Ciekawostki Historyczne
Nowożytność

Wiedźmini istnieli naprawdę!

Opłacani, by zabijać dręczące ludzi potwory. Kosą, osikowym kołkiem, magią. Może i Geralt z Rivii jest literacką fikcją, ale Gyrda z Blechnarki czy Bacza z Keckovec istnieli naprawdę. I znali się na robocie. 

Wyglądem nie przypominali słynnego białowłosego zabijaki z wiedźmińskiej sagi Sapkowskiego. Ale to ci niepozorni pasterze owiec, stróże kościelni czy wioskowe zielarki zamieniali się, kiedy było trzeba, w prawdziwych łowców upiorów.

Kapłani, wzywani przez naszych przodków do przepędzania złych mocy, to tylko wierzchołek góry lodowej. Sługom bożym pomagali ludzie, którzy używali nie tylko modlitwy. I nie bali się ubrudzić rąk krwią!

Na kłopoty… kościelny

Prawdziwym wiedźminem mógł się stać nawet doświadczony kościelny. Opowieść o takim stróżu z Białej utrwalił kiedyś Jan Karłowicz. A było to tak…

Oto noc w noc ktoś łomotał w żelazną bramę cmentarza. Stary stróż, kiedy zorientował się, że ma do czynienia ze zmarłym, który powstał z grobu, szybko załatwił sprawę. Wziął igłę, nawlókł ją nicią z kłębka i wbił w upiora, nim ten zdążył zatopić w nim zmurszałe zębiska.

Kiedy żywy trup wrócił nad ranem do mogiły, kościelny, niczym Tezeusz po nici Ariadny, dotarł do schronienia potwora. Następnego dnia razem z księdzem rozkopali grób, włożyli w usta strzygonia trzygroszową monetę (czyli tak zwany obol zmarłych, wywodzącą się jeszcze ze starożytności symboliczną opłatę za transport w zaświaty) i przełożyli trupa na brzuch. Od tej pory już nie opuścił swego grobu.

Podobna drużyna do spraw nieumarłych – ksiądz plus kościelny – pojawia się w podkrakowskiej legendzie o Kasi, czekającej na powrót z wojny ukochanego Jasia. Któregoś wieczora doczekała się, lecz chłopak okazał się upiorem. Dziewczynie udało się uciec, gdy potwór chciał zawlec ją ze sobą do grobu. Wróciła nazajutrz z księdzem i kościelnym. Gdy otworzono grób Jasia-upiora, rozżalony i wściekły zaczął wygrażać narzeczonej. Lecz nie dogadywał jej długo, bo „wiedźmini” odrąbali mu głowę.

Pod batem owczarza

Za zwalczanie krążących po świecie upiorów brały się też znachorki. W Kongresówce taka specjalistka ze wsi Młynarze pod Makowem Mazowieckim za drobną opłatą przepędzała rozmaite zmory z gospodarstw. Mamrotała przy tym zaklęcia, okadzała domy i okładała je cuchnącymi szmatami. Trudno jednak podejrzewać, żeby prawdziwe potwory wystraszyły się starszej pani palącej zioła.

Bardziej imponująco prezentowały się metody działającego w tym samym rejonie owczarza z Czarnostowa, który walczył z monstrami pod koniec XIX wieku. Jak można przeczytać w pracach poświęconych etnografii, był on w regionie człowiekiem-instytucją. Ponoć posyłano po niego nawet z arystokratycznych dworów, spod Łomży i Płocka. Przybywał na miejsce akcji uzbrojony w worek, do którego nikomu nie pozwalał zaglądać.

Mniej więcej tak mógł wyglądać owczarz z Czarnostowa (źródło: domena publiczna).

Po czym spędzał sam noc w „opętanym” domostwie. Nie wiadomo, jak wyglądały zmagania z upiorami – słychać było tylko mrożące krew w żyłach odgłosy walki, jęki i hałasy, przypominające trzask bata. Rankiem z budynku wyłaniał się mocno poturbowany owczarz z pełnym workiem. To, co w nim było, natychmiast topił w rzece lub jeziorze.

