„Czegóż to nie znajdywano już w pochwie, cewce, a nawet w pęcherzu moczowym? Ołówki, świece, szpulki do nici, marchew, szpilki różnego rodzaju, korki, szklaneczki, szczoteczki do zębów” – wymieniał doktor Paweł Klinger tonem znawcy. Dla czytelników, którym lista przypominała raczej asortyment sklepu wielobranżowego niż zbiór zabawek erotycznych, miał krótkie wyjaśnienie. Kiedy chodzi o onanizm – wszystko jest możliwe.
„Wśród płci żeńskiej bardzo był i jest rozpowszechniony sposób używania w celach onanistycznych przedmiotów obcych, najczęściej imitujących męski organ płciowy (…). Hirschfeld opisuje nawet wypadek ugrzęźnięcia w pochwie onanistki butelki, którą po wielkich mozołach udało się lekarzowi stamtąd wyciągnąć” – kontynuował autor wydanej w 1930 roku książki Vita Sexualis. Prawda o życiu płciowym człowieka. Dla niego była to ciekawostka z dziedziny seksuologii. Dla pogromców samogwałtu – autentyczny problem.
„Onanizm, jak i w ogóle nadużycia płciowe, połączony jest u kobiet z równie groźnymi, jak i u mężczyzn skutkami. Niektórzy zaś lekarze twierdzą, że dla kobiet jest on nawet szkodliwszy” – podkreślali niemieccy pseudoeksperci, Jonathan Braun i Beniamin Rosenblum. Ich polski kolega August Czarnowski znał nawet rozwiązanie tej zagadki. Po prostu „kobiety onanizujące [się] wstydzą się zwykle mniej niż mężczyźni”. W efekcie puszczają im jakiekolwiek hamulce moralne i ekspresowo staczają się na dno onanistycznej przepaści.
Redaktor broszury Marnopłcenie – Onanizm był głęboko przekonany, że statystycznej masturbantce nie wystarczały do tego własne palce. Dziewczęta ulegały nałogowi właściwemu wyłącznie ich płci – ZMAZIE NARZĘDZIOWEJ. Zgodnie z klasyfikacją stworzoną przez Hermanna Rohledera była to jedna z czterech odmian onanii – obok samozmazy, zmazy wzajemnej oraz zmazy duchowej. Kobiety upodobały ją sobie już na skutek „samej budowy żeńskich narzędzi płciowych”. Aby zaspokoić swój popęd chwytały się „najrozmaitszych podręcznych przedmiotów”.
Inny moralista, anonimowy autor wydanej w 1928 roku książki Grzechy młodości, wspominał o używaniu m.in. „kluczów, patyków i tym podobnych rzeczy, co sprawia, iż następstwa ich lekkomyślności są jeszcze bardziej odrażające i straszne”. Jeśli to wszystko wciąż nie wystarczało, onanistki zabierały się na przykład do… krawieckich poprawek. I wcale nie chodziło o odpędzenie zbereźnych myśli. Czarnowski wyjaśniał, że „w zamiarze onanizowania się, płeć żeńska nieraz umyślnie, gorliwie nadeptywa nogami maszynę do szycia i jeździ na kole”. Podobnie miały działać karuzele („kołowroty”) i sztuczne wierzchowce.
„Pochwidła” kulturalne i improwizowane
W rzeczywistości mało która kobieta miała równie bujną wyobraźnię, co wybitni (inaczej) teoretycy samogwałtu. Konik, z drzewa koń na biegunach – po prostu jej nie wystarczał. Jeśli jednak pragnęła sięgnąć po bardziej wyrafinowane zabawki erotyczne, musiała się w tym celu nieco napracować.
Sztuczne penisy nie były niczym nowym. O ich dostępności zaświadcza już średniowieczne prawodawstwo kościelne. W XI wieku za używanie dilda kobiecie groziła trzyletnia pokuta (przeczytaj więcej na ten temat w osobnym artykule). Tysiąc lat później w Polsce podobne przedmioty uchodziły jednak za… egzotyczne eksponaty. Paweł Klinger pisał o sztucznym członku niczym o świętym Graalu. „Sam miałem możność oglądania tego rodzaju aparatu u pewnego optyka (!) na prowincji” – chełpił się przed czytelnikami.
Być może natrafiłby na więcej zabawek erotycznych, gdyby wiedział, gdzie ich szukać. Zamiast do optyka, powinien się udać do najbliższego sprzedawcy prezerwatyw i poprosić o coś specjalnego.
