Na cenę benzyny, papierosów i alkoholu składa się między innymi podatek akcyzowy. Dochody płynące z tego tytułu stanowią spory zastrzyk gotówki dla budżetu państwa, zaś dla nas są powodem do narzekań. Pewnie myślicie sobie, że kiedyś państwo nie było aż takie pazerne? Nic bardziej mylnego. Lista produktów objętych w II Rzeczpospolitej podatkiem akcyzowym i pokrewnymi daninami jest tak długa, że aż trudno ją w całości przytoczyć!
Podatnik w przedwojennej Polsce nie miał łatwo, a już na pewno nie w drugiej połowie lat 30. Akcyzą były wówczas obciążone: cukier, piwo, napoje winne, oleje mineralne, drożdże, kwas octowy, energia elektryczna, ubój zwierząt, a nawet… srebrne i złote zapalniczki oraz karty do gry! Do tego dochodziły opłaty akcyzowe na rzecz Funduszu Drogowego z tytułu: pojazdów mechanicznych, autobusów, reklam przy drogach i materiałów pędnych. Bynajmniej to jeszcze nie koniec, bowiem w kolejce po pieniądze podatnika ustawiał się również Fundusz Pracy, na rzecz którego mogły być – i często były – opodatkowane: żarówki, gaz, widowiska i totalizator.
Dobrze, ale może nie było tak źle, wszak na tej liście nie ma ani papierosów, ani wyrobów spirytusowych? Niestety to tylko pozory, bowiem państwo miało kolejny bat na podatnika – Monopole Skarbowe (Państwowy Monopol Spirytusowy, Polski Monopol Tytoniowy, Państwowy Monopol Solny, Polski Monopol Zapałczany oraz Monopol Loterii). Wszystkie produkty wytwarzane przez nie były objęte opłatą monopolową, która odpowiadała akcyzie.
Tyle teorii, a jak wyglądały opłaty akcyzowe w praktyce?
Dość jednak tego wyliczania, teraz czas przyjrzeć się, jak to wszystko wyglądało w praktyce. Pierwszy na naszej liście znalazł się cukier, który w interesującym nas okresie kosztował w sprzedaży detalicznej ok. 1 zł za kilogram (w przybliżeniu 10 współczesnych złotych). Drogo, ale nie ma się czemu dziwić, wszak akcyza wynosiła aż 37 zł za 100 kg.
Przekładało się to na spore wpływy do budżetu, które w roku 1936/37 wynosiły 118 mln zł (to więcej niż w tym czasie wydano z budżetu na budowę i utrzymanie dróg!). Warto również wspomnieć, że w dwudziestoleciu sprzedaż tzw. słodzików odbywała się wyłącznie za zezwoleniem władz skarbowych. Na dodatek mogły one służyć jedynie do celów leczniczych (dla diabetyków), ewentualnie naukowych. Za nielegalny handel groziło więzienie.
Kolejnym produktem z „wyliczanki” było piwo. W przypadku złocistego trunku wysokość podatku zależała od jego „mocy” oraz wielkości produkcji browaru (popierano te mniejsze). I tak za piwo pełne akcyza wynosiła 8,30-9,20 zł za 100 kg, stawka jednak rosła odpowiednio o 50% przy tzw. piwie „dubeltowym” i 100% w wypadku piwa mocnego.
Taka polityka fiskalna przekładał się na raczej niezbyt duże spożycie tego trunku w przedwojenne Polsce. Świadczą o tym niewielkie dochody jakie wpływały do budżetu. Zamknęły się one w roku budżetowym 1936/37 kwotą 8 mln zł. Warto przy tym pamiętać o żywym w Polsce ruchu antyalkoholowym i obowiązującej w wielu miejscowościach prohibicji.
Również miłośnicy win padali ofiarą akcyzy. W tym wypadku – podobnie jak przy piwie – wiele zależało od zawartości alkoholu oraz od tego czy wino było gronowe cze też owocowe. Przykładowo litr wina gronowego z zawartością alkoholu powyżej 10% był obłożony podatkiem w wysokości aż 2 zł, wina owocowego 50 gr. zaś miodu syconego tylko 20 gr. Wolne od akcyzy były jedynie wina wytwarzane na własne potrzeby (do 100 litrów rocznie).