Miał opinię niezwyciężonego, ale i łasego na pieniądze. Wedle legendy, jego dobra passa skończyła się, gdy kiedyś przyjął łapówkę od… schwytanej zmory. Chciwość nie opłaciła się – odtąd złe duchy już go nie słuchały, a on sam zmarł jako żebrak.

Jedenastolatka bez głowy

Cóż, walki z nocnymi duchami i topienie zmór w worku łatwo jest symulować. Inaczej było w przypadku akcji wiedźminów krążących po Podkarpaciu na Łemkowszczyźnie. Zwano ich baczami (nie mylić z bacami – pasterzami owiec).

Było ich wśród Łemków bardzo wielu. Do najznaczniejszych należeli: Leszko Babej, zwany Gyrda z Blechnarki i drugi nazwiskiem Bacza z Keckovec po stronie słowackiej. Pozostała po nich legenda, a po Babeju również samotny, kamienny nagrobek, jaki ostał się na zrujnowanym cmentarzu w Blechnarce – pisał etnograf Roman Reinfuss.

Baczowie pojawiali się na miejscu akcji, wzywani niczym karetka pogotowia, mająca zająć się żywym trupem dręczącym sąsiadów.

Interesujący przykład działalności zawodowych poskramiaczy upiorów miał miejsce przed I wojną światową w Radoszycach. Dwóch ogromnych chłopów sprowadzono do zmarłej 11-letniej dziewczynki, która nie dawała spokoju swoim bliskim – pisze archeolog Piotr Kotowicz.

Dwóch Łemków – tak mogli wyglądać baczowie ustalający taktykę polowania na upiora (źródło: domena publiczna).

Przed czekającym zadaniem przygotowano dla nich jedzenie oraz wódkę, ale nie skorzystali z zaproszenia. Jeden z nich natomiast zapalił świecę i czytał do późna książkę. Pół godziny przed północą udali się z krewnymi zmarłej na cmentarz, wykopali trumnę, lecz dziewczynki w niej nie było.

Dostrzegli ją jednak jak biegnie przez wieś i po pościgu złapali przy ostatnich zabudowaniach. Wówczas zaprowadzili ją do grobu, obcięli głowę i włożyli między nogi. Gdy wrócili do domu, byli mokrzy od potu. Zabieg jednak okazał się na tyle skuteczny, że dziewczynka przestała chodzić.

I straszenie się skończyło…

Przykazania łowcy upiorów

Z „wiedźmińskiej” praktyki naszych łowców strzygoni i innych upiorów wyłania się następujący obraz ich metod działania: po pierwsze, odkopywali grób podejrzanego. Po drugie, zwłoki przewracali na brzuch, by wgryzały się w ziemię i nie mogły znaleźć wyjścia z mogiły.

Po trzecie, na wszelki wypadek przygważdżali truchło kołkiem albo zębem od brony. I wreszcie po czwarte, ukoronowaniem całej akcji była dekapitacja umarlaka. Czerep należało umieścić między nogami byłego upiora.

Tak wyglądały antywampiryczne pochówki: przykład z Bułgarii (autor: Bin im Garten, licencja: CC BY-SA 3.0).

We wsi Jawornik pod Sanokiem nie było chyba jednego nieboszczyka, który zachowałby nienaruszoną głowę – pisał dziewiętnastowieczny etnograf Oskar Kolberg. Zapał rodzimych łowców potworów rozlewał się na cały kraj, jak Polska długa i szeroka. Między XVII a XX stuleciem obcinano głowy sierpami i motykami „upiorom” pod Krakowem, pod Łodzią i pod Gdańskiem, na Mazurach i na Wołyniu.

Z kolei wczesnośredniowieczne pochówki „antywampiryczne”, mające zapobiec powrotowi umarlaków z zaświatów, znaleźli naukowcy między innymi w Brześciu Kujawskim, Kałdusie i Niemczy.