„Charakterystycznym jest, że cały szereg »tajemnych środków« reklamowanych jako zapobiegające zapłodnieniu, służy w rzeczywistości do celów ipsacji (onanii)” – wyjaśniali Magnus Hirschfeld i Ryszard Linsert, autorzy wydanej w 1933 roku pracy Zapobieganie ciąży. Środki i metody. Wprawdzie ich książka traktowała o sytuacji w Niemczech, w Polsce musiało jednak być podobnie. O jednym z odkrytych przyrządów pisali, co następuje:
Z wielu stron donoszono nam o tajemniczych gałkach, które po zanurzeniu w kwaśnej cieczy wprowadza się do pochwy. Dokładniejsze jednak badania wykazały, że chodzi tu o gałki masturbacyjne, rozpowszechnione na Wschodzie, znane każdemu etnologowi (…). Wprowadzone do pochwy uderzają jedna o drugą, wywołując wstrząs i działając tym samym podniecająco.
Działanie przeciwciążowe – jeśli w ogóle można było o nim mówić – nie było niczym więcej, jak tylko wisienką na torcie. Podobny kamuflaż, rzecz jasna, ułatwiał dotarcie do klientek. Kulturalna pani domu prędzej była gotowa poprosić sprzedawcę o nietypowy środek antykoncepcyjny niż o fikuśną zabawkę erotyczną. To był jednak wyłącznie argument uboczny.
Przede wszystkim sprzedaż jakichkolwiek akcesoriów seksualnych była w Niemczech surowo zabroniona. Traktowano ją dokładnie tak samo jak dystrybucję pornografii. Punkt 3 paragrafu 184 Kodeksu Karnego Rzeszy Niemieckiej z 1871 roku stanowił:
Kto przedmioty do nierządnego użytku służące, w miejscach dla ogółu dostępnych wystawia lub o takich przedmiotach publiczności ogłasza lub je zachwala (…) ulegnie karze więzienia do roku i grzywnie do marek tysiąca.
Przepisy nie precyzowały, czym dokładnie jest „nierządny użytek” i jakie obejmuje on przedmioty. W przypadku kulek masturbacyjnych władze śledcze nie miałyby raczej żadnych wątpliwości. Ale już na środki antykoncepcyjne były gotowe przymknąć oko. Byle tylko nikt ich nie reklamował w prasie lub na plakatach. Paragraf 184 obowiązywał także Polaków. Przez niemal czternaście lat po odzyskaniu niepodległości kodeks Bismarcka był podstawą systemu prawnego w Wielkopolsce i na Górnym Śląsku.
Wreszcie w 1932 roku zastąpiono go nowym, ogólnopolskim kodeksem karnym. Wiele się w nim zmieniło, ale nie przepisy dotyczące zabawek erotycznych. Za sprzedawanie sztucznych członków nadal można było trafić do więzienia – i to nawet na dwa lata. Mimo to chętnych, by zaryzykować, nie brakowało.
Żydowskie dilda w polskich rękach
Stanisław Trzeciak, autor wydanej w 1938 roku broszury Pornografia narzędziem obcych agentur, wyliczał przykłady. Jakób Dobrzyński prowadził zwyczajny biznes: „rozsyłał katalogi z książkami i zabawkami o charakterze pornograficznym – karany za to sądownie”. Nieznany z imienia kupiec Modzelewski posunął się o krok dalej. Z dystrybucji akcesoriów seksualnych uczynił sposób reklamy: „W sklepie z zabawkami dla dzieci i sztukami magicznymi (…) znaleziono zabawki tzw. figliki pornograficzne, które właściciel rozdawał jako premie kupującym”.
W obawie przed zdemoralizowaniem czytelników autor nie podał szczegółów i nie wyjaśnił, jakie dokładnie przedmioty trafiły w ręce policji. Nieco bardziej wygadany okazał się Michał Misiewicz. Na marginesie swojego poradnika przeciwmasturbacyjnego przestrzegał odbiorców przed „nakładaniem na prącie obrączek gumowych na nasadę, w celu utrzymania dłużej naprężenia”. Sprzeciwiał się także używaniu „kołnierzyków zębatych w celu wzmożenia podrażnienia pochwy”. Najwidoczniej obydwa te środki były w sprzedaży na ziemiach polskich już u schyłku XIX wieku.
Zdaje się, że sprowadzano je głównie z Niemiec. Świadczyłaby o tym terminologia podana przez krakowskiego seksuologia Stanisława Kurkiewicza. W 1906 roku pisał, że kwitnie handel „drażnidłami, np. gumowymi palcami z grzebieniem wkoło (»Reizringe«)”. Wspominał też o zabawce sprzedawanej pod nazwą „Reizfinger”, czyli „naparstku z kolistą ostrogą gumową”.