Gracie od czasu do czasu w karty? W dwudziestoleciu nabywając talię do gry musielibyście się liczyć ze sporą akcyzą, uiszczaną w urzędzie opłat stemplowych. Stawki wynosiły bowiem od 1,30 zł do 10 zł w zależności od liczby kart i materiału z jakiego zostały wykonane. Jak się okazuje gracze wspomagali również Polski Czerwony Krzyż. Działo się tak ponieważ każda talia była opodatkowana na ten cel. Jeżeli liczyła do 36 kart było to 40 gr, w pozostałych przypadkach 60 gr, zaś w razie gdy karty były wykonane z innego materiału niż papier to trzeba było zapłacić „jedyne” 5 zł. Przy grze lubiano sobie puścić dymka. Wszelako ktoś kto chciał zapalić papierosa złotą lub srebrną zapalniczką, musiał najpierw udać się do właściwego urzędu. Tam po uiszczeniu odpowiedniej opłaty – w wysokości, bagatela 20 zł – przybijano stosowny znaczek akcyzowy i zapalniczka mogła być już używana legalnie.
Kierowcy w II RP też nie mieli lekko
Narzekacie na akcyzą w cenie paliwa? Bo ja narzekam, ale może powinienem przestać, ponieważ w przedwojennej Polsce sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Pod wymienionym na wstępie hasłem oleje mineralne kryła się bowiem długa lista przetworów ropy naftowej i gazu ziemnego. Opodatkowane były: benzyna, nafta, oleje smarowe, wazelina, parafina, gudron poolejowy, smary oraz gazolina. Stawka zależała od gęstości oleju mineralnego i została podzielona na cztery kategorie, w widełkach od 1,80 zł to 14 zł za 100 kilogramów.
Myślicie może, że podatek drogowy to wynalazek naszych czasów? Musze Was wyprowadzić z błędu, już w latach 30. istniał dodatek drogowy na rzez Funduszu Drogowego w wysokości 12 gr za każdy kilogram oleju mineralnego mogącego służyć jako materiał pędny. Z tego tytułu były opodatkowane również np. spirytus etylowy i benzol. Wszystko to przekładało się na wysoką cenę benzyny, która kosztowała w latach 30. ok. 80 gr (czyli w przybliżeniu 8 współczesnych złotych). Taka polityka fiskalna ewidentnie nie wpływała dobrze na rozwój motoryzacji w kraju, o czym świadczy fakt, iż na początku 1939 r. w Polsce było zarejestrowanych zaledwie 41 948 samochodów. W związku z tym dochody państwa z tytułu dodatku drogowego również nie były zbyt wysokie, wynosząc w roku budżetowym 1936/37 21 mln zł.
Jednak na potencjalnego posiadacza dwóch lub czterech kółek czekał jeszcze jeden wydatek, a mianowicie opłata od pojazdów mechanicznych, wprowadzona w 1931 r. Stawki dla samochodów były zależne od masy, rodzaju nadwozia, oraz rozmiaru felg. W tym wypadku akcyzę płaciła osoba, na którą był zarejestrowany samochód lub motocykl. W razie nieuiszczenia należności trzeba było się liczyć z unieważnieniem dowodu rejestracyjnego.
Na rzecz Funduszu Drogowego były objęte akcyzą także autobusy oraz reklamy przy drogach publicznych. O ile w przypadku reklam wpływy były symboliczne, wynosząc ledwie ok. 24 tys. zł rocznie, to już posiadacze autobusów odprowadzili do budżetu w roku 1936/36 16 mln zł. Z dzisiejszej perspektywy interesujące jest to, że autobusami w świetle prawa były również pojazdy konne, służące do zarobkowego przewozu osób. Jak widać na byciu ekologicznym ówczesny podatnik wiele nie zyskiwał…
Wszyscy jedzą chleb, więc może wprowadzimy akcyzę na drożdże?
Obrotny fiskus opodatkował również drożdże i kwas octowy. Drożdże piekarniane objęto stawką 1,5 zł, zaś kwas octowy 40 gr za kilogram. Z racji dużego spożycia chleba w samym tylko roku podatkowym 1936/37 producenci i importerzy drożdży zasilili skarb państwa kwotą 16 mln zł.