Ofiarami tych praktyk padali nieboszczycy budzący podejrzenia nawet z całkiem niewinnych przyczyn, między innymi wyróżniający się za życia nietypowym wyglądem lub wskutek choroby, na przykład plujący krwią.

Zestaw łowcy wampirów. Nasi kościelni, znachorzy i baczowie nie potrzebowali tego rodzaju pomocy dla amatorów (autor: Josh Berglund, licencja: CC BY 2.0).

Czasem wystarczało nieodpowiednie pochodzenie. Badając „antywampiryczne” pochówki z XVII-XVIII wieku w Drawsku nad Notecią, polscy i amerykańscy badacze zastanawiali się nawet, czy tamtejsze „wampiry” nie były niechcianymi przybyszami, imigrantami! Analizy jednak w tym przypadku to wykluczyły.

Tym niemniej, wśród „podejrzanych” na polskich wsiach tradycyjnie znajdowali się ludzie o „niepewnym” pochodzeniu – na przykład wywodzący się z rodzin, w których ktoś parał się magią lub był kiedyś wzięty za upiora. Kto wie, czy na celowniku nie znalazł się nawet nieszczęsny owczarz z Mazowsza, który najpierw sam łapał zmory, a potem dał im się przekupić…

Bibliografia:

  1. Baranowski Bohdan, W kręgu upiorów i wilkołaków, Wydawnictwo Łódzkie 1981.
  2. Kotowicz Piotr, Wampir z ul. Zamkowej 20 w Sanoku, „Rocznik Sanocki” t. X/2011.
  3. Reinfuss Roman, Śladami Łemków, Wydawnictwo PTTK „Kraj” 1990.
  4. Shroudeater.com (European Vampire Research).

Zobacz również

Dlaczego Haitańczycy uważają Jezusa za zombie i co do tego mają słowiańskie strzygonie?

Wydaje się Wam, że wiecie już wszystko o żywych trupach? Uważacie, że są one tylko wytworem show biznesu, na dodatek mocno już wyeksploatowanym? Sięgając po...

15 maja 2016 | Autorzy: Redakcja

Nowożytność

Jak nasi dziadkowie polowali na żywe trupy?

W ruch szły kosy, gwoździe i siekiery. Krew lała się strumieniami, głowy padały na lewo i prawo. Wszystko, żeby mieć spokój z umarlakami wracającymi z...

12 maja 2016 | Autorzy: Adam Węgłowski

Średniowiecze

Poradnik łowcy wampirów. 10 prostych metod, które pozwolą ci się pozbyć krwiopijców

W filmach sprawę niemal zawsze załatwia osinowy kołek. Nasi przodkowie byli o wiele bardziej pomysłowi. Przedstawiamy sposoby, do których naprawdę się uciekano – przez setki...

1 listopada 2015 | Autorzy: Kamil Janicki

KOMENTARZE (12)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

pol

co to za brednie powymyślane przez chorego autora?

    Pol

    To nie brednie kochany tylko prawda. Wiedźmin istnieli.

Asia

Ciekawe jakie jest pochodzenie tych opowiesci ?. Mam nadzieję, ze nie ukatrupiono powracającego żołnierza z powodu jego złego stanu psychofizycznego po traumie wojny. Albo dziewczynki pochowanej po nieprawidłowym stwierdzeniu zgonu.

Tomasz Stelmach

Ciekawy temat. Co do żołnierza i dziewczynki to obawiam się ze właśnie było tak jak napisała poprzedniczka.

    Tomasz Stelmach

    Wybudzonych z letargu, uznano ich za upiory i obcięto im głowy. Przed I WŚ czyli niedawno… ale czad !

Nasz publicysta | Anna Dziadzio

Panie Tomaszu, zachęcam zatem do zapoznania się z całą książką Autora „Żywe trupy”. Tam znajdzie Pan jeszcze więcej takich opowieści, które w dużej mierze Autor poznał z autopsji podróżując i zbierając materiały do książki. Zaręczam, że skoro artykuł się Panu spodobał, książka Pana zachwyci :) Pozdrawiam serdecznie.

slowianskamitologia

Gyrda z Blechnarki, Bacza z Keckovec – dobre imiona do powieści slavic sword&magic fantasy ;)

olonn

Autor pokazuje ludowe opowieści i pewien poziom świadomości z dawniejszych czasów nigdzie nie twierdząc że rzeczywiście tak było. To były rzeczy w które ludzie wierzyli. Wieś moich dziadków też miała tego pełno np o diable który skakał po drzewach w pewnej leśnej dolinie i ludzie w to wierzyli . Czego nie rozumiesz?