Nie miał o tym akcesorium dobrego zdania. „Trzeba chyba kobiety o zupełnie stępiałej uczuciowości sromu, aby zniosła to przykre muskanie” – stwierdził. Możliwe, że opierał się na opinii zaczerpniętej od swoich pacjentek. Ale równie prawdopodobne, że po prostu ta konkretna zabawka nie pasowała do jego ogólnej koncepcji.
Twierdził, że „wytwornym (eleganckim) drażnidłem” jest tylko „naśladowina (imitacja) zwisaka: t. zw. priapus, phallus, pochwidło”. Choć przy okazji podał jak można stworzyć imitację… tejże imitacji: „U wiejskich kobiet i dziewcząt bywa patyk, opatrzony na przednim (wolnym) końcu gałką ze szmaty”. Autor znał także wersje przeznaczone do seksu lesbijskiego. „Rzadszym jest sposób tego rodzaju, że pomiędzy obu płciowami jest POŚREDNIK w postaci samidła długiego” – tłumaczył – „jak na przykład świeca giętka, którego każdy z dwóch końców tkwi w jednej z obu pochew”.
Dildo przedwojenna Polka mogła więc zrobić sobie sama. Czy w takim razie kupne zabawki erotyczne zyskały sobie większą popularność? Trudno powiedzieć. Procesy przeciwko handlarzom zdarzały się o wiele zbyt rzadko, aby wyciągać z nich ogólne wnioski. Fakt, że o „kołnierzykach” i „obrączkach” wspominano w krytycznym tonie również niewiele znaczy. Autorzy broszur na temat samogwałtu specjalizowali się w zmyślaniu zagrożeń i sianiu paniki. Nagminnie mieszali zjawiska powszechne z zupełnie sporadycznymi. Nikt też nie przeprowadzał w międzywojniu ankiet na temat zabawek erotycznych. A tym bardziej – nie grzebał setkom kobiet w szufladach w poszukiwaniu podłużnych i gładkich przedmiotów.
Przeczytaj też o MĘSKICH zabawkach erotycznych sprzed wieku!
Źródło:
Artykuł powstał w oparciu o literaturę i materiały zebrane przez autora podczas prac nad książką pt. Epoka hipokryzji. Seks i erotyka w przedwojennej Polsce. Pozycja ta ukazała się jako pierwsza książka pod marką „Ciekawostek historycznych”.
KOMENTARZE (12)
Jak miło zobaczyc, że jeden z moich ulubionych portali wyrobił już sobie na tyle silną markę, że nawet wydaje pod nią książki. Gratulacje, oby tak dalej!
Przydałoby się więcej ilustracji w samym artykule, bo niekiedy wyobraźni brakuje, by zobaczyć niektóre z tych przedmiotów ;)
PS.
„Urządzenie ze zbiorów Kamila Janickiego.” – nie sposób się szerzej nie uśmiechnąć, widząc taki podpis pod wibratorem :D
Dzięki za taką pozytywną opinię! :) Za parę dni napiszemy więcej o planowanej serii książek – pracujemy już nad czterema tytułami, a trzy chętnie przedstawimy już teraz czytelnikom. Będzie coś dla każdego – zgodnie z tym jakie zainteresowania historyczne cieszą się największą popularnością na „Ciekawostkach”.
Co zaś do „urządzenia ze zbiorów”…. cóż, mogę zdradzić, że w książce jest cały podrozdział pod tytułem „Mój pierwszy przedwojenny wibrator” ;-). I że fakt, że ten aparat (sprawny i w idealnym stanie) wpadł mi w ręce i to właściwie za bezcen dla mnie też był pewnym zaskoczeniem…
Gniot.
Nie ma jak konstruktywna krytyka… Osioł!
Bardzo ciekawe~!
Uwielbiam waszą stronę! <3 czekam na więcej!
P.S : wielu moich przyjaciół także ją śledzi.
Jakub nie Jakób :)
Drogi Anonimie, przed reformą ortografii z 1936 r. formą obowiązującą był Jakób, a i po reformie używano ciągle takiego zapisu (przynajmniej do wybuchu wojny).
Ciekawy artykuł :)
Dawno nie czytałam takiego ciekawego artykułu na temat erotyki. A wydawało się, że to wszystko oklepane, hah. :D
Siedzę w pracy i czytam i czytam i czytam. Artykuł za artykułem. A klienci nie przychodzą na szczęście.
Komentarz zaś piszę, by wyrazić uznanie, nie tylko dla autora, ale całej reakcji!
Bardzo dziękujemy za wszystkie pochlebne opinie :)