Mamy chleb, więc czas na jaką wędlinę, ale co to… i tutaj pojawia się akcyza? Ano, został nią objęty ubój zwierząt. Pocieszające wydaje się jedynie to, że stawki nie były horrendalne: bydło rogate od sztuki 3 zł, od cielęcia 1,5 zł, tak samo w wypadku nierogacizny. Na szczęście ubój na własny użytek był zwolniony z opłat, dotyczyło to również eksportu.
Świecisz to płacisz
Druga połowa lat 30. przyniosła elektryfikację coraz większej liczby gospodarstw domowych (głównie w większych miastach), jednakże i tutaj nasi dziadkowie mieli pod górkę. Poza płaceniem za licznik i zużyty prąd musieli jeszcze liczyć się z 10-procentową akcyzą od zużytej energii elektrycznej. Jeżeli zaś mieli (nie)szczęście żyć w dużym mieście (ponad 250 tys. mieszkańców), to władze miejskie mogły naliczyć dodatkowo do 25% akcyzy państwowej dla siebie.
Skoro w domu mamy już prąd, to może warto zainwestować w oświetlenie elektryczne? Czemu nie, ale tutaj znów państwo upomina się o swoje, a dokładnie o 15% ceny żarówek na rzecz Funduszu Pracy.
Dużo tego, a tu jeszcze monopole państwowe!
Tak oto dotarliśmy do końca wyliczanki, lecz jak zapewne pamiętacie były jeszcze monopole państwowe. To jednak temat na osobny artykuł.
Źródła:
- Encyklopedia historii Drugiej Rzeczypospolitej, red. nauk. Andrzej Garlicki, Warszawa 1999.
- Mały Rocznik Statystyczny, 1938
- M. Arcta, Nowoczesna encyklopedia ilustrowana, Warszawa [1937].
- Antoni Olcha, Paka [w:] Polskie drogi. Wybór reportaży z lat międzywojennych, Warszawa 1962.
- Jerzy Tomaszewski, Zbigniew Landau, Polska w Europie i Świecie 1918-1939, Warszawa 2005.
Kup ciekawą książkę (dużo taniej niż inni):
KOMENTARZE (12)
Mówiąc krótko, w dawnej Polsce na wszystko mieli podatek ;-).
@ Kamil Janicki: Na to wygląda ;).
Komentarze z naszego profilu na Facebooku od użytkownika Marcin Mongiallo:
To zależy gdzie. W Stanach praktycznie nie było żadnych podatków i kraj się bardzo szybko rozwijał. Jechali tam ludzie bez grosza przy duszy, wysiadali ze statków nierzadko w obdartych łachmanach. W ciągu jednego pokolenia dorabiali się wielkiego domu z bala, dużej gromadki dzieci (niejednokrotnie 5-10). Przy tym bardzo rzadko kobieta pracowała. Zajmowała się domem.
W okresie międzywojennym było jeszcze jakieś usprawiedliwienie dla tak wysokich podatków. Pewne części Polski po 200 latach utraty niepodległości były bardzo zapóźnione i zrujnowane. Budowano COP, budowano Gdynię. Budowano nowe połączenia kolejowe. Można by wymieniać bez końca…
Nie oznacza to, że artykuł jest zły. Jest prawdziwy i warty przeczytania, a strona Ciekawostkihistoryczne.pl – bardzo ciekawa!
Co do wydatków w dwudziestoleciu, myślę że należy uwzględnić jeszcze dwie kwestie. Po pierwsze system, jak w każdym państwie autorytarnym był bardzo niewydolny, korupcjogenny i nie posiadał narzędzi odgórnej kontroli. To siłą rzeczy przekładało się na marnotrawienie środków publicznych. Po drugie, bardzo duża część budżetu szła na stałe utrzymanie armii w stanie gotowości, co blokowało inwestycje i modernizację.