Sylwia

Świetny tekst. Jeszcze do połowy minonego stulecia ludzie wierzyli w tzw. białą magię i korzystali z niej. Zajmowały sie nia najczęściej kobiety (stąd pewnie wiedźmy) na wsiach i w małych miasteczkach. Fascynujący temat.

Wojtek

Historie opowiadane po latach stają się bajkami, nie wiadomo, czy to bajka, czy zabili biedne przerażone dziecko. A tu historia sprzed 4. lat, ludzie żyją, podają dane, można znaleźć ich na Fejsie, zadzwonić do nich i sprawdzić samemu: https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2017-12-11/nie-pomogl-wojt-nie-pomogl-ksiadz-do-nawiedzonego-domu-na-mazurach-przyjechal-egzorcysta/

Anonim

Czy istnieli wiedźmini ? Tacy jak Geralt z Rivii to raczej nie, ale ludzie walczący z różnymi „demonami” istnieli naprawdę, więcej istnieją i działają do dziś, są to egzorcyści, bioenergoterapeuci, hipnotyzerzy, którzy pomagają tym którym nie potrafi pomóc oficjalna medycyna i lekarze z dyplomami. Oczywiście można powiedzieć że ich pacjentami są osoby chore psychicznie, z różnego rodzaju zaburzeniami. Ale jakoś medycyna dysponująca – mikroskopem oraz psychiatrami nie potrafi tym ludziom pomóc. Co z tego że psychiatra będzie tłumaczył osobie chorej co jej dolega, jeśli słowa nawet najmądrzejszy nie docierają do chorego, to tak jakby drapał się w nogę przez but, to nie dociera do miejsca które swędzi. A taki wiedźmin był realny potrafił przyjść czy przyjechać wysłuchać „pacjenta” i „walczyć” z demonami czy jak je kto zwał. Trzeba się cofnąć i zajrzeć w psychikę tych ludzi sprzed 100 i więcej lat – oni znali tylko swoją wieś albo swoje miasteczko, to był ich cały świat, szczególnie dla kobiet, bo mężczyźni byli powoływani do wojska i czasem bywali nawet w innych krajach to byli tacy „światowcy” i lokalni celebryci, więc czego my wymagamy, wtedy wiara w Upiory, Demony, Wampiry itp. wśród prostych wykształconych ludzi była powszechna. Dopóki ludzie nie mieli gazet, radia czy telewizji wierzyli w różne Duchy. A dziś Wampiry zostały oswojone przez kino i telewizję, więc nikt już się ich nie boi. Sam temat Baczów też jest ciekawy, byli oni wiedźminami swoich czasów i musieli być skuteczni o czy świadczą legendy i podania o ich działalności. W swoich oświetlnych żarówkami mieszkaniach przed telewizorem czujemy się bezpieczni, ale spróbujmy wyjść sami w nocy do parku czy lasu lub na cmentarz, czy też nie będziemy mieli wrażenia że COŚ się nie czai na nas w mroku ?

Pol

To nie brednie kochany tylko prawda.

Jeśli chcesz zgłosić literówkę lub błąd ortograficzny kliknij TUTAJ.

Najciekawsze historie wprost na Twoim mailu!

Zapisując się na newsletter zgadzasz się na otrzymywanie informacji z serwisu Lubimyczytac.pl w tym informacji handlowych, oraz informacji dopasowanych do twoich zainteresowań i preferencji. Twój adres email będziemy przetwarzać w celu kierowania do Ciebie treści marketingowych w formie newslettera. Więcej informacji w Polityce Prywatności.