone.
Grób podejrzanego potrafiono rozkopać i położyć umarlaka na brzuchu, żeby się w ziemię wgryzał. Albo kładziono trupowi pod szyję sierp (jak w pochówkach z XVII-XVIII w. z Drawska nad Notecią), żeby przy próbie wyjścia z grobu urwało mu czerep.
W wariancie hardcore’owym od razu obcinano nieboszczykowi głowę kosą i układano w nogach, a ciało przebijano kołkiem lub gwoździami, krępowano i przywalano kamieniami. Nie wszystkich jednak zombie udawało się wykryć już za życia i mieć je „pod kontrolą” po śmierci, by przeciwdziałać ich niepożądanemu powrotowi…
Żywy trup w pikelhaubie
Jeszcze w ubiegłym stuleciu doszło do zadziwiającego wydarzenia w okolicach Wielunia.
Pewien gospodarz zapadł w letarg i jako zmarły położony został do trumny. Późnym wieczorem, gdy stare kobiety śpiewały przy trumnie pobożne pieśni, nieboszczyk począł nagle poruszać się. Baby wyskoczyły z chałupy z przeraźliwym krzykiem, że to strzygoń – opisywał historyk Bohdan Baranowski.
Ciąg dalszy łatwo sobie wyobrazić. Do akcji wkroczyło naprędce sformowane komando, złożone z sąsiadów. Znokautowało „nieboszczyka” kłonicą, po czym obcięło mu głowę. Środek ten doskonale poskutkował, gdyż umarły nie próbował już więcej wydostać się z trumny – konkluduje Baranowski.
Podobnie sprawnie zareagowali mieszkańcy wsi w okolicach Brzezin w 1914 roku, podczas I wojny światowej. Po bitwie pochowano tam niemieckich żołnierzy, jednak po kilkunastu dniach władze postanowiły ich ekshumować i przenieść w inne, bardziej odpowiednie miejsce. Podczas tych przenosin chłopi zauważyli, że pewien ekshumowany podoficer wygląda dosyć „świeżo”, a na dodatek jest niezwykle wzdęty, jakby opił się wysysanej krwi!
Oczywiście, chcieli interweniować i skrócić podejrzanie rumianego Teutona o głowę, ale pozostali żywi żołnierze zdecydowanie się sprzeciwili. Dlatego jeszcze kilka lat później krążyły po okolicy plotki o straszącym upiorze Niemca. W końcu jednak ustały. Dlaczego?
Niewykluczone, że gdy zaborców już nie było, chłopi dokończyli to, czego wcześniej im zabroniono. I słusznie. Po co było ryzykować, że w okolicy zaczną odgrywać się sceny rodem z norweskiego horroru „Zombie SS” (2009)…
Motyką i szpadlem
Jednak prawdziwe polowanie na zombie zaczynało się w czasach epidemii. Bo upiory wracające zza grobu podejrzewano także o roznoszenie chorób. Na początku XVIII wieku przyrodnik Jerzy Andrzej Helwing pisał, po wypatrzeniu w prasie alarmującej informacji o zarazie:
(…) listy z Kamieńca donoszą, że na Podolu w wielu miejscach bydło ponownie zaczęło padać (…) Zaraza tak się rozprzestrzeniła, że zaczęto myśleć, że ona pochodzi od jakiegoś upierzca i dlatego zaczęto wykopywać niektóre zwłoki niedawno zmarłych ludzi i znaleziono wśród nich takie, którym obcięto głowy, i dzięki temu zaraza ustała z godziny na godzinę, a chore bydło znowu ozdrowiało.
Upierzem albo uspierzem nazywa się taki rodzaj martwych ludzkich ciał, które same się w grobie pożerają. Jak tylko jakieś zaczyna się pożerać, to powoduje to powstanie zarazy i ona nie kończy się, dopóki zwłokom nie odtrąci się głowy od tułowia.
Sam Helwing tak opisywał podobne polowanie na żywe trupy, urządzone już nie na Podolu, a przez Mazurów ze wsi Harsz:
Jak w roku 1710 zaraza u nas mocno szalała i szczególnie we wsi Harsz, która była duża i miała wielu mieszkańców, gdzie wiele osób zmarło, niektórzy powołali radę i uradzili także jako środek zaradczy na zarazę wykopać zwłoki jakiejś jednej zmarłej na nią osoby, i to takie, które będą miały jakieś znaki, świadczące o tym, że trup zaczął się sam pożerać w grobie. Ta rada bardzo spodobała się większości i osobom najznaczniejszym
Niestety nie znaleźli oni w grobach nic obciążającego! Co czynić? Kusa rada. Postanowili:
jedno ciało tak urządzić, że porąbali mu dłonie i ramiona i poszarpali, aby twierdzić, że to właśnie były te samo pożerające się zwłoki. Później przystąpili do dzieła: po uprzednim odśpiewaniu pewnych pieśni za zmarłych, ciału uroczyście utrącono głowę przy pomocy szpadla, a potem wrzucono z powrotem do grobu razem z żywym psem.