Ciąg dalszy dyskusji z naszego profilu na Facebooku:
Marcin Mongiallo:
W demokracji system jest jeszcze bardziej korupcjogenny, bo liczba przedstawicieli jest jeszcze dłuższa i każdy chce dobrze żyć. :)
Ciekawostki historyczne:
W demokracji jest jednak coś takiego jak opozycja. I ta opozycja w założeniu patrzy władzy na ręce. W IIRP, w latach 30., opozycja była w Twierdzy Brzeskiej, Berezie i na emigracji…
Marcin Mongiallo:
Teraz i Berezy nie potrzeba. Wystarczy czysta ekonomia :) Ponad milion młodych Polaków na Wyspach…
Ciekawostki historyczne:
Milion Polaków w Anglii to raczej szacunki z 2005-2006 roku. Teraz tam się nieszczególnie opłaca jeździć przy panującej na Wyspach koniunkturze. Poza tym nie uderzajmy w AŻ TAK pesymistyczne nuty. Da się być w Polsce młodym i nie uciekać zagranicę za pracą. W branży w której pracujemy średnia wieku jest pewnie koło 30 lat. I ja osobiście wolę nasze czasy, BEZ Berezy, dyktatury, benzyny za 8 zł i akcyzy na wszystko ;-)
Marcin Mongiallo:
Da się. Pod warunkiem, że jest się wyjątkowo zdolnym, pracowitym i konsekwentnym (te 2 rzeczy rzadki idą w parze) lub ma się ustawionych rodziców lub jakiś układ. Cała reszta egzystuje. Co do sugestii, że sporo Polaków wróciło do Polski – ja nie znam nikogo, kto wrócił z Anglii do Polski (a znam tam około 20-30 osób – to chyba dużo?). Nie jest tak źle w Anglii. Pogorszyło się, ale to zupełnie inny poziom. Mają inne prawo – promujące przedsiębiorczość, promujące samozatrudnienie. Inny jest także szacunek do pracy, dużo mniej biurokracji, dużo łatwiej ogarnąć wiele tematów związanych z dostępem do urzędów. Wreszcie funt stoi wysoko, a funt jest tam mniej więcej tak łatwo zarobić jak u nas złotówkę. Sam rozważam wyjazd, mimo, że tu jakoś ciągnę koniec z końcem. Oczywiście, że czasy w których żyjemy dają dużo większe możliwości. Szczególnie dla zdolnych, pracowitych i konsekwentnych. Niestety – mało takich, u których występują te trzy cechy łącznie :) Pozdrawiam z Polski. Życzę rozwoju projektu (projektów) nad którymi pracujecie.
Marcin Mongiallo:
Podstawowa zmiana związana jest z rozwojem technologicznym – stoimy na nieporównywalnie wyższym poziomie niż kilkadziesiąt lat temu. Ostatnio obchodziliśmy 30 lat PC-eta. Zaledwie 30 lat, a ile się zmieniło! Napiszcie coś o tym.
Ciekawostki historyczne:
Dobrze, pomyślimy, żeby puścić jakiś artykuł o historii komputerów :).
Co do reszty – mamy jak widać nieco inne doświadczenia. Ja nie miałem i nie mam żadnych pleców i układów, a znajomości tylko takie, jak sobie sam zrobiłem. Ciężką pracą także w Polsce da się do czegoś dojść, a kontakty z urzędami są dużo prostsze niż jeszcze parę lat temu – co wiem, bo prowadzę firmę. Tak więc moim zdaniem ogółem idzie ku lepszemu.
Z drugiej strony ostatnio znajoma (też historyk, niedługo po studiach) opowiadała mi, że do oferty pracy magazyniera w archiwum w Krakowie za płacę minimalną zgłosiło się 200 humanistów po studiach… Mnie to wtedy zszokowało, ale pewnie pokazuje, że ogółem nie jest łatwo.
Sam nie znam już nikogo kto siedzi na wyspach – 5 lat temu tych ludzi było pełno. Teraz ludzie z naszego środowiska jeśli jeżdżą to raczej do Holandii
Marcin Mongiallo:
No to rzeczywiście mamy inne doświadczenia jeśli chodzi o znajomych na Wyspach. :) W Holandii pracował mój jeden kolega i jeden znajomy – wykonywali najprostsze prace (przeładunek paczek – duża firma kurierska). Wrócili jakieś 2 lata temu. Z Wysp (włączając Irlandię) na około 20-30 osób, które tam pojechały (na pewno będzie bliżej 30) nie wrócił z tego co sięgam pamięcią nikt. Ci ludzie wykonują tam różne prace – pracują w hotelarstwie, gastronomii, księgowości, na budowach, prace elektryczne, opieka nad osobami starszymi (ta osoba ma uprawnienia), wyścigi konne (public relations – doskonały angielski), usługi informatyczne itp. Nie napisałem nigdzie, że nie można w Polsce dojść do czegoś ciężką pracą. Można, ale zwróciłem uwagę, że sama ciężka praca to u nas za mało. Musi być konsekwencja w działaniu i zdolności (np. związane z organizacją sobie pracy – doskonałe zdolności komunikacyjne itp.). W UK natomiast można dojść do czegoś samą ciężką pracą, nie trzeba aż tak główkować. Poza tym z rozmów z Anglikiem dowiedziałem się, że nie istnieje tam odpowiednik naszego „kombinować” i „załatwiać”.
Czytam Was namiętnie.
Ciekawy artykuł! Ktoś powinien wreszcie wydać książkę o takich rzeczach a nie tylko o tych łżeelitach ;-).
Komentarz do artykułu z serwisu wykop.pl (http://www.wykop.pl/link/850887/podatek-od-kart-drozdzy-i-zapalniczek-czyli-akcyzowy-zawrot-glowy/):
Koszernyrozum:
Nie można porównywać debilnego rządu III RP z rządem II RP. Tam podatki były wysokie, to fakt – ale rząd je inwestował. Wystarczy wspomnieć choćby port w Gdyni.
Obecny rząd nie buduje, obecny rząd sprzedaje istniejące państwowe przedsiębiorstwa. A podatki podobne…
„Wszystko to przekładało się na wysoką cenę benzyny, która kosztowała w latach 30. ok. 80 gr (czyli w przybliżeniu 8 współczesnych złotych). Taka polityka fiskalna ewidentnie nie wpływała dobrze na rozwój motoryzacji w kraju, o czym świadczy fakt, iż na początku 1939 r. w Polsce było zarejestrowanych zaledwie 41 948 samochodów.” chyba głównym powodem była wysoka cena automobili i brak dróg
Po części tak. Jednak utrzymanie samochodu (kiedyś muszę o tym napisać) było w tamtych czasach naprawdę drogim wydatkiem. Swego czasu czytałem artykuł w jednym z przedwojennych tygodników, gdzie autor wyliczał, że utrzymanie średniej klasy samochodu kosztowała ok.. dwóch tys. złotych rocznie.
@mir67: Tyle tylko, że ktoś kto nawet miał pieniądze na samochód po zastanowieniu często dochodził do wniosku, że to za drogie w utrzymaniu hobby. Bo jednak 8 zł za litr w czasach, gdy silniki paliły dużo więcej niż dzisiaj to kupa forsy (a paliły; zob. tutaj: http://ciekawostkihistoryczne.pl/2011/05/22/leciwe-demony-szos/ )
Komentarze do artykułu z serwisu Klid.pl:
qwdfx:
Wszystko ładnie pięknie, ale ten horrendalny podatek na żarówki wynosił 15%, dzisiaj 23%. Dodatkowo nie widzę opodatkowania firm, teraz mamy -23% VAT z faktury, za którą nabywca płaci przecież całą kwotę brutto, i dodatkowo 19% dochodowego. Mega niskie opodatkowanie 37,6% + ZUS ;)
Gnome:
Wtedy też były podatki od działalności gospodarczej, ale tutaj mowa tylko o akcyzach.
miesko:
czy dobrze mi się wydaje, że jeśli coś jest opodatkowane akcyzą to powinno mieć banderole?
Gnome:
Banderola jest najpopularniejszym znakiem akcyzowym, ale są też inne http://www.podatki.biz/artykuly/8_63.htm.
Jakby nie patrzeć, to dziś mamy dużo wyższe podatki – 23% praktycznie na wszystkim, bez akcyzy.
Oczywiście patrząc relatywnie, dziś wszędzie jest taki sam syf fiskalny, a w opisywanych czasach takich podatków nie było, więc artykuł ma uzasadnienie nadal.