Oczywiście nie dało to efektów. Wręcz przeciwnie, zaraza jeszcze bardziej się rozszalała i z łowców żywych trupów prawie nikt nie pozostał przy życiu. Ale nasi przodkowie i tak wiedzieli swoje. Historyk Tadeusz Czacki (1765–1813) wspominał, jak za młodu widział na Wołyniu jak szukano upiorów, głowy motyką ucinano, a serce osikowym przebijano kołem…
Mędrcy w koloratkach
Co ciekawe, w tych zabobonach wspierała naszych pradziadów ich chrześcijańska wiara i duchowni! Weźmy „encyklopedię” księdza Benedykta Chmielowskiego „Nowe Ateny” (1745–1746). Świątobliwy „znawca” przekonywał, że:
Może czart i ochrzczonego człeka z woli Bożej opętać, dręczyć przez lat wiele jeszcze żywego, jako bez liczby jest opętanych, a czemu nie ma dokazać tego, aby po śmierci ciała, alias trupa, już od duszy często niewinnej, sprawiedliwej opuszczonego, opanował, w nim chodził, zarażał?
Dlatego wiele podejrzanych ciał podczas jakiej zarazy, chorób, śmierci odkopują, znajdują krwiste jak żywe, które za żywota były jak chusta blade; często koszulę swą w zębach trzymające. Łeb im uciąwszy, serce przebiwszy, krwie wiele z nich wypływa…
Także na Zachodzie duchowni rozpisywali się o upiorach krążących po polskich ziemiach. Na przykład francuski benedyktyn i demonolog Antoine Augustin Calmet donosił w XVIII wieku, że polscy nieumarli zdarzają się nawet na hrabiowskich dworach i wśród księży. Nie ma się więc co dziwić, że „ciemny lud to kupił”.
I utrwalił na zawsze. Bo czy tylko przypadkiem pojawiły się na mapie Polski takie miejscowości, jak Strzyganiec, a wśród nazwisk takie, jak Strzyga? Albo świadczyły o wisielczym poczuciu humoru i złośliwości naszych pradziadów, albo stanowiły znak ostrzegawczy. Uważajcie, w tym miejscu pojawiały się zombie! Uważajcie, w tej rodzinie przytrafił się kiedyś żywy trup…
***
Polscy łowcy żywych trupów, odrażające rytuały karaibskich szamanów i zbrodnie dokonywane na dystyngowanych dworach Europy. Adam Węgłowski przemierza kontynenty w poszukiwaniu historii, które nie pozwolą wam zasnąć w nocy.
Bibliografia:
- Bohdan Baranowski, „W kręgu upiorów i wilkołaków”, Wydawnictwo Łódzkie 1981
- Augustin Calmet, „Dissertation sur les vampires”, Editions Jérôme Millon 1998
- Benedykt Chmielowski, „Nowe Ateny”, Wydawnictwo Literackie 1968
- Zygmunt Gloger, „Encyklopedia staropolska”, tom IV, Druk P. Laskauera i W. Babickiego 1900
- Jerzy Andrzej Helwing, „Von dem Polnischen Upiertz oder sich selbst fressenden Todten und der darauf entstandenen Furcht vor Pest und Vieh Sterben”, 1722 (Januarius), tłum. M. Gąssowska.
KOMENTARZE (5)
Ale ciemnota i zabobon…
Dzisiaj to zjawisko graniczy z niemożliwością z powodu słabego pola magnetycznego ziemi,ale kiedyś pozbawić życia było zgoła trudno kogokolwiek. Życie, jakby nie nazwać ,zostało ustanowione na wieki, jest tylko kwestia w jakiej formie.
Co pole magnetyczne ma do tego?
A Leszy na pierwszym zdjęciu, to w jakim kontekście??? https://pl.wikipedia.org/wiki/Leszy
Teutoni to nie Germanie, tylko Celtowie. Pomyłka wynika z tego, że dla starożytnych Rzymian każdy lud, który mieszkał za Renem był Germanem/Germaninem.